
Kanadyjski zespół thrashowy założony w 1984 w Ottawie przez Jeffrey`a Watersa (ur. 13 lutego 1966). Kwintet zaistniał na rynku niskonakładowymi kasetami demo "Welcome To Your Death" z 1985 i "Phantasmagoria" z 1986. W 1988 muzycy podpisali intratny kontrakt z wytwórnią Roadrunner. Wśród setek pokrewnych stylistycznie grup debiutujących w tym czasie, Annihilator wyróżniał się pomysłami w budowaniu niebanalnych riffów, umiejętnością rytmicznego urozmaicania przebiegu kompozycji oraz wyborną techniką Watersa. Wydany 5 września 1989 debiut sprzedał się w nakładzie ponad 250 000 egzemplarzy. Zawierał intrygujący techniczny thrash metal, nieco podobny do dokonań kapel z Bay Area, ale z większą dawką melodii słyszalnych w solówkach i innych wstawkach. Całość otwierał 100-sekundowy akustyczny Crystal Ann, posiadający w sobie coś neoklasycznego. Następnie Annihilator uderzał słynnym Alison Hell, opowiadającym ponoć prawdziwą historię dziewczynki, która oszalała. Zwracał uwagę głos Rampage`a, a przede wszystkim niesamowita solówka (zwłaszcza jej druga część i przejście z niej do kolejnej zwrotki). Speed/thrashowy Welcome To Your Death nasuwał na myśl pomysły Megadeth na pokręcenie riffów, nie zwalniał tempa także Wicked Mystic, choć tutaj Rampage mógł z większym pomysłem zaaranżować swoje partie, przez co utwór tracił. Specyficznie jawił się Burns Like A Buzzsaw Blade, nieco kojarzący się z dokonaniami niemieckich formacji spod znaku Assassin i Vendetta. W podobnym okresie grało tak wiele kapel, łączyło je techniczne podejście do sprawy i zamiłowanie do "młócki". Word Salad ujawniał sprawność, z jaką Kanadyjczycy potrafili łączyć bardzo melodyjne fragmenty z thrashową rzeźnią. W niemal instrumentalnym Schizos (Are Never Alone) Waters pozwolił sobie na slayerowe inklinacje i speedmetalowe galopady. Z kolei Ligeia mógł spodobać się fanom Testament, choć miejscami czuć było typowy dla kapel z okolic San Francisco przerost formy nad treścią. Debiut szybko wszedł do thrashowego kanonu, będąc smakowitą rozgrzewką przed genialnym drugim albumem.
Po udanej promocyjnej trasie z Realm, Onslaught i Xentrix, Roadrunner zainwestował znaczniejszą sumę w swych podopiecznych, co pozwoliło na dopieszczenie brzmienia [2], wydanego 12 września 1990. Zmiany zaszły także w składzie, w którym pojawili się wokalista Coburn Pharr oraz gitarzysta Dave Davis. Kaskada mechanicznie zagranych riffów otwierała The Fun Palace - spowiedź mordercy, którego wyrzuty sumienia zmuszają po latach do wyznania winy. Wokal Pharra nie odbiegał od thrashowej normy, a jego maniera momentami kojarzyła się z Chuckiem Billy`m z Testament, ale słyszalnie ciążyła też ku manierze Davida Wayne`a z Metal Church. Jego śpiew nie drażnił, ale też nie wyróżniał się niczym szczególnym. Najlepszym momentem utworu była specjalne wyodrębniona gitarowa solówka, na której potrzeby zmieniała się cała rytmika. W krótszym Road To Ruin czuć było wręcz punkową ekspresję, ale takie inspiracje w thrashowych grupach nie były niczym zaskakującym. Wykwintny Sixes And Sevens serwował wachlarz zakręconych riffów i niespodziankę w środkowej części w postaci megamelodyjnej solówki, wynurzającej się z thrashowo-progresywnych wygibasów w stylu Voivod. Teledyskiem poparto Stonewall, bardzo melodyjny jak na podjętą stylistykę, zwracający uwagę na chwilę pojawiającymi się hard rockowymi zagrywkami. Tytułowy Never Neverland oparto na prawdziwej historii sponiewieranej dziewczyny, wychowywanej przez chorą psychicznie babkę, wedle której świat był pełen brudu i zła. Samo nagranie nie zwracało jednak specjalnej uwagi, mimo sporych pokładów dramatyzmu. Zabrakło melodii i smaczków znanych z poprzednich kompozycji. Wpływy Exodus i częściowo Overkill emanowały z Imperiled Eyes - wymiatacza z technicznymi zagrywkami, a niespełna trzyminutowy Kraf Dinner był humorystycznym podejściem do popularnej w kręgach metalowych potrawy z makaronu i sera. Reduced To Ash stanowił przerażającą wizję świata po zagładzie termojądrowej. Bez fajerwerków natomiast wypadł I Am In Command - z dobrym refrenem, ale nic ponadto. Zespołowi udało się nagrać płytę bez wypełniaczy, wystarczająco oryginalny i ostry, ze wspaniałymi zagrywkami instrumentalnymi. Fani klasycznego heavy także mogli znaleźć coś dla siebie pod warunkiem, że nie byli uprzedzeni do thrashu.

Annihilator z okresu Never Neverland, Jeff Waters w środku.
W 1991 wydawało się, że Annihilator stał u progu dużej kariery, po zdobyciu uznania wąskiej grupy słuchaczy. Ale thrash metal był już w odwrocie, a zespołowi z Kanady trudno było zaistnieć na światowym rynku muzycznym, choć cieszyli się dużą popularnością w Niemczech. Jednak wkrótce odszedł Pharr, po nim gitarzysta Davis, a w końcu Ray Hartmann, który z muzykowania nie był w stanie utrzymać rodziny. Znalezienie nowego wokalisty okazało się trudne, zwłaszcza, że sesja nagraniowa niemal dobiegła końca. Trzeba było zaczynać niemal wszystko od początku, na szczęście Waters przypomniał sobie o Aaronie Randallu, który już po odejściu Rampage`a, starał się stanąć za mikrofonem w Annihilator. W momencie, gdy thrashowa czołówka zaczęła nagrywać melodyjne, ale ciężkie i monumentalne płyty, kwintet na [3] zwrócił się ku tradycyjnym formom heavy, choć podanymi w nowoczesny, a w pewnych aspektach niemal wizjonerski sposób. Głos Randalla, typowy dla śpiewaka hard rockowego, nadał utworom autentyzmu, a Waters największy nacisk położył na atrakcyjność melodii. Krążek zaskakiwał już od pierwszych sekund, prezentując modernistyczny heavy z trashowymi naleciałościami. Całość napędzały zwarte i szybkie numery podane z nastawieniem na melodię i maestrię wykonania gitarowego, jak No Zone czy Don`t Bother Me. Ciekawie zaaranżowany Knight Jump Queen dotyczył powierzchownie szachowej rozgrywki, a w rzeczywistości - studium relacji między kobietą a mężczyzną. Największe kontrowersje wzbudziły dwie łagodne rockowe ballady - Phoenix Rising i Snake In The Grass - wzbogacone klawiszami, ugładzone i przeznaczone do szerokiej konsumpcji. Był to tak duży szok, że wspomniane przesłodzone kawałki niemalże pogrzebały całe wydawnictwo.
Kolejne dwa albumy Waters nagrał jedynie z pomocą perkusisty Randy`ego Blacka. [4] miał być zapowiadanym szumnie powrotem do ostrzejszych brzmień, ale naprawdę okazał się pozycją adresowaną do fanów tradycyjnego heavy, choć Watersowi udało sie zgrabnie włączyć do tej konwencji inne gatunki metalu. Powstała płyta ciekawa, choć nierówna. Wszystko rozpoczynał wolny The Box o zgubnym wpływie przemysłu telewizyjnego, odmienny od tego co Annihilator grał w przeszłości. Świetnie wypadły tytułowy King Of The Kill oraz niepokojący Annihilator ze złowieszczym tekstem i niesamowitym refrenem. Zdecydowanie rozrywkowy charakter nadano łobuzerskiemu Bad Child z echami AC/DC oraz następującego po nim 21. W zamyśle Hell Is A War miał sporo wspólnego pod kątem zmiany nastrojów, natomiast Speed stanowił wyraz fascynacji Watersa wyścigami samochodowymi serii Nascar (sam często startował na torze wyścigowym w Vancouver). Do całości nie pasował jedynie lukrowaty In The Blood. O wiele lepsze wrażenie robił thrashowy [5], na którym utwory miały w sobie więcej życia. Waters zajął się tym razem upadkiem cywilizacji wielkomiejskiej, a w czterech kawałkach solówki zagrał Dave Davis. Płyta była znacznie cięższa niż poprzedniczka, z dużą dozą klasycznych metalowych rozwiązań i melodii, a jednocześnie w jakiś sposób niepokojąca poprzez specyficzne wymieszanie przebojowości z klimatem, jakiego wcześniej w twórczości Annihilator nie było. Album otwierał znakomity tytułowy Refresh The Demon z kapitalnym pędzącym refrenem, masywnym brzmieniem i fragmentarycznymi elementami industrialnymi. Świetnym riffem przewodnim charakteryzował się również The Pastor Of Disaster, który uświetnił popis wspomnianego Davisa. Nagrany z rozmachem A Man Called Nothing oparł się na konwencji heavymetalowej i był doskonałą przygrywką do fenomenalnego Ultraparanoia o potężnym refrenie, ciężkim riffie i - o dziwo - doskonałym popisie wokalnym Watersa. Kompozycja dosłownie miażdżyła swoją konsekwencją i nieubłaganym natarciem na słuchacza. Ten mrok rozpraszał zagrany ze swobodą heavymetalowy City Of Ice z mocno bujającą melodią. Mistrzowsko zabrzmiał również Hunger - opowieść z dreszczykiem z fantastycznie ujętym motywem muzycznym. W końcu zaskakujący akustyczny niemal Innocent Eyes - nie pasujący do całości i będący tak naprawdę radiową balladą. Lepsze brzmienie niż na [4], kompetentny różnorodny wokal Watersa i nietypowe linie basowe uczyniły z tej płyty jedną z najlepszych w karierze Kanadyjczyków, a jednak niesłusznie często pomijaną i zbywaną milczeniem. Szybko lider dał do zrozumienia, że nastepny krążek zrealizuje sam, nawet bez pomocy bębniarza. W rezultacie Davis oraz dwóch towarzyszących Watersowi na koncertach muzyków założyło Meatwagon.
[7] okazał się nie tylko największą porażką w dyskografii Annihilator, ale także jednym z największych rozczarowań w historii metalu. Jeff rzeczywiście nagrał wszystko sam, tworząc bezwartościowe mechaniczne "metalowe techno". Bezduszne automatyczne granie pseudoindustrialne podkreślono sztucznym brzmieniem czegoś udającego perkusję i udziwnionym wokalem Jeffa. Nie była to do końca nowość, gdyż ciągoty do takiego grania występowały już wcześniej, ale nigdy przy takim nasileniu. Jeden za drugim - Sexecution, No Love, Never - automatyczne i pozbawione melodii zdehumanizowane utwory atakowały otępiającą dawką matematycznie wyliczonego łomotu. Dodatkowo półballada Wind okazała się fatalną próbą złagodzenia całości. Nie obyło się bez niespodzianki - kiedy poziom zniesmaczenia sięgał zenitu, nagle niespodziewanie uderzał Tricks And Traps, stanowiący niegdyś o duchu tego zespołu. Pomijając automat perkusyjny i robotyczne brzmienie, kawałek zawierał zagrywki gitarowe i ducha dawnych dokonań. Waters ponawiał ten pomysł w I Want i Reaction. Na koniec perfidny Bastiage udowadniał, że płyta miała być odbierana tak, jak objawiła się na początku. Każdemu wolno nagrywać to co uważa, nie każdy musi jednak tego słuchać. Trzy numery wyciągnięte jak królik z kapelusza to za mało, żeby album wyzwolił jakiekolwiek pozytywne emocje. Ten eksperyment pod szyldem legendy okazał się całkowitą klapą. Prawdopodobnie znudzony pykaniem automatu perkusyjnego, na [8] Waters zaprosił do ponownej współpracy Hartmanna, a także Randy`ego Rampage. Już Bloodbath sygnalizował, że ciężko będzie dosłuchać wszystkiego do końca. "Ujadanie" starego-nowego wokalisty okazało się niewiele lepsze od trashcore`owych ryków z poprzedniego krążka, a bezładne granie Watersa nie uległo zmianie. Nadzieja pojawiała się przy pierwszych riffach do Back To The Palace, jednak tym większe rozczarowanie następowało dalszą częścią kompozycji. Punctured brzmiał jak odrzut z sesji płyt poprzednich, a podobny tytułowy Criteria For A Black Widow jeszcze szybciej zachęcał do natychmiastowego wyłączenia. O ile Schizos jeszcze jawił się jako medley wspomnień dobrych czasów, to w bezsensownym Double Dare romantyczna część mocowała się z trzecia ligą melodyjnego grania. Jedynymi fragmentami godnymi uwagi były Loving The Sinner oraz Sonic Homicide, próbujące się desperacko przebić przez najeżone obojętnością pozycje słuchacza. Kończący instrumentalny Mending towarzyszył smutnie resztkom pobitej skromnej armii Watersa. Kolejne wielkie rozczarowanie.
Na szczęście [9] okazał się dokonaniem z zupełnie innej półki. Do Annihilator dołączył Joe Comeau - rasowy wokalista, co ważniejsze pasujący do brzmienia jakie tym razem wybrał Waters. Cięte riffy sygnalizowały pokręcony Denied z doskonałą solówką i słyszalną pracą basu. Dobry urozmaicony nowoczesny utwór, a jednocześnie głęboko zakorzeniony w starej tradycji Annihilator. The Perfect Virus idealnie oddawał sens tego jak powinna grać ta formacja, choć zdecydowanie zagrany Battered nieco rozczarowywał. Nieco blado natomiast wypadły heavy/powerowy Carnival Diablos z łagodnym fragmentem na wzór [3] oraz hołd dla AC/DC Shallow Grave. Trochę eksperymentalnej dziwności przynosił Time Bomb, ale tą niepewność rozpraszał znakomity The Rush z niebywale wciągającym riffem przewodnim. Esencją watersowej filozofii muzyki był bezwzględny Insomniac, najlepszy utwór na płycie. Przyjemnie co najmniej do połowy słuchało się heavy/powerowego Epic Of War, natomiast Hunter Killer spełniał jedynie podstawowe wymagania stawiane średniemu numerowi na krążku power/thrashowym. Nowoczesny album, na którym eksperyment był pewnym krokiem w stronę zrobienia pewnych znanych wcześniej rzeczy nieco inaczej. Nie wszędzie to wyszło jak należy, ale w porównaniu do dwóch poprzedników co najmniej dobra. Zawiódł jedynie sam Jeff Waters jako kompozytor.
Na [10] lider zespołu wreszcie próbował dotrzymać słowa dawanego od lat i zaprezentował światu metal mocniej skonsolidowany, choć też nie do końca. Szybki, techniczny i odrobinę melodyjny Ultra-Motion nawiązywał czytelnie do twórczości Slayer, oczywiście z niewielką domieszką własnego stylu. Z drugiej strony zastanawiała mocno przesterowana gitara i mało drapieżny wokal Comeau. To brzmienie mogło wielu mocno zaskoczyć, gdyż pewna sterylność - stanowiąca w przeszłości niejednokrotnie wizytówkę Annihilator - tu praktycznie nie istniała. Psychodeliczny i nieco industrialny My Precious Lunatic Asylum był nieco chaotyczny, choć prosta solówka ocierała się niemal o geniusz. Waters zawsze potrafił zaskoczyć w najbardziej nieoczekiwanym momencie. Niesamowite zagrywki gitarowe w Striker i układne powerowe granie zostawało nagle złamane perkusyjnym popisem na tle elektroniki. Po nudnym Ritual następował przekombinowany Prime-Time Killing przypominający mechaniczną młóckę z [7], z mało słyszalną cofniętą melodią w tle. Wraz z The Blackest Day płyta pogrążała się coraz bardziej w otchłani rozlazłych riffów i mało rozpoznawalnych zagrywek. Rockowy Nothing To Me budził skojarzenia ukierunkowania do wszystkich i do nikogo zarazem. Na koniec, żeby rozwiać wszelkie wątpliwości co do wpływu Slayer wrzucono Cold Blooded.
Wydawać by się mogło, że Annihilator był na dobrej drodze do odzyskania zaufania fanów, ale pomysłowość ludzka nie zna granic. Do nagrania [12] Waters dobrał trzech nowych muzyków, w tym nieco gejowsko wyglądającego wokalistę Davida Paddena. Poparty videoklipem All For You zawierał chyba najbardziej trywialny refren w całej twórczości Kanadyjczyków, a kompozycję dobiły fatalne aranżacje, brak pomysłu na melodię i podchodzący pod nu-metal śpiew frontmana. Po przetrwaniu tego kawałka lepiej wypadł Dr. Psycho, ale znowu wybryki Paddena w refrenie natychmiast otrzeźwiały tych, co jeszcze mieli nadzieję usłyszeć dobry album. Donikąd zmierzał Demon Dance i był jedynie godny uwagi przez wzgląd na kapitalne nieraz zagrywki Watersa. Intencją tego składu było zapewne granie szalone i psychodeliczne, ale nie musiało się to odbywać kosztem zdrowych zmysłów i nerwów słuchacza. The One wpisywał się w wachlarz zupełnie nieudanych ballad formacji, a Bled posiadał wszelkie mankamenty poprzednich utworów. W Both Of Me kiepsko wypadły próby nawiązania do [2], wręcz przedstawione karykaturalnie. Refren Rage Absolute zmuszał do zażycia dawki środków uspokajających, a ostatecznie dobijał The Nightmare Factory, z pseudomrocznym wokalem Paddena, przechodzącym w hardcorowe rzężenie. Zamykający całość ponad 7-minutowy instrumentalny The Sound Of Horror nie podnosił oceny całości mimo braku Paddena. Album godny prezentu dla wroga i niemal godzina straconego czasu. Odrobinę lepszy był [13], który wypełnił go power/thrash nieco zabrudzony heavymetalowymi naleciałościami, ale to stało się od jakiegoś czasu domeną Annihilator. W Warbird Waters wspaniale przelał swój gniew na otaczający go świat. Ponownie mocną stroną zespołu okazały się riffy - naprawdę "metalowe" i bezpośrednie. Krążek naturalnie wypadłby o niebo lepiej, gdyby zaśpiewał go ktoś inny, bowiem wyczyny Paddena stanowiły ponownie stąpanie po grząskim gruncie. Dla jednych głos tego faceta był ucieleśnieniem pedalstwa w Annihilator, młodszym fanom nu-metalu natomiast mógł się podobać. Choć trzeba przyznać, że Padden śpiewał lepiej niż na [12].
W lutym 2002, Annihilator koncertował w Polsce wraz z Overkill. Do nagrania [14] Waters zaprosił wielu znamienitych gości, m.in. Jeffa Loomisa z Nevermore, Angelę Gossow i Michaela Amotta z Arch Enemy, Steve`a "Lips" Kudlowa z Anvil, Alexiego Laiho z Children of Bodom i Jespera Strömblada z In Flames. Płyta wykazywała ponowne nowoczesne podejście do sprawy i złagodzenie brzmienia. Przy pierwszym odsłuchu, krążek jawił się jako kolejny z "nowoczesnej ery Annihilator", ale w rzeczywistości Waters zaserwował fanom naprawdę udany album. Wszystko co prawda podano w modernistycznej formie, ale pewne echa pozostały: Operation Annihilation spokojnie mógłby znaleźć się na [3], a Haunted nieodparcie przypominał [10]. Wbrew pozorom na tej płycie działo się wiele, jakby Waters pragnął przekonać fanów, by nie patrzyli na jego kolejne dzieła jedynie przez pryzmat Paddena. Dyskografię Annihilator uzupełniają: wydana w 1994 Bag Of Tricks, kompilacja zawierająca nagrania koncertowe, demo oraz kilka premierowych oraz koncertówka Live At Masters Of Rock z października 2009.
Byli i obecni członkowie zespołu występowali też w innych grupach:
| ALBUM | ŚPIEW | GITARA | GITARA | BAS | PERKUSJA |
| [1] | Randall `Randy Rampage` Archibald | Jeff Waters | Anthony Greenham | Wayne Darley | Ray Hartmann |
| [2] | Coburn Pharr | Jeff Waters | David Davis | Wayne Darley | Ray Hartmann |
| [3] | Aaron `Randall` Nora | Jeff Waters | Neil Goldberg | Jeff Waters | Mike Mangini |
| [4-5] | Jeff Waters | Randy Black | |||
| [6] | Randy Rampage / Coburn Pharr | Jeff Waters | David Davis | Wayne Darley | Ray Hartmann |
| [7] | Jeff Waters | ||||
| [8] | Randall `Randy Rampage` Archibald | Jeff Waters | Ray Hartmann | ||
| [9] | Joe Comeau | Jeff Waters | Ray Hartmann | ||
| [10] | Joe Comeau | Jeff Waters | Randy Black | ||
| [11] | Joe Comeau | Jeff Waters | Curran Murphy | Russell Bergquist | Randy Black |
| [12] | Dave Padden | Jeff Waters | Mike Mangini | ||
| [13] | Dave Padden | Jeff Waters | Tony Chappelle | ||
| [14] | Dave Padden | Jeff Waters | Mike Mangini | ||
| [15] | Dave Padden | Jeff Waters | Ryan Ahoff | ||
| [16] | Dave Padden | Jeff Waters | Mike Harshaw | ||
| [17] | Jeff Waters | Mike Harshaw | |||
| [18] | Jeff Waters | Aaron Homma | Cam Dixon | Mike Harshaw | |
| [19-20] | Jeff Waters | Aaron Homma | Rich Hinks | Fabio Allessandrini | |
| [21] | Jeff Waters | Dave Lombardo | |||
Ray Hartmann (ex-Assault, ex-Nemesis), Coburn Pharr (ex-Prisoner, ex-Omen),
Joe Comeau (ex-Liege Lord, ex-Overkill), Curran Murphy (ex-Aggression Core),
Dave Lombardo (ex-Slayer, ex-Grip Inc.), Fabio Allessandrini (ex-Nitehawks, ex-Vescera)
| Rok wydania | Tytuł | TOP |
| 1989 | [1] Alice In Hell | #10 |
| 1990 | [2] Never Neverland | #5 |
| 1993 | [3] Set The World On Fire | |
| 1994 | [4] King Of The Kill | |
| 1996 | [5] Refresh The Demon | |
| 1996 | [6] In Command (live '89-'90) | |
| 1997 | [7] Remains | |
| 1999 | [8] Criteria For A Black Widow | |
| 2001 | [9] Carnival Diablos | |
| 2002 | [10] Waking The Fury | |
| 2003 | [11] Double Live Annihilation (live / 2 CD) | |
| 2004 | [12] All For You | |
| 2005 | [13] Schizo Deluxe | |
| 2007 | [14] Metal | |
| 2010 | [15] Annihilator | |
| 2013 | [16] Feast | |
| 2015 | [17] Suicide Society | |
| 2017 | [18] Triple Threat (live / 2 CD) | |
| 2017 | [19] For The Demented | |
| 2020 | [20] Ballistic Sadistic | |
| 2022 | [21] Metal 2 |



