Niemiecki zespół założony w 1986 w Krefeld. Praktycznie przez cały okres swojej działalności grupa działała w oryginalnym składzie - śpiewający basista Hansi Kürsch (ur. 10 sierpnia 1966), gitarzyści Marcus Siepen (ur. 8 września 1968) i André Olbrich (ur. 3 maja 1967) oraz bębniarz Thomas `Thomen` Stauch (ur. 11 marca 1970). Kürsch, Olbrich i Stauch znali się wcześniej z kapelki Lucifer`s Heritage (dwie demówki: "Symphonies Of Doom" w 1985 i "Battalions Of Fear" z 1986). Debiut prezentował się jako pospolity jeszcze krążek heavy/speedowy. Jakość dźwięku nie należała do najlepszych, a głos Hansiego był jeszcze we wczesnym stadium rozwoj". Już jednak otwierający Majesty sygnalizował, że objawiła się nowa obiecująca formacja, serwując oprócz fantastycznych riffów refren idealny do wspólnego śpiewania. W pamięć zapadały też: Run For The Night (ciekawa wariacji stylu Iron Maiden), tytułowy Battalions Of Fear (krytyka polityki Ronalda Reagana) oraz dwa instrumentalne kawałki (By The Gates Of Moria oraz Gandalf`s Rebirth) - pierwsze w historii grupy nawiązania do twórczości literackiej Tolkiena. Resztę oparto na wielu nieprzemyślanych i niezbyt pasujących do siebie zagrywkach. [2] nie odbiegał zbytnio od poprzednika, utwory były ciężkie i szybkie, ale miejscami wiało monotonią i surowością. Zaczęły jednak pojawiać się nieśmiałe symptomy kierunku, w którym Blind Guardian miał podążyć na następnej płycie. Wszystko rozpoczynało intro Inqusition, motyw zaczerpnięty z filmu "Monhty Python i Święty Graal", następnie zespół uderzał rozpędzonym Banish From Sanctuary i siekającym riffami Damned For All Time. Na hit albumu wyrastał jednakże chóralnie skandowany Valhalla z gościnnym udziałem Kai Hansena - klasyk epickiego melodyjnego power/speedu. Pojawiła się także dosyć toporna epicość w rozbudowanym Follow The Blind, który co prawda posiadał marny riff przewodni, ale został wzbogacony o interesującą gitarę akustyczną i klimatem w pewnych fragmentach co było zwiastunem, że w ten sposób Strażnik potrafił bardziej zainteresować i przekuć to na atut w przyszłości. Dużo jednak było grania przypominającego debiut - czyli surowego speed metalu w Hall Of The King czy Fast To Madness. Wszystko uzupełniono nieciekawym instrumentalnym Beyond The Ice oraz aż dwoma coverami - bardzo udaną przeróbką Demon Don`t Break The Circle oraz kompletnie niepotrzebnym Barbara Ann Beach Boys. Produkcja była tylko nieznacznie lepsza w stosunku do krążka pierwszego - za brzmienie odpowiedzialny był kontrowersyjny producent Karl-Heinz Trapp, który rok wcześniej spartolił mix do To Dust You Will Decay Angel Dust, ale przecież wykonał dobrą robotę z zespołami typu Grinder czy Drifter. Tutaj jednak postawił na suche gitary i słabe plany dalsze. Na [2] coś zaczęło kiełkować, ale wciąż był to tylko zwykły niemiecki melodyjny speed z elementami power metalu jakiego było wówczas wiele.
Wszystko zmieniło się, kiedy zespół przeszedł do wytwórni Virgin. Wyborny [3] dopieszczono w każdym calu i materiał symbolizował zwieńczenie okresu poszukiwań i tworzenia własnej tożsamości. Utwory zwykle rozpoczynała misternie zaaranżowana rozgrzewka, po czym wchodził łamany rytm perkusji, a gitarzyści ścigali się ze sobą pasażami gitarowymi. Wspaniale budowało to atmosferę płyty, gdyż kiedy idealnie odliczona na wstęp ilość nut się wyczerpała, do głosu dochodził temat przewodni. Niedopracowania z dwóch pierwszych płyta zniknęły, a gitarzyści znacznie poprawili swoją technikę. Było pomysłowo, szybko i melodyjnie, z jednoczesnym wykorzystywaniem całej gamy poza-speedowych elementów, w tym kapitalnych zmian tempa, niebanalnej melodyjności i złożonych struktur. Hansi Kürsch wreszcie objawił w pełni swoje możliwości głosowe i interpretacyjne - wedle fanów Hansi nie śpiewał tekstu, tylko go opowiadał. W odpowiednich momentach potrafił tonacji nadać agresywniejszy ton, ale radził sobie znakomicie we wszystkich rejestrach, przejmując słuchaczy ciepłą barwą głosu. Słyszalna była poprawa jakości realizacji materiału - większa głębia dźwięków i ich bardziej naturalne brzmienie, a co za tym idzie większa rozpoznawalność elementów składowych, co przy bogatach aranżacjach pozwalało lepiej się nimi cieszyć. Trudno wybrać faworyta z tego albumu, niemal wszystkie kompozycje były bowiem wspaniałe. Traveller In Time, Welcome To Dying, Goodbye My Friend czy The Last Candle na długie lata stały się koncertowymi hitami Blind Guardian. Kai Hansen znowu zagrał gościnną solówkę i nawet zaśpiewał, tym razem w Lost In The Twilight Hall. Nie można oczywiście zapomnieć o Lord Of The Rings - od tego utworu kwartet rozpoczął serię fantastycznych spokojniejszych utworów. Ten akurat wypełniły dźwięki gitary klasycznej, folkowe instrumenty i przejmujący śpiew Hansiego. Płyta szybko stała się absolutnym klasykiem melodyjnego heavy/speedu, a jedynym słabym momentem był bezbarwny Tommyknockers.
Kolejnym magicznym albumem był [4], na którym kwartet w pełni rozwinął swój niesamowity unikalny styl. Zespół zwolnił trochę i przekuł to w potężny atut, gdyż odpuszczenie pędzenia do przodu wyszło utworom tylko na dobre. Na początek Time What Is Time - esencja złagodzonego brzmienia przy jednoczesnym zachowaniu dawnej drapieżności. Generalnie galopady znane z poprzednika dały podstawę tylko Journey Through The Dark i ponury Ashes To Ashes. W zamian wprowadzono do utworów baśniowy klimat oraz dodano charakterystyczne chórki w kapitalny sposób łaczące moc i melodię. Zdecydowanie zapadały w pamięć The Quest For Tanelorn (znów z solówką Hansena) oraz ballada The Bard`s Song: In The Forest, odegrany w formie średniowiecznej pastorałki na wzór barda brzdąkającego przy ognisku. Ten numer szybko miał stać się hymnem Blind Guardian, odśpiewywanym na koncertach masowo przez tysiące fanów - a w przyszłości miał stać się wyznacznikiem powermetalowych ballad o tematyce fantasy. Zachwycał pełen dramatyzmu Theatre Of Pain - brawurowo wykonany wokalnie przez Kürscha, ale też i instrumentalnie przez cały zespół. Wszystkiego dopełniły ponad 7-minutowy intrygujący Somewhere Far Beyond (z dudami Petera Rübsama), cover Queen Spread Your Wings oraz Black Chamber - 58 sekund niemieckiej wizji progresywnego rozgrywania stylu Savatage. Do dziś album uznawany jest za najważniejszy w dyskografii zespołu, gdyż poza niezaprzeczalnymi walorami muzycznymi, posiadał w sobie niesamowitą "duszę". Album nigdy się nie zestarzał i zainspirował wiele rycerskich formacji ze Szwecji chociazby. Ciekawe, że bezpośredni wpływ na scenę niemiecką w latach 90-tych tego krązka był mniejszy niż można było oczekiwać i tam czerpano ze wzorców Blind Guardian ostrożnie (zmieniło się to dopiero w pierwszym dziesięcioleciu XXI wieku). Wpływ tego albumu polegał równiez na tym, że album udowadniał potencjał niemieckiego heavy/speed/poweru, że potrafił on wykraczać poza często kwadratowe schematy.
Od lewej: André Olbrich, Hansi Kürsch, Marcus Siepen i Thomen Stauch
Niemcy jednak nie zamierzali osiadać na laurach i [6] znów odrobinę zmieniał oblicze formacji. Z pełnej leśnej magii krainy znanej z [4] słuchacz przenosił się do ciężkiego i wyrazistego świata. Płyta była genialna i bez wyjątku każdy kawałek robił niesamowite wrażenie. Były tu ballady, power/speedowe killery, partie niemal operowe, odarte ze zbędnych ozdobników marsze, gitary akustyczne oraz wwiercające się pamięć melodie. Tutaj nie było ani jednego zbędnego dźwięku. Jeśli ktokolwiek miał po [4] wątpliwości czy można w tej stylistyce można było stworzyć coś lepszego, to teraz się o tym przekonywał. Wszystko doskonale wyważono: po bardzo mocnym początku (Imaginations From The Other Side, I`m Alive) następowało uspokojenie w postaci przepięknej ballady A Past And Future Secret oraz mistycznego The Script For My Requiem. Głos Hansiego wypełniał każdą niezbędną lukę, a gitarzyści rozpędzali się w Born In The Mourning Hall i Another Holy War, by przejśc na menacholijne tory w ujmującym Bright Eyes oraz rzewnym epilogu And The Story Ends. Utwory były skomplikowane, z masą przejść i solówek. Brzmienie powalało na kolana, a gitary cięły jak żyletki. Na styl tego metalowego arcydziła złożyły się neoklasyczne elementy, ciągłe zmiany tempa, melodyjne chóry i charakterystyczny głos Kürscha. Doskonała współpraca gitarowa Siepena i Olbricha stawiała ich w świetle reflektorów - miękkie brzmienia mieszały się płynnie z potężnymi mięsistymi riffami, podczas kiedy tematyka większości nagrań orbitowała wokół książek Tolkiena, Herberta i innej literatury fantastycznej. To był wielowarstwowy i kompleksowy powermetalowy świat, a płyta pozostała klasykiem na zawsze. [7] zawierał dawne nagrania w nowych wersjach (dwa w wersjach akustycznych, trzy w orkiestralnych oraz koncertowe wykonanie The Bard`s Song: In the Forest) oraz covery m.in. Mr.Sandman The Chordettes, Surfin` USA Beach Boys, The Wizard Uriah Heep i To France Maggie Reilly (w 2007 na wersji zremasterowanej umieszczono jeszcze Beyond The Realms Of Death Judas Priest oraz Don`t Talk To Strangers Dio). W 1997 Thomen Stauch bębnił na debiucie Iron Savior.
Wydany w kwietniu [8] odniósł wielki sukces komercyjny, przy okazji nie ukazując żadnych oznak zmęczenia twórczego. Przy pierwszym odsłuchu wydawało się, że właściwe utwory niepotrzebnie podzielono wstawkami, ale tworzyły one spójny nastrój wielkiej opowieści. Album posiadał niezwykły klimat tęsknoty za minionymi dniami, przenosząc słuchacza do Śródziemia i historii walki Noldorów z Morgothem znanej z "Silmarillionu" Tolkiena. Ta epopeja nie dotyczyła tylko warstwy tekstowej, ale także muzycznej. Te 65 minut muzyki w wyborny sposób nasycono emocjami i epickością, a każdemu utworowi nadano niepowtarzalny charakter. Do nagrania zaproszono niemałą ekipę, która wspomogła zespół w studio: byli to klawiszowiec Mathias Wiesner, pianista Michael Schüren, flecista Max Zelzner, dwóch angielskich aktorów-narratorów (Norman Eshley i Douglas Fielding) oraz czteroosobowy chór. Wydawało się, że dopiero taka ekipa była w stanie ogarnąć ogrom przedsięwzięcia na wzór metalowej opery. Utwory przeplatały się i wzajemnie uzupełniały, a każdy kolejny wynikał z poprzedniego. Nie było żadnej przypadkowości w ich rozplanowaniu, a każdy kawałek był tam gdzie jego miejsce. Wpływało to więc na podejście do tego monolitu, którego powinno słuchać się całościowo, a nie pojedynczych utworów. Narracje w niesamowity sposób podkreślały atmosferę muzykę, a sama strona techniczna była perfekcyjna. Hansi raz jeszcze udowadniał, że miał jeden z najlepszych metalowych wokali, a jego cztery oktawy to skale o jakich wielu frontmanów mogło tylko pomarzyć. nie przelewki. André Olbrich grał niemal niekończące się solówki, a rytmiką zajął się Marcus Siepen. Na płytę ostateczne trafiły genialne numery o statusie ponadczasowym, jak Into The Storm, Nightfall, The Curse Of Feanor, prawdziwy hit Mirror Mirror oraz przejmująca ballada Noldor. Za nimi czaiły się hymnowy Time Stand Still (At The Iron Hill) oraz Thorn z interesującym syntezatorem skrzypiec. Pewna nuda wkradała się tylko do lukrowatego The Eldar, dziwnie wypadł również A Dark Passage z dziwnym brzmieniem gitar. Podobnie jak w przypadku trzech poprzednich płyt studyjnych, na okładkę trafiła baśniowa grafika autorstwa Andreasa Marschalla.
Blind Guardian na poprzednim krążku rozpoczał odchodzenie od schematów, ale zdecydował się posunąć jeszcze dalej na [9], wydanym w marcu 2002. Nie było tu w zasadzie utworu w stylu zwrotka-refren-zwrotka-refren, dołączono bowiem mnóstwo wstawek zmieniających tempo. Numerom faktycznie nadano pewien wątek operowy i nastawiony na stronę wokalną (chórki, dwugłosy, deklamacje). Akcenty rozłożono inaczej również w warstwie tekstów, gdzie Tolkiena zastąpiły motywy historyczne i antyczne. Wraz ze zmianą tematów zrezygnowano z idei concept albumu na rzecz zbioru mniej lub bardziej powiązanych ze sobą opowieści. Dzięki temu z jednej strony płyty słuchało się łatwiej, bo każdy utwór stanowił autonomiczną jednostkę, lecz jednocześnie płyta była trudniejsza w odbiorze na skutek przytłaczającej ilości wykorzystanych wątków. Tego nie dawało się ogarnąć w pełni nawet po kilku przesłuchach, a same melodie były wymagające. Postawienie na różnego rodzaju wokale momentami odbywało się kosztem czytelności instrumentów, ale nawet to nie było w stanie ująć błyskotliwości i polotu instrumentalistom, którzy utrzymali poziom z poprzednich wydawnictw. Duet Olbrich-Siepen raz jeszcze pokazał swoją klasę i potwierdził swoją wartość. Muzyka spoważniała i stała się mniej przystępna. Obok zatem kompozycji nastawionych na klimat (Under The Ice, The Maiden And The Minstrel Knight, Age Of False Innocence) nagrano równiez inne, przypominające poniekąd dawny melodyjny styl z większą dawką mocy (Battlefield, Wait For An Answer, The Soulforged i Punishment Divine). Szkoda, że w kilku fragmentach sięgnięto po dziwne techno-wstawki, co w zasadzie nie było potrzebne. Pewne wątpliwości pojawiały siętakże pod adresem 14-minutowego końcowego And Then There Was Silence, w którym samych chórków było tym razem zbyt wiele. W czerwcu 2004 wydano podwójne DVD Imaginations Through The Looking Glass, a w 2005 Thomen Stauch odszedł z zespołu (podobno wyraził w ten sposób swoje niezadowolenie z ówczesnego stylu Strażnika).
Od lewej: André Olbrich, Hansi Kürsch, Frederik Ehmke i Marcus Siepen
[11] z września 2006 zawierał muzykę przystępniejszą - struktury aranżacyjne nie były już tak zagmatwane, choć liczne zmiany rytmów, temp i ciągoty do progresji wciąż były w muzyce Blind Guardian obecne. Pojawiały się też folkowe naleciałości, numery kipiały od pompatyczności i podniosłych momentów. Nie było tu słabych momentów, ale też nie było też motywów zapamiętywalnych na lat. Wszystko otwierał This Will Never End z niebanalną perkusją Frederika Ehmke, popisowym śpiewem Hansiego (technika overdubbingu stwarzała złudzenie chóru) i "zagubionymi" klawiszami gdzieś w tle dźwięków orkiestry. Spokojniejszy rytm na początku Otherland mieszał się z ostrą gitarą i pełnym energii wokalem - była to złożona kompozycja, bogata w wielowarstwowe wokale i zmiany tempa. Turn The Page rozpoczynał się podniosłym syntezatorem zagłuszającymi delikatnie gitary, ale szybko przechodzi w niemalże skoczny numer - motyw początkowy przeplatała się tu z energetycznymi bębnami, aby w ostatnich minutach zostać zdynamizowany. Gładkie przejście do rozbudowanego Fly, w którym przesadzono z niemal popową chwytliwością refrenu i to był zdecydowanie najsłabszy moment albumu. Wręcz kołysankowo startował Carry The Blessed Home, aby po chwili nabrać mocy dzięki perkusji i miażdżącym gitarom. Singlowy Another Stranger Me miał prostą strukturę i grupa mogła się w przypadku tego utworu bardziej postarać. Za moment napięcie jednak rosło dzięki Straight Through The Mirror - dość intrygującemu, gdyż zmianom ulegają tempo i natężenie wokalu, a linia melodyczna to wesoła wędrówka przez żwawsze gatunki muzyczne. Z polotem nadchodził Lionheart, ale później dłużył się, pomimo specyficznej melodii refrenu. Skalds And Shadows to taka Pieśń Barda w wersji 2.0 - zrealizowana z rozmachem etiuda minstrela w stylu krużgankowym. The Edge zaczynał się szarżą gitarowo-perkusyjną - utwór rozbudowany, zmienny, zwracający uwagę ciekawymi chórami i interesującą melodią. Płyta kończyła się niepewnie rzemieślniczo odegranym The New Order, a bonusowy Dead Sound Of Misery był w zasadzie alternatywną wersją Fly. Szkoda, że wyśmienity All The King`s Horses nie trafił na zwykła wersję płyty. Warto też wspomnieć o schrzanionej produkcji,
ponieważ Charlie Bauerfeind postawił na brzmienie zbyt miękkie i ciche. Fanom jednak zabrakło przede wszystkim quasi-progresywnych aranżacji, rozbudowanych struktur i wielopłaszczyznowości. W 2007 Skalds And Shadows oraz Carry The Blessed Home wykorzystano na ścieżce dźwiękowej do filmu "In The Name Of The King: A Dungeon Siege Tale".
29 lipca 2010 ukazał się [12], na którym Strażnik przecenił swoje możliwości, choć przecież wielu fanów czekało na rehabilitację po dość przeciętnym poprzedniku. Przed wydaniem krążka muzycy dolewali tylko oliwy do ognia, zdradzając szczegóły rozwiniętego symfonicznego stylu, dopracowanego brzmienia i wielu nowych niespodzianek, wobec czego oczekiwania były naprawdę duże. W nagraniach wzięło udział kilku sesyjnych muzyków, jak basista Oliver Holzwarth, klawiszowiec Matthias Ulmer, flecista Eberhand Hahn, dwóch skrzypków oraz pięciu członków chóru. Przede wszystkim warstwą symfoniczną zajęła się prawdziwa orkiestra (z praskiej filharmonii). Aby to wszystko zgrać, potrzeba było trochę czasu, choć aż się prosiło, żeby Blind Guardian zrobił dokładnie coś odwrotnego, czyli wrócił do prostoty i zrezygnował z bajkowego nadęcia. Nie stało się tak i ponownie postawiono na dość zagmatwane kompozycje. Na sam początek sporo kombinowania w Sacred Worlds (promujący niegdyś grę komputerową "Sacred 2") i właściwie słuchacz nie był w stabie sprecyzować dokładnie podjętego stylistycznego kierunku. Curse My Name wzorował się na Harvest Of Sorrow, ale w porównaniu do tamtego utwory był mniej chwytliwy, ponadto irytowały wszystkie zastosowane komputerowe efekty zacierające cechy szczerej ballady. Valkyries z kolei nawiązywał do tych spokojniejszych monumentalnych momentów z [9] i właściwie spełniałby swoje zadanie, gdyby w niektórych momentach nie psuło go kombinowanie na siłę i dodawanie kolejnych smaczków i nakładek. To "progresywne” podejście już dawno przestało imponować czy świadczyć o rozwoju artystycznym grupy. Ten kierunek wydawał się po prostu ślepym zaułkiem dla Hansiego i spółki. Co innego, gdyby utwory same w sobie były ciekawe - wówczas odrobina orkiestracji i skromny wachlarz ozdobników mogłaby podkreślić to co najlepsze. Tutaj jednak materiał w większości był mało ciekawy, niepotrzebnie zagmatwany i mało strawny. Singlowy A Voice In The Dark to przy pierwszym podejściu kawałek szybki, dynamiczny i z dobrym refrenem - później jednak okazywało się, iż był chyba najciekawszym momentem płyty. W końcowym Wheel Of Time któryś raz z rzędu użyto orkiestracji jako przykrywkę dla braku pomysłów i aranżacyjnego chaosu. Pod względem produkcyjnym, wszystko dopieszczono i nagrano niemal perfekcyjnie - pewne wątpliwości pojawiały się tylko pod adresem zbyt cichych gitar, ukrytych pod wyeksponowanym wokalem (a raczej zmultplikowanymi chórkami, których było więcej niż solowych partii Hansiego). Ostatecznie problem nie tkwił tak naprawdę w formie, ale w treści. Znalazło się tutaj co prawda kilka wciągających momentów (zwłaszcza początek płyty, także łagodniejszy Tanelorn (Into The Void), w którym zrezygnowano z symfonicznych wtrętów), jednak jako całość było to jedno z gorszych wydawnictw formacji. Wrażenie artystycznego zatracenia się potwierdzał trzypłytowy (trzeci CD dodano do wersji deluxe) kompilacyjny [13], zawierający ponownie nagrane hity sprzed lat, niektóre poddane także remixowi. Bezsensowne wydawnictwo zawierało nieraz numery w wersjach identycznych jak w przeszłości.
Stworzenie złożonego i obszernego pod względem ogólnej zawartości dzieła jak [14] znów pochłonęło mnóstwo czasu. Na nowym krążku wszystkiego było pełno: "wypchano go" po brzegi muzyką, naszpikowano miriadami brawurowych aranżacji, nieoczekiwanych smaczków i bombastycznych zagrywek. Przegryzienie się przez zawartość płyty wymagało zaangażowania, na szczęście tym razem muzycy prowadzili tą monumentalną opowieść z właściwym sobie mistrzostwem - dbając o to, by rozbuchane popisy kompozytorskie zrównoważyć tradycyjnie już chwytliwymi epickimi melodiami i wpadającymi w ucho zagrywkami. Dzięki temu kawałki, których długość oscylowała wokół siedmiu minut - jak The Throne czy Ashes Of Eternity - z powodzeniem skupiały na sobie uwagę słuchacza, czarując uroczymi motywami. Strona techniczna płyty prezentowała się wyśmienicie. Numery z grubsza oparto na tradycyjnie galopujących sekcjach i powermetalowym riffowaniu (Twilight Of The Gods, The Holy Grail), ale zestawiono je z rozbujanym Prophecies, spokojniejszym Distant Memories, podbitym elektroniką The Ninth Wave i fortepianową miniaturką Miracle Machine. Album urozmaiciły zaproszone orkiestry symfoniczne (z Budapesztu i Pragi) oraz trzy chóry. Żywiołowe solówki Olbricha iskrzyły w każdym utworze (jak miało to miejsce od początku kariery Guardianów), zaś riffy Siepena nie straciły ani odrobiny pazura, nawet jeżeli bardziej gitarzysta przeplatał je technicznymi meandrami. Hansi Kürsch zaśpiewał w sposób leżący poza zasięgiem konkurencji - słychać było jednak, że znów chętnie uciekano się do aranżacji chóralnych, które nie dawały temu wyjątkowemu frontmanowi w pełni wykorzystać posiadanego potencjału i w nadmiarze wypadły dość przewidywalnie. W natłoku zastosowanych środków wyrazu nie uchroniono się od niewielkich wpadek. Jak na dwóch poprzednich krążkach niedomagało brzmienie: ścieżki zmixowano tak, że do bardziej wielowarstwowych aranżacji wkradał się bałagan i hałas. Cierpiał na tym choćby At The Edge Of Time, numer najmocniej bazujący na orkiestrze symfonicznej. Wspomniane elektroniczne wspomaganie sekcji rytmicznej w The Ninth Wave zabijało dynamikę i dla tak długiego kawałka stanowiło prawdziwą kulę u nogi. Płytę lepiej otworzono by Twilight Of The Gods. Brakowało również jakiegoś urozmaicenia, rozbicia stawki w okolicach czwartego-piątego numeru. Blind Guardian nie rozmieniali się na drobne i nie podążyli łatwym szlakiem poprzez zaspokajanie sentymentów słuchaczy gorzej lub lepiej odgrzanymi kotletami z przełomu lat 80-tych i 90-tych. Kontynuowali proces ewolucji, wyznaczony wyraźnie gdzieś w okolicach premiery [6] i najwyraźniej nie zamierzali wracać do formuły kawałków takich jak Valhalla lub Welcome To Dying. Cieszył fakt, iż nadal potrafili stworzyć coś nowego i unikalnego, wydać album broniący się na własnych zasadach i śmiało stawiający czoła przyszłości.
Na [17] muzycy zrezygnowali z "progresywnego" podejścia, kosmicznych syntezatorów i predłużanych na siłę kompozycji. W zasadzie ekipa postanowiła obrać kurs na przeciwległy azymut. Krótsze numery od razu zyskały na chwytliwości refrenów oraz charakterystycznych zagrywek gitarowych. Największym zaskoczeniem było gruntowne odejście od klawiszy, do których na ostatnich płytach Blind Guardian mocno przyzwyczaił fanów. Dwa ostatnie albumy rozpoczynały wzniosłe orkiestrowo-chóralne uwertury, a tutaj od razu przechodzono do rzeczy w Deliver Us From Evil, przy jednoczesnej surowszej produkcji. Mocno oszczędne syntezatory wrzucono tylko do spokojniejszych Secrets Of The American Gods, Life Beyond The Spheres oraz Let It Be No More. Dzięki temu wszystkiemu baśniowy powermetal w pierwotnym wydaniu powracał z pełną siłą. Hansi stwierdził w jednym z wywiadów, że nagrywanie wokali bez warstwy orkiestracyjnej było dla niego nieco zapomnianym, ale przyjemnym doświadczeniem. Rezygnacja z syntezatorów spowodowała, że miał więcej przestrzeni i mógł tworzyć linie melodyczne "bliżej" gitar i bazowych riffów. To ponoć skłoniło muzyków do nowych poszukiwań – w roboczej wersji Architects Of Doom Kürsch zaryzykował wręcz romans z harsh wokalem. Odejście od rozbudowanego instrumentarium spowodowało też, że album brzmiał mniej cukierkowo niż dwa poprzednie - kapitalne aranżacje i współpraca gitar sprawiły, iż brak orkiestracji w zasadzie nie był odczuwalny.
17 maja 2016 Blind Guardian zagrali swój pierwszy koncert w Szkocji - w studenckiej sali Queen Margaret Union w Glasgow. Do tego miasta powrócili 12 kwietnia 2024 podczas trasy promocyjnej [17] z supportem w postaci The Night Eternal.
Losy członków zespołu:
ALBUM | ŚPIEW | BAS | GITARA | GITARA | PERKUSJA |
[1-7] | Hansi Kürsch | André Olbrich | Marcus Siepen | Thomen Stauch | |
[8] | Hansi Kürsch | Oliver Holzwarth (gość) | André Olbrich | Marcus Siepen | Thomen Stauch |
[9-12] | Hansi Kürsch | Oliver Holzwarth (gość) | André Olbrich | Marcus Siepen | Frederik Ehmke |
[14-16] | Hansi Kürsch | Barend Courbois | André Olbrich | Marcus Siepen | Frederik Ehmke |
[17] | Hansi Kürsch | Johan Van Stratum | André Olbrich | Marcus Siepen | Frederik Ehmke |
Johan Van Stratum (ex-Stream Of Passion, Vuur)
Rok wydania | Tytuł | TOP |
1988 | [1] Battalions Of Fear | |
1989 | [2] Follow The Blind | |
1990 | [3] Tales From The Twilight World | #3 |
1992 | [4] Somewhere Far Beyond | #1 |
1993 | [5] Tokyo Tales (live) | |
1995 | [6] Imaginations From The Other Side | #1 |
1996 | [7] The Forgotten Tales | |
1998 | [8] Nightfall In Middle-Earth | #11 |
2002 | [9] A Night At The Opera | |
2003 | [10] Live (live / 2 CD) | |
2006 | [11] A Twist In The Myth | |
2010 | [12] At The Edge Of Time | |
2012 | [13] Memories Of A Time To Come (kompilacja / 3 CD) | |
2015 | [14] Beyond The Red Mirror | |
2017 | [15] Live Beyond The Spheres (live / 3 CD) | |
2019 | [16] Legacy Of The Dark Lands | |
2022 | [17] The God Machine |