
Angielski zespół założony w 1974 w Newcastle-upon-Tyne przez braci Gallagher. Z początku towarzyszyli im gitarzysta Paul Bowden i perkusista Paul Sherrif - tego drugiego szybko zastąpił Mick Kenworthy. W tym zestawieniu grupa poprzedzała The Stranglers i The Motors. W 1977 nowym bębniarzem został Sean Taylor, później znany m.in. z Satan czy Blitzkrieg. W 1978 Taylor i Bowden odeszli, a za perkusją zasiadł Rob Hunter. Trio w 1980 nagrało dla wytwórni Neat Records singiel Don`t Need Your Money / Wiped Out, a w rok później kolejny: Hard Ride / Crazy World. Pierwsze dwie płyty zapewniły grupie pozycję jednej z czołowych formacji NWOBHM. Debiut otwierał znany już Hard Ride oparty na rock`n`rollowej podstawie z prostym riffem. Podobnie brzmiały Hell Patrol oraz Don`t Need Your Money, który stał się umiarkowanym przebojem, przypominającym chuligańską surowszą wersję nagrań Status Quo. Zresztą odniesienia Raven do tradycyjnego grania brytyjskiego lat 70-tych były na tej płycie nadzwyczaj słyszalne, wliczając w to dwa covery Sweet: Hellraiser i Action. Obok nich jednak wyłaniało się nowe oblicze metalu: rasowe i energetyczne Over The Top i Lambs To The Slaughter stanowiły jednoznaczne dowody zwrócenia się ku ostrzejszej formie przekazu. Tytułowy Rock Until You Drop wskazywał fascynacje ekipy amerykańskim glamem, ale umiejętnie przystosowanym do nieociosanego stylu zespołu. Krążek zamykał wyjątkowo długi jak na tą grupę Tyrant Of The Airways - po balladowym wstępie przemieniający się we wczesno-speedowy huragan. Płytę cechowało typowe brzmienie dla wytwórni Neat - z wysuniętą do przodu głosną perkusją oraz warkoczącym basem. Mark Gallagher zaprezentował się z ciekawej strony, ze swym "nerwowym" zaciekłym stylem gry na gitarze i nieco udziwnionymi solówkami. Za to jego brat John jako wokalista wypadł zdecydowanie przeciętnie, prezentując ograniczoną gamę z piskliwymi zaśpiewami i drapieżnym krzykiem, będącym w zasadzie próba zamaskowania braku talentu do prawdziwego śpiewu. Wyczuwalny był również brak drugiego gitarzysty, choć te puste przestrzenie starał się wypełnić jak mógł perkusista Hunter. W 2002 ukazała się zremasterowana reedycja z ośmioma bonusami (m.in. niepublikowane Inquisitor i Let It Rip ze składanki "Brutal Force").
[2] krystalizował styl Raven - nieźle wypadał speedmetalowy Read All About It z niezbyt ciekawą melodią, ale za to ekscytującym wykonaniem. W solówce pobrzmiewały w pewnym momencie echa stylu gry Tony`ego Bourge`a z Budgie. Także i tym razem panowie przedstawili dłuższą kompozycję To The Limit - To The Top, zbyt długą i denerwującą piskiem Johna Gallaghera. Co ciekawe zabieg zastosowany w Tyrant Of The Airways tutaj niemal dokładnie powtórzono, ale spokojny fragment instrumentalny umieszczono w środku. Battle Zone był powrotem do speedmetalowego surowego rock`n`rolla, podobać się mógł również dynamiczny Live At The Inferno. Akustyczny przerywnik 20/21 to moment oddechu przed kolejnym atakiem w Hold Back The Fire - wolniej zagranym melodyjnym klasycznym heavy. Asem z rękawa na koniec był Chainsaw, narastający wraz z perkusją i rykiem piły motorowej, jakby ukłon w Motörhead w riffie głównym. Płyta zdobyła liczne grono fanów, a Raven powoli stawał się rozpoznawalny i oderwany w coraz większej mierze od rocka epoki minionej. Także w 2002 nowa reedycja zawierała bonusy - tym razem cztery z EP-ki Crash Bang Wallop z tego samego roku.
W sierpniu 1983 ukazał się [3] - startujący Take Control przypominał nagrania Judas Priest z Point Of Entry i nawet wokalnie John Gallagher w pewnym stopniu naśladował Halforda. Także Mind Over Metal udowadniał, że słuchacz miał już czynienia z inną stylistyką ukierunkowaną na melodyjny heavy środka z nastawieniem na rynek amerykański. Dlatego też ani glamowy Sledgehammer Rock ani All For One z prostym refrenem nie przekonywały. Aby album nie brzmiał jednak do końca amerykańsko, wrzucono na krążek kolejny judasowy kawałek Run Silent, Run Deep, a dawny Raven słychać było w początkowym riffie Hung, Drawn And Quartered, przekształcający się potem w typowy heavy metal o mało ciekawym refrenie. Zupełnie bezbarwne były heavy-rockowe Break The Chain i Take It Away. Płycie zabrakło interesujących chwytliwych melodii - w zamian wypełniła ją "młócka" bez inwencji, z rzadka przerywana jakąś lepszą solówką gitarową. Nawet perkusyjna gra Huntera została uproszczona, nabijając proste rytmy do infantylnych rockowych kawałków zamaskowanych zagrywkami heavymetalowymi. Wciąż irytowała piskliwo-krzykliwa maniera frontmana, ale najbardziej bolało zerwanie z podstawowymi kanonami NWOBHM. Reedycja z 2002 zawierała pięć bonusów, w tym Born To Be Wild i Inquisitor zaśpiewane przez Udo Dirkschneidera. Pierwszy okres działalności tria zamykał koncertowy [4], zawierający w zasadzie wszystkie najbardziej znane kompozycje z trzech pierwszych płyt zagrane w szaleńczym stylu, z niesamowitą atmosferą rockowego widowiska. Nie poddane kosmetycznym zabiegom surowe brzmienie potęgowało wrażenie pełnego autentyzmu. Zespół został za Atlantykiem przyjęty nadspodziewanie ciepło i muzycy zdecydowali się przenieść na stałe do USA i podpisać kontrakt z wytwórnią Atlantic.
Na [5] Kruk schował szpony, grając glam metal bliski amerykańskim stereotypom. Kolejne numery przelatywały jeden za drugim, zagrane w maksymalnie uproszczonym stylu i wykorzystując melodie zagrane setki razy przez innych. Kawałki były słabiutkie: irytował chóralny refren w On And On, fatalny wokal masakrował w Get It Right plus kompromitująca solówka ujawniająca bezradność Marka Gallaghera, budzący uczucie zażenowania pseudoballadowy Pray For The Sun czy anemiczny Hard Ride. Jedynymi udanymi momentami były: utrzymany w rock`n`rollowej konwencji wolniejszy Restless Child z odważnym basem oraz Extract The Action - nieco jednak gubiący się w piskliwych chórkach i bezsensownych zmianach tempa. Na koniec Raven zaprezentowali udziwniony instrumentalny The Bottom Line z wyskakującą niczym policjant zza krzaka orkiestrą. Album dramatycznie słaby, stanowiący beznadziejną próbę skopiowania tego co Amerykanie robili ze swobodą. Brakowało wszystkiego co stanowiło o atrakcyjności tradycyjnego metalu. Lansowana w Stanach płyta zyskała nieduży rozgłos, w rodzinnej Anglii zbyto ją wstydliwym milczeniem. Spadek po równi pochyłej potwierdzał [6], który trudno było nazwać nawet metalowym. Kompromitująca okładka kryła podobnej treści muzyczną zawartość. W czasie, kiedy w pop-rocku pojawiały się w tamtym czasie eleganckie i wysublimowane albumy, Raven wkroczył w ten styl zupełnie nieudolnie, wręcz karykaturalnie. Nie śmieszyły już beznadziejny wokal, głupie teksty, infantylne melodyjki i żenująca gra Roba Huntera. Po latach od tego koszmarka próbowali się odżegnać nawet bracia Gallagher. Jeszcze w tym samym roku ukazała się EP-ka Mad z wykrzywioną twarzą Marka Gallaghera - tak jakby uświadamiającego sobie jakie dwa gnioty poprzednio trio wydało. Pięć bardzo dobrych utworów wracała do metalu, o czym świadczył już otwierający płytkę Speed Of The Reflex.
[7] stabilizował powrót do szybkiego i dynamicznego wygrzewu, z udanymi solówkami, przyzwoitym wokalem głównym i starannie zaaranżowanymi chórkami. Mimo niemal speedmetalowego szlifu nadal jednak The Savage And The Hungry czy Pick Your Window przejawiały lekki ukłon w stronę radiowego rynku amerykańskiego. Także riify zostały przez muzyków Raven wyeksploatowane na wcześniejszych krążkach. Jeśli już zagrywki przejawiały ambicje ku oryginalności, brakowało atrakcyjnych melodii jak w Never Forgive z prymitywnym refrenem lub oparty na banalnym motywie Iron League. Jedynie rozbudowany On The Wings Of An Eagle z akustycznym wstępem osadzono mocno w brytyjskich realiach heavy/speedu. Brak było generalnie głębi i mocy na wzór Playing With The Razor, który przypominał najlepsze czasy NWOBHM pomimo zastosowania zbędnych ozdobników. Muzycznie całość jawiła się jako odgrzanie wszystkich starych pomysłów w na ogół gorszych wersjach.

Po przejściu do wytwórni Combat i zrekrutowaniu amerykańskiego perkusisty Joe Hasselvandera, przystąpiono do nagrywania [8]. Album stanowił kontynuację stylu z poprzednika i wiele nowego nie wnosił, poza bardziej fantazyjną grą nowego bębniarza i większą dawką wrzasków Johna Gallaghera. Udziwnione speedmetalowe kompozycje w rodzaju Die For Allah mieszały się z zagranymi w punkrockowej manierze Gimme A Break i klasycznymi numerami heavy w stylu Into The Jaws Of Death. Słabą stroną krążka były refreny, czego przykład stanowiły proste rock`n`rollowe numery w postaci In The Name Of The Lord czy wymęczonego Lay Down The Law. Tam gdzie John Gallagher więcej eksploatował bas - jak w You Got A Screw Loose - było nieźle i Raven przełamywali ograniczenia związane z wykorzystaniem jednej gitary. Album zawierał jeden z najbardziej kompromitujących numerów w karierze - The King - w którym poziom prymitywizmu sięgnął dna w pseudo-hard rockowym stylu. Przeciętne wydawnictwo eksploatujące nadal stare pomysły.
Mimo, że [9] wyrastał z amerykańskich doświadczeń, zdaniem wielu stanowił najwybitniejsze osiągnięcie Raven. Muzyka była surowa w brzmieniu, posunięta niemal do ascezy gitarowego brzmienia, pełna "przerw", z minimalną ilością melodii i przebojowych refrenów. Styl balansował na pograniczu power i wręcz thrash metalu - rozgrywany nie za szybko, ale z dużą dawką brutalności. Niekiedy ponuro brzmiące zwolnienia były centralną częścią kompozycji (Disciple), a dopracowane w szczegółach solówki gitarowe - przeszywające i fantazyjne. Wokalnie John Gallagher operował głównie niemal meloskandowaniem wypełnionym jadem i gniewem, co w połączeniu z drapieżnymi zagrywkami (White Hot Anger) zupełnie zmieniało wyobrażenie o zespole jako grupie wywodzącej się z NWOBHM. Zdecydowanie speedowych numerów było niewiele (Relentless), interesująco wypadł Just Let Me Go zagrany w nieco psychodelicznym klimacie z kroczącą gitarą i nietypowym drugim planem. Był to materiał inny niż poprzednie, trudny w odbiorze i z pewnością mało zadowalający dla fanów NWOBHM czy amerykańskiego hard rocka. Jedyną cechą wspólną z przeszłością była wszechobecna surowość, granicząca z ubogim brzmieniem.
Na [11] powróciły melodie, choć nadal oderwane od brytyjskiej tradycji metalowej, w pewnych momentach jakby punkowe, ale bez agresywności i buntu. John Gallagher śpiewał na krążku głosem czystym, spokojnym i nawet trochę leniwym. O ile [9] zawierał pewne elementy thrashowego grania, to nowa płyta była już nimi mocno przesiąknięta. Podane w zwolnionych obrotach riffy przywodziły na myśl Kin Xentrix. Nowa formuła spowodowała także zmianę stylu grania solówek, tym razem pozbawionych ostrości i zadziorności. Brzmieniowo trio odstąpiło od ascetycznego grania i w rezultacie wydawnictwo zdominowały średnie i wolne tempa. Nowością były spokojne kompozycje o balladowym charakterze jak So Close czy Far And Wide. Pewne echa dawnego Raven ujawniał dynamiczny Victim, ale i tu zastosowano przewidywalne zmiany tempa. W większości album przelatywał jakoś niezauważony, drażniło przede wszystkim wrażenie jednostajności, która na szczęście po części rozmywało się w końcowej części albumu za sprawą Gimme A Reason z pierwiastkami amerykańskiego glamu. Dominował jednak chłodny kliniczny metal, a [9] nie miał w sobie niczego co zachęcało do częstszego przesłuchania. Nawet zagrany z domieszką punku cover Thin Lizzy The Rocker nie robił większego wrażenia. [12] zawierał fragmenty koncertów w Japonii złożone ze zgrabnie powiązanego materiału z różnych okresów działalności zespołu - nie udało się jednak odtworzyć gniewnego klimatu z [4].
W ramach kontraktu z SPV zespół nagrał jeszcze jeden album, ostatni w latach 90-tych. Na [13] Raven przedstawił metal, z którym był kojarzony w latach 80-tych. Bardziej osadzone w NWOBHM kompozycje o cechach power i speed metalu już nie nosiły cech thrashowych. W Blind Eye, Losing My Mind czy No Pain powrócił rockowy styl oparty na prostym riffowaniu i rezygnacji z zaskakiwania słuchacza nieoczekiwanymi zmianami tempa. Nie zrezygnowano jednak z elementów alternatywnego rocka i metalu jak w Sweet Jane czy też prostego rock`n`rolla w Holy Grail. Szkoda, że sam poziom utworów - szczególnie pod względem atrakcyjności melodii - był dość niski. Próby urozmaicenia i dynamizacji w niektórych kawałkach (Insane) nie przekonywały, głównie ze względu na płaskie i suche brzmienie całości, z cofniętym basem i gitarą, która zatraciła ostrość brzytwy. Nudny tytułowy Everything Louder stanowił niejako wyznacznik pewnej bezradności grupy na tym krążku. W Wilderness Of Broken Glass przez sześć minut wałkowano w kółko ten sam riff. Na tym jednym ze słabszych dokonań Kruka, nawet Hasselvander dostosował się do szarej przeciętności. Wydany już dla wytwórni Metal Blade i Massacre [14] zawierał głównie fragmenty występów na żywo, demówki oraz dwa covery: Move Over Janis Joplin oraz Tie Your Mother Down Queen.
Tytuł [15] nieco przewrotnie nawiązywał do [3] sprzed 17 lat, kiedy to zespół był u szczytu popularności. Trudno powiedzieć czy liczono na wielki sukces skoro lata 90-te trudno bylo zaliczyć do udanych. Album zawierał speed metal o ostrym brzmieniu, ciętych riffach i mocnym basie uzupełniającym brak drugiego gitarzysty. Fani dawnego Raven byli w niebo wzięci słuchając Seven Shades czy Get Your Motor Running. Solówki Marka Gallaghera znów wypełniła treść, a sekcja rytmiczna zdominowała wolniejszy To Be Broken oraz przypominający wczesne dokonania Derailed. Świetnie zabrzmiały In The Line Of Fire z ciekawym rozwinięciem i prosty szybki Kangaroo, w którym John pozwolił sobie na trochę krzyków i pisków. Wokalnie jednak doprawdy nie było się do czego przyczepić. Udane zakończenie w postaci power/speedowego Last Ride dopełniało ten bardzo dobry album, przyjmujący oblicze wehikułu czasu na Wyspy Brytyjskie początku lat 80-tych. Wreszcie Raven zaczął grać to co od zespołu oczekiwano po latach stylistycznych wahań i nieudolnych eksperymentów. Materiał odegrano z pasją, wyczuciem i dbałością o szczegóły. Przy tej płycie niczym z innej epoki, przez wzgląd na tytuł historia szczęśliwie zatoczyła koło. Krążek jednocześnie zwiastował trwającą niemal dekadę ciszę nagraniową.
Okładka [19] była paskudna, ale ten komiksowy infantylizm nie ograniczał się jednak tylko do samej strony graficznej. Dotykał boleśnie także i samą muzykę - Raven w nieokreślony w gruncie rzeczy sposób nawiązał do stylistyki lżejszego gatunkowo heavy metalu lat 80-tych, choć w nowocześniejszej oprawie brzmieniowej. Trio pozowało tutaj na wyluzowane i nonszalanckie, kierując swoją muzykę tym razem do tych uważających Lizzy Boren za najlepszy heavymetalowy zespół w historii. Rockowy charakter wielu z tych numerów był słyszalny i nie byłoby w nic złego, gdyby te melodie były bardziej uporządkowane. Tego chaosu w doborze melodii zwrotek do refrenów było wiele i zastosowane kontrasty nie budziły pozytywnych emocji. Raven serwował utwory przaśne i na swój sposób prymitywnie naiwne, zresztą tytułowy Metal City skupiał wszystko jak w soczewce. W płytkim morzu miałkiego metalu wyróżniał się Motorheadin` z udanym perkusyjnym wstępem, a sam kawałek przyjmował oblicze heavy/speedu z wczesnych lat NWOBHM. Grupa próbowała zabawić słuchacza, ale te wysiłki nie przynosiły rezultatu (fatalny Cybertron). Budowanie jakiegoś posępniejszego klimatu w When Worlds Collide, ale Raven nigdy nie byli specjalistami w amerykańskim horror-rocku typu Alice Cooper. Jako, że same utwory zasadniczo były niewiele warte, to wykonanie jak zwykle bardzo dobre - Johna Gallaghera jakby czas się nie imał, podobały się serie basowych natarć, żadych zarzutów nie było pod względem perkusyjnej roboty Mike`a Hellera. Mix i mastering stawiał na selektywne brzmienie z fantastycznie ustawioną perkusją - ogólnie jednak bieda: heavy metal dla mało wymagającej publiczności.
[21] to praktycznie gorsza powtórka poprzednika, ale bez rozrywki. Okładka ponownie świadczyła o pewnym starczym zdziecinnieniu i szukaniu fanów wśród najmłodszych miłośników metalu, którym generalnie było wszystko jedno co się grało byle głośno. Over 60 mógł podobać się tym, którzy w tamtych czasach uważali, że Iron Maiden to najlepszy metalowy zespół na świecie. Był to zwyczajnie zestaw niczym się nie wyróżniających heavy/speedowych kompozycji o raczej suchym brzmieniu i przerysowanej krzykliwości. Krótkie i przewidywalne numery wypełniły nawet niezłe solówki Marka Gallaghera, a John pokrzykiwał żwawo. Zespół starał się jak mógł, by unikać konkretnych melodii i pewnie dlatego zaprezentował takiego koszmarka jak Desperate Measures. Kilka razy Kruk starał sięzagrać mroczniej jak w Edge Of A Nightmare, Medieval czy Invasion, ale ogólnie słuchać tu nie było czego. W zasadzie w podobnej kategorii wychodziło sporo płyt sporo lepszych od tej, a dla Raven ten krążek to już chyba twórczy kres.
Joe Hasselvander bębnił również w Pentagram, powołał do życia projekt The Hounds Of Hasselvander, a z Jackiem Starrem współzałożył Guardians Of The Flame. John Gallagher i Mike Heller założyli Helms Deep. John wystąpił ponadto gościnnie w utworze Out Of The Darkness A Sound Of Thunder w 2012.
| ALBUM | ŚPIEW, BAS | GITARA | PERKUSJA |
| [1-7] | John Gallagher | Mark Gallagher | Rob Hunter |
| [8-17] | John Gallagher | Mark Gallagher | Joe Hasselvander |
| [18-22] | John Gallagher | Mark Gallagher | Mike Heller |
Joe Hasselvander (ex-Devil Childe, ex-Phantom Lord), Mike Heller (ex-Malignancy, Fear Factory)
| Rok wydania | Tytuł | TOP |
| 1981 | [1] Rock Until You Drop | #10 |
| 1982 | [2] Wiped Out | #15 |
| 1983 | [3] All For One | |
| 1984 | [4] Live At The Inferno (live) | |
| 1985 | [5] Stay Hard | |
| 1986 | [6] The Pack Is Back | |
| 1987 | [7] Life's A Bitch | |
| 1988 | [8] Nothing Exceeds Like Excess | |
| 1991 | [9] Architect Of Fear | |
| 1991 | [10] Heads Up! EP | |
| 1994 | [11] Glow | |
| 1995 | [12] Destroy All Monsters (live) | |
| 1997 | [13] Everything Louder | |
| 1999 | [14] Raw Tracks (kompilacja) | |
| 1999 | [15] One For All | |
| 2010 | [16] Walk Through Fire | |
| 2015 | [17] ExtermiNation | |
| 2019 | [18] Screaming Murder Death From Above: Live In Aalborg (live) | |
| 2020 | [19] Metal City | |
| 2022 | [20] Leave`Em Bleeding (kompilacja) | |
| 2023 | [21] All Hell`s Breaking Loose | |
| 2025 | [22] Can`t Take Away The Fire EP |



