
Niemiecki zespół powstały w 1982 w Weil nad Renem. U zbiegu granicy francuskiej i szwajcarskiej, zanurzona w konserwatywnym kokonie klasa średnia od lat pielęgnowała swój dobrobyt. Wbrew socjologicznemu stereotypowi, jedna z brutalniejszych kapel lat 80-tych narodziła się nie w huku hali fabrycznej, ale w rejonie słynącym z winobrania. Na muzyczne gusta Marcela Schmiera (21 grudnia 1966) i Michaela Sifringera (ur. 11 maja 1965) wpływ wywarła punkowa scena z Dead Kennedys i G.B.H. na czele, jak również krążące po Niemczech albumy Venom i składanka "Metal Massacre". Pierwszą grupą chłopaków był Knight Of The Demon, wkrótce nazwę zmieniono na Destruction. Przez cały 1983 trio intensywnie ćwiczyło, wykorzystując do tego piwnice i dom perkusisty Tommy`ego Sandmanna (ur. 1966). Konkurencja w Niemczech była wtedy jeszcze bardzo słaba. Koncerty rodzimych kapel grających ciężej od Scorpions należały do rzadkości, a wyjątkiem od tej reguły był jedynie Accept. Oczy tysięcy młodych niemieckich metalowców zwrócone były na ówczesną ojczyznę cięższej muzyki - Anglię. Inna sprawa, że RFN była państwem bogatym z olbrzymią ilością ubranej w dżinsowe katany długowłosej młodzieży. Venom, Motörhead i Iron Maiden zaglądali do tego kraju regularnie, a płyty Tank, Jaguar, Raven czy Angel Witch znikały z półek jak świeże bułeczki. W 1982 rynek ujrzały pierwsze metalowe ziny "Metal Maniacs" i "Rock Hard" - zdominowane przez heavy metal, ale w recenzjach coraz częściej wymieniało się Venom, Metallikę, Exciter i Slayer.
Owocem wytężonej pracy była demówka "Bestial Invasion Of Hell" z sierpnia 1984, zawierająca 6 numerów w rodzaju Mad Butcher czy Satan`s Vengeance. W tym okresie speedmetalowe podziemie niemieckie funkcjonowało już prężnie i Destruction stało się na tym terenie jednym z ważniejszych graczy. Rozpoczynały się wymiany taśm, pierwsze "podziemne" znajomości, zamieszczono nawet ogłoszenie w czerwcowym numerze niemieckiego "Metal Hammer". Na wiosnę w dość zaskakujących okolicznościach doszło też do pierwszego koncertu. Na mini-festiwalu organizowanym we Frankfurcie nad Menem przez istniejącą zaledwie od kilku miesięcy wytwórnię SPV, pojawiły się Sodom i Tankard. Destruction, którzy pojechali tam jedynie w celu podpisania kontraktu, wyszli na scenę dosyć niespodziewanie, zaproszeni przez Toma Angelrippera. Zagrali raptem dwa kawałki - więcej w tym było hałasu niż muzyki, ale publiczność kupiła ćwiekowy image, brutalność i odwołania do stylu Venom. Wbrew pozorom był to czas, gdy image liczył się niemal tak samo jak muzyka. Podobno na frankfurckim koncercie Manfred Schutz odmówił podpisania kontraktu z Tankard, ze względu na wieśniacki sweterek gitarzysty Andy`ego Bulgaropulosa. "Wszyscy gracie obrzydliwą muzykę, ale Sodom i Destruction przynajmniej wyglądają jak Venom. Przez te sweterki, jesteście zupełnie beznadziejni" - tak miał się wyrazić szef SPV. Nie należy tego zdania oczywiście wyolbrzymiać, ale to Destruction i Sodom podpisali tego dnia kontrakty.
W sierpniu nagrano [1] - pierwsze płytowe oficjalne niemieckie wydawnictwo thrashowe (EP-ka Sodom ukazała się dopiero jesienią tego roku). "Rock Hard" ochrzcił Destruction największą nadzieją niemieckiego speed metalu po Running Wild. W "Metal Hammer" grupę obwołano debiutantem roku. Sukces tym większy, że o nagrywaniu tak agresywnej na owe czasy muzyki producenci mieli nikłe pojęcie, nie mówiąc o samych muzykach - młodych ludziach grających swoich na instrumentach 2-3 lata, zaś cała ich przygoda z metalem sięgała maksymalnie 6 lat wstecz. Na debiutanckiej EP-ce formacja stworzyła kanon niemieckiego speed/thrashu: szybko, "brudno", atomowo i z pogłosem. Sandmann miał trudności z uderzaniem w takt równej dynamiki, prymitywnej linii basu niemal nie było słychać, a wokal Schmiera przypominał niedbały charkot. Jednak była to matryca, którą wkrótce odbijać mieli inni niemieccy krzykacze. W solówkach ujawniała się kolejna cecha europejskich zespołów thrashowych - ich popisy, choć żywiołowe i spontaniczne, były generalnie bardziej melodyjne od riffowej i wokalnej agresji. Melodie i linie wokalne na [1] wciąż inspirowały się punkiem, co słychać najlepiej w Total Desaster, ale za dużo tu było Diabła i technicznego wyszkolenia w porównaniu do punkowego amatorstwa. W tym wczesnym okresie dominacja Schmiera - autora tekstów i Michaela - twórcy większości riffow wcale nie była taka oczywista. Za część wywiadów odpowiadał bębniarz Tommy, którego dom był adresem kontaktowym zespołu. Z kolei prymat Sifringera w dziedzinie tworzenia riffow nie przeradzał się w zapędy dyktatorskie. Zyskał na tym Schmier, który zawsze będzie dorzucał do pomysłów Sifringera swoje trzy grosze.
Pierwsze propozycje koncertów pojawiły się w grudniu tego roku. W Altenessen, obok Destruction wystąpił Iron Angel i Tormentor, który za parę tygodni przemianowali się na Kreator. Rok 1985 stanowił dla kapeli przełom: nie dość, że Tommy, Mike i Schmier ukończyli szkoły, co pozwoliło na większą swobodę, to SPV, zadowolone z zamieszania jakie siała grupa, dało kasę na kolejna sesję nagraniową. [2] nagrano w tydzień i album ukazał się 24 maja 1985. W "Rock Hard" grupa otrzymała 8,5/10 punktów i zaraz pojawiła się na występie w szwajcarskiej telewizji. Płyta była dziwna, a czynników na to wpływających było wiele. Każdy z osobna nie stanowił problemu, ale razem stworzyły pewnego rodzaju hamulec, nie pozwalając krążkowi należycie się rozpędzić: cofnięty bas, zwolnienie tempa, schematyczna perkusja, a Schmier swoje teksty wypowiadał, zamiast się drzeć. Krążek miał swoje atuty - motoryczne riffy, demoniczny nastrój w The Antichrist, nieśmiałe próby z kombinowaniem i nieprzyjemna duszna atmosfera. Album promowano jako support podczas czerwcowej trasy dla Slayer po Niemczech. Objęła ona 9 miast, ale nie trzeba chyba tłumaczyć jej wagi promocyjnej. Wszak Kreator w 1985 wydał dopiero debiut, a Sodom nie mogli uporać się z problemami osobistymi. To właśnie Destruction stanowili wtedy awangardę niemieckiego thrashu. Inna sprawa, że koncerty ze Slayer były pasmem udręk, spowodowanych zachowaniem ekipy technicznej, z którą trzeba było wykłócać się o każdy kabelek, głośnik czy sekundę próby. W bardziej rodzinnej atmosferze przebiegały jesienne koncerty z Kreator, Violent Force i Iron Angel. Koniec listopada i grudnia Destruction spędzili na trasie po Kanadzie z Nasty Savage, Possessed, Voivod i Celtic Frost. Grano wtedy prawie cały materiał z [2] z wyjątkiem Black Death oraz kilka kawałków z [1]. Warto wspomnieć o stosunku Destruction do innych kapel. Schmier i koledzy za punkt honoru upatrzyli sobie wtedy rywalizowanie z Celtic Frost o "puchar agresji i mroku". W Europie wówczas były to jedyne kapele podchodzące pod black/speed, obie obwieszały się żelastwem i mieszkały niedaleko siebie. Na trasie doszłoby pewnie do spięcia, ale tu klasą wykazał się Tom Gabriel Warrior, pozdrawiając Destruction i zapraszając na scenę. Muzycy Destruction zaskarbili sobie też sympatię lokalnych fanów i zinów, paradując po ulicach w tych samym strojach co na scenie. Kanadyjski plakat promował koncerty nastepująco: "Destruction i Possessed - speed metal, Celtic Frost - death metal, Voivod - power metal, Nasty Savage - black metal". Tak wyglądało przemieszanie pojęć na Zachodzie.
Wiosna 1986 upłynęła pod znakiem intensywnych prób na nowy album. By dorobić, Schmier zatrudnił się w piekarni. Dzięki hojności rodziców, nigdy jednak nie był przyparty do muru, jak choćby Tom Angelripper, który po technikum musiał od razu iść fedrować na pełny etat. Na [3] zaszły pewne zmiany - z tekstów czmyhnął Diabeł, a muzycy po części pozrzucali gwoździe i łańcuchy. Z grona metalowych idoli Schmiera zniknął Cronos, stawiając na podium Jamesa Hetfielda z Metalliki. Krążek cechował się słabym brzmieniem gitary, ale sama muzyka była żywsza i potężniejsza. Na początek uderzał marszowy Curse The Gods, a pogłos pod wrzaskami Schmiera dodawał utworowi przestrzeni. Zresztą linie wokalne były bardziej zróżnicowane i swobodne, pojawiły się nawet próby falsetu. To był album bardziej "przebojowy", riffowo i aranżacyjnie slayerowy United By Hatred czy Confused Mind, gdzie riffy stanowiły dokładne odbicie linii wokalnych. Life Without Sense to opowieść o sparaliżowanym facecie, podłączonym do aparatury medycznej, poniewieranym przez lekarzy, a Eternal Ban to hymn na część metalowców i na pohybel muzyce pop. We wspomnianym United By Hatred germańscy wojownicy bili w Lesie Teutoburskim legiony Publiusza Kwinktyliusza Warusa. Tego kawałka nie promowano na koncertach, gdyż nie wpisywał się on w promowaną w "Rock Hard" polityczną poprawność. Gazeta zresztą znów obsypała Destruction zaszczytami, ale w angielskim "Kerrang" [3] została zniszczona: "Nigdy nie słyszałem bardziej beznadziejnej porcji hałasu" - napisał jeden z recenzentów magazynu przeznaczonego dla angielskich i wielu amerykańskich fanów metalu. Jakby tego było mało, grupę opuścił Sandmann, który nie potrafił poradzić sobie z coraz bardziej zaawansowanym technicznie materiałem (został oficerem policji). Odejście Senmanna spowodowało automatycznie wzrost znaczenia Schmiera, który przejął prowadzenie fan klubu oraz organizację koncertów. W sierpniu ruszyła po Niemczech słynna trasa "Hell Comes To Your Town" z Kreator i Rage. Skład o dosyć wyrównanym poziomie popularności, grupy zamieniały się miejscami na każdym koncercie. 70-minutowy set Destruction odgrywano przy współudziale drugiego gitarzysty Harry`ego Wilkensa, zwanego z powodu klasycznych inspiracji i młodego wieku "Małym Yngwie". Harry od tej pory wyręczał Mike`a, który nigdy nie ukrywał, że lepiej czuje się jako gitarzysta rytmiczny i solówek grać nie lubi. Po powrocie do domu, do Destruction doszedł wcześniej nikomu nie znany Oliver Kaiser, facet zainspirowany jazzem, który potem zrobił z tego nawet doktorat. Nikomu wtedy nie przeszkadzało, że Olly dystansował się od subkulturowej otoczki muzyki metalowej. Schmier po latach stwierdził nawet, że Olly nigdy nawet nie był metalowcem.
[4] był owocem relaksującej jesiennej sesji. Początkowo miał to być zwykły maxi-singiel, długość nagranych i skomponowanych utworów wybiegała jednak poza przepisowy format. Dodano więc popis Harry'ego Last Judgement i tak fani otrzymali pełnoprawną EP-kę. To było najlepiej dotąd wyprodukowane dzieło Destruction, słychać było elegancko każdy instrument. Kawałek tytułowy nagrano w wersji wolniejszej niż na [1] i wzbogacono o gitarowe pojedynki wraz z tematem z "Różowej Pantery" na końcu. The Damned to przeróbka Plasmatics, a Reject Emotions rozpoczynał się akustycznym intro, które za pośrednictwem solówki przechodziło w techniczny, choć jeszcze czytelny i agresywny trash. Zespół w perfekcyjny sposób zbudował tu przedrefrenowe napięcie, serwując dodatkowe motywy i pauzy. Sam refren, częściowo wykrzyczany chórem, przypominał wczesne Infernäl Mäjesty. Kończący wydawnictwo instrumentalny Last Judgement to porywająca przepłatanka motywów akustycznych i malmsteenowych solówek z mocno zredukowaną perkusją. Okazja do przetestowania nowego materiału na żywo trafiła się już w styczniu 1987 u boku Angel Dust i Tankard. Występ okazał się tragedią - nie działały odsłuchy i stół mikserski, zaś Olly był zestresowany swoim pierwszym w życiu występem przez tłumem 800 fanów. Na szczęście ten falstart nie odbił się szerszym echem wśród prasy czy fanów - zwłaszcza, że w kwietniu w Niemczech znów koncertował Slayer i na support zaproszono ponownie Destruction. Wszystko "dzięki" Malice, grupie z nieco innej bajki, która przytłoczona mało przyjaznymi reakcjami fanów, zrezygnowała z trasy europejskiej. Po odegraniu zaledwie pierwszego na tej trasie koncertu, Destruction mieli jednak dość. Dał o sobie znać manager Amerykanów. "Staraliśmy się z nim współpracować, ale tego palanta obchodziła tylko jego własna dupa. Nawet wzmacniacza na próbę nie chciał pożyczyć, traktował nas jak jakąś kiłę, której trzeba się jak najszybciej pozbyć", stwierdził po latach Schmier. Zamiast Slayera, Destruction wybrali towarzystwo Kreatora i Darkness w marcu oraz Deathrow i Living Death w maju.
Lato 1987 upłynęło pod znakiem pisania nowego materiału. W wywiadach Schmier i Mike zachwycali się grą Olly'ego, którego muzyczna wyobraźnia i umiejętności niejednokrotnie pozwalały na budowanie utworów w oparciu o linie perkusji - rzecz nie do pomyślenia w przypadku poprzedniego perkusisty Sandmanna. Sam Olly, obwołany "niemieckim Ulrichem", na peany na swoją cześć reagował z dużym zakłopotaniem. Schmier niejednokrotnie wspominał o swojej nowej fascynacji - "progresywnym metalu" w stylu Watchtower czy Fates Warning, a nawet Franku Zappie i Rush. Wydanie [5] 1 grudnia 1987 spotkało się z aplauzem krytyki. Na tej płycie Destruction jakby wstydzili się własnej przeszłości, a jednocześnie pojawiła się chęć pokazania swoich umiejętności instrumentalnych i czerpania z innych stylów. Problem w tym, że te pragnienia przesłoniły muzykom rzecz w thrashu najważniejszą - pierwotną siłę niszczenia. Olly rzeczywiście pchnął Destruction do przodu, grał jak przystało na dobrego thrashowego perkusistę, popisywał się zwłaszcza w Survive To Die. Bas Schmiera został w końcu wyemancypowany - w Dissatisfied Existence walczył na pierwszej linii razem z gitarami. Powstał album rytmicznie zróżnicowany, momentami wręcz progresywny. Całość dopracowano i uzupełniono nastrojowymi melodii, ale jednocześnie aranżacyjny natłok spowodował obniżenie spontaniczności i rozmachu riffów. Nawet Schmier miał kłopoty z dopasowaniem się do tej wielokrotnie złożonej maszynerii. Przykładami na to były szybki tytułowy Release From Agony oraz ponury Sign Of Fear. Obejmująca 100 koncertów trasa z Motörhead rozpoczęła się już w listopadzie. Po raz pierwszy grupa pojawiła się też w Anglii, zawsze niechętnie nastawionej do niemieckiego thrashu. Po powrocie wystąpiła jako gwiazda na kolejnej edycji "Heavy Sound Festiwal", grając obok Paradox, Tankard i Risk.
Od 1986 roku Schmier musiał dzielić thrashowy tron ze swoim kolegą - Millem Petrozzą. Pozycja thrashowego hegemona zaczyna się niebezpiecznie chwiać. Zwłaszcza, że drugą połowę 1988 spędzono na utarczkach z SPV o zaległe pieniądze. Sprawa toczyć się miała jeszcze w następnym dziesięcioleciu, Schmier przyznał jednak, że winnymi niekontrolowanego wycieku kasy byli sami muzycy, w momencie podpisania kontraktu bardzo młodzi, którzy nie zadbali po prostu o należyte aneksy do umowy. Nową wytwórnią została Noise, z którą wkrótce o to samo, co Destruction z SPV, będzie procesował się Helloween. Potrzeba pokazania nowego technicznego oblicza grupy była tak silna, chęć ukazania starych utworów w nowym wykonaniu tak duża, że zadecydowano o wydaniu albumu koncertowego. [6] stanowił zbieraninę nagrań z koncertów z Hiszpanii, Portugalii i Austrii. Płyta nie robiła dobrego wrażenia, a publiczność słychać było z oddali. Pierwsze symptomy kryzysu, który doprowadził do niepowodzeń miały miejsce już w sierpniu 1989, w czasie pierwszych prób z nowym materiałem. Pojawiły się wtedy jakieś demówki, z których Schmier do końca nie był zadowolony. Nie podobało mu się podejście aranżacyjne i stylistyczne. Dochodziło również do awantur między Mike`m a managerem. Podobnie jak w czasie [4], grupa przebywała w studiu zbyt długo, kończył się więc strumień kasy z wytwórni, za co grupa winą obarczyła Rainera Hansela. Efektem było rozstanie z dotychczasowym managerem. Nie koniec na tym - na początku 1990 z grupy wyrzucono samego Schmiera - faceta, który w opinii fanów był właśnie symbolem i szefem Destruction. Głównymi protagonistami całego zajścia byli Olly i Harry, którzy - w sposób godny bizantyjskiej intrygi - przeciągnęli na swoją stronę Sifringera, wieloletniego przyjaciela Schmiera. Poinformowano potem po prostu wytwórnię, że Schmier nie jest już w zespole, że miał być podobno za kiepski do ewoluującego ku zaawansowaniu stylu grupy. Olly`emu i reszcie nie podobało się też, że Schmier pragnał tworzyć utwory na bazie swojej linii wokalnej. Na wskutek tego, Schmier nie zamienił słowa z Mike`m aż do 1996. Okazało się też, że z perspektywy czasu Schmierowi przestał podobać się nawet [5], o którym tak ciepło wyrażał się jeszcze rok temu. Przeszkadzały mu techniczne progresywne wycieczki reszty, nie mógł sie dogadać się z zafascynowanym klasyką Harry`m. Innym razem zarzucał nowemu materiałowi zbytnią komercję. Wszystkie te nieporozumienia zaowocowały ciągłym zbywaniem Schmiera i olewaniem jego pomysłów, a w końcu faryzejskim spiskiem w celu wywalenia go. Faktycznie, kiedy oglądało się nagranie z "Heavy Sound Festival", to linia basu Schmiera, w porównaniu do popisów Harry'ego i Mike'a, brzmiała rzeczywiście niezwykle prosto. Fanów nurtowało pytanie czy w tym przypadku jednak ambicje reszty członków grupy nie miały zbyt wybujałego, wręcz samobójczego charakteru.
Nic nie zmieniło faktu, że pod koniec 1989, po wydaniu Extreme Agression, to właśnie Kreator był już dla Amerykanów symbolem europejskiego thrashu. Na dodatek Sodom, do tej pory traktowany z przymrużeniem oka, swoim Agent Orange wdzierał się coraz wyżej na szczyty sławy. Zdetronizowani Destruction spróbowali postawić za mikrofonem Flemminga Rönsdorfa z Artillery, ten jednak stawiając warunek wypłaty kasy z góry przez wytwórnię, nie zagrzał miejsca w zespole. Jego miejsce zajął Andre Grieder ze szwajcarskiego Poltergeist. Partie basu ostatecznie nagrali wspólnie Harry, Mike i Christian Engler, "wypożyczony" z Necronomicon. Dużą rolę w stworzeniu albumu po raz kolejny odegrał Olly, o dziwo także w warstwie tekstów - perkusista podróżował wiele do USA i stąd jego dobra znajomość angielskiego. W czasie jednej z podroży zaliczył nawet strzelaninę, która miała miejsce obok jego domu. [7] miał być oddechem po technicznych kompikacjach zastosowanych na poprzedniku. Płyta w odbiorze była dużo łatwiejsza, jednak pod względem komercyjnym z operacji nic nie wyszło. Album przepadł pośród konkurentów, dla fanów mimo wszystko był zbyt nowatorski. Linie wokalne Griedera brzmiały niczym głos Chucka Billy`ego z z Testament. Słychać to najbardziej w Rippin` You Off Blind oraz Frustrated. Zachłyśnięcie Ameryką słyszalne było też w riffach, pociętych na modłę Bay Area, jednak nie tak bezlitośnie, jak choćby w Exodus. Niemcy byli subtelniejsi i nastrojeni nieco wyżej. Fajnie się tego słuchało - może poza fatalnym coverem The Knack My Sharona - ale nie tak miał wyglądać postęp. Z całości wyróżniały się jedynie rozpędzony Time Must End oraz wolniejszy When Your Mind Was Free.
Pomimo bezsprzecznie amerykańskiego brzmienia, płytą zachwycili się niemal wszyscy, z młodymi Euronymusem i Deadem włącznie. Mimo jednak dobrych recenzji, krążek przepadł wśród takich tuzów jak Coma Of Souls Kreatora, Seasons In The Abyss Slayera czy Persistence Of Time Anthrax. W styczniu i lutym 1991 Destruction zagrali jako gość specjalny przed Sodom - grupą jeszcze 4 lata wcześniej często wyśmiewaną, wymienianą daleko po Destruction i Kreator. Nastąpiła zmiana warty, której symptomy widoczne były od kilku lat. Jej odbiciem było odejście Wilkensa (potem pracował dla jednej z niemieckich stacji telewizyjnych). Tymczasem Schmier, wykorzystując część materiału napisanego na [7] założył nowy power/thrashowy projekt Headhunter, któremu w najbliższych latach miało się wieść znacznie lepiej niż Destruction. Tak więc szybko zmieniające się realia postawiły kapelę w nieciekawej sytuacji. W 1988 była niemal na szczycie, trzy lata później niemalże trafiła śmietnik historii. W metalu lat 80-tych czas płynął niezwykle szybko.
Zdaniem wielu fanów, następne trzy wydawnictwa z lat 1994-1998 "zdradzały" thrash i rzucały się na melodyjne wody bliższe speed metalowi. Głos Rosenmerkela nie pasował do niczego, nie spodobała się również gra nowego gitarzysty Piranio. Po latach muzycy tak wstydzili się tego okresu, że do dziś na stronie oficjalnej formacji widnieje informacja, że nie należy wydawnictw [8]-[10] traktować jako części oficjalnej dyskografii. Całe szczęście po paru latach wrogości, Sifringer dogadał się ze Schmierem i namówił go do powrotu. [11] był solidnym kopniakiem w miękkie dupska. Utwory były dynamiczne jak za starych czasów i w miarę melodyjne. Ale to chyba były wszystkie zalety tej płyty. Było hałaśliwie, monotonnie i nudno, trudno było wybrać z tej masy lepsze kawałki. Całe szczęście [12] poprawiał ten wizerunek. Od początku było mocno i równo - perfekcyjna perkusja, wściekłe gitarowe riffy i zdzierający gardło Schmier, wszystko za co fani kochali Destruction najbardziej. Tym razem trio odwaliło kawał dobrej roboty. Wystarczyło posłuchać choćby Bullets From Hell, Nailed To The Cross czy Godfather Of Slander. Udany powrót w firmowym stylu, jednak oczywiście po tylu latach udoskonalonym. Dobre wrażenie pozostawiały po sobie również teksty - niebanalne i równie agresywne jak muzyka.
Na [14] Destruction dalej prezentowali to czego każdy po nich oczekiwał. Jedyną różnicą był wokal Schmiera, który dzięki niektórym efektom zabrzmiał trochę inaczej. Z drugiej strony przydałoby się jakieś urozmaicenie i powiew świeżości. Płyta zawierała kilka naprawdę dobrych numerów, jak szybki slayerowy Metal Discharge, złowieszczy Ripping The Flesh Apart czy potencjalny hit Desecrators Of The New Age, do którego nakręcono teledysk. Krążek słuchany w całości kilkanaście razy mógł się znudzić, rodził poczucie monotonii. Niektórzy krytycy twierdzili nawet, że "ostatnio w Destruction zmieniały się tylko tytuły albumów". Z uwagi na to, że - zdaniem Schmiera - trudno było zdobyć stare płyty i w celu uniknięcia wydania "The best of", muzycy nagrali [16], zawierający ponownie nagrane kawałki z pierwszego okresu działalności oraz dwa całkowicie nowe kawałki Deposition (Your Heads Will Roll) oraz Profanity.
W 2010 wydano DVD A Savage Symphony - The History Of Annihilation. W 2008 Schmier zaśpiewał w kawałku The Cave na albumie Agony Of Death Holy Moses, w 2014 dołączył do Pänzer, a w 2017 dorzucił wokale do Metal Demons szwajcarskiego Burning Witches. Sven Vormann bębnił w Megora, Jesus Chrysler Superskunk (na wokalu Rosenmerkel), Raise Hell i Poltergeist. Thomas Rosenmerkel wszedł w skład Giant Sleep (Grounded To The Sky w 2023), grający mix progresywnego rocka, stonera i doom metalu.
| ALBUM | ŚPIEW | BAS | GITARA | GITARA | PERKUSJA |
| [1-3] | Marcel Schmier | Mike Sifringer | Thomas `Tommy Sandmann` Senmann | ||
| [4-6] | Marcel Schmier | Mike Sifringer | Harry Wilkens | Oliver `Olly` Kraiser | |
| [7] | Andre Grieder | Christian Engler | Mike Sifringer | Harry Wilkens | Oliver `Olly` Kraiser |
| [8-10] | Thomas Rosenmerkel | Christian Engler | Mike Sifringer | Michael Piranio | Oliver `Olly` Kraiser |
| [11-12] | Marcel Schmier | Mike Sifringer | Sven Vormann | ||
| [13-18] | Marcel Schmier | Mike Sifringer | Markus `Marc Reign` Reincke | ||
| [19-22] | Marcel Schmier | Mike Sifringer | Wawrzyniec `Vaaver` Dramowicz | ||
| [23-24] | Marcel Schmier | Mike Sifringer | Damir Eskić | Randy Black | |
| [25] | Marcel Schmier | Damir Eskić | Randy Black | ||
| [26-27] | Marcel Schmier | Martin Furia | Damir Eskić | Randy Black | |
Thomas Rosenmerkel (Ephemera`s Party), Sven Vormann (ex-Cryonix, ex-The Lie), Vaaver (ex-Indukti, ex-UnSun), Damir Eskić (ex-Gonoreas),
Randy Black (ex-Annihilator, ex-Rebellion, ex-Duskmachine, ex-Primal Fear, ex-Level 10, ex-Striker, ex-Skew Siskin)
| Rok wydania | Tytuł |
| 1984 | [1] Sentence Of Death EP |
| 1985 | [2] Infernal Overkill |
| 1986 | [3] Eternal Devastation |
| 1987 | [4] Mad Butcher EP |
| 1988 | [5] Release From Agony |
| 1989 | [6] Live Without Sense (live) |
| 1990 | [7] Cracked Brain |
| 1994 | [8] Destruction EP |
| 1995 | [9] Them Not Me EP |
| 1998 | [10] The Least Successful Human Cannonball |
| 2000 | [11] All Hell Breaks Loose |
| 2001 | [12] The Antichrist |
| 2002 | [13] Alive Devastation (live) |
| 2003 | [14] Metal Discharge |
| 2005 | [15] Inventor Of Evil |
| 2007 | [16] Thrash Anthems |
| 2008 | [17] D.E.V.O.L.U.T.I.O.N. |
| 2009 | [18] The Curse Of The Antichrist - Live In Agony (live / 2 CD) |
| 2011 | [19] Day Of Reckoning |
| 2012 | [20] Spiritual Genocide |
| 2016 | [21] Under Attack |
| 2017 | [22] Thrash Anthems 2 |
| 2019 | [23] Born To Perish |
| 2020 | [24] Born To Thrash (live) |
| 2021 | [25] Live Attack (live) |
| 2022 | [26] Diabolical |
| 2025 | [27] Birth Of Malice |




