Szwedzki zespół założony w 1992 w Boras. Pierwsze lata działalności zaowocowały tylko czterema demówkami (1994-1998), na które nikt specjalnie nie zwrócił uwagi oraz niezliczone zmiany składu (m.in. Niklas Karlsson, późniejszy członek Fierce Conviction i Zonata). Wpierw wydano składankę Gallery Of Demos w październiku 1998, na który trafiły nagrania z aż pięciu wcześniejszych demówek. Grupa wydała swój pełnoprawny debiut dopiero w czasie, kiedy klimat dla melodyjnego powermetalu stał się w końcu przychylny. Album zawierał dziwną mieszankę refrenów niemieckich w stylu Gamma Ray z kształtującym się stylem grania rycerskiego. Dużo było niezdecydowania i bałaganu, jak w Interstellar War, w którym upchano doświadczenia minionych lat. Szybkie galopady mieszały się z fragmentami wolniejszymi i prostymi solówkami gitarowymi. Do Gods Of The World wrzucono wesoły skoczny refren i nie zapomniano o zamaszystej wesołości w naiwnym stylu. W bardziej rozbudowanym The Power Behind The Throne zawarto więcej zmian tempa i nawet próbę epickiego power-fantasy, ale zarówno ten kawałek i całą płytę wokalnie położył Mikael Dahl. Facet zupełnie nie miał odpowiedniego głosu - ani w bojowych, ani w wysokich partiach, poza może pewnymi ekstatycznymi okrzykami. Jeśli jeszcze utwory momentami broniły melodiami (także niewysokich lotów), to w połączeniu z fałszującym Dahlem dały efekt mizerny. W przykładowym The Dragon`s Lair miało się wręcz wrażenie karykaturalnego potraktowania stylistyki Gamma Ray, a nieudolną próbę grania w okolicach Blind Guardian zastosowano w przydługim Eyes Of The Forest Gloom. Znacznie lepszy był mocno runningowy Rage On The Sea z podjazdami pod piracki metal, choć Szwedzi nawet tu popadali w trywialnie galopowanie w refrenie. Dahl kładł na łopatki również pseudo-hansenowski Victims Of The Frozen Hate, w zamyśle mający być rozmarzoną pół-balladą fantasy. W Extreme Paranoia muzyczna naiwność brała górę już po kilkunastu sekundach. Na koniec okropny World Of Black And Silver z gitarami akustycznymi i sztucznie tworzonym nastrojem grozy, budowanym w stylu oprawy dźwiękowej z objazdowego teatrzyku kukiełkowego. Poza paroma zagrywkami gitarzystów i niezłym basem, o wykonaniu nie można było powiedzieć niczego dobrego. Crystal Eyes zaprezentował się jako ekipa amatorska i niepewna, mimo starań uzyskania zadziorności. Był to słabiutki debiut nawet na tle innych zespołów, które startowały równolegle, a potem szybko zaginęły w mrokach dziejów.
Zespół przetrwał ten okres tylko dlatego, że popyt na takie granie był wówczas znaczny. Dlatego też [2] ponownie wypełnił melodyjny power w klimatach fantasy z pewną dawką rycerskich klimatów, ale także powtórzono w zasadzie wszystkie błędy. Śpiew Dahla był nieco lepszy tylko dlatego, że wokalista zrezygnował z podciągania pod najwyższe rejestry. Kopiowanie Gamma Ray nadal brzmiało amatorsko, choć to we Time Flight osadzono na kanwie przebojowej melodii. Najlepiej prezentował się bojowy Sons Of Odin z naprawdę udanym wstępem, bliższy standardom tradycyjnego heavy i to o epickim wydźwięku. Przebłyski własnego stylu pojawiły się w The Grim Reaper`s Fate - numerze zagranym w tempie średnio-szybkim z przyzwoitym tym razem śpiewem i chwytliwym refrenem, choć gitary wyraźnie "uciekały" tutaj ścieżkom wokalnym. Trochę uporządkowano bałagan formalny znany z debiutu, tu i ówdzie pojawiały się ciekawe solówki i fragmenty instrumentalne. Ciekawie gitarą akustyczną rozpoczynał się The Undead King / In Silence They March, ale dalej kawałek przeistaczał się lekki heavy/power ze śpiewającym siłowo Dahlem. Uwagę zwracał pseudo-piracki Adrian Blackwood, choć drażnić mogły zawodzące notorycznie chórki i podrabianie Blind Guardian. Zgrabnie za to wyszedł Witch Hunter z licznymi odniesieniami do łagodniejszych dokonań Grave Digger. Takie utwory jak The Rising czy Knights Of Prey trudno było z kolei nazwać inaczej jak masową produkcją powermetalową w niemieckiej odmianie, z radosnymi refrenami i rycerzami w tle. Kiedy grupa zwalniała, zaczynało wiać nudą i Somewhere Over The Sun ciągnął się straszliwie, mimo posiadania refleksyjnego fragmentu i interesującej solówki, ginącej niestety w natłoku sztampowych zagrywek. Na koniec Crystal Eyes przynudzili w pseudo-klimatycznej balladzie Winternight, której daleko było nawet do podobnych dokonań przeciętnego Morifade. Obok kiepskiego wokalisty największą bolączką kwartetu okazał się brak własnego oblicza. Tych kompozycji momentami słuchało się niczym tribute albumu dla znanych i uznanych firm z Niemiec w amatorskiej formie wyrażenia swego podziwu. Poszczególnym instrumentom nadano formę przejrzystą, solidnie w tle brzmiały klawisze, ale personalnie nie można było nikogo wyróżnić. Mimo wad, [2] okazał się znacznie lepszy od debiutu.
Po trzyletniej przerwie i z nowym perkusistą, zespół przypominał się [3]. Właściwie wszystkie utwory miały pomysł na całkiem oryginalne melodie, ale ponownie to umykało na wskutek wykonania. Cały czas miało się wrażenie mechanicznego odtwarzania, a nie tworzenia muzyki i to odtwarzania przez kogoś, kto nie miał pewności czy robił to dobrze i czy czuł graną przez siebie muzykę. Naiwny refren w Vengeance Descending kompletnie nie pasował do zgrabnych melodii rycerskich, a w Highland Revenge pojawiał się motyw na kształt epickiego heavy/power. Child Of Rock obracał się w rejonach melodyjnego heavy na wzór koncertowego hymnu, natomiast Mr.Failure wracał do konwencji galopującego power w radosnej odmianie. Z jednej strony Szwedzi już tak mocno nie kopiowali metalowych legend, ale z drugiej nadal nie potrafili wykrzesać z siebie niczego własnego. Dream Chaser zaczynał się niczym Running Wild, potem przechodził w mix Iron Maiden i niemieckiego tabunu grup heavy/powermetalowych. Znów trzeba było ścierpieć Dahla i w końcu w The Wizards Apprentice pojawiał się Daniel Heiman z Lost Horizon, któremu udało się w końcu rozruszać te elementy składowe w mocnej kompozycji, pełnej energicznego riffowania, a w samej konstrukcji - wyrazistej i przejrzystej. Dahl powracał w sławiącym metal Metal Crusade w tradycyjnym heavy metalowym stylu, ale zupełnie nijakim, przerysowanym i zbyt rozkrzyczanym w refrenie. Nieźle z kolei jawił się piracki The Beast In Velvet, w którym zaśpiewał Gerd Salewski z Chroming Rose, w wesołym i żywym kawałku. Dahl najlepiej wpisał się szkockie wątki Heart Of The Mountain, w którym wiele zawdzięczano dużemu wyczuciu konwencji w partiach gitar. Nadal jednak mechaniczna gra sekcji rytmicznej osłabiała efekt końcowy. Całość podsumowywał Oblivion In The Visionary World - rozwlekły balladowo-epicki numer z gitarą akustyczną, przejaskrawionymi klawiszami i brakiem pomysłu na jakieś konkretne rozwinięcie. W efekcie powstała płyta sprawiająca całościowo wrażenie zlepka nagrań różnych zespołów. Wśród lepszych i gorszych momentów przeważała przeciętność we wszystkich aspektach.
Jonathan Nyberg i Claes Wikander zdali sobie w końcu sprawę, że głos Dahla nie stanowił o potędze powermetalu, Do zaśpiewania na [4] zaproszono na prawach gościa Daniela Heimana z Lost Horizon. On zaśpiewał znakomicie i to nie podlegało dyskusji, natomiast instrumentalnie Crystal Eyes pozostał ekipą pozbawioną własnej tożsamości - zespołem mieszanki stylów, cytatów, zapożyczeń, mniej lub bardziej świadomych. Ten mix raczej irytował niż ekscytował, choć gitarowo duet Dahl-Nyberg wychodzili z siebie, by uatrakcyjnić te utwory w jakikolwiek sposób. Było więc coś z Supreme Majesty, coś z typowego rycerskiego szwedzkiego power, ale i coś z melodyjnej stylistyki lat 80-tych. Nad tym wszystkim unosił się brak pomysłu na własny metal z atrakcyjnymi melodiami i taką bezradność słychać w The Charioteer, The Fools Ballet, Panic, The Burning Vision i Revolution In The Shadowland. Wszystkie te numery były do siebie podobne, żaden z nich nie potrafił zapaść w pamięć na dłużej. W Terminal Voyage formacja próbowała zagrać w stylistyce hard`n`heavy i poniosła kompletną klapę. Riffy i melodie z bardziej rycerskich numerów (Northern Rage miał coś w sobie z Running Wild w refrenie) wypadły jako rutyniarsko ograne. Pod tym względem przeciętnie prezentował się także White Wolves, z którego biła chęć zrobienia z tego przeboju rock-metalowego w refrenie. Heiman umiejętnie ubarwił balladowy w części wstępnej The Terror, który jednak później sypał się w ostrych chaotycznych fragmentach. Dahl zaśpiewał tylko raz, w końcowym łagodnym Silent Angel, być może najbardziej udanym na całej płycie, gdzie Heiman robił co mógł, by coś interesującego z tego wyszło - uniemożliwiła to miałkość kompozycji. Pozostawało się tylko delektować śpiewem Daniela i znakomitym brzmieniem, w tym szczególnie perkusji, którą rejestrował sam Andy LaRocque.
W 2005 odszedł Jonathan Nyberg, swoją drogą poszedł Daniel Heiman. Dahl zdecydował się dźwigać obowiązki gitarzysty sam. Nadarzyła się okazja pozyskania wokalisty Sorena Nico Adamsena. W tamtym czasie Nico nie był jeszcze taki znany, ale zdecydowano się postawić go za mikrofonem na [5]. Jego ograniczenia głosowe były oczywiste, ale na tej płycie był najlepszy ze wszystkich. Nie mógł zrobić zbyt wiele, by ratować zupełnie nieudane utwory jakie się na tej płycie znalazły - nie był przecież w stanie zmienić kiepskich melodii w refrenach. Niektóre z nich (Into The Light, The Narrow Mind, Battlefield, The Quest Remains) były tak fatalne, że poza zdenerwowaniem nie wywoływały żadnych innych emocji. Tak ugładzonych refrenów trudno było szukać nawet wśród szwedzkich zespołów najgłębszego powermetalowego zaplecza. Numery praktycznie całkowicie pozbawiono pomysłu na sensowne melodie. Dawn Dancer brzmiał niczym parodia Insania w najbardziej radosnym stylu heroicznym. Z kolei w Roads Of Loneliness czy Wall Of Stars z akustykiem nastąpiły próby mieszania łagodnej progresywności z ostrzejszymi zagrywkami w stylu Steel Attack. Zupełnie bezbarwny Temple Of Immortal Shame i tytułowy Dead City Dreaming to popłuczyny po najstarszych nagraniach Dragonland. Na końcu pewna rehabilitacja w delikatnym poetyckim The Halls Of Valhalla, gdzie w duecie z Adamsenem zaśpiewał Dahl, który na tym krążku jako kompozytor zawiódł kompletnie. Obaj zaśpiewali razem prosty rycerski power w stylu The Storyteller - miejscami z gitarą akustyczną, rozległym refrenem i te siedem minut mijało w miarę przyjemnie (pomijając instrumentalny fragment udający progresywny power z elementami celtyckimi). Brzmienie całości wyborne - za mix odpowiadał Fredrik Nordström, a za mastering Göran Finnberg.
Z nowym drugim gitarzystą Palem Pettersonem ten sam skład zrealizował [6]. Ciekawe solówki Dahla znów na pland dalszy zepchnęły niepotrzebny eklektyzm stylistyczny i brak pomysłów na dobre melodie. Płyta rozpoczynała się fatalnie od zupełnie bezstylowego powermetalowego Ride The Rainbow, gdzie proste granie skandynawskie mieszało się z banalnym graniem niemieckim i gitarowymi ozdobnikami w manierze Iron Maiden. Na tym albumie Crystal Eyes próbowali zadowolić wszystkich i każdemu coś sprezentować z powermetalowych konwencji, ale były to podarunki nietrafione. Dostojniejszy w średnim tempie The Fire Of Hades był w sumie nie najgorszy, ale tylko dzięki realnemu wokalnemu wysiłkowi Nico Adamsena. Radiowy pomimo ostrych gitar The Devil Inside był rock-metalowy miałki, z kolei Waves Of War skrojono z pirackich riffów Running Wild z wyrazistym refrenem, ale i ogromną wtórnością. Potem nagle z zespołu uchodziło powietrze w nudnym i pozowanym na romantyczny Dying In The Rain, a zaraz potem stereotypowy powermetalowy Fighting cechował prymitywny refren z ograną melodią. Już ta kompozycja skłaniała do refleksji, że grupa weszła na terytoria szwajcarskie w motoryce i charakterze melodii ze specyficzną nutą mainstreamowej przebojowości - Shadow Rider w tym przekonaniu utwierdzał. Zabrakło tylko tego co w helweckim rock/metalu było tak istotne - zadziornej przebojowości. Mix Fredrika Nordströma znakomity, ale już mastering Görana Finnberga był kontrowersyjny. Ten specjalista od bardziej modernistycznego brzmienia ustawił trochę zbyt suche gitary, przez co zabrakło głębi i pewnego ciepła wymaganego w melodyjnym metalu z hard rockiem na krańcach. Album był zbyt chłodny i na pewno lepszy od [5], ale tylko z zastosowaniem ostrożnej kalkulacji "dla każdego coś miłego".
Na [7] za mikrofonem znów stanął Dahl i ponownie słuchacz miał wrażenie, że Crystal Eyes cofnęli się w rozwoju. Pomimo dwóch nowych muzyków w składzie, dało się słyszeć wypalenie. W pamięci nic nie zostawało na dłużej - kompozycje zamiast porywać chwytliwą formułą, męczyły swoją wtórnością i oklepanymi motywami. Tu nawet nie pojawiały się sporadycznie ani zgrabne solówki, ani killerskie refreny ani instrumentalne przebyłyski. To było bezduszne granie bez emocji i wyrazu. Grupa już nawet nie zaskakiwała czy umilała swoim graniem czas, ale tu już nawet nie można było mówić o jakiejkolwiek ambicji. Killer, Solar Mariner czy uciekający w hard rock Spotlight Rebel nie bawiły już chyba nikogo. Crystal Eyes po prostu okazali się grupą nie będącą w stanie przekroczyć pewnego poziomu, przełamać pewnych schematów i okazać kompozytorskiego talentu. W Hail The Fallen śmieszyły heroiczne popłuczyny po Hammerfall czy Bloodbound, a moment przejścia na akustyczną gitarę zahaczał o parodię gatunku. Trafiła tu również akustyczna kompozycja Dahla Forgotten Realms, odwołująca się w do niemieckiej tradycji przetestowanej przez Blind Guardian niezliczoną ilość razy. W The Lord Of Chaos klasyczne maidenowe riffy przechodzily w refren w stylu Running Wild - natomiast od siebie muzycy nie dodawali nic. Krążęk kończył sztucznie ożywiony i toporny Dogs On Holy Ground. Dahl śpiewał i grał dobrze, ale nic z tego nie wynikało. Ten przeciętny powermetal zrealizowano też w niezbyt ciekawy sposób, z suchymi gitarami i tutaj zawiódł odpowiadający za mix Fredrik Nordström.
Po pięciu latach milczenia Crystal Eyes powrócili z [8]. W składzie nastąpiły dwie zmiany, ale powracał stary problem: brak dobrych pomysłów na melodie - szerzej mówiąc ogólnie brak pomysłów, skoro na albumie znalazły się aż dwie kompozycje nagrane na nowo: pochodzące z demówki z 1997 Extreme Paranoia i Rage On The Sea. Numery brzmiały jak przesycone heroicznym duchem Running Wild, tylko w uwspółcześnionych wersjach. W rezultacie po latach milczenia zrealizowano tylko pół godziny nowego materiału. Właśnie w kasparkowym duchu prezentowały się dynamiczne Gods Of Disorder i w szczególności Side By Side, ale przecież muzyczny świat już miał francuski Lonewolf czy szwedzki Blazon Stone. Tematy kosmiczne poruszał Starbourne Traveler i to był kawałek pod Iron Savior. W I>Into The Fire wracał Running Wild w ciekawej wersji z rysem kompozycyjnym Henjö Richtera z Gamma Ray. Mikael Dahl zagrał pięknie na gitarze akustycznej w łagodnym In The Empire Of Saints. W zasadzie jedynym ukłonem w kierunku Szwecji był przeciętny radiowy Midnight Radio, nawiązujący do krajowej rock/metalowej stylistyki lat 80-tych i 90-tych. Do elementów pozytywnych należał doskonały śpiew Dahla, tak jakby czas działał na jego korzyść. Nowy skład był zgrany, ale trudno ocenić realną wartość nowych członków grupy w tych prostych kompozycjach. Znakomite brzmienie było selektywne i wyraziste - na szczęście nie sprawiało wrażenia sterylnego przerysowania. Do tej pory grupa starała się zachować pewną własną i wyrosłą z tradycji skandynawskiej stylistykę. Na [8] trochę stał się cover-bandem klasyki niemieckiej. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie powszedniość tych utworów - niezłych, ale po prostu zbyt wtórnych i wywołujących jednoznaczne konotacje. Kawałki oparto na wzorcach bardzo bezpiecznych i Dahl swoje doświadczenie wykorzystał umiejętnie przedstawiając zestaw kompozycji schematycznych, ale takich które trudno było krytykować pod względem ogólnego stylu, bo trzeba by wyjść wówczas z krytyką sztandarowych zespołów niemieckich.

Późniejsze losy członków zespołu:

ALBUM ŚPIEW GITARA GITARA BAS PERKUSJA
[1-2] Mikael Dahl Jonathan Nyberg Claes Wikander Kujtim Gashi
[3] Mikael Dahl Jonathan Nyberg Claes Wikander Stefan Svantesson
[4] Daniel Heiman Mikael Dahl Jonathan Nyberg Claes Wikander Stefan Svantesson
[5] Soren Nico Adamsen Mikael Dahl Claes Wikander Stefan Svantesson
[6] Soren Nico Adamsen Mikael Dahl Pal Petterson Claes Wikander Stefan Svantesson
[7] Mikael Dahl Niklas Karlsson Claes Wikander Martin Tilander
[8] Mikael Dahl Jonatan Hallberg Claes Wikander Henrik Birgersson

Kujtim Gashi (ex-Damnatory), Daniel Heiman (ex-Lost Horizon, ex-Heed), Stefan Svantesson (ex-Freternia),
Niklas Karlsson (ex-Fierce Conviction, ex-Zonata), Martin Tilander (ex-Fierce Conviction)


Rok wydania Tytuł
1999 [1] World Of Black And Silver
2000 [2] In Silence They March
2003 [3] Vengeance Descending
2005 [4] Confessions Of The Maker
2006 [5] Dead City Dreaming
2008 [6] Chained
2014 [7] Killer
2019 [8] Starbourne Traveler

          

  

Powrót do spisu treści