Szwedzki projekt powstały w 2010 w Sandviken pod nazwą Störtebeker. Podjął działalność tylko w jednym celu - wkrzeszenia ducha muzyki Running Wild. Po podpisaniu kontraktu z amerykańską wytwórnią StormSpell Records, mózg projektu - multiinstrumentalista Cederick Forsberg - dobrał sobie do współpracy wokalistę Erika Nordkvista, którego maniera śpiewania do złudzenia przypominała tą prezentowaną przez Rolfa Kasparka. Nazwa zespołu, tytuł debiutanckiej płyty i okładka nie pozostawiały wątpliwości, że Forsberg był zagorzałym fanem Runningów z okresu 1987-1998. Korsarska łajba obrała kurs na Port Royal i uczyniła to w sposób niezwykły. Wydawałoby się, że z tej wyeksploatowanej konwencji nie dało się już nic nowego wycisnąć, zwłaszcza zważając na fakt, że sam Running Wild nagrywał po 1998 płyty wahające się od słabych do katastrofalnych. Debiut sprawiał wrażenie zagubionego albumu z archiwów Running Wild - utwory niszczyły skutecznie swoją melodyjnością, dynamiką i pirackim klimatem. Istotą Running Wild była gitara Kasparka i motoryka jego riffów. Ced grał dokładnie tak samo i nawet charakter solówek obu panów był zbliżony. Ced zagrał zresztą wybornie i z fantazją - te ograne runningowe riffy zachwycały jak za dawnych lat. Nordkvist wokalnie niezły, choć brakowało mu siły głosu Kasparka i epickiej mocy przekazu trochę mu zabrakło. To był killer na killerze: Wind In The Sails, Stand Your Line czy High Treason. Intrygował Amistad Rebellion, którego początek zwiastował raczej nastrojową balladę przy beczce rumu. Curse Of The Ghostship może nie miał aż takiej siły rażenia, ale to numer z doskonałą częścią instrumentalną i łatwym do zapamiętania chóralnym refrenem. Po nim jednak następuje niesamowity Blackbeard - wyciągnięty jakby żywcem z sesji nagraniowej Pile Of Skulls. Na koniec epicki hit w najlepszym kasparkowym stylu The Tale Of Vasa, snujący historię eksplozji, która pochłonęła dumę szwedzkiej floty żaglowej w 1628. Krążek okazał się debiutem roku i jednocześnie metalową wyprawą pełną emocji, zaskoczeń i miłych smaczków klasyki.
Drugi album w podobnej konwencji nie niósł niestety ze sobą tak pokaźnej porcji niespodziewanej energii. Tym razem za mikrofonem stanął Bułgar Georgi Pejczew, który nie zamierzał kopiować Kasparka i starał się w znacznej mierze pozostać wierny własnemu stylowi śpiewania. Udowanidał to już power/speedowy Fire The Cannons, eksplodujący w kapitalnych riffach i fantazyjnych zagrywkach solowych Ceda. W nieco wolniejszym A Traitor Among Us postawiono na słyszalnie zaznaczony piracki rys w melodii. Rozpoznawalne riffy Running Wild to także No Return From Hell, bliski wczesnym albumom Niemców i pozbawiony raczej pirackich akcentów, może poza pewnymi w refrenie. Bloody Gold startował łagodnie, ale potem w pełni rozwijał się w porywający piracki metal z wysmakowanym nośnym refrenem. Zaskakująco pewne elementy twórczości Iron Maiden przewijały się w wojennej opowieści Beasts Of War, gdzie dodatkowym atutem był skandowane partie w zadziornych refrenach. Niezłą serię kontynuował runningowy Stranded And Exiled, którego tytuł naturalnie nawiązywał do drugiego krążka Runningów. Na koniec epicki No Sign Of Glory - może nie był to drugi Battle Of Waterloo, choć ładunek wojennego klimatu był podobny. Ced znów czarował lekkością w solówkach i płynnością w riffach głównych. Nieźle radził sobie także za perkusją, choć jego grę trudno było nazwać finezyjną. Pejczew śpiewał bezbłędnie technicznie, ale tutaj raczej nadawałby się lepiej ktoś z bojową chrypką. Brzmienie bardzo dobre, aczkolwiek głos Pejczewa ustawiono jakoś dziwnie w mixie i frontman brzmiał trochę za cicho.
Minęło zaledwie 13 miesięcy i na rynku ukazał się [3], zrealizowany z nowym śpiewakiem Erikem Forsbergiem. Początek płyty rozczarowywał, bo żwawy Born To Be Wild z mocnymi chórkami wydawał się chaotyczny w mieszaniu wątków heroicznych i pirackich. Wszystko jednak wracało do normy w niszczycielskim speedmetalowym Mask Of Gold, gdzie słoneczny piracki metal stanowił esencję obok znakomitej solówki Ceda. Serię wybornego grania kontynuował Stay In Hell z nośnym refrenem, podszytym najlepszym power/rockiem w refrenach i męskimi chórkami. Forsberg śpiewał wyżej od Pejczewa i z rockowym feelingiem, mniej w tym głosie było Kasparka. Na pewno poruszayć mógł wolniejszy i trochę smutny Lusitania, dotyczący zatonięcia tego wielkiego liniowca 7 maja 1915 przez niemiecki okręt podwodny U-20 u południowych wybrzeży Irlandii. Najbardziej klasyczne kasparkowe riff pojawiły się w pirackim Black Dawn Of The Crossbones oraz lekko zagranym By Hook Or By Crook. Udanie wypadł zawadiacki Soldier Blue, z idealnie dobranym, prostym refrenem i motywem szkockim. Ostatni rozdział pisał ponad 9-minutowy War Of The Roses, oparty o historię słynnej angielskiego Wojny Dwóch Róż. Doskonały był tutaj główny krążący motyw gitarowy, a Forsberg śpiewał trochę ostrzej i z większym patosem. Część instrumentalna zagrana w kilku tempach była po prostu porywająca. Starannie wyprodukował album sam Ced, zwracając uwagę nie nadmiernie ciężką gitarę.
Rejs na [5] zaczynał się od razu po wypłynięciu galeonu w intro i chociaż melodia główna Into Victory była poniżej oczekiwań i refren ustawiał się na pozycjach Alestorm. Ostrzej było w szybkim Down In The Dark i tu atak Ceda na wszystkich instrumentach wspaniały, a refren wyborny. Generalnie była to płyta soczystych pirackich refrenów wykonywanych chóralnie. Kapitalnie brzmiał obłędny w riffach Eagle Warriors i ten kawałek przewracał góry, także gdy rozbrzmiewał kolejny fantastyczny refren. Ostro Blazon Stone szarżował w wypełnionym zmianami tempa i gitarowymi ozdobnikami Tavern Of The Damned z akustycznym wstępem. Nie wszystko się udało w Hanged, Drawn And Quartered - przeciętnym heavymetalowym numerze z byle jakim refrenem, a pirackiego klimatu było mało. Rock Out to przyjemny piracki rock`n`roll, ale trącił samoróbkami Kasparka po reaktywacji Running Wild. Merciless Pirate King był dobry w ogólnie przyjętej konwencji, choć brakowało realnej energii pirackiej. Ced czarował po raz kolejny jako multiinstrumentalista ze szczególnym wskazaniem na popisy gitarowe, natomiast Erik Forsberg wystąpił pewnie w roli kapitana piratów, wydobywając sporo mocniejszego wokalu z przesyconego morską solą marynarskiego gardła. Ced jak zwykle przygotował brzmienie starannie i z przyjemnością słuchało się doskonale ostrej gitary, głębokiego basu i wyważonej perkusji. Ced zrozumiał na tym krążku, że trzymając się kurczowo stylu Running Wild, trudno było utrzymać jednolity wysoki poziom wszystkich numerów. To co udało się na [1] kilka lat wcześniej, tu do końca nie wyszło. Niektóre numery były gorsze od tego, co Ced w ramach Blazon Stone zazwyczaj umieszczał na swoich płytach. W rezultacie był to najmniej udany album zespołu.
Przy zaczynającym [6] Heart Of Stone od razu chciało się machać kordelasem. Po raz kolejny Ced zapraszał do obłędnego pirackiego wirowania w Dance Of The Dead, który dewastował słuchacz słonecznym heavy metalem o zapachu rumu. Zwracały uwagę chórki, pełne idealnie zgranych wielogłosowych harmonii wokalnych. W studio solówki nagrał gościnnie Emil Westin Skogh z Rocka Rollas i dzięki temu Ced grał na gitarze rytmicznej z niebywałym zaangażowaniem, zyskując większe pole manewru niż poprzednio. Erik Forsberg po wypiciu beczkę okowity, brzmiał doprawdy piracko. Zbliżał się kilkukrotnie do stylu Kasparka, ale był wokalistą technicznie lepszym, brzmiąc świeżo i naturalnie. Blazon Stone atakował z gracją w szybkim Hellbound For The Ocean, elegancko galopował w rozkwitającym w refrenie Blood Of The Fallen oraz świetnie trzymał w napięciu w Cheating The Reaper o masywnych powermetalowych riffach. Drapieżny Slaves & Masters to małe arcydzieło na tej płycie, z riffami w klasycznej pirackiej kombinacji i z narastającą mocą nadzwyczaj nośnego refrenu. Następujący po nim Wavebreakers z dynamicznie atakującymi gitarami był rozpędzony i dążył do pełnej gitarowego rozmachu części instrumentalnej. Prawie pod koniec mamy skoczny Howell`s Victory, nawiązujący do heroicznego stylu Blazon Stone z debiutu i to kolejna perełka z tego albumu. Ced miał po prostu dryg do żeglowania po metalowych oceanach i wiatru w żagle nabierał jeszcze na pożegnanie w męskim Wild Horde. Pirackim duchem w mniejszym stopniu przesycony był rytmiczny rocker Iron Fist Of Rock i porywający heavymetalowy Ride High. Miękkie i niezbyt ciężkie brzmienie zostało doskonale dobrane i słucha się tego wszystkiego bez zmęczenia i z przyjemnością. Wydawać by się mogło, że formuła Blazon Stone w końcu się kiedyś wyczerpie, albo przestanie być atrakcyjna - ale jeszcze nie tym razem.
W 2021 zespół powrócił silniejszy jak nigdy dotąd w pełnym składzie. Był stary druh Emil Westin Skogh, a bas przejęła Marta Gabriel z Crystal Viper. Za mikrofonem stanął Matias Palm, który na [8] spisał się fenomenalnie i pokazał swoją wszechstronnośc. Ced rozwija żagle fregaty, jednoznacznie stawiając na tej płycie na klasyczne riffy i zadziorność wykonania Running Wild. Stawiał też na wielką staranność aranżacji i przykładem tego były wyborne pirackie chórki w wykonaniu zaproszonych tu członków holenderskiego Drunktank, serbskiego Claymorean oraz pełne finezji partie sekcji rytmicznej. Ced prezentuje osiem killerów z pirackiej skarbnicy. Encyklopedyczna piracka miodność tym razem była nie do pobicia i huraganowe refreny po prostu porywały do natychmiastowego abordażu. Moc obejmowała we władanie szybki i obłędny Raiders Of Jolly Roger. Te refreny były po prostu fenomenalne w każdym numerze. Ta pełna słonecznej energii melodia Black Sails On The Horizon niosła ze sobą smak morskiej wody, natomiast po delikatnym wstępie w Wandering Souls zrywał się sztorm i przynosił jeszcze jeden rewelacyjny refren oraz solówkę gościnnie występującego tu Chilijczyka Pancho Irelanda. Brawurowo rozegrany Hell On Earth i zawadiacki Bohemian Renegade podtrzymywały uwagę słuchacza. W końcu wielki hit płyty - Highland Outlaw z mnóstwem świetnych zagrywek w rozbudowanych partiach instrumentalnych.Był to ukłon dla klimatów szkockich w tej najdłuższej i najbardziej rozbudowanej kompozycji. Staranna realizacja bez niespodzianek, z zachowaniem runningowej tradycji i to nie mogło brzmieć inaczej. Ced po raz kolejny udowodnił, że był niekwestionowanym admirałem metalowego oceanu i stworzył pozycję absolutnie obowiązkową dla maniaków melodyjnego epickiego grania.
Ced zakładał również Rocka Rollas, speed/thrashowy Mortyr (Rise Of The Tyrant w 2013), Breitenhold, heavy/doom/deathowy Lector (Bubonic Dawn w 2014), Cloven Altar, Runelord (w którym śpiewał Pejczew), dołączył jako perkusista do Crystal Viper i basista do Palantir. Erik Nordkvist stanął za mikrofonem w Candle, a Erik Forsberg dołączył do AOR/hard rockowego Wildness (Ultimate Demise w 2020 i Resurrection w 2022).

ALBUM ŚPIEW GITARA GITARA BAS PERKUSJA KLAWISZE
[1] Erik Nordkvist Cederick `Ced` Forsberg -
[2] Georgi Pejczew Cederick `Ced` Forsberg Jan Pawel
[3-4] Erik Forsberg Cederick `Ced` Forsberg Jan Pawel
[5-6] Erik Forsberg Cederick `Ced` Forsberg -
[7] Philip Forsell Cederick `Ced` Forsberg Emil Westin Skogh Jimmy Mattsson Daniel Sjögren -
[8] Matias Palm Cederick `Ced` Forsberg Emil Westin Skogh Marta Gabriel Karl Löfgren -

Erik Nordkvist (Assultery), Matias Palm (Merging Flare, ex-Night Crime, Domination Black), Emil Westin Skogh (Rocka Rollas), Marta Gabriel (Crystal Viper),
Jimmy Mattsson (ex-Planet Rain, ex-Loch Vostok, Isole), Daniel Sjögren (ex-Twilight Force, Bloodbound), Matias Palm (Merging Flame, Domination Black), Karl Löfgren (ex-Follow The Cipher)


Rok wydania Tytuł TOP
2013 [1] Return To Port Royal #7
2015 [2] No Sign Of Glory
2016 [3] War Of The Roses
2016 [4] Ready For Boarding EP
2017 [5] Down In The Dark
2019 [6] Hymns Of Triumph And Glory
2019 [7] Live In The Dark (live)
2021 [8] Damnation #12

        

    

Powrót do spisu treści