Niemiecka grupa założona w 1997 w Hanowerze jako Timezone. [1] jawił się jako jeden z najbardziej niezwykłych debiutów na niemieckich scenie powermetalowej. Album okazał się absolutnym zaskoczeniem pod względem stylu i wykonania, a greckiego pochodzenia wokalistę Parcharidisa śmiało można było uznać za objawienie i to dzięki jego popisom zespół osiągnął w dużej mierze tak duży sukces. Human Fortress zaprezentował melodyjny power, zaprawiony epiką i rycerskim duchem heavy metalu lat 80-tych. The Dragons Lair stanowił przykład takiego grania - niezbyt szybkiego, opartego na doskonałej współpracy obu gitarzystów oraz kapitalnych refrenach. Parcharidis posiadał umiejętność korzystania ze środków wyrazu rzadko stosowanych w powermetalu ocierając się o wykonanie soulowe w Under Black Age Toil. Kapitalny epicki Lord Of Earth And Heavens Heir zniewalał piękną melodią i ogromnym ładunkiem emocji podanej z muzycznym rozmachem, a lekkie akcenty folkowe świetnie współgrały z motywem głównym. Kompozycja zawierała też elementy symfoniczne i melorecytacje, a wszystko razem tworzyło niezwykle ciekawą opowieść. Warto było zwrócić uwagę na znakomite wysmakowane partie klawiszowe Marquardta. Jednym z najbardziej znanych utworów tej płyty był Divine Astronomy, oparty co prawda na tradycyjnym fundamencie euro powermetalu, ale brzmiący niezwykle oryginalnie, przede wszystkim dzięki genialnemu refrenowi. Umiejętne zmiany tempa zastosowano w Stroke Of Fate z basowym natarciem. Bliżej klasycznego heavy ustawiał się Amberdawn z jedną z najlepszych solówek gitarowych na tym albumie, który był pod tym względem dosyć oszczędny. Z kolei zbyt pastelowa ballada Forgive & Forget zagrana na pianinie nie pasowała zbytnio do reszty materiału. Epiki za to nie zabrakło w Damned To Bedlam, skonstruowanym na wzór numeru tytułowego, również z dynamicznym rozwinięciem. Mocnym numerem z nośnym refenem był Light Beyond Horizon, zaśpiewany przez Parcharidisa w elastyczny sposób na tle wielu smaczków i detali. Ogólne wrażenie obniżał nieco końcowy Little Flame - zbyt długi, miejscami pozbawiony treści i uratowany jedynie dzięki niesamowitemu śpiewowi. Płyta balansowała na krawędzi gatunków i nie w każdym z nich zespół wypadł idealnie. Jednocześnie stanowiła przykład nieszablonowego podejścia do powermetalu w tym czasie, a już na pewno w Niemczech. Brzmienie było mocne, przestrzenne i soczyste.
Drugi album był magnum opus formacji i dziełem zjawiskowym w każdym calu. Tym razem nie tylko Parcharidis stanowił o jakości tego metalowego klejnotu, ale również nieosiągalny dla większości zespołów poziom chórków. Formacja sięgnęła tym razem chętniej po szczyptę średniowiecznego folku z renesansową przyprawą.Jako pozytyw należało podkreślić umiejętność prostych rozwiązań poszczególnych kompozycji, a jednocześnie niesamowity magnetyzm przykuwający uwagę. Zadziwiała płynność przechodzenia od melodii w zwrotkach do głęboko zapadających w pamięć refrenów. Świetnie wypadły delikatne partie, niekiedy podkreślone klawiszami i gitara akustyczną. Do tego wszystkiego dochodził nostalgiczno-refleksyjny charakter aranżacji, co zaowocowało graniem bojowym, ale zwiewnym i absolutnie niewymuszonym. Album sprawiał wrażenie spójnej i zwartej całości, utrzymanej w jednolitym stylu, a kompozycje logicznie wynikały jedne z drugich. Duet Wolf-Trost momentami kapitalnie grał jakby obok sekcji rytmicznej, wracając ponownie w główny nurt w najwłaściwszym momencie. Solówki ponownie bez przepychu, nawet ascetyczne w pewnych miejscach, ale każdy dźwięk miał swoje znaczenie i miejsce, czego najlepszym przykładem był smakowity Border Raid In Lions March.
Kiedy jednak Jioti Parcharidis pod koniec 2003 zdecydował się przejść do Victory i nagrać z tym zespołem płytę Fuel To The Fire (potem śpiewał jeszcze w Euroforce i u Hermana Franka), kariera Human Fortress załamała się. Formacja jak ognista kometa przemknęła po metalowym nieboskłonie, aby wrócić w nowym składzie i z zupełnie odmienną muzyką w 2008. [3] kładł się cieniem na dawnej chwale, a krytycy złożyli to na karb modernistycznych zapędów wokalnych Carstena Franka. Dawna magia prysnęła, a w zamian zaproponowano mdły modern power/metalcore. Próbowano z powrotem ściągnąć do składu Parcharidisa, któremu jednak problemy zdrowotne nie pozwoliły pozostać dłużej w ekipie niż do 2010. Ostatecznie za mikrofonem stanął Brazylijczyk Gustavo Monsanto, wspierany przez Michaela Bormanna w wokalach pobocznych. Human Fortress powrócił z [4] - zamiast grania prawdziwie epickiego znanego z przeszłości, to był jedynie powermetal tylko markujący epickość i gdyby szukać porównań, to Monsanto przyniósł tu ducha Revolution Renaissance w nieco mocniejszej formie. Ten power po części skłaniał się nawet ku stylistyce Stratovarius, albo bardziej przystępnych grup niemieckich nastawionych na prostą melodyjną przebojowość. Doświadczona ekipa wyraźnie zagrała pod Monsanto, który śpiewał wyśmienicie i z rockowym błyskiem w rozbujanych Raided Land i Shelter. W tym towarzystwie wyróżniał się niezbyt szybki i pełen rockowego ciepła Child Of War. Trafiły jednak tu także utwory miałkie w stylu Revolution Renaissance właśnie jak marne Wasted Years z ohydnymi neofolkowymi wstawkami i napuszonymi orkiestracjami, prymitywny The Chosen One i beznadziejny niemelodyjny Pray For Salvation ze smętną częścią instrumentalną. Druga połowa płyty była słaba i bezbarwna w próbach dyskontowania sukcesów słynnych ekip fińskich i włoskich w obszarach melodyjnego progresywnego powermetalu. Ospały Evil Curse, nijaki Restless Souls i bezpłciowy Under Siege prowadziły ostatecznie do bezsensownie zaranżowanego Guard The Blind. Z innym wokalistą niż Monsanto tego nie dałoby się słuchać. Jedynym nawiązaniem do dawnego Human Fortress był w zamyśle łagodny The Gladiator Of Rome (Part 2), ale wypadło to zbytnio po włosku zamiast po niemiecku. Gus Monsanto lubił otoczenie symfoniczne z orkiestracjami i producent Dirk Liehm dostarczył mu tego otoczenia, nawet w gustownym eleganckim stylu. Jednakże ta grupa nie chciała lub nie mogła bez Parcharidisa wrócić do epickiego grania i ostatecznie wszystko brzmiało niczym włoski Secret Sphere.
Na [5] nic się nie zmieniło, choć klawisze nie były tak natarczywe. Monsanto wypadł dobrze, reszta ekipy średnio - tak jakby byli solidnymi statystami, którzy nie umieli przełamać zaklętego kręgu niemocy wykonawczej i twórczej. Trudno było sobie wyobrazić bardziej bezbarwne i gatunkowo nieokreślone rozpoczęcie niż Amberstow. Również niby-epicki Last Prayer To The Lord poza ponurymi riffami nie miał nic co by mogło zainteresować. Kiedy stawiało się na melodyjny i wciągający refrenami powermetal bez mocno akcentowanych elementów epickich, to warto było mieć pomysł na te melodie i refreny. Tego nie było ani w Rise Or Fall z refrenem w stylu Freedom Call, ani w Thieves Of The Night z mierną melodią. Czasem muzycy grali sennie i ociężale jak w Hellrider czy pozornie będącym pieśnią barda Dungeons Of Doom. Kiedy jednak Just A Graze i Vicious Circle brzmiały jak parodia Galloglass, przestawało być śmiesznie. Zespół po prostu zmierzał donikąd we włąsnej wersji bezbarwnego melodyjnego power. Pewne próby mocniejszego grania występowały w Thrice Blessed, gdzie Monsanto krzyczał w zwrotkach, ale wszystko wracało na tory przeciętnego metalu w refrenie. Nie porywała nawet gitara akustyczna w Gift Of Prophecy - mieszance Blind Guardian i Running Wild, a album kończono słabym nastrojowym Alone - numerze faktycznie nie-metalowym przy fortepianie. Poza Gusem Monsanto nieźle zaprezentował się perkusista Apostolos Zaios, ale niewiele mógł osiągnąć jako osamotniony. Na tym krążku nie było ani jednej kompozycji do której chciałoby się wrócić.
Wypośrodkowany powermetal w heroicznym stylu w otwierającym [6] Thunder dawał sygnał, że stylistycznej rewolucji nie było. Pozostało tylko mieć nadzieję na lepsze melodie niż ta ograna i powszednia na początek. Jednak Reign Of Gold raczej przekonywał, że niemoc kompozytorska trwała - to był nijaki poprawny power metal, także w pozbawionym energii niby-symfonicznym Lucifer`s Waltz, wchodzącym mocno na obszary metalu włoskiego. W Bullet Of Betrayal zgrabnie wpleciono elementy średniowiecznego folku, ale ten numer mało atrakcyjnie się rozwijał w kierunku kapel spod znaku Fogalord. Po nazbyt romantycznym Shining Light wrażenie robił dopiero Surrender z potężnym dramatycznym wokalem Gusa i ostrymi natarciami gitarzystów - choć znów pewne zastrzeżenia przynosił refren, zbyt słaby w stosunku do kruszącej formy zwrotek. Galopujący The Blacksmith podchodził pod włoski Kaledon w wyrażaniu powermetalowej melodyjnej epickości. Najlepszy na albumie był bez wątpienia zagrany z przekonaniem od początku do końca Martial Valor, w którym na plan pierwszy wysuwały się wokalne natarcia Monsanto. Zresztą ogólnie końcówka sprawiała lepsze wrażenie niż reszta albumu, bo i Legion Of The Damned dobrze się prezentował wspierany klawiszami z drugiego planu jako archetypowy bojowy numer. Victory świetnie się zaczynał, potem stając się coraz bardziej miękki w chórkach i ogólnym klimacie. Ten numer jak w pigułce ukazywał ogólnie ugrzeczniony klimat całości. Wszystko odegrano solidnie, ale ponownie bez błysku i nawet perkusista Zaios wtopił się w tłum akompaniujący Monsanto, który ponownie objawił się jako frontman pełen metalowego wigoru. Moc jego głosu nie była jednak w stanie przykryć przeciętności utworów. To była wciąż muzyka dosyć elegancka, ale zarazem gładka i pusta w środku. Pewnie z gorszym wokalistą to wszystko by przepadło zupełnie, a tak kilka lepszych refrenów Monsanto wyciągnął na solidny poziom i w ostatecznym rozrachunku była to płyta na pewno lepsza niż poprzednia.
Gustavo Monsanto śpiewał potem w Supremacy (Influence w 2023).

ALBUM ŚPIEW GITARA GITARA KLAWISZE BAS PERKUSJA
[1-2] Jioti Parcharidis Torsten Wolf Volker Trost Dirk Marquard Pablo Tammen Apostolos Zaios
[3] Carsten Frank Torsten Wolf Frank Sawade Dirk Marquard Pablo Tammen Arndt Krone
[4-7] Gustavo Monsanto Torsten Wolf Volker Trost Dirk Liehm André Hort Apostolos Zaios

Jioti Parcharidis (ex-Hydrotoxin, ex-Chateau, ex-Ocquityn), Apostolos Zaios (ex-Medieval Death), Carsten Frank (Galloglass),
Gustavo Monsanto (ex-Adagio, ex-Revolution Renassaince, ex-Code Of Silence), André Hort (Rough Silk)


Rok wydania Tytuł TOP
2001 [1] Lord Of The Earth And Heavens Heir #28
2003 [2] Defenders Of The Crown #15
2008 [3] Eternal Empire
2013 [4] Raided Land
2016 [5] Thieves Of The Night
2019 [6] Reign Of Gold
2021 [7] Epic Tales & Untold Stories (kompilacja)

          

Powrót do spisu treści