Świetna szwedzka grupa powstała w 2002 w Borlänge. Trzeba stwierdzić, że wśród całego zamieszania powermetalowego, które nawiedziło Europę pod koniec XX i na początku XXI wieku, pojawienie się Astral Doors, brzmiącego klasycznie i potężnie w stylu starej szkoły, było niczym powiew świeżości. Kto tęsknił za Dio czy dokonaniami Black Sabbath z okresu z Tony`m Martinem, musiał zapoznać się z debiutem Szwedów. Płytę ciężko było oceniać w kategoriach numerów lepszych czy gorszych. Materiał był niesamowicie równy, świadomie wtórny i oparty na klasyce gatunku, a jednocześnie wykonany z absolutną pewnością siebie. Astral Doors zaprezentowali zwarte heavymetalowe kompozycje bez zbędnych dłużyzn i silenia się na oryginalność. Proste solówki, podkład klawiszowy o klasycznym brzmieniu lat 80-tych oraz siła przekazu zapoczątkowały jedną z najciekawszych karier metalowych. Album otwierał szybki przebojowy Cloudbreaker, a w większości utworów dominowały tempa średnie oparte na mocnych riffy gitarowego duetu. Muzyka przynosiła 11 przyjemnych w odbiorze kawałków i można było zadać sobie pytanie dlaczego sam Dio nie wymyślił podobnych nieskomplikowanych rzeczy. Solidne brzmienie całości dopełniło obrazu tej nostalgicznej wycieczki w złote lata tradycyjnego metalu. W wersji japońskiej dodano dwa bonusy: Far Beyond The Astral Doors oraz Moonstruck Woman.
Formacja ponownie wykorzystała swoje atuty na [2], wydanym 9 lutego 2005. Nasuwał się wniosek, że zespół posiadał przewagę 20 lat doświadczeń rozwoju gatunku, dlatego też mimo pewnych barier stylu, powstało dzieło różnorodne. Fantastycznie zabrzmiał panujący nad wszystkim głos Jonassona w Bride Of Christ i monumentalnie podniosłym Time To Rock. Intrygująco wypadło bogatsze wykorzystanie klawiszy wzorowanych na Hammondy w tytułowym Evil Is Forever. Stylowi Dio poświęcono podziały rytmiczne, rozpoznawalne z największego dystansu tempa i wreszcie zbudowany na rockowej podstawie klimat. Różnicę wnosiły podwójne gitary i tą zwiększoną moc słychać było w Praise The Bones czy Pull The Break. W Fear In Their Eyes wokalista śpiewał w zasadzie tylko z akompaniamentem basu i odległych klawiszy. Jego głos niemal podporządkował sobie resztę i potrafił przykuć uwagę w zniewalający sposób. W Stalingrad po intro akustycznym wchodziło zaskakujaco ciężkie tempo, a Johansson przepełnił swój głos emocjami wynikającymi z bolesnej tematyki. Kończący niemal 7-minutowy Path To Delirium z niepokojącą atmosferą nawiązywał do Black Sabbath z czasów Tyr. Dodatkowym atutem płyty było wspomniane brzmienie gitar, jakiego w latach 80-tych Dio uzyskać nie mógł oraz selektywność i przejrzystość drugiego planu. Astral Doors po raz drugi udowodnili, że byli znakomici w tym co grali, dajac popis grania absolutnie tradycyjnego, ale o magicznej sile oddziaływania.
15 marca 2006 wydano [4], który nadal dumnie kroczył drogą muzycznej spuścizny. Johansson nadal nadawał ton, demolując głosem modulowanym pod Dio. Istotny był fakt, że Astral Doors nadal posiadali świetne pomysły na motywy przewodnie, refreny i ciekawe użycie klawiszy, których rolę uwypuklono w porównaniu do Dio. Szybkie otwarcie na początek w postaci EVP poprzedzało dynamiczny Black Rain, ale London Caves po raz pierwszy zabrzmiał zbyt rockowo, z "siłowo" zaśpiewanym refrenem. Znacznie lepszy był From Satan With Love ze smakowitymi chórkami i gęstym klawiszowym tłem, nie przebijającym się jednak przez ścianę gitar. Sporo przestrzeni i hard rockowego luzu zastosowano w Fire In Our House, a pełen dostojności wolniejszy Israel ponownie przywodził na myśl Tyr. Największym przebojem okazał się Raiders Of The Ark, a pewnym odstępstwem od stylu Dio był Tears From A Titan z elementami muzyki organowej i cechami heavy metalu bardziej epickiego niż Dio. W sposób dość nietypowy krążek zamykał blisko 8-minutowy Apocalypse Revealed, zagrany w średnim tempie i epickiej konwencji, z masą klawiszy, chórami w tle i niepokojem łagodzonym w instrumentalnym fragmencie gitarą akustyczną. Dużą wadą pierwszej edycji była jednak koszmarna produkcja, która niemal niweczyła wysiłki samych muzyków, powodując stan podwyższonej nerwowości u słuchacza. Źle "ustawiono" gitary, zgubiono gdzieś bas, a perkusja Lindstedta "pukała kartonowo". Na szczęście ktoś potrafił przyznać się do błędu i album zmixowano na nowo, wydając poprawioną wersję w sierpniu tego samego roku z bonusem 21st Century Medieval. Warto też podkreślić, że krążek zawierał nieco więcej muzyki własnej, ale w przypadku tego zespołu nie miało to większego znaczenia.
14 września 2007 światło dzienne ujrzał [5], którym Szwedzi próbowali stać się rozpoznawalnymi dzięki własnemu stylowi. Nie była to żadna diametralna zmiana stylu, chodziło raczej o głos Johanssona, który przemycił ze Space Odyssey pewien odmienny styl. Całość, choć wcale nie odległa od poprzednich dokonań, wywołała pewne pytania o kierunek, jaki ta grupa zamierzała obrać w dalszej przyszłości. Tytułowy New Revelation choćby z Dio za wiele wspólnego nie miał - zwrotki to bojowy mocny heavy nieco przypominający Sabaton, a hard rockowy refren odbiegał od stylu Mistrza. Nawet klawisze pozbawiono posmaku lat 70-tych, robiły one teraz bardziej za rockowe, aniżeli psuedosymfoniczne tło. We Freedom War kolejny raz składano ukłon Black Sabbath ery Martina. Świetnie wypadł pędzący dynamit Pentecostal Bound, ulegający wyciszeniu w metalowej balladzie Bastard Son. Zdecydowany w wymowie Planet Earth rozkwitał w refrenie, porzucając dość ponury klimat i szkoda, że pod koniec Astral Doors pogubili się w The Gates Of Light - w tej mieszance dziwnych riffów, rockowego refrenu i niby-progresywnego zmieniania tempa z nieciekawą melodią. Specyficzna płyta, która mogła wydawać się nużąca dla tych, którzy liczył na kolejny Dio tribute.


Nils Patrik Johansson

Wysmienitym krążkiem był [6], wydany 29 stycznia 2010. Piękne spokojne otwarcie Testament Of Rock nasuwało naturalne skojarzenia z Dio i i utwór ten zyskiwał niezamierzony, ale dodatkowy wymiar w roku śmierci Ronniego. Grając w ściśle określonych ramach trudno utrzymać nieustanną uwagę słuchacza heavy, ale Astral Doors postarali się jak najbardziej urozmaicić album. Wolniejszy, epicki i nastawiony na wyeksponowanie Johannsona Power And The Glory robił duże wrażenie i szkoda, że nie wykorzystano w większym stopniu klawiszy Roberga imitujących organy Hammonda, bo ten element do grania grupy bardzo pasował. Znacznie szybszy Rainbow Warrior zawierał kapitalny refren, a rockowemu Call Of The Wild przydano cięższe gitary i klawiszowe tło w stylu Rainbow - wprost i bez ogródek, choć bez solówki gitarowej na wzór Blackmore`a. Johansson w swój śpiew włożył mnóstwo emocji i energii, świetnie rozdając karty przed instrumentami. Oparty o bas i prowadzony w lekko rwanym tempie St.Peter`s Cross był mniej przebojowy, z większym nakładem epiki rodem z Sabaton. Ten ponury i chłodny utwór stanowił jeden z najbardziej interesujących punktów tej całościowo fascynującej płyty. Ciemniejszą stronę sekstetu obrazował również So Many Days, So Many Nights i w pewnym stopniu ten numer obrazował bardziej dynamiczną kontynuację poprzedniego utworu z ładnie wplecionymi dialogami gitarowymi. Heavymetalowy Blood River opatrzono pięknym delikatnym refrenem, ponownie przywodzącym na myśl Dio. W przebojowym Anthem Of The Dark wiele do powiedzenia miały klawisze, ponownie zastosowano też lżejszy chwytliwy refren dla urozmaicenia całości. Metal DJ zbudowano w dużej mierze z tytułów słynnych metalowych dzieł, a zagrany w zdecydowany sposób na początku Fire And Flame rozwijał się w kolejną bojową pieśń w klimatach Sabaton. Greenfield Of Life wykorzystywał chórki zapożyczone z AOR i metalowe rozegranie o wyraźnie rockowej atmosferze. Wyszło ciekawie, ale gdyby cała płyta zawierała zmetalizowany melodyjny rock, nie byłaby tak strawna. Tradycyjniej jawił się The Healer, w którym zespół zagrał szybko i wyjątkowo zwiewnie, co zaowocowało numerem nadzwyczaj ożywczym. W tym całym towarzystwie Evil Spirit Fly niczym szczególnym się nie wyróżniał, będąc jedynie rzemieślniczym produktem umieszczonym dla dopełnienia wszystkiego do czasu pełnej godziny. Na szczęście pełen dostojeństwa i mroku When Darkness Comes na koniec prezentował wyśmienite wokale w stylu delikatnego Dio, o ogromnej dawce epiki i metalu ubiegłych dekad. Duet gitarzystów grał stare riffy z wielką pewnością siebie i szkoda, że wkrótce z zespołu odszedł Martin Haglund. Astral Doors tym razem nie zawiedli, pokazując, że w ramach wąsko pojmowanej metalowej konwencji można nagrać płytę w zasadzie bez słabych punktów, tradycyjną w stylu i brzmieniu oraz atrakcyjną pod względem melodii i ich aranżacji.
[7] pojawił się nadspodziewanie szybko i ten krótki odstęp czasu cieszył, ale z drugiej strony niepokoił podejrzeniem, że wypracowana formuła mogłaby się w końcu przekształcić w niskiej jakości taśmowe powielanie wzorów nagrań wcześniejszych. Tym razem Astral Doors zwrócili się jeszcze bardziej niż poprzednio w kierunku tematyki historyczno-wojennej, ale całość była na szczęście mniej refleksyjna i posępna. Seventh Crusade z rozległymi klawiszami w stylu lat 70-tych był idealnym dynamicznym otwieraczem - od razu stwarzającym wrażenie materiału lżejszego kalibru i w jakimś stopniu nawiązującego do nagrań z pierwszych lat działalności (z uwzględnieniem elementu przebojowości w stylu Rainbow). Potwierdzał to With A Stranger`s Eye i ten potoczysty heavy w stylu wczesnego Dio wypadł znakomicie, podobnie jak prosty hołd dla Ronniego Child Of Rock`n`Roll, choć ten kawałek akurat wykazywał pewne cechy zmęczenia materiału. Pearl Harbor świetnie rozegrano z echami refleksji dominującej na [6], w średnio-szybkim tempie i z robiącą wrażenie swobodą. Udanym nawiązaniem do Tyr Black Sabbath był Lost Crucifix, w którym monumentalizm oddawały zarówno ciężkie stalowe riffy, jak i dostojny wokal Johanssona, który jak zwykle był kapitalnej formie. Szwedzi - jako grupa instrumentalistów średniej klasy - mieli szczęście posiadać lidera z najwyższej światowej wokalnej półki. Solówki gitarowe były skromne, gra sekcji rytmicznej raczej nieskomplikowana, a klawiszom w tle nadano charakterystyczne wzory dla klasyki hard rocka. Największą bronią formacji były numery oparte na kilku riffach i takim też był Babylon Rise - tu jednak zabrakło tego ultra-chwytliwego motywu przewodniego, choć częściowo maskował ten fakt popis Joachima Nordlunda. Próbę poważniejszego spojrzenia na tematykę wojenną stanowił wolniejszy The Battle Of Jacob`s Ford z kilkoma momentami aż proszącymi się o większe wykorzystanie - zarówno fragment szybszy pojawiający się w połowie, jak i kilkunastosekundowy bojowy kroczący motyw, który mógłby stać się osią tej kompozycji. Operation Freedom wracał do grania szybkiego, mieszającego ze sobą wpływy Dio i Sabaton, a dobrze dobrane proporcje stylu obu grup zagwarantowały temu utworowi sukces. Po akustycznym otwarciu The Day After Yesterday na szczęście nie rozwijał się jako mdła balladowa kompozycja, stanowiąc raczej odniesienie do mieszania temp i nastrojów charakterystycznych dla Wuthering Heights (nawet głos Johanssona przybierał czasem barwę jaką można było usłyszeć, gdy śpiewał w tamtym zespole). Na deser tytułowy Jerusalem - epicki, podniosły i z nadzwyczaj nośnym refrenem pojawiającym się jakby znikąd po zabarwionej starożytnymi motywami pierwszej części. Zastosowano brzmienie nieco ostrzejsze niż na [6], ale nie tak głębokie jak na [5]. Pod tym względem nastąpił powrót do wczesnego okresu działalności. Ostatecznie krążek był dobry, ale nie tak znakomity jak poprzednie.
Na [8] w składzie nie zaszły żadne zmiany, w stylistyce muzycznej także nie i fani prawie nie przeżywali tu żadnych negatywnych zaskoczeń. Otwierający The Last Temptation Of Christ bardzo dobry, ale nie powodujący opadu szczęki heavy metal w średnio-szybkim tempie, z mniejszą jakby monumentalną melodią niż zazwyczaj. To wracało do normy w Disciples Of The Dragon Lord - rytmicznym numerze utrzymanym w typowym dla Astral Doors tempie. Wailing Wall po spokojniejszym początku nagle eksplodował kawalkadą mocnych riffów i zdecydowanych wejść klawiszowych w stylu Dio z późnych lat 90-tych. Shadowchaser we wstępie to kopia poczynań Jörna Lande i ten wstęp był wyborny, potem jednak ta zabawa rock/metalem lat 80-tych trochę się rozmywała z braku realnego punktu oparcia w melodii, która przykuwałaby uwagę. W dziewięciominutowym Die Alone gitara akustyczna łkała od początku, wokal podniosły, a klawisze wyjęte żywcem z XX wieku tworzyły interesujący plan dalszy. Dostojne riffy Nordlunda przywodziły na myśl posępne zagrywki Iommiego z ery Martina. Southern Conjuration to niestety potknięcie w postaci dosyć prostego heavy, z zupełnie niedopasowanym niemal hard rockowym refrenem i zbyt napuszoną partią epicką w pewnym momencie. Grupa miała problem z wyrażeniem epickości w Walker The Stalker, gdzie późny Dio brał górę nad Astral Doors, do tego niepotrzebnie doklejono w pewnym miejscu wokale dodatkowe. Słaby rock/metalowy Desert Nights nawiązywał wprost do własnego debiutu i zabrakło pomysłu na coś atrakcyjnego w melodiach. Druga część albumu przeciętna i oparta o ograne patenty muzyczne, dlatego też zarówno w tuzinkowym In The Name Of Rock ani w Confessions z marnym refrenem nie było nic ciekawego. Obok Nilsa oraz grającego liczne solówki Nordlunda na wyróżnienie zasługiwał również Jocke Roberg. Jego masywne klawisze znakomicie wszystko zagęszczały i przypominały o najgłębiej sięgających korzeniach muzycznych Astral Doors. Potężne, ostre brzmienie rzucało na kolana. Co z tego jednak, skoro zespół nie miał tu wiele do powiedzenia poza podbijaniem zgranego już rock/metalowego bębenka.
[9] zrealizowano w składzie rozszerzonym o drugiego gitarzystę Matsa Gesara. Druga gitara zawsze coś wnosi, rozbudowuje i wzmacnia, ale na nowej płycie tego słychać nie było. Muzycy nie wyciągnęli wniosków z krążka poprzedniego w kwestii samych kompozycji - tak jakby sądzili, że wystarczy, by Nils śpiewał jak Dio, styl kompozycji był umiejscowiony gdzieś w roku 1987 w twórczości Ronniego, a klawisze miały brzmienie z XX wieku, by zachwycić słuchaczy. Owszem, ekipa zachwycała takim graniem jeszcze sześć lat wcześniej, mając doskonałe pomysły na melodie, których tu zabrakło. Mocne i dynamiczne We Cry Out, Tomorrow`s Dead lub Good Vs Bad były niezłe, ale tylko kiedy trwały, gdyż nic z nich konkretnego zapamiętać się nie dało. Wolniejszy Walls w pewnym momencie tracił klimat, bo środkową część zagrano w nieokreślonym stylu, a dzwoneczki pod koniec niczego nie ratowały. Ta nieokreśloność występowała także w God Is The Devil, gdzie raz grano melodyjny heavy metal z klawiszami z lat 80-tych, to znowu twarde ataki wokalisty i gitar wskazywały na heroiczny styl samego Astral Doors. To samo w Suburban Song i Lost Boy - mało spójnych mieszanek heavy/rocka z debiutu Rainbow oraz stylizowanego na bojowy heavy. Slaves To Ourselves był nudny w tym napuszeniu i tworzeniu wrażenia energii metalowej, jaką próbowano tutaj wygenerować. Klawisze stylizowane na lata 80-te zawsze świetnie wychodziły choćby duńskiemu Royal Hunt, tymczasem we wstępie do Die On Stage były po prostu marne. Kto wie, może ta kompozycja była najbardziej nieudana w całej karierze zespołu wraz z kompromitującymi refrenami, anemicznymi chórkami i fatalną rock/metalową melodię. Ten numer to pokłosie flirtu z rockiem poprzedniego stulecia z [8], ale tam nie było tak beznadziejnych utworów w tym stylu. Album kończył ponad ośmiominutowy Black Eyed Children, toczący się w niezbyt szybkim tempie i już po minucie wiadomo było, że to nie będzie nic specjalnego - chyba, że ktoś za szczyt osiągnięć uważał wydłużane na siłę przeciętne kawałki Dio z końca lat 90-tych. Krążek został w sferze brzmienia przygotowany przez zdolnego inżyniera dźwięku i gitarzystę rockowego Erika Martenssona, który zachowując określoną rozpoznawalność produkcji Astral Doors, nadał tej muzyce jeszcze sporo dodatkowej głębi. Nils Patrik Johansson śpiewał znakomicie, nawet lepiej niż płycie poprzedniej i zbliżając się do swoich najlepszych dokonań, ale cała reszta odegrała swoje partie dość odtwórczo. Wyglądało na to, że Szwedzi wypalili się w konwencji, którą poniekąd sami stworzył w 2003, zatoczyli koło i wrócili do punktu wyjścia jako nieinteresujący i wtórni do kwadratu.
[10] udowadniał, że kwintet przestał staczać się po równi pochyłej, a fani przestali narzekac, że to już nie było to samo co kiedyś. Night Of The Hunter nieźle to wszystko otwierał w stylu mroczno-heroicznym, ale to doprawdy grali już nie raz i to autokopiowanie zaczynało być męczące. Podobnbie rzecz się miała z This Must Be Paradise i Ride The Clouds - klasyczne tempa, mocne akcentowanie basu i gitary oraz w miarę chwytliwe refreny. Kiedy zespół zwalniał, grając monumentalnie, to bronił się bezproblemowo w Worship Or Die - potężnym bezkompromisowym heavy metalu. Dziwił tylko fakt, że ten temat nie został wykorzystany w kompozycji dłuższej i bardziej rozbudowanej. Zadumana bojowa epickość stanowiła zawsze mocną broń formacji i tu wytoczyli ciężką artylerię w Marathon - mocarne riffy, dewastujące epickie wokale Johanssona i w efekcie niczego tak porywającego w tym gatunku nie nagrali. W podobny sposób miażdżyli w znakomitym St.Petersburg, w którym gitary ustępowały pierwszeństwa klawiszom i w efekcie utwór przypominał dokonania Sabaton, także w konstrukcji refrenu. Trochę rock/metalowego grania z dwóch poprzednich płyt zaproponowano w gustownym Concrete Heart ze zmasowanymi klawiszami i czytelną solówką. Trochę gorzej to wypadało w Desperado i to znów kopiowanie samych siebie i bardziej przyjaznych radio nagrań Dio z późnych lat 80-tych. Light At The End Of The Tunnel udowadniał, że można zrobić solidny heavy metal opierając się tylko na charyzmie wokalisty i kilku rozpoznawalnych sztandarowych riffach. Zdecydowanie pociągnęli w potężnym heavy/powermetalowym Triumph & Superiority z potoczystym refrenem i to był stary dobry Astral Doors. Fantastyczny pojedynek stoczyli Nordlund i Gesar, generując rwelacyjna rycerską energię. Płyta kończyła się przepięknym Forgive Me Father, gdzie dramatyzm łączył się z epicką mocą i takiego Astral Doors słuchało się z niekłamaną przyjemnością. Jeśli na dwóch poprzednich płytach gitarzyści trochę zamulali, byli niezbyt przejrzyści i niespecjalnie energetyczni, to tutaj spisali się świetnie i zagrali sporo wybornych solówek. Zdecydowana sekcja rytmiczna nabijała rytm, a klawiszy Roberga słuchało się z przyjemnością w planie drugim, bez nachalnego epatowania latami 80-tymi w brzmieniu i stylu. Niezniszczalny Nils Patrik Johansson rozdzierał głosem nieboskłon, a ekipa odpowiedzialna za produkcję opakowała wszystko w ciężkie selektywne brzmienie, groźnie brzmiące gitary i bojowe pochody perkusji. Była tu pewna doza wtórności i autoplagiatu, lecz trudno tego uniknąć po tylu latach grania w jednym stylu. Poniekąd nastąpił powrót do stylu z [7] - nie była to klasa pierwszych pięciu płyt, ale stworzono materiał wobec którego fan tradycyjnego heavy metalu nie mógł przejść obojętnie.
Nils Patrik Johansson śpiewał też w Wuthering Heights, Space Odyssey, Lions Share, Civil War i Rifforia; wydał też dwa solowe krążki: Evil Deluxe w maju 2018 i The Great Conspiracy w lutym 2020. Joachim Nordlund i Johan Lindstedt utworzyli AOR-owy Sunstrike (Rock Your World w 2014 oraz Ready II Strike w 2016) oraz Drive At Night (Echoes Of An Era w 2022). Nordlund grał też z Itärantą w Sky Of Rage.

ALBUM ŚPIEW GITARA GITARA KLAWISZE BAS PERKUSJA
[1-5] Nils Patrik Johansson Joachim Nordlund Martin Haglund Joakim Roberg Mika Itäranta Johan Lindstedt
[6] Nils Patrik Johansson Joachim Nordlund Martin Haglund Joakim Roberg Ulf Lagerström Johan Lindstedt
[7-8] Nils Patrik Johansson Joachim Nordlund Joakim Roberg Ulf Lagerström Johan Lindstedt
[9-11] Nils Patrik Johansson Joachim Nordlund Mats Gesar Joakim Roberg Ulf Lagerström Johan Lindstedt


Rok wydania Tytuł TOP
2003 [1] Of The Son And The Father
2005 [2] Evil Is Forever #7
2005 [3] Raiders Of The Ark EP
2006 [4] Astralism #4
2007 [5] New Revelation #9
2010 [6] Requiem Of Time #6
2011 [7] Jerusalem
2014 [8] Notes From The Shadows
2017 [9] Black Eyed Children
2019 [10] Worship Or Die
2024 [11] The End Of It All

          

        

Powrót do spisu treści