Glenn Danzig (właśc. Glenn Allen Anzalone, ur. 23 czerwca 1955) to jedna z najważniejszych i najbardziej intrygujących postaci muzyki metalowo-rockowej w ogóle. Zawsze ubrany na czarno, tajemniczy, ponury i mroczny artysta, tworzący muzykę niesamowitą, potężną, a zarazem subtelną i wyrafinowaną. Posiadacz głębokiego głosu przenikającego do kości, nieprzypadkowo porównywanego z Jimem Morrisonem, Elvisem Presley`em czy Johnny`m Cashem. Glenn dał się poznać już pod koniec lat 70-tych jako lider nowojorskiej grupy punkowej The Misfits, rozsławionej później przez covery Green Hell i Last Cares wykonane przez Metallikę. Kapeli nigdy nie udało się uciec z podziemnego getta i w 1983 The Misfits ulegli rozwiązaniu. Pod koniec tego samego roku, wraz z Eerie Vonem (właśc. Eric Stellman, ur. 25 sierpnia 1964), Danzig rozpoczął pracę nad projektem Samhain, której nazwa pochodziła od celtyckiego święta jesieni. Kapela przetrwała do 1986, kiedy to Glenn spotkał po raz pierwszy Ricka Rubina z wytwórni Def American. Po koncercie Samhain w 1986 w Nowym Jorku, Rubin obiecał podpisać z zespołem kontrakt i obiecał Glennowi swobodę artystyczną. W 1987 zachęceni muzycy zmienili szyld na Danzig i postanowili odświeżyć skład. Danzig i Von dokoptowali żywiołowego perkusistę Chucka Biscuitsa (właśc. Charles Montgomery, ex-Black Flag, ex-D.O.A., ur. 17 kwietnia 1965) i przede wszystkim gitarzystę Johna Christa (właśc. John Wolfgang Knoll, ur. 9 lutego 1965), studenta na wydziałach teorii muzyki i kompozycji jazzowych.
Wydany 30 sierpnia 1988 debiut był wyraźnym sygnałem, że Danzig odciął się od tego co tworzył dotychczas i znalazł sposób, aby szokować w bardziej cywilizowany sposób. Krążek przyniósł dziesięć kawałków o prostej, niemal piosenkowej strukturze. Oparto je na sabbathowych riffach, transowym nastroju znanym z płyt The Doors, specyficznym "wilkołaczym" śpiewie Glenna oraz szczypcie cięższego grania, które wkrótce stało się znakiem rozpoznawczym kwartetu. Utwory - inspirowane poezją Baudelaire`a i literaturą Edgara Allana Poe - były poruszającą wypowiedzią dotyczącą władzy Diabła nad człowiekiem, fascynacji występkiem, grzechem, mrokiem i złożonością ludzkiej natury. Glenn wcielał się w Księcia Ciemności (Twist Of Cain, Possession z puszczoną od tyłu ścieżką pianina, cover Alberta Kinga The Hunter), kreśląc obraz spustoszonego świata pełnego potępionych dusz (Evil Thing, End Of Time) i zastanawiając się nad miarą człowieczeństwa (Am I Demon?). Oprawił swoje teksty muzyką odznaczającą się szlachetną prostotą pełną dostojeństwa, a także oryginalnością mimo wspomnianych ewidentnych skojarzeń z The Doors (She Rides). Podobieństwo wynikało z tego, że Danzig jeśli chciał, posiadał identyczną tonację wokalną jak Jim Morrison. Rozgłos zdobył głównie wykonany z werwą Mother - porywający muzyczny manifest przeciw organizacjom narzucającym rodzicom, jak mają chować swoje dzieci. John Christ ukazał swój talent tworząc mnóstwo ciętych i granych niemal na modłę Angusa Younga z AC/DC riffów. Styl grupy dopiero się kształtował, a same aranżacje potraktowano dość surowo i ascetycznie. Był to piękny ukłon w stronę lat 60-tych, choć druga część materiału wyraźnie ustępowała pierwszym sześciu numerom. Pomimo tego nie sposób było nie ulec magii tego krążka przez wzgląd na udane numery. Jak się okazało, była to zaledwie przystawka przed kolejnymi jeszcze smaczniejszymi daniami.
[2] ukazał się 26 czerwca 1990. Opatrzono go mottem z "Ewangelii św. Jana": "Wy macie Diabła za ojca i chcecie spełniać jego żądania". Tym razem Danzig również prowokował słuchaczy przybierając diabelskie pozy (Long Way Back From Hell, 777), ale całość stanowiła gorzką refleksję nad upadkiem człowieka, którego duszę drąży nienawiść (Pain In The World). Kilka utworów dotyczyło miłości, ukazanej przewrotnie nie tylko jako igraszka Szatana i źródło wszelkiego cierpienia (Devil`s Plaything, Blood And Tears - ten drugi zainspirowany w warstwie wokalnej twórczością Roy`a Orbisona), lecz także szansa przeżycia czegoś niemal mistycznego (Girl). Pod względem muzycznym płyta biła poprzednika na głowę. W większości porzucono jednoznaczne odniesienia do twórczości innych (Tired Of Being Alive) i tylko nieliczne utwory wciąż ujawniały źródła inspiracji (Long Way Back From Hell). Danzig złożył również hołd swemu bluesowemu mistrzowi Howlin` Wolfowi w Killer Wolf, jakby przypominając, że rock wywodził się właśnie z bluesa (I`m The One). Powstał materiał o wiele bardziej przemyślany i dopracowany, ale w żadnym wypadku nie wygładzony. W dalszym ciągu Danzig wprowadzał nutkę niechlujstwa, ale została ona ograniczona jedynie do jego zbluesowanych popisów wokalnych. Resztę krążka stanowił "pięknie zmartwychwstały oldschool" w iście szatańskim wydaniu, zaaranżowany w najdrobniejszych szczegółach, a ogniste utwory charakteryzowała chwytliwa dynamika. Jedynym rozczarowaniem mogła być ponownie śladowa ilość solówek Christa. Gitarzysta wykorzystał sposób gry Iommiego w Black Sabbath, a do mantrycznego Her Black Wings nakręcono teledysk (dociekliwi podkreślali podobieństwo tego riffu do Zero The Hero Sabbathów). Album posiadał oficjalnie dwie okładki, a kwartet w pełni rozwinął skrzydła, tworząc dzieło niemal doskonałe i bez słabych punktów.

Album uczynił Danzig gwiazdą pierwszego formatu i nikt nie wyobrażał sobie, że kolejny krążek mógłby okazać się słaby. Produkcji [3] podjął się sam Glenn, a na okładce zreprodukowano obraz H.R.Gigera "Mistrz i Małgorzata". W tekstach wątpiono w moc Boga, który pozostawił ludzi samych sobie (Left Hand Black). Muzyka zachowała klimat z poprzednich płyt, ale wiele zyskała dzięki urozmaiceniu formy (przygnębiający How The Gods Kill, ballada Sistinas zaśpiewana w stylu Presley`a) i uwypukleniu porywających riffów, wywodzących się z rockowych tradycji, ale zdumiewająco świeżych. Był to album inny od dwóch poprzednich w tym sensie, że zawierał utwory nad którym miejscami trzeba było się zastanowić i odebrać je emocjonalnie. Wszystko rozpoczynał blisko 7-minutowy zwolniony Godless, niemal kompletnie pozbawiony przebojowości, ale ten zabieg w sposób zamierzony nadał reszcie specyficznego zimnego i mrocznego charakteru. Tak wspaniałe kawałki jak Bodies czy motoryczny Dirty Black Summer nie pozostawiały złudzeń, że wydawnictwo było ukłonem w stronę dokonań Black Sabbath i The Doors. Materiał był "szalenie klimatyczny" i mimo zastosowanego wolnego tempa sprawiał wrażenie żywiołowego. Tutaj nie tylko sam Glenn, ale i pozostała trójka wspięła się niemal na szczyty swych możliwości, kreując tak eteryczne numery jak Anything, nasuwający nieco skojarzenia z wydaną 2 lata później Ceremony The Cult. W wolnym sabbathowym Heart Of The Devil niesamowitym śpiewem Glenn oznajmiał złowieszczo, że posiadł serce Diabła i że miłość odeszła. [4] składał się z dwóch części - czterech nagrań koncertowych z 31 października 1992 oraz trzech nowych kawałków: It`s Coming Down, The Violet Fire oraz kapitalnej przeróbki Presley`a Trouble. Zresztą podczas pełnych wigoru koncertów muzycy przypominali sobie swoje muzyczne korzenie, a ich muzyka na żywo nabierała prawie punkowego wigoru z mnóstwem sprzężeń i gitarowych brudów. Lider zespołu - niski, zwykle milczący i nad wyraz umięśniony - na scenie posiadał wielką charyzmę i był sobą "o wiele bardziej" niż na płytach studyjnych, gdzie ograniczał go czas i wymogi czysto komercyjne.
Najwybitniejszą pozycją w dyskografii Danziga był niewątpliwie [5]. Przez trzy płyty zespół przyzwyczajał słuchaczy do swojej wizji muzyki ostrzejszej, nawiązując z jednej strony do korzeni rocka, a z drugiej wplatając w to elementy bardziej współczesnego grania. Tym razem formacja wyłamała się z dość sztywnych ram, w których się poruszała i zarejestrowała materiał bardziej adekwatny zawartością do hard`n`heavy lat 90-tych. Płyta była cięższa, szybsza od poprzedniczek oraz bardziej zaawansowana instrumentalnie. W dalszym ciągu występowały nawiązania do The Doors (Little Whip) i Black Sabbath (Until You Call On The Dark), ale bardziej poprzez klimat niż warstwę instrumentalną. Wszystko było tu nietypowe - począwszy od okładki (brak charakterystycznego logo zespołu) przedstawiającej rozmyta rogatą czaszkę. Nowe brzmienie było głębokie, zbasowane, z wyraźnie wysuniętą do przodu perkusją i inaczej ustawioną gitarą. Na płycie pojawiało się mnóstwo dziwnych zniekształconych dźwięków, a wszystko kończyła Invocation, czytana od tyłu tajemnicza modlitwa do demona. Nowym elementem były industrialne naleciałości, których raczej po Danzig nikt się nie spodziewał, nadające całości specyficznie dusznego klimatu (Bringer Of Death, Sadistikal). Album był wspaniały i energiczny, nie sposób nie zachwycić się szeptanym Can`t Speak, ściskającym za serce hymnem Going Down To Die, niemrawo zaczynającym się Son Of The Morning Star, marszowym I Don`t Mind The Pain czy wyciszoną balladą Let It Be Captured. Nie dało się wychwycić wszystkich smaczków za pierwszym razem, dopiero kilkakrotne przesłuchanie pozwalało odkrywać kolejne fasady geniuszu ukrytego pod właściwą warstwą muzyki. Wszystko przyczyniło się do osiągnięcia wielkiego sukcesu komercyjnego i nagrania płyty, która na stałe weszła do metalowego panteonu. Z puntu widzenia wielu fanów w tym momencie historia Danzig powinna się skończyć, a kolejne albumy już nie ukazywać.

Po tym fantastycznym sukcesie świat obiegła wiadomość, że wpierw Glenn wyrzucił z grupy Biscuitsa za nadużywanie narkotyków, a wkrótce pozostałych dwóch muzyków. Swoją decyzję wyjaśniał słabym zaangażowaniem Christa i Vona w sprawy zespołu, a wręcz zarzucił im wypalenie artystyczne. Wedle Glenna, ten skład dał z siebie wszystko i nic już nie można było z niego wyciągnąć - nadszedł czas na nowy rozdział. Danzig przy okazji skazał fanów na dwa lata niepewności - w zasadzie bowiem zespół przestał istnieć, a wokalista zajął się swoim wydawnictwem publikującym komiksy. Kiedy światło dzienne ujrzał [6], okazał się szokiem dla wszystkich. Znając poprzednią płytę można było się domyślić, że kolejna będzie próbowała jeszcze mocniej akcentować elementy industrialne, ale nikt się nie spodziewał, że do takiego stopnia. Danzig - teraz władca absolutny - tak naprawdę zagrał na większości instrumentów i sam płytę wyprodukował. Wszystko rozpoczynało się "głębokim" industrialem, a nawet acid-jazzem. Całość wypełniło mnóstwo ciężkiej przytłaczającej elektroniki, przesterowany wokal i perkusja wybijająca jednostajny rytm. Gdyby nie logo, trudno by było uwierzyć, że krążek nagrał Glenn Danzig. Numery były kompletnie pozbawione melodii i ognia, naszprycowane sztucznym beatem. Liderowi wydawało się, że posępny i narkotyczny klimat, który teraz pragnął prezentować, będzie najlepiej wyrażony przez elektronikę. Takich 7th House czy Serpentia wręcz nie dało się słuchać, najbardziej żenująca był jednak industrialna ballada Come To Silver. Albumu nie ratowały ani interesujący cover Black Sabbath Hand Of Doom z pulsującym basem w tle ani delikatny Ashes. Był to prawdziwy nokaut w negatywnym sensie, który posłał na łopatki większość dawnych maniaków. Nowy styl był odrzucający, w tym graniu odartym z emocji nie było nic chwytliwego. Glenn egoistycznie rzucił się artystyczną przepaść i w momencie szczytowej popularności nagrał płytę, która pozbawiła go prawie wszystkich dotychczasowych fanów.
Minęły trzy lata i na szczęście Danzig wrócił w kapitalnym stylu wraz z [7]. Nie do końca był to powrót do rockowego grania. Formacja połączyła industrial z tym co robiła na pierwszych trzech płytach, ale powstał album, który swoim poziomem przebijał niemal wszystkie dotychczasowe dokonania. Zespół zarejestrował 13 utworów pełnych przestrzeni, mocy, mrocznego nastroju i rockowego ognia. Płytę rozpoczynał Five Finger Crawl z posępnym motywem przewodnim, przesterowanym wokalem i niesamowitą dynamiką. Sam Glenn dał tu wielki wokalny popis, kiedy jego delikatny szept przeplatał się z przebojową melodią. Od razu zwracała uwagę ciężka i przytłaczająca gra gitar, która miała towarzyszyć słuchaczowi do samego końca. Belly Of The Beast był trochę wolniejszy, miażdząc ciężarem i schizofrenicznym klimatem. Wolny Lilin chyba najbardziej nawiązywał do wczesnych dokonań zespołu. Wspaniały Unspeakable był dla odmiany pełen werwy, nowoczesny, z wykrzyczanym tekstem, niemal żywcem wyjęty z [4]. Porażający Cult Without A Name był pełen kontrastów, gdzie delikatne, lekko podrasowane elektroniką, motywy przeplatały się z prawdziwym metalem opartym na smakowitym riffie. East Indian Devil nawiązywał z kolei do industrialnej natury Glenna, a Firemass z kolei był ukłonem w stronę Black Sabbath - wolnym kroczącym numerem z zachrypniętym wokalem Danziga i transowymi dźwiękami gitary. Przesycona elektroniką ballada Cold Eternal snuła się powoli, a Satan`s Child był dla odmiany mocnym rockowym uderzeniem balansującym gdzieś na pograniczu alternatywy i modern metalu. In The Mouth Of Abandonment to przeplataniec industrialnego pulsu, pełen kontrastów i zarazem genialna kompozycja idealnie wypośrodkowana pomiędzy nowoczesnścią i "oldschoolem". Najwolniejszy na płycie Apokalips był utrzymany znów w konwencji sabbathowej, a wszystko kończyła urzekająca ballada Thirteen, napisana oryginalnie w 1994 dla Johnny`ego Casha, z delikatnymi klawiszami klawiszami i kroczącymi akordami gitar. Danzig przy pomocy tych wszystkich środków stworzył płytę genialną, która nie miała w sobie ani jednego zgrzytu, porywającą praktycznie w każdym utworze, ujmującą różnorodnością i przemyślanymi zagrywkami. Był to materiał bardzo ciężki i nowoczesny, ale nie pozbawiony przebojowości, który nie zawiódł ani zwolenników starszych dokonań, ani tej niewielkiej grupki miłośników bardziej eksperymentalnego wcielenia.
[8] był interesującym dokumentem z trzech różnych koncertów. Pierwsze osiem kawałków zostało nagrane w oryginalnym składzie 31 października 1992 w Irvine Meadows w Kalifornii. Następne 5 kompozycji pochodziło z grudnia 1994 ze Seattle (z Castillo na perkusji). Resztę utworów nagrano podczas "Satan`s Child Tour". Na [9] Danzig nadal korzystał z podobnych brzmieniowo efektów co na poprzedniku, tym razem gubiąc niestety po drodze wiele ze swych umiejętności, tak jakby oszczędził wysiłków podczas nagrywania nowego materiału. Mimo to zapoczątkowana tendencja do nadawania utworom metalowego szlifu została utrzymana, a album był niejako połączeniem [5] i [7]. Tym razem na próżno było szukać stylistycznych urozmaiceń, bowiem zaginęły one pod metalowym ciężarem całości. Z tego średniego albumu wyróżniały się: potężny Black Mass, nawiązujący do czasów [5] God Of Light, poparty wideoklipem Kiss The Skull oraz zaśpiewany typowym grobowym głosem Angel Blake. Krążek rozczarowywał o tyle, że czuło się na nim wręcz rozdwojenie jaźni Glenna, który z jednej strony pod presją fanów chciał wrócić do swojego klasycznego oblicza z pierwszej połowy lat 90-ych XX wieku, a z drugiej postanowił nie porzucać nowoczesnych wątków czy wyraźnego dryfu w stronę metalowego brzmienia. O ile na poprzedniku ten mix wyszedł kapitalnie, tak po raz drugi się nie udało - przede wszystkim z powodu słabej inwencji kompozytorskiej lidera, który po raz pierwszy napisał sporo nijakich nudnych kompozycji, trwających do tego stanowczo za długo. 7 grudnia 2002 Danzig zagrał jedyny koncert w Polsce (w warszawskiej "Stodole").
[10] był zapowiadany jako powrót do korzeni i w rzeczywistości nim był. Nastąpił zwrot w kierunku stylistyki znanej szczególnie z pierwszych dwóch albumów. Miło słuchało się ciężaru w kompozycji tytułowej, struktury gitar brzmiały niczym autorstwa Johna Christa, a produkcja z premedytacją naśladowała czasy garażowe. Patrząc na ten krążek oczami starego fana, można było usłyszeć potęgę rocka w całej swej okazałości. W czasach, gdy wszystkie kapele dążyły do czystej i nowoczesnej produkcji, Danzig pokazywał środkowy palec i nagrał album, który był niewątpliwie ukłonem w stronę najwierniejszej publiczności. Dźwięki oparto na surowym gitarowym ciężkim brzmieniu, a wszelkiego rodzaju dodatki w postaci brzmień akustycznych czy wstawek klawiszy dozowano umiarkowanie. Nawiązaniem do przeszłości był też powrót Glenna do naturalnego sposobu śpiewania, bez żadnych elektronicznych zniekształceń czy siłowego wykrzykiwania tekstów. Główna różnica polegała na rezygnacji z elementów mroku i schizofrenii na rzecz przestrzeni i powietrza. Postawiono na konkretne przesterowane gitarowe grzanie, niestety podobnie jak na poprzedniej płycie podany w sposób niezbyt finezyjn (wiele pierwiastków w stylu Prong). Poza drobnymi fragmentami nie było więc mowy o powrocie do rocka czy bluesowych wpływów, które były istotnym składnikiem pierwszych płyt Danzig. Tommy Victor nie mógł równać się poziomem z Johnem Christem, a większość solówek polegała na masakrowaniu gryfu różnymi piskami i sprzężeniami. Najlepsze wrażenie robiły utwory, w których postanowiono połączyć metalowy czad z rockowym feelingiem w staro-danzigowym stylu: marszowy tytułowy Circle Of Snakes oraz dynamiczny i świetnie zaśpiewany 1000 Devils Reign. Tradycyjnie dobrze wypadły kawałki wolniejsze i stawiające na klimat w rodzaju hipnotyzującego Skull Forest czy powolnego When We Were Dead. Pomiędzy nimi pojawiła się jedna z najbardziej wściekłych kompozycji w historii Danzig: noszący wyraźnie thrashowe piętno Hellmask. Nieźle prezentował się też zamykający album rockowy Black Angel, White Angel, w którym Glenn wzbijał się na dawno nieosiągane wyżyny wokalne. Reszta kompozycji była słabsza, sprawiając wrażenie wypełniaczy (nowoczesny Skincarver, psuedo-doommowy My Darkness). Ostatecznie krążek stanowił pewne odbicie się od rozczarowującej jakości [9]. Nowego materiału słuchało się przyjemnie, a przy kilku nawiązujących do przeszłości momentach można było nawet poczuć wzruszenie.

Na [11] trafiło 26 utworów, w większości wcześniej niepublikowanych, kilka ze stron B singli i trzy zaskakujące, choć udane covery – Cat People Giorgio Morodera (rozsławiony przez Davida Bowie), Caught In My Eye The Germs i kapitalny Buick McKane T.Rex. Wspaniale wypadły najstarsze utwory, z czasów kiedy Glenn współpracował z Rickiem Rubinem. W Angel Of The Seventh Dawn, When Death Had No Name, Warlok czy Cold Cold Rain słychać charakterystyczną dla zespołu pierwotną moc mrocznego bluesa. Niespodzianką było pojawienie się w zestawie akustycznej wersji drugiego znakomitego utworu napisanego dla Johnny`ego Casha - Come To Silver pojawił się wcześniej na [6], lecz w zupełnie innej zindustrializowanej wersji. Podobna sytuacja dotyczyła Deep, w wersji zawartej na ścieżce dźwiękowej do pierwszego filmu "Z Archiwum X". Crawl Across Your Killing Floor odpowiadał za promocję tego wydawnictwa i nakręcono nawet do niego klimatyczny videoklip. Pierwotnie kompozycja miała się pojawić na [7], posiadała bluesowo-mroczny charakter. Who Claims The Soulless spokojnie mógłby znależć się na [9], a Malefical szatańskim klimatem przywodził na myśl słynny Sadistikal. Część kawałków stanowiły jednak marne zapchajdziury, w których brakowało dobrych melodii i chwytliwych refrenów (I Know Your Lie). Był to jednak prawdziwy skarbiec dla wszystkich miłośników formacji.
21 czerwca 2010, nakładem wytwórni AFM Records, ukazał się długo oczekiwany [12], na którym Glenn brawurowo powrócił do stylu pierwszych czterech płyt. Klimat z "trójki" panował już w otwierającym Hammer Of The Gods, charakteryzujący się brudnym niesterylnym brzmieniem. Klimatyczne zwolnienie w środku kawałka dodawało mu specyficznego klimatu, a riffy Victora wręcz imitowały grę Christa. Sam Danzig zaprezentował się z bardzo dobrej strony, choć słychać było pewne niedoskonałości wokalne powstałe na drodze specyficznego mixu. Wolny The Revengeful hipnotyzował jednostajną pracą gitary, a świetne partie perkusji i spokojna atmosfera przesądzały o kapitalnym charakterze Rebel Spirits. Singlowy On A Wicked Night również nawiązywał do [3], ze stonowanym początkiem, wspaniałą melodią i smakowitymu refrenem. W Ju Ju Bone Glenn pokazywał prawdziwą klasę wokalną, swoją strukturą zachwycał Night Star Hel - rozpoczynający się dość niepozornie, jednak prezentujący niemal mistrzowską końcówkę, przywodzącą na myśl najlepsze utwory z pierwszych wydawnictw. Podobać mógł sie dwuczęściowy Pyre Of Souls - o ile Infanticle skierowano głównie do wielbicieli Black Aria, to ponad 7-minutowy Seasons Of Pain sprawiał wrażenie niemal nagranej w garażu demówki. Wokal Glenna ginął pod koniec w nawałnicy dźwięków. Wyciszone zwrotki kierowały Left Hand Rise Above ponownie na ścieżkę [3], stawiające klarowne zakończenie tego naprawdę niezłego materiału. Po 6 latach studyjnej przerwy był to zaiste powrót godny króla. Ten krążek bez słabych momentów mógł jedynie wadzić w specyficznej warstwie brzmieniowej, pełnej rozmycia i nieczystych dźwięków, ale wszystko to nadawało całości nietuzinkowego klimatu. Opatrzony paskudną okładką [13] był zbiorem coverów, m.in. Elvisa Presley`a, ZZ Top, The Troggs czy The Everly Brothers.
Jako solista Glenn Danzig wydał dwa rozczarowujące albumy: Black Aria w 1993 i Black Aria 2 w 2006. Oba były oparte na syntezatorach i nudnych deklamacjach, a całość nie miała żadnego związku z metalem. O ile jednak solowa "jedynka" miała swój urok, jeśli uwzględniło się rok powstania i fakt, że w pewnym sensie przygotowała fanów na konfrontację z genialnym czwartym albumem, to "dwójka" była kompletnie pozbawiona wyobraźni i pomysłu. Irytowały powtarzający się notorycznie motyw i operowy kobiecy głos - jedynie w końcowym Shiddi podobać się mogły orientalne pierwiastki. Na prośbę reżysera Todda Phillipsa, Glenn zawarł utwory na ścieżce dźwiękowej do jego filmów "Kac Vegas" z 2009 i "Kac Vegas 2" z 2011 - były to odpowiednio Thirteen oraz całkowicie nowy kawałek Black Hell. W 1995 Eerie Von wraz z Mike`m Morance wydali album Uneasy Listening, zawierający "muzykę z nawiedzonego domu z sąsiedztwa". Te instrumentalne kompozycje wymagały odpowiedniego nastroju, a wówczas potrafiły wywołać dreszczyk niepokoju. Potem basista nagrał w solowo Blood And The Body w 1999, gotycki Bad Dream No.13 w 2004, That's All There Is w 2006 (jako Eerie Von`s Spidercider) oraz Kinda Country w 2009). John Christ w 1999 zrealizował krążek Flesh Caffeine, pełen odniesień do stone rocka i groove. Tommy Victor grał także w Prong i Ministry, a Johnny Kelly w Black Label Society i Seven Witches. Todd Schofield zmarł 27 października 2018, a Howie Pyro zmarł 4 maja 2022 w wieku 61 z powodu zapalenia płuc powiązanego z Covidem.


ALBUM ŚPIEW GITARA BAS PERKUSJA
[1-5] Glenn Danzig John Christ Eerie Von Chuck Biscuits
[6-8] Glenn Danzig Jeff Chambers Josh Lazie Joey Castillo
[9] Glenn Danzig Todd `Youth` Schofield Howard `Howie Pyro` Kusten Joey Castillo
[10] Glenn Danzig Tommy Victor Jerry Montano Bevan Davies
[12-14] Glenn Danzig Tommy Victor Steven `Zing` Grecco Johnny Kelly

Steven Grecco (ex-Samhain), Johnny Kelly (ex-Type O Negative, ex-Seventh Void)

Rok wydania Tytuł TOP
1988 [1] Danzig
1990 [2] II: Lucifuge #23
1992 [3] III: How The Gods Kill #10
1993 [4] Thrall-Demonsweatlive
1994 [5] IV #5
1996 [6] V: Blackacidevil
1999 [7] 6:66 Satan's Child #4
2001 [8] Live On The Black Hand Side (live / 2 CD)
2002 [9] 777 Luciferi
2004 [10] Circle Of Snakes
2007 [11] The Lost Tracks Of Danzig (2 CD)
2010 [12] Deth Red Sabaoth #4
2015 [13] Skeletons
2017 [14] Black Laden Crown
2020 [15] Danzig Sings Elvis

         

          

    

Powrót do spisu treści