Amerykańska grupa powstała w 1989 w Nowym Jorku. Początkowo za mikrofonem stał Will Rahmer, ale kiedy założył Mortician, na demówce "Deliverance Of Horrific Prophecies" z 1991 zastapił go Craig Pillard. Na tle innych deathmetalowych płyt z tamtego okresu, [2] zawierał granie niezwykle brutalne, przyprawione obłąkanym klimatem i dawką zgnilizny. Ten krążek mógł przypaść do gustu zwolennikom Suffocation i Immolation, które wydały swoje albumy rok wcześniej - nisko strojone grobowe granie, slayerowe solówki czy doomowe zwolnienia idealnie komponowały się z rzetelnie tworzonym piwnicznym klimatem. Do wszystkiego dochodził ryk Pillarda w niskich rejestrach. Bardziej diabelski klimat cechował [3], a granie z prędkością światła nierzadko nagle zwalniało, by za moment przybić jeszcze bardziej niszczącym riffem. Interesujący był fakt, że w czasach kiedy death metal miewał się coraz gorzej, a duża część zespołów z tego nurtu wymiękała lub odchodziła w nieprzekonujące eksperymenty, muzycy Incantation nie przejęli się panującymi wówczas trendami i postanowili nagrać album jeszcze bardziej undergroundowy. W związku z tym, udało się tej muzyce jednocześnie zachować sens i wprowadzić zupełnie nową jakość, przy większej dawce chorobliwych melodii i surowizny. Co więcej: Craig Pillard stworzył tutaj jedne z najbardziej nieludzkich wokali w historii zespołu - ultra-nieczytelne i zlewające się z pozostałymi instrumentami. Finalny efekt wyszedł osobliwie i intrygująco, gdyż materiał był niesamowicie obskurny i nieprzyjazny. Wszystkie kawałki emanowały jednakową dawką zła, ze szczególnym wskazaniem na Essence Ablaze, Emaciated Holy Figure oraz The Ibex Moon. Cztery lata przerwy (bez pełnej płyty) zaowocowały w końcu [7]. Przemeblowany skład (ostał się jedynie John McEntee) mógł budzić obawy o jakość, ale temu odnowionemu obliczu Incantation udało się wyjść z tego zadania wprost doskonale. Nową jakość wprowadzili przede wszystkim perkusista Kyle Severn (mocno podkręcającego zarówno brutalne jak i doomowe fragmenty) oraz wokalista Daniel Corchado, którego głos wprowadzał więcej ekspresji i różnorodności (od tradycyjnie niskiego growling poprzez pomruki po maniakalne wrzaski) w porównaniu z diabolicznym rykiem Pillarda. Wystarczyło posłuchac Disciples Of Blasphemous Reprisal, Impending Diabolical Conquest czy w końcu ponad 16-minutowy Upon Infinite Twilight, który wbrew swojej objętości ani przez moment nie zamulał. Od monolitu nie odstawał nawet dający chwilę wytchnienia Unheavenly Skies. Ten skład funkcjonował stosunkowo krótko (około tzrech lat), ale jednocześnie dobitnie pokazał, że możliwym było przebicie poprzednich płyt. A jednak, pomimo niekwestionowanej klasy w prezentowanej stylistyce, Incantation pozostał poza szeroko rozumianą czołówką gatunku. Świat brutalnego grania w końcu po wydaniu Failures For Gods w 1999 dopuścił do koryta Immolation, docenił egipskie wysiłki Nile, nienaruszoną pozostawił pozycję Cannibal Corpse, Deicide i Vader. Nawet kontrowersyjne wypusty Morbid Angel przyciągały pozytywniejsze recenzje tak zwanych krytyków. Incantation symbolizował raczej kwintesencję muzycznej partyzantki, wbijania noża w plecy zinstytucjonalizowanych form religijnych, antykoniunkturalnej polityki wydawniczej i ogólnego wypinania się na ustalone normy.
Na tle poprzednika, [8] wypadł dośc blado. Znów odeszli wszyscy poza McEntee, muzyka nieco spuściła z tonu, a nowinki nie przyniosły w pełni satysfakcjonującej rekompensaty. Zabrakło odpowiedniej intensywności i tym razem postawiono raczej na snujący się ponury klimat aniżeli zło z najgłębszych czeluści. Te trzy ostatnie elementy oczywiście dalej pozostały w muzyce Incantation, ale odgrywały one drugoplanową rolę do obranej nowej konwencji. Czyste brzmienie perkusji (sesyjnie Dave Culross) - bardzo dobre, ale odmienne od dotychczasowego brudu i zgnilizny. Wokal Mike`a Saeza także nie robił większego wrażenia po wyczynach Corchado. Na szczęście pozostały bluźniercze teksty, sensowne doomowe zwolnienia, złowieszcze solówki i brak ociągania się przy szybszych tempach. Po prostu sama płyta jako całość nie powalała. [10] z kolei przesladował pech - co prawda do grupy powrócił Kyle Severn, ale po drodze pojawiły się kolejne problemy ze składem (m.in. Mike Saez pozostał jedynie sesyjnym wokalistą) oraz konflikt na linii zespół-wydawca (Relapse Records). Wszystkie te zdarzenia przełożyły się na osłabienie muzyki i ogólne wypalenie. Nawet po przejściu do wytwórni Candlelight album nie uzyskał należytej promocji, zresztą brzmienie nie powalało, kompozycyjnie było nierówno, a na koniec zespół postanowił wrzucić dwa niby-wyciszające outra o łącznym czasie trwania ponad 26 minut. Te ambientowe dźwięki miały być czymś na kształt prztyczka w kierunku poprzedniego wydawcy. Pomimo swoich niedoróbek, to nadal charakterystyczny dla ekipy McEntee undergroundowy death, w którym blastowanie przeplatało się z doomowymi walcami (z przewagą tych drugich). W Crown Of Decayed SalvationHis Weak Hand udanie sprawdzały się prostsze riffy i średnio-szybkie galopady. Pod względem klimatu najbardziej w pamięć zapadały Seraphic Irreverence oraz Uprising Heresy, podkreślające należycie ilość chorobliwych melodii.
[11] okazał się przełomowy - Saez odszedł, a McEntee przejął obowiązki wokalne. Incantation zyskali dzięki temu stabilność, której zawsze jej brakowało. Przy okazji nowa muzyka nie straciła własnej tożsamości czy odpowiedniego ciężaru. Na tle poprzednika nowe dzieło wydawało się bardziej zwarte oraz lepiej przemyślane. Było więcej blastowania, a ryk lidera idealnie spasowały się z pierwotną wściekłością. Zresztą John okazjonalnie pozwalał sobie na blackowe wrzaski. Niewykle różnorodnie wypadła strona instrumentalna, zwłaszcza gitarowa i perkusyjna. Numery nie zlewały się ze sobą i każdy z nich miał jakiś specyficzny element, choćby pod względem charakterystycznego podejścia do melodii (większa ilość przyspieszeń/zwolnień, feeling gitar, firmowe blasty). Małe potknięcia zaliczono jedynie w Unholy Empowerment Of Righteous Deprivation (zbędne intro) oraz Merciless Tyranny, w którym pojawił się identyczny riff z końcowej części Upon Infinite Twilight z [7]. W 2004 na koncertach formację na basie wspomagał Tomasz `Reyash` Rejek, znany z Supreme Lord czy Witchmaster. Następny [12] jakby domykał ten mniej ekscytujący okres twórczości Incantation. Była to po prostu kontynuacja poprzedniego krążka, a uczucie deja vu specjalnie nie drażniło. Zespół nieco inaczej operował tutaj ciężarem, melodiami, akcentami czy proporcjami między szybszymi tempami a walcowaniem, choć ponownie odbyło się bez szaleństw. Całość była równa, trzymała się podobnego riffowania i temp. To był jeden z tych albumów, które udowadniały, że nie trzeba się zmieniać, by utrzymać sensowny poziom.
Choć stworzony ze sprawdzonych w bojach na różnych frontach patentów, [14] odsiewał mocą, której wielu mogło tej ekipie pozazdrościć. Kto sięgał po tą pozycję poszukując w niej jakichś innowacji, niosących w mniemaniu wielu jedyną nadzieję dla znajdującego się w kolejnym na przestrzeni dziejów odwrocie death metalu, mógł się srogo zawieść. Ekipa wciąż serwowała piekielny hałas, ale bez techniki Nile czy Morbid Angel. W Invoked Infinity skupiono się na owianych trupim kadzidłem "wiertarkowym" riffom bez zbędnych komplikacji i pokrętnie rozumianej przebojowości. W melodyjnym na modłę Immolation Ascend Into Eternal wykorzystano zwolnienie z niemal doomowo-apokaliptyczną atmosferą. Transcend Into Absolute Dissolution czy Profound Loathing z kolei brnęły już zupełnie w rytmiczną ślamazarność (w pozytywnym słowa znaczenia) z masą klasycznych zapożyczeń, sięgających późnych lat 80-tych (rozedrgane zawodzenia gitar, przestoje). W końcu trafiał się prawdziwy deathowy szlagier - hipnotyzujący Haruspex z niezwykłym naporem i rewelacyjnie wkomponowaną solówką. Całość spinał pozornie tylko minimalistyczny kolos Legion Of Dis - 11 minut powolnego wdeptywania w grunt, ale też jednocześnie pokaz niezwykłej umiejętności Incantation do tworzenia czegoś z niczego. Bicz ukręcono z pojedynczych uderzeń w struny, wwiercających się w mózg sprzęgnięć, pisków i przeciąganego growlingu.
[15] utrzymał wysoki poziom, choć siła rażenia była nieco mniejsza. Zespół postawił na doom, klimat i granie bez pośpiechu. Walcowate fragmenty w takich ilościach na szczęście nie zamulały i dodawały podziemnego uroku w takich numerach jak From A Glaciate Womb z ekspresyjną końcówką, Carrion Prophecy czy Charnel Grounds. Nie zabrakło naturalnie szybszych utworów pokroju Impalement Of DivinityBastion Of A Plagued Soul, ale to właśnie te wolne wywierały lepsze wrażenie i pokazywały większą swobodę aranżacyjną. Produkcja nie uległa drastycznym zmianom - pomimo jej (zbyt) przejrzystego charakteru, zgnilizna emanująca z gitar oraz niski growling Johna nieźle zgrywał się ze współczesną produkcją. Sporo fanów zastrzeżenia miało do kończącego album 16-minutowego Elysium (Eternity Is Nigh), którego długość wydawała się być przesadzona. Zespół nie do końca wiedział, w którym kierunku poprowadzić takiego kolosa, poszczególne motywy niespecjalnie się ze sobą zazębiały, a ich kolejne rozwinięcia zdawały się być poprowadzone w dość mozolny (najczęściej przedłużając pojedyncze dźwięki) sposób, byleby rozciągnąć album do większych rozmiarów.
Dobra passa skończyła się wraz z [16]. Zabrakło interesujących numerów, przy okazji nastąpił powrót do szybszych rejonów z mniejszą ilością tych doomowych. W tym wszystkim zabrakło przede wszystkich charakterystycznych dla kapeli dzikości i szaleństwa. Zbyt to wszystko ujednolicono i odarto z undergroundowej atmosfery. Na przeciętny materiał nakładała się zbyt dopieszczona produkcja. Broniły się growle McEntee i wyeksponowany bas, podczas gdy gitarom i perkusji słyszalnie brakowało mocy oraz siarczystego brudu. Udanie prezentowały się wolniejsze kawałki w rodzaju Incorporeal Dispear, Visceral Hexahedron i The Horns Of Gefrin, w których najbardziej objawiał się duch poprzedniej płyty (sensowny kompromis pomiędzy klarownością a ciężarem). Resztę odegrano rzemieślniczo, choć z odczuwalnym przemęczeniem formuły. Na tle tego albumu, [17] jawił się jako materiał atrakcyjny, bardziej konkretny i wciągający na dłużej - pomimo faktu, że stylistycznie materiał bazował na znajomych patentach. Podobać się mógł klimat i umiar związany z selektywnością instrumentów. Nic nie umknęło w mixie, a przy okazji nie wydawało się być poddane chirurgicznej precyzji. Brzmienie przypominało mocno późne Immolation i jeszcze lepiej pasowało przy walcowatych fragmentach i melodiach. W tym miejscu należałoby się powołać na Black Fathom`s Fire, Chant Of Formless Dread oraz Ignis Fatuus, ponieważ najlepiej obrazowały te znakomite proporcje. Muzycy zrezygnowali ponadto z dłuższych utworów - kompozycje nie przekraczały pięciu minut, a znaczna część z nich oscylowała przy zgrabnych trzech. Wietrzenie zatęchłej piwnicy wypadło niczym naturalny proces.

Byli i obecni członkowie zespołu występowali też w innych grupach:

ALBUM ŚPIEW GITARA GITARA BAS PERKUSJA
[1] Will Rahmer Sal Seijo John McEntee Ronnie Deo Peter Barnevic
[2] Craig Pillard John McEntee Ronnie Deo Jim Roe
[3-4] Craig Pillard John McEntee Dan Kamp Jim Roe
[6] Craig Pillard John McEntee Kyle Severn
[7] Daniel Corchado John McEntee Daniel Corchado Kyle Severn
[8] Mike Saez John McEntee Robert Yench Dave Culross
[9] Mike Saez John McEntee Robert Yench Kyle Severn
[10] Mike Saez John McEntee Joe Lombard Kyle Severn
[11] John McEntee Joe Lombard Kyle Severn
[12-13] John McEntee Alex Bouks Chuck Sherwood Jim Roe
[14] John McEntee Alex Bouks Chuck Sherwood Kyle Severn
[15-16] John McEntee Chuck Sherwood Kyle Severn
[17] John McEntee Sonny Lombardozzi Chuck Sherwood Kyle Severn
[19] John McEntee Luke Shively Chuck Sherwood Kyle Severn

John McEntee (ex-Revenant), Craig Pillard (ex-Aggressive Intent, ex-Nocturnal Crypt, ex-Desecrator), Dan Kamp (ex-Crucifier)
Daniel Corchado (ex-Damned Cross, ex-Cenotaph, ex-Obeisance), Kyle Severn (ex-Escalation Anger, Acheron), Mike Saez (ex-Deathrune),
Robert Yench (ex-Volitile Zylog, ex-Morpheus Descends), Dave Culross (ex-Malevolent Creation, Hate Plow, Suffocation, Gorgasm),
Joe Lombard (ex-Gehenna/USA), Alex Bouks (ex-Goreaphobia, ex-Rise To Offend), Chuck Sherwood (ex-Blood Storm), Sonny Lombardozzi (Arise From Worms)


Rok wydania Tytuł
1990 [1] Entrantment Of Evil EP
1992 [2] Onward To Golgotha
1994 [3] Mortal Throne Of Nazarene
1995 [4] Upon The Throne Of Apocalypse (kompilacja)
1997 [5] Tribute To The Goat (live)
1997 [6] The Forsaken Mourning Of Angelic Anguish EP
1998 [7] Diabolical Conquest
2000 [8] The Infernal Storm
2001 [9] Blasphemy In Brazil (live)
2002 [10] Blasphemy
2004 [11] Decimate Christendom
2006 [12] Primordial Domination
2008 [13] Blasphemous Cremation EP
2012 [14] Vanquish In Vengeance
2014 [15] Dirges Of Elysium
2017 [16] Profane Nexus
2020 [17] Sect Of Vile Divinities
2022 [18] Tricennial Of Blasphemy (kompilacja)
2023 [19] Unholy Deification

          

          

          

Powrót do spisu treści