
Amerykański zespół założony w 1981 w Houston. Po wydaniu dwóch demówek w 1983, grupie udało się podpisać kontrakt z wytwórnią Combat. Pierwszy album wypełniły proste numery heavy/powerowe z elementami speedu, zagrane nieco szybciej i z większą energią, ocierające się o US Power. Ten styl w tym czasie jeszcze raczkował i szukał dopiero własnych środków wyrazu artystycznego. Ważne było dojście do sedna znaczenia tej płyty dla budowania muzycznego wizerunku US Metalu. James Rivera (ur. 15 kwietnia 1960, tutaj występujący jako Bill Lionel) bodajże jako pierwszy i na tak dużą skalę zastosował styl śpiewania oparty o wysokie ekstatyczne zaśpiewy, drapieżność w górnych rejestrach i odsuwanie się od głównych linii melodycznych na rzecz własnego wokalnego planu (nieraz dramatycznego i gwałtownego). Rivera stanął tym samym w opozycji wobec takich wokalistów jak James Hetfield czy Joey Belladonna. Okazało się, że w USA taka estetyka wokalna została przez pewne kręgi fanów przyjęta z entuzjazmem i stałą się drogowskazem dla ekip tworzących nurt korzennego US Power. Dzięki niewątpliwemu talentowi gitarowemu Larry`ego Barragána ekipa zaoferowała interesujące surowe granie, markowane apokaliptycznymi zagrywkami solowymi i żywotną sekcją rytmiczną. Muzycy urozmaicili kompozycje jak mogli - zmieniając ich tempo, łamiąc rytmy i wprowadzając balladowe wstawki. Toward The Unknown zwracał uwagę trwającym ponad minutę gitarowym popisem, a w Possession ujawniały się wpływy Venom. Ważną rolę pełnił złowieszczy Run With The Pack, dla wielu absolutnie kultowy i specyficzny w swoim heroiźmie - w rezultacie wiele zespołów potem poszło stylistyczną drogą tego numeru. Pędzący tytułowy Burning Star trafił w tym samym roku na składankę "Hell Comes To Your House". Udanie wypadł Leather And Lust, w którym Rivera praktycznie unikał wysokich zaśpiewów. Helstar był jedną z pierwszych grup, która w kompozycjach heavy/power wprowadziła długie klimatyczne intro w Dracula`s Castle, który rozwijał się w szybki i chwytliwie agresywny kawałek. Numery w tym stylu zaczęły się masowo pojawiać na albumach kolejnych debiutujących grup, w tym także tych thrashowych. The Shadows Of Iga to interesujący zwrot w kierunku heavy metalu i tylko w Witch`s Eye zbyt wiele ciekawego się nie działo. Jakość brzmienia była tylko umiarkowanie dobra, bo zabrakło głębi instrumentów, a momentami nieco mocy - za to odpowiedzialny był szerzej nieznany producent Oscar Pavon. Produkcyjne mankamenty edycji Combat Records zostały szybko poprawione w wersjach wytwórni Music For Nations i Roadrunner Records (wraz z okładką Charlesa Salazara). Płyta na CD ukazała się po raz pierwszy dopiero w 1999 (Century Media), czyli długo po tym jak Helstar uzyskał swój wysoki status w hierarchii amerykańskiego metalu. W Ameryce album cieszył się sporym zainteresowaniem i grupie wieszczono owocną karierę. Nieoczekiwanie jednak doszło do rozłamu w samym zespole i pozostali w nim tylko Rivera z Barragánem. Pozostała trójka porzuciła kariery muzyków.
Na [2] cennymi nabytkami byli gitarzysta Robert Trevino(ur. 3 lipca 1967) i utalentowany basista Jerry Abarca (właśc. Gerald Roy Abarca, ur. 10 czerwca 1965). Słuchacza witała minimalistyczna okładka, a materiał poddano masteringowi w Niemczech. Helstar postawił tym razem na pod pewnymi względami muzykę koniunkturalną, gdyż odnosiło się wrażenie, że Helstar stylistycznie zerkał na Slayer - oczywiście bez tej piorunującej prędkości i precyzji, ale w opcji klimatu to także muzyka przesycona posępną atmosferą, choć dostosowaną do oczekiwań słuchaczy heavy/power. Dość nieoczekiwanie James Rivera swoje ekstatyczne środki wyrazu wokalnego dawkował oszczędnie (z wyjątkiem tytułowego Remnants Of War), śpiewając ogólnie niżej i z dawką naiwnego heroizmu w narracji. Nagrano płytę z muzyką masywną gitarowo, przy czym Trevino był z pewnością lepszym gitarzystą niż Tom Rogers i nieraz z Barragánem tworzył ciekawe pojedynki, realnie wzorowane na slayerowych. Zapewne najbliżej klasycznego US Power (przede wszystkim Liege Lord) był Destroyer, lecz takie Suicidal Nightmare czy Evil Reign także prezentowały mroczniejszą stronę amerykańskiego power. W Conquest wrzucono w zasadniczych fragmentach sporo dumnych powermetalowych galopad, które miały złożyć się niebawem na potęgę rycerskiego power w kolejnych dekadach. Power/speedowa stylistyka dłuższego Face The Wicked One to zupełnie coś innego, ale był to słabszy punkt albumu - poza kunsztowną speedową grą gitarzystów, z których to koronkowych ataków skorzystali potem muzycy Sanctuary. Zespół wypadł przyzwoicie w zgrabnym i dość szybkim Dark Queen, a pewną nowością było wykorzystanie na tej płycie klawiszy - co w przypadku US Metalu było praktykowane bardzo rzadko. W 1986 krajowa konkurencja była już na tyle mocna, a chwyty wokalne Rivery skutecznie wykorzystane przez innych, że ostatecznie krążek przeszedł do historii jako przeciętny, choć ugruntował pozycję grupy w USA i Niemczech, gdzie twardy metal zawsze cieszył się dużą estymą. W 1987 odeszli Trevino i perkusista René Luna.

Skład z debiutu.
Od lewej: Tom Rogers, Larry Barragán, James Rivera, Hector Pavon, Paul Medina
W 1987 Rivera nagrał demówkę z Daggers Edge (w utworze Enticer zagrał gościnnie Trevino), po czym wrócił z werwą do pisania nowych kawałków na trzecią płytę Helstar. [3] nagrał już w pełni dojrzały zespół, swobodnie balansujący między agresją i melodyjnością. Roberta Trevino zastąpił André Corbin, a za perkusją zasiadł Frank Ferreira. Krążek ukazal się już w ramach nowego kontraktu z Metal Blade Records, gdyż szefowie tej wytwórni uważnie przyglądali się w najbardziej obiecującym zespołom amerykańskim, dając im większą możliwość uzyskania popularności w Europie. Album okazał się wręcz encyklopedycznym przykładem US Metalu - dojrzałego, ale przecież w okresie schyłkowym potęgi tego stylu. Mrok z poprzednika ustąpił umiarkowanie atrakcyjnemu rycerskiemu heroizmowi i tak się rozpoczynał The King Is Dead - świetny kawałek z bojowymi riffami i od razu zaskakiwało zgranie duetu Barragán-Corbin. Tym razem wysokie zaśpiewy Rivera brzmiały "zaawansowanie" i były z pewnością na miejscu wśród tych heroicznych narracji. Frontman nie utrzymywał jednak równej formy, z lekka gubiąc tonacje w średnio-szybkim Bitter End czy też Abandon Ship - utworze zbudowanym na częściowo progresywnie potraktowanym fundamencie neoklasycznym. Progresywny powermetal nie był w tym czasie w USA czymś zupełnie nowym, ale w połączeniu z US Metalem wypadł dosyć oryginalnie. Gitarzyści dawali ponowny popis w Tyrannicide o dramatycznym wymiarze, tu jednak na miejsce pierwsze wysuwał się Rivera, dając popis bezbłędnego śpiewu. Sporo skomplikowanych riffów pojawiało się w chłodnym i niepokojącym Scorcher, z kolei dynamiczny Winds Of War rozbudowano o znakomite solówki gitarowe (przypominające nieco brytyjskie), interesującą część poetycką i gustowne rzeczy na pianinie (zagrał na nim basista Jerry Abarca). Kompozycja stanowiła kontrast z agresywnym i połamanym w nerwowych akordach Genius Of Insanity, który Rivera prowadził melodeklamacją - poza kilkoma przeciągłymi atakami wokalnymi przed wydłużonymi partiami gitarowymi. Jakieś ciągoty do grania neoklasycznego gitarzyści tu mieć musieli, bo mocno opierali się o to w instrumentalnym The Whore Of Babylon. Na koniec nieoczekiwanie przeróbka Scorpions He`s a Woman, She`s A Man, który idealnie wypadł jako ostatni rozdział całości. Technicznie była to jedna z najbardziej zaawansowanych płyt z US Metalem lat 80-tych i było to oczywiste nawet jeśli całościowo ten materiał do fana europejskiego power mógł nie trafić. Odpowiedzialny za mastering Eddy Schreyer w sumie nie za wiele mógł zrobić przy płaskim mixie uznanego inżyniera dźwięku Billa Metoyera, który zbytnio był zapatrzony był w scenę thrashową i nie bardzo czuł, że US Metal niekoniecznie musiał w opcji instrumentów tak jak Hirax czy Sacred Reich. Materiał jednak był niezwykle ważny dla samego Jamesa Rivery, który upatrywał w tym albumie swojego największego dokonania ma metalowej niwie w latach 80-tych.
Ten sam skład przystąpił do realizacji [4]. Płytę poświęcono Drakuli i faktycznie pierwsza część tej płyty, wzbogacona narracjami i instrumentalnymi miniaturami była słynnemu wampirowi poświęcona. Jednak nie było atmosfery rodem z horror metalu. Helstar wciąż grał power/speed, ktory później został nie do końca słusznie podciągnięty pod US Power. Elementem dominującym była natchniona i technicznie doskonała gra duetu gitarzystów Barragán-Corbin - pełna smaczków, niuansów, wycyzelowanych zagrywek pełnych drobnych wartości i naprawdę porywających solówek jak w Baptized In Blood, Harker's Tale czy instrumentalnym Perseverance And Desperation. Rivera mniej krzyczał, zresztą nie miał ku temu za bardzo okazji, bo wokal cofnięto na plan równoległy z gitarami. Ta gitarowa kanonada robiła wrażenie, a przy okazji utworom nadano głębszą treść w opcji melodii. Przy okazji stworzono efekt odsłuchu jakby jednego wielkiego utworu, podzielonego tylko na kilka części. Przełamywał to wrażenie dopiero wolniejszy i majestatyczny The Curse Has Passed Away, w którym na czoło wysuwał się sam Rivera. W drugiej części krążka power/speedmanię kontynuowały Benediction i Swirling Madness, z pewną tylko większa dawką heroizmu. W nerwowym Harsh Reality ekipa zbliżała się do progresywnego powermetalu, nieco wyprzedzając nadchodzą epokę. Zamykał album także zdradzający cechy progresywne Aieliaria And Everonn, umiejętnie pokombinowany w próbach tworzenia niemal powermetalowej opery. Płytę wypełnił ostatecznie zestaw kapitalnych numerów o wysmakowanej formie z niemal barokową konstrukcją. To ambitne poszukiwanie nowych płaszczyzn nie porzucało bynajmniej muzyki gwałtownej i szybszej, ale postawiono tym razem na bogate aranżacje, rozbudowane struktury, stale zmieniające się tonacje wokalne i wspierające Riverę delikatne chórki. Bill Metoyer jako producent znów zaniedbał głębię gitar i te świdrowały przestrzeń zaledwie aluminiowymi świdrami. Płyta zyskała rozgłos, ale w roku 1989 klasyczny metal zaczął ustępować miejsca bardziej ekstremalnym gatunkom. Nieporozumienia personalne spowodowały odejście Barragána, Corbina i Ferreiry. Rivera kontynuował działalność pod nazwą Vigilante, wsparty jeszcze przez Roberta Trevino. Nagrano fenomenalne demo w 1991, ale w erze grunge’u i crossoveru ten materiał nie zainteresował większej wytwórni.

Skład z [3] i [4].
Od lewej: Frank Ferreira, Larry Barragán, James Rivera, Jerry Abarca, André Corbin
W 1995 Helstar powrócił w składzie z Abarcą, dwoma muzykami Vigilante i kompletnie nieznanym drugim gitarzystą Michaelem Healdem. Nagrano ponownie aż siedem numerów Vigilante i pod szyldem Helstar ten materiał wydała wytwórnia Massacre Records. Był to zestaw fatalnie wyprodukowanych nagrań z kręgu heavy/power z pierwiastkami metalu alternatywnego, thrashu a nawet rap metalu. Całość próbowała nadążać za spaczoną "modą metalową" lat 90-tych. Ciężko było coś pozytywnego stwierdzić o tych pozbawionych sensownych melodii numerach, w których lider kompromitował się popisami rapowymi niskich lotów, albo śpiewał cienkim głosem w kawałkach markujących metal tradycyjny. Materiał zagrano bez pomysłu, gitarowo natomiast było dramatycznie po prostu i duet Garza-Heald to zdecydowanie najgorsze co spotkało Helstar w jego długoletniej historii. Była to płyta, z której ani jeden utwór nie był godny zapamiętania, zresztą nie było to w zasadzie możliwe w tej gęstwinie nieraz po prostu bezsensownych riffów. O poziomie wykonania świadczył dodatkowo fatalnie zrobiony cover Judas Priest Beyond The Realms Of Death i ekipa za tą wersję powinna się wstydzić. Wszystkiego dopełniły dwie miniatury: 99-sekundowy Reality i 69-sekundowy in strumentalny The Last Serenade. Nawet tak udane kompozycje Vigilante z ich pierwszej demówki jak Lost To Be Found czy Black Silhouette Skies po całości spartolono. Bzyczące gitary to nawet nie średni poziom realizacji z lat 90-tych i w USA pod względem produkcji poza kilkoma wyjątkami, tak ubogie brzmienie się nie zdarzało. Część utworów powstała w studiach niemieckich i te brzmiały minimalnie lepiej, ale wszyscy ci inżynierowie dźwięku zwyczajnie spartolili robotę. Trudno powiedzieć na co liczył James Rivera wydając tak marne dzieło. Płyta spotkała się z chłodnym przyjęciem ze strony fanów, a przez krytyków została słusznie zniszczona. nagrano płytę dla nikogo, a tym bardziej nie dla wielbicieli talentu Rivery, który tu praktycznie nic nie pokazał i nawet co poniektórzy zastanawiali się czy to nie był koniec Jamesa jako wokalisty. Zrezygnowany Rivera zawiesił działalność Helstar, zakładając w 1997 Destiny`s End. Fatalnie brzmiący oficjalny bootleg [6] dokumentował trasę z 1989 promującą [4]. Z kolei w skład [7] weszły cztery utwory z demówki "Demolition" z 1990 (Sirens Of The Sun, Changeless Season, Social Circle, Scalpel And The Skin) oraz sześć kawałków Vigilante. W 2001 Helstar powrócił na scenę w składzie: Rivera, Corbin, Abarca, Garza i De Leon, dając wspaniałe występy na festiwalach w Houston i Balingen. To mógł być zwiastun odrodzenia, które jednak nie nastąpiło, gdyż Rivera wszedł w skład Seven Witches.
[8] zawierał jedenaście odrestaurowanych staroci i dwa zupełnie nowe kawałki. Utwory z czterech pierwszych albumów nie tylko odświeżono i poprawiono ich brzmienie, ale w zasadzie nagrano od nowa, niekiedy modyfikując ich aranżacje. Wprowadzone przez zespół zmiany wyszły utworom na dobre - choćby w Suicidal Nightmare główny riff uwypuklono, dzięki czemu jego hipnotyzujący urok został spotęgowany. Muzyczny remanent sprawił, że oscylujące wcześniej między heavy, speed a thrash metalem kompozycje zmieniły się w power/thrashowe killery, nie tracąc jednak niczego z charakterystycznego dla muzyki Helstar wyrafinowania i skomplikowania. Nowe kawałki były bardzo agresywne i wręcz diabelskie. Caress Of Dead opowiadał o facecie, który po śmierci ukochanej zachował sobie jej ciało, aby robić z nim to do czego przywykł za życia (podobno tą historię oparto na faktach). Tormentor również posiadał mocny tekst - zainspirowany tym, co mały Rivera usłyszał niegdyś od swojej babci (popełnienie złego uczynku porównuje się z ukrzyżowaniem Chrystusa). Grupa wróciła na rynek studyjnym [9] w czasie renesansu amerykańskiego heavy/power.
Wrócili Barragán i Trevino. Na nowej płycie Helstar zaprezentował się jako zespół agresywny, chłodny i miejscami kierujący się w stronę speed/thrashu, jak w niemal slayerowym Pain Will Be Thy Name. Było sporo pozowania na epickość metalową (głównie w tytułach i tekstach jednak), za co przykład służył tytułowy The King Of Hell. Serwowano dużo twardych i technicznie zaawansowanych riffów, a na tle atomowej sekcji rytmicznej Rivera był w swoim żywiole wysokich zaśpiewów. Zespół jednocześnie przestawił się na granie masywne i posępne, z wykorzystaniem zwolnień i przyspieszeń rozplanowanych bardzo umiejętnie. Zabrakło jedynie zapamiętywalnych melodii, które przecież były istotą US Metalu w latach 80-tych. Na tym albumie o melodiach zupełnie zapomniano w tym pędzie i zgiełku, przez co numery były do siebie podobne. Wszelkie zapadające w pamięć momenty były związane z grą gitarzystów. Najlepsze zostawiono na koniec i na pewno The Garden of Temptation z piekielna gitarową mocą robił wrażenie. Poza tym wszystko zlewało się ze sobą, zwłaszcza w pierwszej części płyty - za przykład służyły niewiele się różniące Caress Of The Dead i Tormentor.Powstała zaawansowana technicznie muzyka, ale pozbawiona własnej duszy. W lipcu 2010 wydano box Rising From The Grave, zawierające [3] i [4], a także DVD dokumentujące [6]. We wrześniu 2012 uraczono fanów kolejnym DVD 30 Years Of Hel. W sklad [13] weszły m.in. przeróbki Accept (Restless And Wild), Black Sabbath (After All) i Judas Priest (Sinner).

James Rivera
[10] zrealizowano z nowym bębniarzem Michaelem Lewisem. Trafiło tu więcej thrashu spod znaku Slayer i ta motoryka wypadła na plus w sytuacji, gdy Helstar unikał wyrazistych melodii jak ognia. Dobrze się słuchało mocnego natarcia w Pandemonium. Sam Rivera w przeciwieństwie do zdeterminowanych gitarzystów był w nieco słabszej dyspozycji i jego ataków w wysokich rejestrach tym razem było wyjątkowo mało. Więcej takiego pozowania na styl drapieżny, ale specyficznie wypolerowany. Kiedy kwintet nie krył thrashowych fascynacji, to wypadał szczerzej niż na krążku poprzednim. Zgiełk natarć gitarzystów ustąpił miejsca nieubłaganemu atakowi w miejscami neo-thrashowej manierze, ale jednak ta motoryka wciągała momentalnie w Monarch Of Bloodshed oraz ultra-dynamicznym Dethtrap. Uwagę zwracał również power/thrashowy Anger z gang chórkami. Znalazło się też nieco mniej udanego grania, podchodzącego pod Suicidal Angels w gorszej formie, jak Bone Crusher czy Angels Fall To Hell. Mocne potknięcie zaliczono w Summer Of Hate - nudnym metalu w niemal doomowych tempach i od zupełnej porażki ratowały tą kompozycję wyborne kroczące akcenty gitarowe. W sumie dobrze, że grupa zasadniczo odżegnała się od US Metalu, gdyż heroiczny Trinity Of Heresy, gdzie Rivera najwięcej wchodził na górki był przeciętny. Brutalny wygar w Alma Negra to klasyczny Slayer znów i nic w tym złego, bo w tym czasie takich numerów z podobną energią sam Slayer już nie grał. Rozszarpujące brzmienie stworzył ponownie Achim Köhler, wzorując się tym razem na ponurym brzmieniu Toma Arayi i spółki, dodając trochę twardego niemieckiego rysu dla sekcji rytmicznej. Grupa postanowiła rozdzierać w manierze Slayer i robiła to na wysokim poziomie technicznym. Kiedy nie ma się pomysłu na melodie, to się czaruje motoryką i kunsztem gitarzystów.
Przed nagraniem [11] odszedł wieloletni basista Jerry Abraca i zastąpił go Słoweniec Matej Susnik. Na tej płycie ekika powróciła do stylu [9], ale wszystko wypadło znacznie gorzej. Tym razem duet Barragán-Trevino nie miał pomysłu na ciekawe riffy, nie wspominając już o melodiach, skrzętnie omijanych z daleka. Idea to szybko i mocno do przodu, zagęszczanie, atakowanie natarciami speedmetalowymi, ale przy okazji bezsensowne zupełnie zwolnienia w miejscach, gdzie do niczego nie prowadziły. Zespół uznał, że im dłużej trwały kawałki tym lepiej i w rezultacie pojawiły się trudne do zniesienia w przyjętych ramach czasowych utwory w rodzaju Fall Of Dominion czy Magormissabib. Do tego Rivera był rozkrzyczany jak chyba nigdy dotąd i miłośnicy jego ekstatycznych okrzyków mogli być tym razem w pełni usatysfakcjonowani, ale inni fani już niekoniecznie. Pewną odmianą był posępny Cursed z doomowymi naleciałościami i Candlemass w tle, ale tu choć akurat melodia była dobra, to Rivera zawodził jako wokalista mogący budować klimat mrocznej opowieści. Poza tym dużo nudnego grania udającego epickie w szybkich It Has Risen (kilka dobrych slayerowych riffów), Eternal Black, This Wicked Nest, nieprzekonujący heavy/power/thrash w nerwowym Souls Cry. Gitarzyści nawet w instrumentalnym Isla De Las Munecas nie pokazali nic ciekawego.
Jeden raz Helstar przechodził na czysto thrashowe pozycje i szybki Defy The Swarm to kompozycja na miarę płyty poprzedniej. Ogólnie ten odgrzewany w mikrofalówce kotlet nie smakował.
[12] w zamyśle miało być zmodernizowanym przedłużeniem motywów podjętych na [4] - poprzez przytaczanie nazw utworów z tamtego albumu w tekstach czy poprzez same tytuły (I>Malediction). Nie mówiąc już o samej wampirzej tematyce, gdyż nowe dzieło dotyczyło historii Drakuli. Płytę nagrano bez Roberta Trevino i zastąpił go Andrew Atwood. Tym razem grupa przedstawiła zwarty, mroczny i masywny zestaw kompozycji, a manieryzm Rivery nabierał tu głębszego sensu w dramatycznym przekazie. Utwory wolniejsze ociekały posępną atmosferą w swobodny sposób generowaną przez gitarzystów. W solówkach i najszybszych tempach sięgnięto po wpływy Slayer (Blood Lust), a w melodiach skorzystano z klasycznego amerykańskiego heavy/power (To Dust You Will Become, Off With His Head). Nieco słabiej wypadł mało konkretny From The Pulpit To The Pit, który prezentował się bladko na tle kolejnego ponurego To Their Death Beds They Fell. W brutalniejszym Repent In Fire zastosowano odległe echa neoklasyki, natomiast Abolish The Sun gniótł posępnie na wzór epickiego doom metalu, a Rivera sprawdził się kapitalnie jako narrator
rodem z mrocznego teatru. Numer wzbogaciła wspaniała partia instrumentalna z elementami starożytnymi i pełnymi wyrazu solówkami. Gdyby zespół nagrał album tylko z kawałkami w tym stylu, to by wylądował na szczycie doomowej tabeli grup wzorujących się na Candlemass. Rozpoczynający się akustycznie Black Cathedral tylko to potwierdzał. W tym bogato aranżacyjnym numerze wszyscy mieli coś do powiedzenia, było jednocześnie agresywnie i nastrojowo, a wszystko nieoczekiwanie kończyło poetyckie wyciszenie w Dreamless Sleep. Bill Metoyer zrobił mix i mastering w stylu wzorcowym, na wzór USPM nowej generacji, uwzględniając swoje prawie czterdziestoletnie doświadczenia w pracy z różnymi zespołami. [12] mógł sprawić przyjemność właściwie każdemu i godził stronników US i euro-powermetalu.
Późniejsze losy członków zespołu:
| ALBUM | ŚPIEW | GITARA | GITARA | BAS | PERKUSJA |
| [1] | James Rivera | Larry Barragán | Tom Rogers | Paul Medina | Hector Pavon |
| [2] | James Rivera | Larry Barragán | Robert Trevino | Jerry Abarca | René Luna |
| [3-4,6] | James Rivera | Larry Barragán | André Corbin | Jerry Abarca | Frank Ferreira |
| [5] | James Rivera | Aaron Garza | Michael Heald | Jerry Abarca | Russel DeLeon |
| [9] | James Rivera | Larry Barragán | Robert Trevino | Jerry Abarca | Russel DeLeon |
| [10] | James Rivera | Larry Barragán | Robert Trevino | Jerry Abarca | Michael Lewis |
| [11] | James Rivera | Larry Barragán | Robert Trevino | Matej Susnik | Michael Lewis |
| [12-13] | James Rivera | Larry Barragán | Andrew Atwood | Garrick Smith | Michael Lewis |
| [14] | James Rivera | Larry Barragán | Alan DeLeon | Garrick Smith | Michael Lewis |
Frank Ferreira (ex-Karion), Aaron Garza / Russel DeLeon (obaj ex-Vigilante), Andrew Atwood / Garrick Smith (obaj ex-The Scourge), Michael Lewis (ex-Outworld)
| Rok wydania | Tytuł | TOP |
| 1984 | [1] Burning Star | |
| 1986 | [2] Remnants Of War | |
| 1988 | [3] A Distant Thunder | #28 |
| 1989 | [4] Nosferatu | #15 |
| 1995 | [5] Multiples Of Black | |
| 2000 | [6] Twas The Night Of A Helish X-Mas (live`89) | |
| 2001 | [7] The James Rivera Legacy (kompilacja) | |
| 2007 | [8] Sins Of The Past (kompliacja) | |
| 2008 | [9] The King Of Hell | |
| 2010 | [10] Glory Of Chaos | |
| 2014 | [11] This Wicked Nest | |
| 2016 | [12] Vampiro | #19 |
| 2021 | [13] Clad In Black | |
| 2025 | [14] The Devil`s Masquerade |


