Niemiecki zespół założony w 1987 w Weiterstadt pod nazwą Kingdom. W tym samym roku zrealizował debiutancki krążek Lost in the City, ale jego wydanie wstrzymano przez wzgląd na istnienie Lenny Wolf Kingdom Come. Była to zupełnie inna grupa i choć obie nazwy znacznie różniły się od siebie, kwestie prawne okazały się nie do przeskoczenia. Po ukazaniu się na rynku singla Lost In The City i demówki "We Got Love" zmieniono szyld na Domain. Wydany w 1988 [1] wypełniły utwory zrealizowane rok wcześniej, z dominującą rolą klawiszy, a największym rozgłosem cieszyła się ballada Sign From Your Heart w stylu Journey. Niezbyt oryginalnie wypadły też wolne piosenki w stylu We Got Love czy On The Line. Reszta materiału mogła podejść fanom Dokken lub Ozzy`ego Osbourne`a z czasów Jake`a E. Lee (The Run, Riding Through The Night). Ritt nie ukazał za wiele talentu grając dość prosto niczym Ritchie Blackmore z czasów Street Of Dreams Rainbow. Kiedy kolejne dwie płyty przepadły zupełnie, grupa poszła w rozsypkę i ten okres podsumowywała kompilacja Collection 86-92 z 1992.
[4] otwierał drugi rozdział w historii kapeli. Axel Ritt powrócił z nowym składem i świeżym spojrzeniem na melodyjny metal. Krążek zawierał muzykę inną, niż taką do której przyzwyczaiły fanów Helloween czy Sinner. To nie był radosny hansenowy powermetal ani biesiadno-samochodowy hard`n`heavy klasycznej szkoły niemieckiej. Inność zapowiadał już bogaty w pomysły tytułowy One Million Lightyears From Home - intrygujące połączenie space-powermetalu z pirackimi motywami i elegancką melodią. Wszystko zdominowała konwencja swobodnego żartu, oparta na zakorzenionych w latach 80-tych fanfarowych klawiszach Erdmanna Lange, serwującego akordy rozległe i proste. Domain zaprezentowali po części rozwinięty w kilka lat później gatunek zwany power-rockiem z energicznymi gitarowymi zagrywkami, łagodnymi chórkami i melodiami osadzonymi w muzyce pop poprzedniej dekady (Can`t Stand What You Do to Me, Price Of Time). Kompozycjom nadano wysmakowany ton z delikatną nutką progresji i muzycznego widowiska. Wyróżniał się pastelowy Wings Of Destiny, aktorsko zaśpiewany przez Schulza. Typowo metalowo-balladowy song When It Comes To Love posiadał przeciętną melodię, ale wynagradzała to częściowo jego bogata aranżacja, z mocnym akcentem na klawisze i bas. Uwagę przykuwał Trail Of Fools ze znakomitą solówką Ritta, z kolei Move On był dynamicznie podanym powermetalem w dość nowoczesnej stylistyce, gdzie rock`n`roll pulsował podskórnie cały czas. Domain nie unikali stylistyki AOR w New Horizon, ale tu zespół wypadł nijako pomimo dobrych chórków. Przyjemnie za to słuchało się Blistered Soul, po raz kolejny nawiązujący do rodzącego się power-rocka. Ritt postarał się również o romantyczny koniec w instrumentalnym Gary Boy, mieszający w sobie spuściznę Gary`ego Moore`a i mistrzów japońskich. Powstał jednoczesnie tradycyjny i nowoczesny album z melodyjnym metalem o ciekawym przestrzennym brzmieniu, uzyskanym dzięki odległym planom klawiszowym, wyodrębnionym basie i rezygnacji z nadmiernego przytłoczenia gitarową mocą. Nie wszystkie numery były dobre, lecz kwintet zwrócił na siebie uwagę, co pozwoliło mu przetrwać w uznaniu kolejne lata.
Nagrany w tym samym składzie [5] zawierał muzykę podobną do poprzednika, choć miejscami bardziej zbliżoną do typowego powermetalu, z ostrzejszą gitarą i nieco schowanymi klawiszami. Ten instrument nadal odgrywał istotną rolę, co było najlepiej słychać w Blackhole Visions. Po twardszym Charade Domain zaskakiwali ponownie w Mystery Stone, gdzie w refrenie nawiązali do piracko-celtyckich motywów kompozycji tytułowej z [4] - szkoda, iż kawałek rozmywał się w metalu średniej jakości. Nie zabrakło i tym razem balladowego grania - te potrzeby spełniał udanie zaśpiewany przez Schulza Strangers From The Heart, delikatny radiowy utwór z wykorzystaniem gitary akustycznej. Teatralny charakter nadano Seasons (The Circles Around The Moon) - zaaranżowany ze smakiem, wypełniony rozległymi chórkami, bogatą perkusją i pianinem, a przy tym znakomicie łączący rozmaite style metalu i rocka. Kompozycję ozdobiła wybuchowa i pełna ekspresji solówka Ritta. Spirit Of The Sun podawał w nienachalny sposób motywy orientalne, zaś Almost Eden stanowił udaną próbę połączenia AOR i power-rocka przy wykorzystaniu ogranego motywu głównego o amerykańskim pochodzeniu. Mniej interesująco wypadły numery z pogranicza stadionowego heavy metalu i hard rocka jak Don`t Count On Love i Downtown Babylon o korzeniach zdecydowanie alternatywnych z obszarów grunge. Wszystko kończył power/speedowy Experience XTC, oparty na lekko zakręconym ognistym rock`n`rollu. Album znakomicie odegrano i zdumiewała lekkość materiału, a na brawa obok Schulza i Ritta zasługiwał tym razem również perkusista Edgar Schmidt, grający znakomicie i zasypujący słuchacza nieustannie kapitalnymi partiami bebnów. Powstała jednak płyta nierówna, momentami zbyt naiwna w melodiach i jakby obliczona na szersze grono słuchaczy niż metalowe.
Pod koniec 2002 zespół przystąpił z nową sekcją rytmiczną do realizacji [6]. World Gone Crazy osadzono na zeppelinowskim kashmirowym riffie i jak to w Domain, zastosowano mnóstwo ozdobników i odniesień do różnych form melodyjnego metalu z chórkami, mocnym melodyjnym refrenem i nastrojowym zwolnieniem. Grupa połączyła powermetal z melodyjnym heavy w prosty i czytelny sposób, z gracją z jaką ponad 10 lat wcześniej robili to Heavens Gate. Trafiły się jednak też wypełniony ciętymi riffami Burning Red ze shreddingiem Ritta czy Warpath z pewnymi painkillerowymi akcentami i nowoczesnym wykorzystaniem klawiszy. Lekkostrawny i podbarwiony mocno hard`n`heavy spod znaku Bonfire przebojowy Your Favourite Curse cechował udany potoczysty refren i pełne ekspresji solo Ritta wzorowane na stylu gry Blackmore`a. Do najlepszych wzorów własnych formacja nawiązała w kapitalnym King`s Tears, w którym tempo i filozofia stylu Cornerstone w zwrotkach przenikała się z refrenem w bojowym rycerskim stylu i fantastycznymi okrzykami Schulza. Ten utwór świadczył o ciekawym dobraniu składników, na który poważyć się mogli nieliczni, a Domain zrobili to z ogromną swobodą i lekkością. Również typowy heavy metal potrafili Niemcy przedstawić w elegancki sposób z dawką rewiowego rozmachu - taki był Last Exit Moon, lecz z niezbyt przekonującą melodią. W Skylighter z kolei zakorzenione w hard rocku lat 70-tych znakomite powermetalowe momenty sąsiadowały z mdłym refrenem i ten numer pozostawiał niedosyt, z lekka tylko rozwiewany przez nieoczekiwana zmiane nastroju i delikatny fragment z pianinem. Kwintet wypadł przeciętnie tez w spokojnych pół-balladowych songach w rodzaju One Perfect Moment czy Young Hearts Can Fly, gdzie samo staranne wykonanie nie rekompensowało nijakiej melodii w trywialnych hard rockowym refrenach. Krążek kończył lekko progresywnie w Talk To The Wind z łagodnym refrenem i stanowczą gitarowo-klawiszową galopadą. Wspomniana część progresywna opierała sie na azurowych planach dalszych, mocnym basie i przestrzennej perkusji. Jako bonus dorzucono przeróbkę Aerosmith Rats In The Cellar. Pod względem technik największe wrażenie robiła gra Ritta, grającego z niebywałą fantazją i co rusz atakującego wirtuozerskimi solówkami. Schulz w tym repertuarze czuł się doskonale, z gracją przechodząc od mocniejszego powermetalowego śpiewu do bardziej rockowego z odrobiną wymaganego w Domain aktorskiego przekazu. Nowa sekcja rytmiczna tez czuła o co w tym wszystkim chodzi i wielkiej różnicy pomiędzy tą a poprzednią słychać nie było, choć momentami brakowało perkusyjnych nawałnic Schmidta. Brzmieniowo album był cięższy niz poprzednie, przez co utwory powermetalowe wyróżniały się sporą siłą rażenia gitarowego, co odbyło się kosztem zdecydowanie atrakcyjnych melodii.
Z nowym basistą Jochenem Mayerem, Domain wszedł do studia nagraniowego w celu realizacji [7]. Efektem była zwarta tematycznie płyta o lekko epickim wydźwięku z tekstami Schulza i stanowiąca rozwinięcie bogatego formalnie stylu wypracowanego przez kilka poprzednich lat. Tym razem stworzono power o mniej radiowym charakterze z efektownymi klawiszami i nietypowymi dla gatunku interludiami, jak ta z energetycznego otwieracza A New Beginning, w którym zespół atakował wysokiej klasy metalem, podobnie jak w sztormująco wyrazistym On Stormy Seas. Ten album z pewnością posiadał specyficzną atmosferę opowieści z umiejętnie stopniowanym napięciem. Po części zachowano zwiewność stylu gry co udowadniał delikatniejszy Ocean Paradise ze smutną melodią oraz refrenem w stylu metalu symfonicznego. Ten zadumany nastrój podtrzymywał balladowy song przy pianinie The Beauty Of Love, akurat w tym otoczeniu dobrze spełniający swoją rolę. Ciężar główny spoczął na The Great Rebellion, rozpoczynającym się od odgłosów walki i rozwijający się jako znakomity podręcznikowy powermetal w niemieckim stylu z bojowym chóralnym refrenem, jakimi Domain czarowali w przeszłości. Ritt dodał tutaj nieco rebelianckiej gitarowej apokalipsy, serwując nadzwyczaj szybką solówkę. Numerem twardym i posępnym okazał się Endless Rain z symfonicznym tłem, ale i dumnym epickim refrenem. Doskonale współpracowały gitara i klawisze, przy czym ta pierwsza wydobywała na światło dzienne ukrytą dotychczas neoklasykę. Chórki i mocny wokal wiodły prym w Last Days Of Utopia - kawałku nad wyraz melodyjnym o zdecydowanie powermetalowej energii, a ostatni Left Alone wsparto mocno blues rockiem wynikającym z doświadczeń Whitesnake, ale równocześnie pełnym przestrzeni i festiwalowego rozmachu, z piekną melodią i ciepłem przesycającym kompozycję. Powstała płyta najbardziej jednorodna muzycznie w dotychczasowym dorobku formacji (pierwsza i zarazem ostatnia w pełni powermetalowa), zawierająca granie szlachetne i kunsztownie zagrane, z doskonałym wokalem Schulza oraz przemyślanymi w drobiazgach podniosłymi utworami, ale nie pompatycznymi w złym tego słowa znaczeniu. Wszyscy muzycy zaprezentowali wysoką formę. W 2005 ukazała się także składanka The Essence Of Glory - na początek w Korei Południowej, później dodano ją jako drugi CD do limitowanej edycji [8]. Można było na niej znaleźć m.in. covery Deep Purple Stormbringer (pochodzącego z Blackmore`s Castle - A Tribute To Deep Purple And Rainbow Vol.2 z 2005) oraz Gary`ego Moore`a Over The Hills And Far Away (z kompilacji Give Us Moore! - Gary Moore Tribute z 2004).
Ten sam skład nagrał [8], na którym Domain po raz kolejny objawili się jako ekipa nie poddająca się prostym klasyfikacjom i poniekąd zaprzeczająca typowym wzorcom niemieckiego pojmowania power i heavy metalu. Nowy materiał z jednej strony emanował wielkim luzem i radością, z drugiej - niesamowitym rozmachem i monumentalizmem. Płyta charakteryzowała się nieprzewidywalnością przecinającą najróżniejsze muzyczne obszary. Co więcej, nie była dokonaniem samego Ritta. Gitarzysta nie przejawiał egoizmu muzycznego, ale jego osobowość unosiła się nad albumem cały czas. Neoklasyczny powermetalowy All In The Name Of Fire atakował ryczącą gitarą i wirtuozerskim popisem - otwarcie wspaniałe, a zupełnie nie reprezentatywne dla całości. Zaskakiwała pełna przestrzeni wersja Don`t Pay The Ferryman czy też Temple Of The Earth, rozegranym w stylu Deep Purple spotykającym Royal Hunt w musicalowej wersji. Często na plan pierwszy wysuwał się Erdmann Lange z swoimi organami i pianinem, nawiązując zarówno do najlepszych tradycji Jona Lorda, jak i szeroko rozumianej muzyki rozrywkowej - tym bardziej, że cześć orkiestracji miała zdecydowanie niemetalowy charakter. Klawiszowiec gustownie przygrywał Schultzowi w skromnie zaaranżowanej i pełnej emocji balladzie I Ain`t No Hero. Atmosfera luźnego rockowego pikniku panowała w brawurowo rozegranym Headfirst Into Disaster, gdzie Schulza kapitalnie wspomógł "Stardawner-Boys-Choir", w którego skład weszli Tarek Maghary z Majesty, Goetz Mohre z Iron Mask i Connie Andreszka. W stonowanym niemal 10-minutowym Stardawn inteligentnie zmiksowano powermetal z rockiem i hard rockiem, a w zadziwiającym Chrystal Stone Island gościnnie zagrał na klawiszach Ferdy Doernberg, którego przyćmił tutaj neoklasyczny shredding Ritta. Świetnie się w tym towarzystwie odnajdywał Help Me Through The Storm, przepełniony rozmaitymi inspiracjami - od purpurowych do sięgających późnego Genesis. Na koniec wrzucono ponad 25-minutowy moloch Shadowhall - znalazło się w nim miejsce na wszystko: od metalu poprzez symfonikę, progresywność, rock, neoklasykę aż do musicalu, choć dominował powermetal, skupiający jak w soczewce całą filozofię albumu. Ten kolos cały czas trzymał słuchacza w napięciu zmieniającymi się motywami o często przeciwstawnym charakterze. Płyta klasyfikacjom się wymykała, wymagała również pewnego szerszego spojrzenia na wykorzystanie nie-metalowych inspiracji w metalowej muzyce. Znakomita muzyczna zabawa przybierała formę smakowitego festynu, gdzie nawet statyści wystąpili w drogich smokingach, ale na poważnie tak do końca nic się nie działo.
W ciągu kolejnych dwóch lat odeszło z Domain trzech muzyków z Carstenem Schulzem na czele. Przy Rittcie pozostał lojalnie jedynie Erdmann Lange. Gitarzysta zebrał jednak nową ekipę, a za mikrofonem postawił Nikołaja Ruchnowa, występujący wcześniej w mało znanych Stormhunter i Irony. W związku z tym [9] miał charakter inny niż poprzednie, choć nadal był nasycony specyficznym kompozytorskim podejściem Ritta. Tylko momentami krążek miał heavy/powerowe zagrywki gitarowe, generalnie nadal unosił się nad wszystkim festiwalowo-musicalowy charakter, jednak bez elementu nieskrępowanej metalowej zabawy z poprzednika. Ruchnow okazał się facetem śpiewającym bardzo zachowawczo i nieco rzemieślniczo, a potrzebny aktorski przekaz jakim czarowal Schulz w jego wykonaniu praktycznie nie istniał. Utwory wykonano wokalnie gładko i raczej nijako, choć technicznie poprawnie. Nowy frontman najlepiej wypadł w Sweeping Scars, po części też w Inner Rage i The Last Dance). Wiele numerów przemykało niepostrzeżenie, pozostając na granicy progresywnego power, gdzie ten progres wynikał z klawiszowych zagrywek i tła generowanego przez Lange. Fascynujące fajerwerki Ritta niezbyt pasowały do refleksyjnego charakteru poszczególnych utworów. Sporo eleganckich chórków zastosowano w bladych i mało wyrazistych numerach o rock-metalowym charakterze jak Angel Above czy 12 O'Clock. Zespół tym razem elektryzował jedynie w kapitalnych partiach gitarowych w Circle Of Give And Take, przypominających zagrywki wczesnego Metalium. Jednak i ten kawałek z premedytacją wygładzono w refrenie. Zabrakło autentycznie wciągających melodii, w dodatku po raz pierwszy w historii Domain całość była dość trudna w odbiorze. Grupa zawsze grała w sposób dosyć złożony, ale zawsze przyjazny i czytelny. Na [9] znacznie to ograniczono, a brak zdecydowanych hitów, zarówno metalowych jak i rockowych, wydłużał wszystko niemiłosiernie i sprawiał wrażenie jednowymiarowości. Dopiero na końcu w bonusowym Two Brothers & The Sinners Chess klawisze przypominały dawne dokonania, ale tylko one. Inny skład i inna stylistyka nie oznaczały słabego wykonania technicznego. Oprócz Ritta słowa uznania należały się perkusiście Jensowi Baarowi, który rozegrał znakomite partie wyrastające ponad średni ogólny poziom. Alex Ritt zdawał sobie sprawę z ograniczeń nowego wcielenia zespołu i nie wahał się długo, kiedy Chris Boltendahl na początku 2010 zaoferował mu przyłączenie się do Grave Digger.

Członkowie zespołu występowali też w innych grupach:

ALBUM ŚPIEW BAS GITARA GITARA KLAWISZE PERKUSJA
[1] Bernie Kolbe Axel Ritt Cliff Jackson Volker Sassenberg Freddy Diedrichs
[2] Bernie Kolbe Axel Ritt Cliff Jackson Volker Sassenberg Thorsten Preker
[3] Bernie Kolbe Axel Ritt Cliff Jackson - Markus Schmitz
[4-5] Carsten Schulz Dirk Beckers Axel Ritt Erdmann Lange Edgar Schmidt
[6] Carsten Schulz Sandro LoGuidice Axel Ritt Erdmann Lange Stefan Köllner
[7-8] Carsten Schulz Jochen Mayer Axel Ritt Erdmann Lange Stefan Köllner
[9] Nikołaj Ruchnow Steven Wussow Axel Ritt Erdmann Lange Jens Baar

Axel Ritt (ex-Wise Man), Stefan Köllner (Symphorce), Jochen Mayer (ex-Casanova, ex-Demon Drive, ex-Code Of Perfection)

Rok wydania Tytuł TOP
1988 [1] Our Kingdom
1989 [2] Before The Storm
1991 [3] Crack In The Wall
2001 [4] One Million Lightyears From Home
2002 [5] The Artefact
2003 [6] The Sixth Dimension
2005 [7] Last Days Of Utopia #14
2006 [8] Stardawn
2009 [9] The Chronicles Of Love, Hate And Sorrow

          

    

Powrót do spisu treści