Wiele zespołów doomowych powołuje się na amerykański Saint Vitus, który ciężką pracą z biegiem czasu dorobił się statusu kultowego. Grupa powstała w 1978 w Los Angeles jako Tyrant. Od początku skład tworzyli wokalista Scott Raegers (ur. 31 października 1959), gitarzysta Dave Chandler (ur. 3 września 1958), basista Mark Adams i perkusista Armando Acosta (ur. 23 września 1952). Kapela rozprowadziła dwie demówki "Rehearsal" w 1978 (niemal 68 minut muzyki) i "Demo" w 1979 (blisko 50 minut), po czym zmieniła nazwę na Saint Vitus. Formacja była jednym z głównych filarów wczesnej sceny doomowej i debiut stanowił w zasadzie deklarację programową. Surowa muzyka oparta na patentach Black Sabbath, garażowa produkcja, nisko nastrojone gitary, leniwe tempo, depresyjno-pesymistyczny duszny nastrój i psychodeliczny styl wokalny nadały muzyce kwartetu specyficznego klimatu. W tych dość wąskich ramach stworzono pięć kompozycji trwających niespełna 36 minut. Saint Vitus oraz White Magic / Black Magic zwracały uwagę dosyć dużą dynamiką, którą pominięto w numerach następnych. Gitara Chandlera miażdżyła wszystko na swej drodze, a jej niezwykle sterylne brzmienie nadawało jej cech charakterystycznych. Następujący po nich Zombie Hunger wypadł już gorzej, a wręcz nudno i bezbarwnie. Święty Wit rozpoczynał na nowo swój taniec w ponad 9-minutowym Psychopath, którego główną siłą były genialne partie gitary budujące niepowtarzalną atmosferę oraz ubarwiające całość apokaliptyczne solówki. Tak błyskotliwy nie był już niestety prawie równie długi Burial At Sea, w którym działo się sporo, ale ze średnim efektem.
[2] nagrano w tej samej konwencji, ale materiał wydawał się znacznie lepszy. Otwierający War Is Our Destiny posiadał zwarte tempo ze świetnym riffem i złowieszczo krzyczącym Reagersem. Przy odrobinie dobrej woli ze strony wytwórni S.S.T. z kawałka można było zrobić niezły singiel i tym samym przemycić na zawsze do klasyki metalu. Jeszcze większe wrażenie robił White Stallions z dopracowaną linią wokalną, a siła zagrywek Chandlera tworzyła niemal magiczny klimat. Dowodem na to, że wolne utwory mogły przykuwać w całości uwagę był Mystic Lady z intrygującą częścią środkową, a wszystko wracało pod koniec do motywu początkowego. Dziwił tytułowy Hallow`s Victim - dwie i pół minuty hardcore`owego czadu, podobnego w stylu do dokonań Black Flag (również podopiecznych S.S.T.). Zespół nieco zwalniał w The Sadist, choć utrzymywał wartki sposób przekazu. Powstał krążek mocno dynamiczny i bardziej zróżnicowany, a przy tym tak samo ciężki jak debiut. Jako całości słuchało się go lepiej i właściwie każdy numer był na swój sposób udany. W październiku 1985 ukazała się EP-ka The Walking Dead, właściwie suplement do albumu poprzedniego. Żywiołowy Darkness składał się z krzyku Reagersa, czadowych akordów Chandlera i dudniącego basu Adamsa, ale w pewnym momencie muzycy jakby się gubili w tym wszystkim, dorzucając jeszcze perkusyjną solówkę Acosty. Po znanym już White Stallions wrzucono poważniejszy The Walking Dead - ponad 11-minutową epicką kompozycję, niestety także mało porywającą i strasznie ciągnącą się na leniwych riffach.
Na początku 1986 szeregi Saint Vitus opuścił Scott Reagers, a jego miejsce zajął Scott Weinrich, w tamtym czasie jeszcze postać dość anonimowa. Nagrany z Wino [3] okazał się nie tylko najlepszą płytą z dotychczasowych, ale i szczytowym osiągnięciem zespołu w ogóle, stając się w szybkim czasie absolutnym kanonem doom metalu. Album większych innowacji nie przynosił - zwolniono trochę tempo, a kompozycje nie kontrastowały ze sobą tak silnie jak to bywało wcześniej. Główny powiew świeżości zapewnił natomiast szortski i matowy głos Weinricha, pełen intonacji i frazowania, dzięki którym muzyka nabrała jeszcze więcej mocy i zabrzmiała posępniej niż kiedykolwiek. Dodatkowo w tle ekipa zaoferowała jednocześnie coś niepokojącego przy wykorzystaniu specyficznej poetyki. Potwierdzał to Born Too Late z toczącym się jak walec riffem i porażającą aurą, podobnie rzecz się miała w The War Starter i The Lost Feeling - ten drugi posiadał cytaty z kawałka Black Sabbath. Finalny efekt podkreślono nadzwyczajną równością 35-minutowego materiału - frapującego w sferze zagrywek i świetnych kompozycji, których wstyd było nie znać. Totalne mistrzostwo sabbathowej szkoły grania. To co "nie zmieściło się" na płycie wrzucono na [4] - przede wszystkim wyborną przeróbkę Thirsty And Miserable Black Flag w swoim wolniejszym, lecz nadal absolutnie niszczącym stylu. Autorskie Look Behind You i The End Of The End w zasadzie niczym nie ustępowały zawartości albumu, serwując kult Sabbath i ołowiane riffy.


Od lewej: Mark Adams, Dave Chandler, Scott Reagers, Armando Acosta

Saint Vitus nawet tak wybitnymi płytami nie był w stanie przebić się do świadomości szerszej publiczności. Wobec braku presji ze strony wytwórni S.S.T., muzycy podjęli jeszcze raz walkę o nagranie płyty równej i skonsolidowanej pomysłowo. Krótki 32-minutowy [5] wymagał pełnego skupienia - tym razem nie wystarczało jedynie samo cieszenie się masywnym brzmieniem i świetnym głosem Wino. Przed sesją nagraniową wydawało się, że Dave Chandler (główny twórca repertuaru) w końcu odnalazł wsparcie w Weinrichu. Ten podpisał się pod Looking Glass oraz Bitter Truth. Najlepiej wypadł otwierający The Creeps - dość energetyczny i w logiczny sposób powiązany z [3] - te numery utrzymano raczej w podobnym tempie, nie sprawiały wrażenie marnych kopii, a już z pewnością nie stanowiły dowodu zmęczenia dotychczasową formułą grania. Krążek nie był przeznaczony dla każdego - doom metal o tak wysokim poziomie zresztą zawsze grało się tylko dla wybranej grupy fanów. Jeszcze lepszy był [6], na którym powróciły w pełni chęć grania i wena twórcza, co udowadniał już czadowy Living Backwards, którego riff przewodni nasuwał skojarzenia z Don`t Bring Me Down Electric Light Orchestra. Stary miażdżący styl uderzał w I Bleed Black, ale prawdziwą perłą był When Emotion Dies z delikatnym akustykiem w tle wspomaganym przez żeński wokal Fiony McMillian. Numeru w zasadzie nie dało się porównać z żadnym innym i ten kawałek w poruszający sposób odbiegał od chęci znalezienia się na jakiejkolwiek liście przebojów. Podróż do sabbathowej krainy trwała w najlepsze w trzech ostatnich kompozycjach: Jack Frost, Angry Man i Mind-Food. Całość wypadła lżej od poprzedników, ale nie na tyle, aby odstraszyć najbardziej ortodoksyjnych fanów. Kombinowanie okazało się krokiem pożądanym, co potwierdzał ostateczny rezultat.
[7] dokumentował występ z 10 listopada 1989 w bawarskim "Circus Gammelsdorf". Wkrótce Wino odszedł, aby skupić się na The Obsessed. Miejsce charyzmatycznego wokalisty, zajął Szwed Christian Lindersson, który jak się miało okazać zbyt pośpiesznie opuścił szeregi Count Raven. Nowy frontman operował głosem wyższym i bardziej czystym niż Wino. [8] miał rozgonić czarne chmury wiszące nad zespołem, a ideą mu przyświecającą było stworzenie materiału bardziej przystępnego. W tytułowym Children Of Doom formacja uderzała potężnym sabbathowym brzmieniem i zawiesistym klimatem. Najlepsze pomysły może odeszły wraz z Wino, ale pozostały te dobre, co podkreślał dynamiczny (I Am) The Screaming Banshee z gitarowym popisem Chandlera. Get Away natomiast zaskakiwał pozytywnie nastrojowymi wstawkami, złożoną fakturą i nieszablonową grą Acosty, a duszny klimat powracał w 8-minutowym Plague Of Man o mocy młota pneumatycznego. Choć solówki stanowiły zawsze duży atut kapeli, to tym razem Dave Chandler wyznaczył dla nich specjalne wyeksponowane miejsce, a one same nie stanowiły transowych powtórzeń riffów głównych i cechowała je spora dynamika. Wadą był wydłużony czas materiału i te 62 minuty muzyki ciężkiej, monotonnej i całkowicie nieprzebojowej mogło zmęczyć niejednego. Grupie hołdującej wczesnemu Black Sabbath i latom 70-tym w ogóle powinno zależeć na konsekwencji i nagraniu płyty na miarę standardów tamtych czasów (max 45 minut). Saint Vitus pokazał, że bez Weinricha był w stanie tworzyć muzykę na przyzwoitym poziomie. Co ciekawe, producentem albumu był Don Dokken i on chyba przekonał muzyków do wplecenia kilku elementów kojarzonych raczej z klasycznym heavy metalem.
[9] w zamierzeniu miał być płytą ostatnią i pożegnalną. W tym celu ściągnięto do składu ponownie Scotta Reagersa i postanowiono wrócić do korzeni wyrastających z surowszego brzmienia wczesnych płyt. To się akurat udało i w żadnej mierze krążek nie był przejawem braku inwencji. Utworom nadano specyficzną wyrazistość, a po przesłuchaniu w głowie zostawało wiele motywów. Leniwie toczące się Sloth i In The Asylum niemal hipnotyzowały. Jedynym dość dziwnym zabiegiem było umieszczenie najciekawszego Just Another Notch na samym końcu, przez co utwór jawił się niczym wybuch przerywający martwą ciszę. Poza powrotem do korzeni i głosem Reagersa (którego czas się nie imał), ten album miał wiele ciekawego do zaproponowania dla dawnych fanów. Grupa przestała istnieć, a Dave Chandler razem z Ronem Holznerem (ex-Trouble) utworzył zespół Debris Inc. (Debris Inc. w 2005).
Po 17 latach ekipa powróciła z [10]. Ponownie zaśpiewał Wino i ten fakt stanowił jego comeback po 22 latach przerwy. Kwartet wydawał się silny jak nigdy po związaniu się kontraktem z wytwórnią Season of Mist, która zafundowała weteranom nie tylko sporą kampanię promocyjną, ale nawet videoklip do Let Them Fall. Właściwie wszystkie kompozycje trzymały wysoki równy poziom i każdy mógł sobie wybrać osobistego faworyta. Nowe numery brzmiały jakby żywcem wyjęte z czasów [6] i rozczarować mógł tylko czas trwania liczący niespełna 35 minut. Powstał w zasadzie krążek archaiczny: z jedną ścieżką gitary, pozornie niezbyt efektownym wokalem i opierającymi się na kilku akordach riffami. Bez dogrywek, nakładek i studyjnego kombinowania, ale wszystko zagrano tak, jakby tuż za rogiem czaili się Jeźdźcy Apokalipsy. W tych prostych dźwiękach słychać było ból, depresję i niechęć do współczesności - do tego dochodziły szczere do bólu teksty Chandlera, któremu prawdopodobnie nigdy nie uda się odzyskać wiary w ludzi. Jego gitara na przemian krzyczała i wyła, w najmocniejszych fragmentach przytłaczała nieludzkim ciężarem, by chwilę później zaatakować bębenki atonalną solówką, która w wykonaniu innego gitarzysty nie miałaby prawa zadziałać. O sile tej płyty stanowiła też konsekwencja, z jaką Saint Vitus niestrudzenie walczyli o swoje miejsce na tym świecie. Słychać ją było w doskonałym Blessed Night, w którym Wino jakby od niechcenia nucił słowa refrenu, a mimo to po plecach przechodziły ciarki jak podczas projekcji najlepszych horrorów. Siła wyrazu znajdowała się także wieńczących płytę sprzężeniach, przybierających wręcz formę manifestów dźwiękowych, skrojonych specjalnie na przekór czasom.
Dyskografię uzupełnia wydane w 2007 DVD Reunion 2003 - Live In Chicago, rejestrujące występ w klasycznym składzie z Weinrichem.

Losy członków zespołu:

ALBUM ŚPIEW GITARA BAS PERKUSJA
[1-2] Scott Reagers Dave Chandler Mark Adams Armando Acosta
[3-7] Scott `Wino` Weinrich Dave Chandler Mark Adams Armando Acosta
[8] Christian Lindersson Dave Chandler Mark Adams Armando Acosta
[9] Scott Reagers Dave Chandler Mark Adams Armando Acosta
[10-11] Scott `Wino` Weinrich Dave Chandler Mark Adams Henry Vasquez
[12] Scott Reagers Dave Chandler Patrick Bruders Henry Vasquez

Christian Lindersson (ex-Count Raven), Henry Vasquez (Blood Of The Sun), Patrick Bruders (ex-Goatwhore, ex-Crowbar, ex-Down), Henry Vasquez (ex-Archie Bunker, ex-Sourvein)

Rok wydania Tytuł TOP
1984 [1] Saint Vitus #18
1985 [2] Hallow`s Victim
1986 [3] Born Too Late #15
1987 [4] Thirsty And Miserable EP
1988 [5] Mournful Cries
1990 [6] V #27
1990 [7] Live (live)
1992 [8] Children Of Doom
1995 [9] Die Healing #14
2012 [10] Lillie: F-65
2016 [11] Live Vol.2 (live)
2019 [12] Saint Vitus

          

          

Powrót do spisu treści