
Niemiecka grupa powstała w 1989 w Heidenheim. Efektem kilkumiesięcznych prób i przygotowań było siedmioutworowe demo "Hand Of Doom" w 1990, które rozprowadzono w liczbie 1000 egzemplarzy. Nagrania te dały szansę zaprezentowania się zespołowi, który odbył trasę koncertową z Rage, Exciter i Stormwitch. Przez kolejne lata ekipa nagrała kolejne demówki: "Heart Of Hate" w 1993, "The 5th Season" w 1994 oraz "Promo 96" w 1996, które w końcu pozwoliły na podpisanie kontraktu z wytwórnią B.O. Records i wydanie debiutanckiego albumu. W początkowym okresie kariery w muzyce Brainstorm przewijały się nadzwyczaj mocno elementy Metal Church, Angel Dust, Vicious Rumors, Agent Steel i Iced Earth. Album był mocny i jednolity - na baczniejszą uwagę zasługiwał znakomity wokal Jürgensa oraz całkiem dobra praca perkusji. Na tym krążku i kilku następnych struktury utworów wsparte zostały speed/thrashowymi riffami, co w połączeniu z częściową melodyjnością kompozycji i mocnym wokalem dawało udany efekt końcowy. Wyśmienity [2] został przez jednego z krytyków określony jako połączenie dynamiki wczesnego Annihilator z siłą Blind Guardian. Płytę znakomicie wyprodukowano, a wypełniły ją smakowite kawałki w stylu Holy War czy Healer. Krążek poniekąd odbudował zaufanie do niemieckiego heavy/power po średnio udanych wczesnych latach 90-tych, w większości zdominowanych przez przeciętne zespoły próbujące łączyć heavy i speed metal. Album odchodził tym razem od thrashowej motoryki w kierunku grania bardziej osadzonego w tradycji klasycznego heavy. Także Jürgens wokalnie rozgrywał wszystko inaczej niż na debiucie, operując szerszym zakresem chwytów z uwzględnieniem wyższych zaśpiewów i epickiego podejścia. Wyróżniał się również Dog Days Coming Down udowadniający, że Brainstorm potrafili grać także galopujący powermetal, ani przez chwilę nie ocierając się o kicz, ani o kopiowanie innych zespołów. Wspaniały refren, chórki i bojowy klimat oddano z wielką starannością. Nasycenie pomysłami na tym albumie było ogromne, a solówki zróżnicowane i ani razu nie robiące wrażenia przypadkowych. Ten krążek kończył jednak przygodę Marcusa Jürgensa z zespołem. Przez grupę przewinął się wpierw Henning Basse, ale wkrótce odszedł, by dołączyć do Metalium. Od tego momentu Brainstorm miał być kojarzony z Andy`m Franckiem, śpiewającym równolegle w Symphorce i Brainstorm.
Nagrany z nim [3] także zawierał dawkę energetycznego i porywającego metalu. Zmiana wokalisty odbiła się także na samym stylu zespołu, który zaimplementował więcej akcentów thrashowych w riffach, typowe gang-chórki oraz zagęścił atmosferę kompozycji, dodając więcej mroku i nieco dźwiękowego brudu, a przede wszystkim pierwiastek progresywny, przejawiający się w stylu melodii i charakterze solówek. Wprowadzenie w postaci Crush Depth ustawiało kurs płyty praktycznie przez cały czas. Szybkie Tear Down The Walls i Lost Unseen zdecydowanie odnosiły się do tej samej kategorii, a rozpoczynający się od łagodnego preludium rozbudowany Beyond My Destiny to utwór melodyjno-progresywny z elementami pseudo-symfonicznymi. Franck spisywał się lepiej w numerach, kiedy rozległym śpiewem trzeba było stworzyć smutny klimat, niż w siłowych numerach o power/thrashowym podłożu. Tam gdzie gitarzyści grali bardziej finezyjnie (Coming Closer), Niemcy wchodzili na tereny wczesnego Heathen, w Maharaja Palace z kolei korzystali z orientalnych motywów klawiszowych (gościnnie Miro Rodenberg). Szkoda, że łzawa ballada przy pianinie i smyczkach Far Away była bezbarwna i realnie nie budziła żadnych emocji. Melodyjny heavy/power w Demonsion wynikał z doświadczeń Symphorce - na szczęście jeszcze nie tych najgorszych. Największym killerem okazał się heroiczny Perception Of Life, odegrany nieco w stylu Iced Earth. Na specjalną uwagę zasługiwały w tym kawałku brawurowe ataki gitarowe w speedmetalowych tempach. Za brzmienie odpowiadał Sascha Paeth i zrobił to soczyście i nowocześnie, unikając klasycznej niemieckiej toporności w brzmieniu instrumentów. Zespół stworzył na ten krążek muzykę ambitną z pogranicza gatunków, a same pomysły były dalekie od typowych i ogranych.
Tematyka [4] z kolei obracała się wokół ludzkich lęków, co znalazło odzwierciedlenie także w tytule płyty. Brainstorm odeszli w dużej mierze od elementów progresywnych przechodząc na pozycje powermetalu wzorowanego na amerykański, stając się czołowym zespołem niemieckim grającym masywny power w opcji po części heroicznej, a po części introwertycznie ponurej i posępnej. Przygniatające brzmienie generowane przez dwie gitary i mocny wokal Francka były siłą przewodnią szybkich i zwartych utworów. Melodie wyłaniały się przede wszystkim w refrenach Blind Suffering i Shadowland, ale już rytmicznie kroczący Checkmate In Red zawierał w sobie więcej - w tym pewne ornamentacje orientalne i więcej heroicznej epickości w refrenie, może także śladowe ilości podejścia progresywnego. Muzycy potrafili także wyjść poza dosyć duszny schemat w Hollow Hideaway, gdzie przestrzeni było więcej, a psuedo-symfoniczne ozdobniki w planie drugim dodawały głębi. Zresztą majestatyczny i wyrazisty refren w tej kompozycji był po prostu znakomity. O progresywnych inklinacjach przypominał miarowy Weakness Sows Its Seed, bujający w modern manierze w zapadającym w pamięć refrenie. W tych numerach grupa wypadła bardziej interesująco niż w siłowym naśladowaniu US Power - tak przedstawiały się ryczące gitarami i nerwowymi rytmami Into The Never oraz Cycles. W tej kategorii zapewne najlepiej prezentował się lekko progresywny Behind, solidnie nadrabiający fantazyjnym refrenem. Szybkość nie była potrzebna by stworzyć udaną duszną atmosferę w świetnym Under Lights i mogliby tak grać dłużej niż sześć minut. Stylistycznie grupa zbliżyła siętutaj do Tad Morose z Urbanem Breedem. Franck śpiewał w tym utworze wyśmienicie, zresztą jak w zdecydowanej większości na tej płycie. Druga kompozycją wysokiej klasy w tym stylu był Meet Me In The Dark - nieco bardziej amerykański w swym dramatyźmie, a niepokojąca solówka gitarowa wyróżniała się oryginalnością. Dynamicznie kończył wszystko Strength Of Will i podobny powermetal Brainstorm grał w latach późniejszych. Wyborne soczyste brzmienie gitar, basu i doskonałe perkusji to wynik pracy Achima Köhlera. Uniknięto kopiowania typowego twardego i często płaskiego soundu US Power i mięsista głębia nadawała tej muzyce pierwszoplanowe znaczenie. Był to album ważny, gdyż po pierwsze jednoznacznie przekonywał do Francka jako powermetalowego wokalisty, a po drugie ustalił kierunek muzyczny na długie lata. Po wydaniu krążka, Brainstorm ruszył w styczniu 2002 na trasę koncertową z Grave Digger.
Na [5] roiło się od elektronicznych wstawek, których autorem był Miro Rodenberg, znany m.in. ze współpracy z Luca Turillim. Częściej lub rzadziej ten interesujący motyw przewijał się przez cały album, najbardziej zróżnicowany ze wszystkich pięciu (Doorway To Survive, To The Head). Krążek próbował stawiać na nowoczesność przy jednoczesnym zachowaniu poszanowania tradycji i melodii bez nadmiernego słodzenia. Echa progresywnego grania w Highs Without Lows (oczywiście przy zachowaniu mocnych riffów) prezentowały się mało szczerze. Rzetelność nadchodziła wraz z Doorway To Survive - pełnej mocy gitary i świetnej solówce przy okazji nie towarzyszyła nadmierna szybkość. W The Leading kłaniało się skandynawskie granie spod znaku progresywnego power, choć akurat tutaj Franck i wysokie chórki niezbyt komponowały się z przeszłością zespołu. Początkowo Nunca Nos Rendimos wskazywał na numer gitarowo niezwykły, ale znów dochodziły klawisze i ugładzony refren. Utwór częściowo ratował imponujący gitarowy popis z wykorzystaniem prostego motywu. W Fading wykorzystano sitar, mający w zamierzeniu nanieść nieco antycznych motywów. Słuchacz czekał na jakieś instrumentalne rozwinięcie prowadzące o epickiego zniszczenia, które jednak nie następowało. Fornever zaczynał się obiecująco, ale orientalny motyw dziwnie wypadł w otoczeniu typowych heavy/powerowych riffów. Tytułowy Soul Temptation pozostawał w krajach Orientu i pewna dawka epickiego rozmachu przykuwała uwagę. Stare dobre czasy wracały w Dying Outside, ale tylko do momentu, gdy Franck przechodził w lekko fałszywe śpiewanie w refrenie. Zastosowano ciekawe brzmienie, instrumentalnie bez zarzutu, choć fontman był w zaledwie "dobrej" formie. Największą wadą wydawnictwa była fakt jedynie pozornego zróżnicowania - stosowano tu w zasadzie tylko kilka chwytów, które po pewnym czasie stawały się zbyt przewidywalne i męczące. Swego rodzaju monotonia była największym wrogiem tego albumu.
[6] nie zawiódł miłośników zespołu, stanowiąc bez wątpienia kontynuację poprzednika z pewnymi modyfikacjami. Styl wciąż opierał się na kombinacji potęgi podójnego gitarowego ataku i mocy głosu Francka. Z pewnością ultra-dynamiczne Lifeline czy Even Higher mogły się podobać każdemu fanowi mocnego powermetalu, jednak te kompozycje ginęły nieco w natłoku po prostu dobrego grania w nieco wolniejszych numerach jak Worlds Are Comin` Through, Burns My Soul i wielu innych. Wśród tych umiarkowanych temp z pewnymi przyspieszeniami pojawiały się niepotrzebnie próby grania epickiego i heroicznego - te numery były mało ciekawe w melodiach i niewiele wnoszące w refrenach, które często były słabsze nawet od głównych motywów (Inside The Monster, Mask Of Life, All Those Words). Kiedy jednak grupa wracała do wczesnego stylu w swojej twórczości, to surowszy i dramatyczny Invisible Enemy prezentował się znakomicie, a w podobnym klimacie melodyjny Painside - tylko nieco słabiej. Na album trafiła metalowa ballada Heavenly - blada, nijaka i nic nie wnosząca do całości. Brainstorm czuł się najlepiej w zdecydowanych atakach i może lekko ponury Despair To Drown nie był arcydziełem gatunku, ale rozległy refren i energia wykonania wyróżniała ten utwór spośród pozostałych. Trochę zabrakło na tej płycie wyrazistych solówek gitarowych, za to z pewnością sekcja rytmiczna grała wyśmienicie (przede wszystkim w numerach szybszych). Pod względem brzmienia płyta stawiała na nowoczesny mix: masywny, głęboki i soczysty, z doskonałą słyszalnością wszystkich instrumentów i wysuniętym wokalistą. Ekipa przedstawiła album oparty na wypróbowanych patentach, solidny jako monolit i bez indywidualnych faworytów. Do singlowego wspomnianego już All Those Words) dorzucono doskonały i nigdzie indziej nie opublikowany utwór Shades And Shadows.
Muzycy doszli do wniosku, że skoro wypracowali własny łatwo rozpoznawalny styl i co najważniejsze ich muzyka miała wierne grono fanów, to zmieniać niczego nie należy. Tak wypadł [7] - "typowy kolejny" krążek Braintorm. Co prawda wcześniej po 16 latach współpracy z grupą pożegnał się Andreas Mailänder, ale Ihlenfeld i przede wszystkim Loncaric dograli partie basu.
Niespodzianek na albumie nie było, choć dało się wychwycić nieco mocniejsze i głębsze brzmienie całości. Kolejne numery toczyły się w dość szybkim tempie, serwując jedną chłodną melodię za drugą (Falling Spiral Down, Fire Walk With Me, Frozen, Protect Me From Myself). Ten ostatni był jednym z najciekawszych utworów na tej płycie, łacząc potoczyste riffowanie z nutką heroiczną i wysublimowanym mrokiem, generowanym umiejętnie przez klawisze w wykonaniu Miro Rodenberga i współpracujące z nimi gitary. Łagodniejszy heavy/power, przyjaźniejszy w melodiach modern metalowi, rozbrzmiewał w Stained With Sin, lecz było to granie mało odkrywcze i kierujące się ku mainstreamowi, którego do tej pory zespół raczej unikał. Ukłon w stronę nowocześniejszego grania metalu melodyjnego stanowił Redemption In Your Eyes z nutką melancholijno-sentymentalną i jeszcze wyraźniej to było słychać w End In Sorrow z zaznaczonym rysem symfonicznym. Ten rozmach w nowoczesnej aranżacji intrygował, ale jednocześnie Brainstorm tracił swoją rozpoznawalność. Podobne wrażenie odnosiło się w przypadku Surrounding Walls, choć ten utwór brzmiał masywniej. W bezbarwnym zakończeniu w postaci All Alone słychać było tu echa Symphorce. Kilka razy klawisze wysuwały się bardziej do przodu, a chórki zaaranżowano nowocześniej niż w klasycznym niemieckim powermetalu. Franck był w formie wybornej i to słychać w każdym numerze. Za to gitarzyści grali zachowawczo - kiedy przychodziło do pokazania czegoś indywidualnego, rzadko kiedy frapowali solówkami, sprytnie kryjąc się za dialogami obu gitar i graniu unisono. Miro i Sascha Paeth stworzyli wysokiej klasy brzmienie, ukazując Brainstorm w różnych barwach poprzez nasycenie wszystkich bez wyjątku instrumentów. Ogólnie dobra płyta, ale po raz kolejny bez przebłysku kompozytorskiego geniuszu.
Wkróce zespół zmienił wytwórnię z Metal Blade na AFM. W dużej mierze spowodowało to, że na [8] grupa udawała kogoś innego, przybierając formę bezzębnego farbowanego tygrysa. Album zaczynał się podejrzanie - od rozwlekłego Forsake What I Believed i nijakiego powermetalu środka w przyjaznym radiu Shiver. Wygładzone brzmienie i zdjęty ciężar od razu zwracał uwagę przy jdenocześnie fatalnie dobranym brzmieniu, przeciętnej formie wokalnej Francka i instrumentalnej grze pozbawionej inwencji. The Conjunction Of 7 Planets to melodyjne nudzenie w letnich barwach z udawaniem progresywnego heavy metalu, zupełnie nie pasującego do oblicza Brainstorm. Podobnie usypiał Nailed Down Dreams z sentymentalnymi chórkami w refrenach. Lżejsze granie wpłynęło fatalnie na szybkie i nasycone gitarowymi atakami kompozycje w rodzaju Victim, Cross The Line i Ahimsa - ten ostatni posiadał przebłyski dla fanów włoskiego flower power. Słuchacz czekał na otrząśnięcie się z tego letargu, ale ostatnie nadzieje przepadały przy infantylnym pseudo-epickim The Final Stages Of Decay. Coś drgnęło na moment w When No One Cares i tu przy pewnych zastrzeżeniach dotyczących wykorzystania klawiszy, ekipa zagrała coś na przyzwoitym poziomie - niby-rycerski melodyjny power w modern oprawie. Słaby krążek, nadający się do momentalnego zapomnienia.

Od lewej: Antonio Ieva, Torsten Ihlenfeld, Andy Franck, Dieter Bernert, Milan Loncaric
Zupełnie zawodził też [9] - co prawda należało się spodziewać melancholijnego heavy/poweru, ale to nie oznaczało grania bezbarwnego i pozbawionego życia. Tak właśnie prezentował się wolny Below The Line z klawiszowym tłem, ogranym motywem głównym i nachalnymi chórkami w tle. Wszystkie te elementy bardziej upchano niż ułożono w całość. Podobne wrażenie sprawiał In These Walls, w którym jakoś udało się wydobyć mimo słodyczy nieco klimat. Energiczniej było w In The Blink Of An Eye, ale autentycznemu "wygrzewowi" nie podołał fatalny pod względem melodii refren. Czas nie działał na korzyść głosu Andy`ego Francka, który nie śpiewał na tym albumie dobrze. Wokalista niezbyt wiedział jak wpasować się w mało ciekawą muzykę, miejscami wręcz cichł, by za chwilę rozpaczliwie zakrzyczeć. W nowocześniejszym niż można by się było spodziewać Temple Of Stone, utworze masywnym i zwartym, Brainstorm wypadali nieźle, stosując kilka pomysłów na ozdobniki, generalnie jednak numer męczył po kilku przesłuchaniach. W Still Insane raził piosenkowy refren i silenie się na przebojowość, a ospały Dark Life dodatkowo pogrążał słaby śpiew. Kawałki wykonano jak na tą formację wyjątkowo nieatrakcyjnie, na zmianę "przeładowując" utwory albo je nadmiernie upraszczając, a wówczas na placu boju pozostawały gitary i nie radzący sobie z tym wszystkim Franck. Cały czas czekało się na jakiś przełom na miarę pierwszych lat działalności - mógłby taki być dynamiczny Where Your Actions Lead You To Live, gdyby nie występowały wszystkie powyższe zarzuty podkreślone graniem mało konkretnym. Nie można przecież grać miękkiego heavy/power i jednocześnie napędzać go mocarną sekcją rytmiczną. W zamykającym My Own Hell grupa niebezpiecznie zbliżała się do mniej udanych eksperymentów Symphorce i nawet klawisze nie były w stanie przykuć uwagi orientalnym motywem. Ekipa straciła pazury, a równocześnie nie była gotowa do grania muzyki łagodniejszej w wyrazie. Nie było tu do czego wracać i ten niegdyś pełen potencjału zespół popadł w totalną przeciętność.
Dlatego też fani przy przesłuchaniu [10] przecierali uszy ze zdumienia. Płyta w doskonały sposób nawiązywała do stylu [5] (nie tylko okładką), serwując kawałki naładowane pozytywną energią. Od otwierającego Erased From The Dark biła moc, jaką pamiętali tylko starzy fani i ta energia obecna była nawet w łagodniejszych wyważonych utworach. Przy zaskakująco równym krążku ciężko było wybrać singla, ale wydaje się, że tytułowy Firesoul nie był najlepszym rozwiązaniem - był to numer dobry, nawet miejscami bardzo dobry, ale mało nośny i tutaj przydałaby się raczej melodia z Descendants Of The Fire, Feed Me Lies czy bonusowy Disappeared. Niemcy często stosowali patent balladowych początków i mocnych rozwinięć, za każdym razem doskonale stopniowo budując napięcie, co niekiedy lepiej się sprawdzało niż zmasowany atak od samego początku. Szybki Shadowseeker stanowił ukłon w stronę europejskiego powermetalowego grania, natomiast mroczny What Grows Inside odważnie sięgał do spuścizny [3] i [4]. W końcu po latach znów zaskoczył Andy Franck, którego śpiew sprawdzał się w każdej konwencji - facet był w szczytowej formie, a prawdziwym jego popisem był The Chosen, przede wszystkim w refrenie. Pewne zastrzeżenia można było mieć jedynie do Recall The Real z pseudokościelnymi chórami i smutną łzawą melodią, ale nawet tu przejście od zwrotki do refrenu było zaiste zabójcze. Szkoda, że podczas mixu muzyce nie nadano większego ciężaru - był on oczywiście wyczuwalny w samych kompozycjach, ale w brzmieniu go zabrakło. Brainstorm powrócił z dalekiej podróży i dał swoich słuchaczom prawdziwą uciechę.
Na [11] ekipa grała po swojemu - soczysty powermetal, będący w prostej linii kontynuacją muzyki z poprzednika. Tym razem jednak melodie były średnio atrakcyjne, skrywając się w gąszczu potężnych riffów jak w The World To See czy Where Angels Dream. Ta bezradność w prezentowaniu odpowiedniej chwytliwości przejawiała się rzecz jasna najmocniej w refrenach (Twisted Ways). Nagrano także kilka numerów po prostu słabych (Caressed By The Blackness). W wolniejszych i posępnych kawałkach próba stworzenia atmosfera rodem z horroru specjalnie nie przerażała (How Much Can You Take, Scary Creatures), a tych wszystkich chórków było po prostu za dużo (w niektórych udział wzięły dzieci muzyków) i niekiedy to drażniło (We Are...). Poetycko zabrzmiał wzniosły Scars In Your Eyes) i tu pojawiały się najlepsze riffowe partie gitarzystów, ale tylko oni zasługiwali w tej kompozycji na uwagę. W Take Me To The Never wszystkiego było za dużo, a modern-metalowa rytmika riffowa stała poniżej oczekiwań, w dodatku gubił się gdzieś motyw przewodni. Na koniec mała kompromitacja w postaci powermetalowego Sky Among The Clouds, o który można by raczej posądzić Freedom Call. Andy Franck śpiewał znakomicie, reszta muzyków zaprezentowała się instrumentalnie dobrze, choć tym razem solówki były przeciętne. Nimecy podjęli próbę stworzenia historii z dreszczykiem, ale straszyć nią mogli tylko małe dzieci. Powstała ładnie opakowana bombonierka z takimi sobie czekoladkami w środku.
Oczekiwać czegoś nowego od Brainstorm na [12] byłoby tym samym, co oczekiwanie tego w przypadku Grave Digger choćby. Płyta przynosiła ponownie granie eleganckie o wypolerowanym brzmieniu i wysokiej kulturze wykonania. Była to bezpośrednia kontynuacja muzycznej filozofii kilku poprzednich albumów. Melodie zagranych w średnich i średnio szybkich tempach (Devil`s Eye, Ravenous Minds, Divine Inner Ghost) były udane, ale już nie takie atrakcyjne i sięgające do własnych stworzonych wcześniej zasobów. Melodyjnie toczył się pośpieszny The Pyre z autentycznie powermetalowymi gitarami, tyle że niepotrzebnie łagodzonymi zbyt rockowym refrenem. Wszędzie przewijały się nutki melancholii i delikatnego mroku, czasem wyrażonego bezpośrednio jak we wstępie Revealing The Darkness - numerze bardzo dobrym i będącym kwintesencją stylu Brainstorm od lat. Ciemność nabierała epickiego wymiaru w Jeanne Boulet (1764), delikatnie rozpoczętym gitara akustyczną, teatralnym drugim planem i znakomitym rozwinięciem o pięknym refleksyjnym zakończeniu. Na krążek trafiły znów słabsze kompozycje jak płaczliwo-rockowy When Pain Becomes Real czy sięgający czasów [8] The Four Blessings z irytującym "łooołooo". Natomiast Haunting Voices obrany nieco z kolczastych zadziorów przeszłości to w jakimś stopniu wypadkowa muzyki z grupy z lat 2000-2008 (znakomita praca perkusji, monumentalne wstawki i realna ambicja na pobudzenie wyobraźni słuchacza). Balladowy The Path na koniec tylko poprawny, bo realnie trącił dopompowaną stylistyką podobnych numerów grup z kręgu Stratovarius. Zgranie zespołu nie podlegało dyskusji, a wykonanie tego co przygotowali - znakomite. Kilka solówek gitarowych i kilka zagrań Bernert wyrastało ponad poziom uznany w przypadku tej ekipy za bardzo dobry. Cieszyła znakomita forma wokalna Francka, śpiewającego czysto i z łatwością pokonującego mocne gitary. Ciekawie prezentowały się także partie klawiszowe niezmordowanego Miro Rodenberga. Rewolucji w brzmieniu nie było, a mix i mastering Sebastiana Levermanna to prawdziwy majstersztyk w polerowaniu szczegółów. Muzykom nie można odmówić biegłości w tym co robili i żeby grać jak oni potrzeba lat doświadczeń i talentu.
[13] był jakościowym szokiem - jeśli nie powrotem o czasów [10], to do [6] z pewnością. Po gregoriańskich chorałach uderzał masywny heroiczny Where Ravens Fly. Łagodniej i bardziej nastrojowo w wolniejszym Solitude - jakimś cudem w tym rozpoznawalnym i przewidywalnym stylu niemieckiego power, udało się Brainstorm wykuć niezwykłą melodię. W chwytliwym Escape The Silence zaśpiewał gościnnie Pevey Wagner z Rage, natomiast Turn Off The Light ponownie serwował w smakowity sposób dość ograny motyw główny. Po miałkim balladowym Glory Disappears, uderzał ryczącymi gitarami My Dystopia z bezpiecznym refrenem w obszarach powermetalowej refleksyjności. End Of My Innocence przypominał dokonania Symphorce, ujmowała z kolei specyficzna pompatyczność Stigmatized (Shadows Fall) z wykorzystaniem fragmentu ponurego i twardego. Holding On serwował nieco naiwny refren, a na koniec świeży I The Deceiver z echami twórczości krajanów z Wizard. Należało podkreślić wyborną formę wokalną Francka oraz fenomenalną produkcję (ponownie Levermann): ultra soczyste brzmienie głębokich i masywnych gitar, niuanse poszczególnych instrumentów perkusyjnych i dudniący bas. Zespół ugruntował swoją pozycję jednego z liderów środka sceny powermetalowej - przystępnej dla wszystkich, prostodusznie heroicznej i przebojowej bez celowania w listy hitów. Zajął co miejsce bezpieczne i zachowawcze pozycje, tak by nikogo nie odstraszyć i jednocześnie każdego czymś przyciągnąć.
Dyskografię uzupełnia podwójna składanka z 2009 Just Highs No Lows (12 Years Of Persistence) z kilkoma utworami niepublikowanymi. Zespół przerobił też cover Helloween Savage na Keepers Of Jericho. Dieter Bernert grał w Tarot`s Myst. Marcus Jürgens śpiewał potem w heavymetalowych Pump (Against Everyone`s Advice w 2004, Breakdown To Breakthrough w 2006 i Sonic Extasy w 2009) oraz TwentyDarkSeven (Roar w 2014 i Momentum w 2017). Andy Franck śpiewał w powermetalowym Almanac. Antonio Ieva dołączył do Sacred Steel.
| ALBUM | ŚPIEW | GITARA | GITARA | BAS | PERKUSJA |
| [1-2] | Marcus Jürgens | Torsten Ihlenfeld | Milan Loncaric | Andy Mailänder | Dieter Bernert |
| [3-6] | Andy Franck | Torsten Ihlenfeld | Milan Loncaric | Andy Mailänder | Dieter Bernert |
| [7] | Andy Franck | Torsten Ihlenfeld | Milan Loncaric | Dieter Bernert | |
| [8-13] | Andy Franck | Torsten Ihlenfeld | Milan Loncaric | Antonio Ieva | Dieter Bernert |
| [14] | Andy Franck | Torsten Ihlenfeld | Milan Loncaric | Jim Ramses | Dieter Bernert |
Andy Franck (ex-Ivanhoe, Symphorce), Antonio Ieva (ex-Letter X), Jim Ramses (ex-Phlebotomy, ex-On Thorns I Lay)
| Rok wydania | Tytuł | TOP |
| 1997 | [1] Hungry | |
| 1998 | [2] Unholy | #22 |
| 2000 | [3] Ambiguity | |
| 2001 | [4] Metus Mortis | #16 |
| 2003 | [5] Soul Temptation | #28 |
| 2005 | [6] Liquid Monster | #16 |
| 2008 | [7] Downburst | |
| 2009 | [8] Memorial Roots | |
| 2011 | [9] On The Spur Of The Moment | |
| 2014 | [10] Firesoul | #8 |
| 2016 | [11] Scary Creatures | |
| 2018 | [12] Midnight Ghost | |
| 2021 | [13] Wall Of Skulls | #7 |
| 2025 | [14] Plague Of Rats |


