Szwedzka grupa założona w 1991 w Sztokholmie pod nazwą Melancholium. Nigdy nie dokonała znaczącej rewolucji w świecie metalu, nigdy nie tworzyła też szczególnie zawiłych czy skomplikowanych dźwięków, a jednak trudno jej było odmówić oryginalności, a jej członkom - talentu. Ekipa zadebiutowała dwiema demówkami w 1992: "Jhva Elohim Meth" oraz "Rehearsal". Pierwszy album ukazał się nakładem sztokholmskiej wytwórni No Fashion Records. Materiał nosił znamiona sceny brytyjskiej, a przede wszystkim doom/deathu Paradise Lost. Pięć długich i rozbudowanych utworów osadzono na ciężkich doomowych riffach, wzbogaconych od czasu do czasu niewyraźnymi solówkami Blackheima, zdradzającymi inspirację grą Grega Mackintosha z Paradise Lost właśnie. Tempo utworów było wolne i walcowate, choć od czasu do czasu muzykom zdarzało się je trochę podkręcić i wprowadzić w żywsze rejony z obrzeży rocka gotyckiego z lat 80-ych XX wieku. W utworach dominowały ciężar i moc, ale pojawiało się też trochę urozmaiceń, głównie w postaci klimatycznych wyciszeń w wykonaniu występującego gościnnie Dana Swanö (lidera Edge Of Sanity, tu pod pseudonimem Day Disyhrah). W wokalu Jonasa Renkse dominował histeryczny, pełen bólu i wściekłości wrzask, zdradzający fascynacje blackmetalową, szczególnie Burzum. Ten agresywny śpiew w połączeniu z zimnym skandynawskim klimatem nadał nagraniom oryginalny posmak, odróżniający wczesną Katatonię od ich angielskich kolegów. Aranżacje zostały osadzone na bazie wielowątkowych meandrujących struktur, w których zrezygnowano ze zwrotkowo-refrenowych schematów. Płyta dzieliła się na dwie połowy. Pierwsza obejmuje trzy kawałki oraz mroczne intro, w których ambicja i skłonności do kombinowania łączyły się ze sporą dawką chwytliwości. Najlepszy efekt w tej kwestii uzyskano w bardzo wyrazistym w refrenach Without God. Wiele dobrego przynosił także leniwie się bujający w takt doomowych riffów Gateways Of Bereavement. Z kolei In Silence Enshrined to przede wszystkim dynamiczne przyśpieszenie w części środkowej, zdradzające fascynacje Katatonii rockiem gotyckim a także tradycyjnym heavy metalem. Druga połowa krążka to najdłuższe i najbardziej ambitne numery. 14-minutowy Velvet Thorns (Of Drynwhyl) stanowił spore wyzwanie dla słuchacza. Ogarnięcie wszystkich zwrotów akcji i zmian klimatu nie było łatwe, ale z pewnością warte zachodu. Z kolei 13-minutowy Tomb Of Insomnia podobną wielobarwność uporządkowywał w formę dwukrotnego powtórzenia w różnych aranżacjach tej samej sekwencji różnych motywów. Krążek uzupełniały dwa krótkie instrumentalne utwory, w założeniu mające oferować odpoczynek od ciężaru. Utwory nasycono melancholijną naturą, udało się pozbyć z nich toporności i aranżacyjnej rozlazłości. Płytę cechowało mroczne i surowe, ale jednocześnie wyraziste brzmienie, za które także odpowiadał Dan Swanö. Ostatecznie, choć Katatonia naśladowała dokonania Paradise Lost (i w mniejszym stopniu My Dying Bride), zrobiła to ciekawie. Już nigdy w przyszłości Szwedom nie zdarzyło się już napisać tak rozbudowanych, nieszablonowych i pozbawionych schematów numerów. Dodatkowo zaprezentowana mocno depresyjna formuła doom/deathu miała w kolejnych latach znaleźć swoich naśladowców w postaci Empyrium czy Bethlehem.
Na [3] dwie główne kompozycje - Funeral Wedding i Shades Of Emerald Fields - przypominały nieco materiał z poprzednika, ale robiły wrażenie bardziej przemyślanych i pewniej wykonanych. Całości dopełniły dwie miniaturki, w tym prawdziwie eksperymentalna Epistel z odtwarzaną od końca partią wokalną. Muzycy bacznie przysłuchiwali się rynkowym trendom. Jako, że praktycznie od zawsze byli fanami Paradise Lost nie mogli pozostać głusi na zmiany zachodzące zarówno w twórczości ich ulubionego zespołu jak i innych przedstawicieli gatunku. Płytę utrzymano w stylistyce death/doomowej i od razu biła po uszach programowa prostota tej muzyki. Przejawiało się to w uproszczeniu poszczególnych utworów, które już nie były tak wielowątkowe i rozbudowane jak poprzednio. Szwedzi mocniej akcentowali zapętlanie pojedynczych motywów, wokół których budowali napięcie i pewną transowość. Zrezygnowano również ze zbyt wielu gwałtownych zmian nastroju w obrębie poszczególnych numerów, takich jak przejścia z grania wolnego do szybkiego. Większość materiału utrzymano w średnim marszowym tempie, z monotonnie wybijanym perkusyjnym rytmem. Wykorzystując fakt grania na dwie gitary, nie zabrakło wielu melodyjnych i emocjonalnych solówek, po raz kolejny nawiązujących do stylu gry Grega Mackintosha. Momenty klimatyczno-spokojne nawiązywały tym razem do gotyckich kapel z lat 80-tych XX wieku, szczególnie Fields Of The Nephilim. Szczątkowe klawisze wykorzystano tylko w Day i Endtime. Nakładki klimatycznych gitar na metalową ścianę dźwięku miały stać się później źródłem inspiracji dla wielu zespołów metalowych (Agalloch). Jonas Renkse zrezygnował z wrzasku i ograniczyć się do epizodycznego niskiego śpiewu, nawiązującego do rocka gotyckiego. Głównym wokalistą mianowano za to Mikaela Äkerfeldta z Opeth, którego skrzeczący growling zdominował album. Nieźle prezentowało się brzmienie stworzone przez Dana Swanö - czytelne i selektywne, nadające całości niepowtarzalny i wyjątkowo zimny klimat. Otwierający Brave to długa i pozornie monotonna kompozycja, której najciekawszymi elementami były popisy solowe Nyströma (szczególnie przy zwolnieniach). W bardziej zwięzłym Murder pojawiało się sporo dynamiki, melodii i przebojowości, co tworzy z tego utworu jeden z najszybciej zapadających w pamięci fragmentów krążka. Sporą niespodzianką był Day - delikatny numer pozbawiony agresywnych gitar i growlingu, stanowiacy mix gotyckiego gitarowego brzdąkania i wokali Jonasa. Do ostrego łojenia w marszowym, tempie z growlingami i sporą dawką wściekłości wracał Rainroom, ale ten utwór wydawał się najmniej ciekawy z całości. 12 nasycono odwołaniami do melodyjnej przeszłości debiutu, skontrastowanej ze żwawymi podkręceniami tempa i sporą dawką klimatu. Zamykający Endtime to powolny walec z dodanymi do niego mrocznymi wstawkami (inspirowanymi twórczością Fields of the Nephilim), zaśpiewanymi czysto i beznamiętnie przez Jonasa. Pomimo oczywistego sięgnięcia do angielskiej tradycji, [3] brzmiał lepiej niż oryginalniej niż pierwszy album. To właśnie tutaj muzycy Katatonii stworzyli zręby swojego stylu, który na kolejnych wydawnictwach mieli doskonalić i konkretnie modyfikować. Dla dawnych fanów była to ostatnia godna uwagi płyta, dla innych był to naprawde początek historii muzycznej zespołu.


Najwcześnieszy skład, zdjęcie z 1993.
Od lewej: Jonas Renkse, Andreas Nyström, Guillaume Le Huche

W tym okresie Nyström grał również w Diabolical Masquerade i Bewitched, natomiast Renkse z Fredrikiem Normanem współtworzył October Tide. Sukces pierwszej płyty tego projektu Rain Without End z 1997, postawił muzyków Katatonii przed poważnym dylematem. Zastanawiali się oni czy dalej kontynuować doom/deathową drogę poprzednich wydawnictw, czy też zdecydować się na zmianę stylistyki muzycznej. Ponieważ już między pierwszym a drugim albumem Szwedów było sporo różnic, można było przypuszczać, że ekipa zdecyduje się na drugą opcję. Mało kto jednak spodziewał się tak gwałtownego zwrotu akcji i radyklanego odcięcia się na [6] od metalowych korzeni. Tak jak Paradise Lost, Tiamat czy Anathema, Katatonia zaczęła czerpać ze stylistyki rockowej i nowy krążek oparto na tradycyjnym rockowo-metalowym instrumentarium z gitarami, basem i perkusją, z rzadka tylko wzbogaconym brzmieniem nastrojowych klawiszy. Muzycy z jednej strony sięgnęli do rocka gotyckiego z lat 80-ych XX wieku (Sisters of Mercy, The Cure i Fields Of The Nephilim), prostocie tworzonej muzyki oraz jesiennym klimacie całości, zobrazowanym sugestywną okładką. Drugim odwołaniem był rock alternatywny spod znaku Radiohead, słyszalny w sporej ilości przesterowanych riffów i różnorakich efektów. Największą metamorfozę przeszedł jednak lider zespołu, który na nowej płycie zaśpiewał we wszystkich utworach czystym głosem. Nie było to jeszcze naiwne anemiczne pseudośpiewanie jak w późniejszych latach, a dość niski głos pod Roberta Smitha z The Cure. Choć i wcześniej formacja stawiała na prostotę, to jednak nie ubierała kawałków w formy tradycyjnych piosenek. Te schematy zdominowały większość utworów, miejscami w tej prostocie posuwając się za daleko, bo zwłaszcza w pierwszej połowie płyty odczuwało się powtarzalność motywów. Pozostałością po starej Katatonii była charakterystyczna ściana gitar, a także mało skomplikowana perkusyjna. W starym stylu prezentował się też nastrój muzyki, malowany w ponurych i mrocznych barwach, uderzających w w pesymistyczne i dołujące tony. Album podzielono na trzy części. Pierwsza obejmował żwawe i wyraźnie rockowe pierwsze pięć utworów, druga - to krótki Gone (wpierw alternatywnie brzmiąca radioheadowa ballada, która w drugiej połowie przechodziła w cięższe rejony). W końcu nagrano trzy utwory z muzyką wolniejszą i bardziej metalową: wzbogacony symfonicznymi ornamentami Last Resort oraz wyraziste gitarowo Nerve i Saw You Drown. Zamykającego całość Distrust w zasadzie mogłoby go nie być, pomimo ciekawych popisów Jonasa na perkusji. [6] otwierał nowy rozdział w karierze Katatonii, która na zawsze zmieniła oblicze zespołu. Jak zwykle w takich sytuacjach wielu fanów po takiej metamorfozie skreśliło grupę, jednak pojawiło się też dużo nowych wielbicieli - szczególnie takich, którzy nie gustowali w ekstremalnych odmianach metalu. W tym dryfowaniu ku graniu klimatycznemu, ten materiał jeszcze do końca nie przekonywał, sprawiając wrażenie nie do końca dopracowanego. Ograniczenie metalowego czadu i pójście w rejony rockowe przejawiało się w topornej i pozbawionej finezji formule, wyraźnie kontrastującej z autorskimi albumami zespołów, na których Szwedzi się wzorowali.
[7] miał odpowiedzieć na pytanie czy spokojniejsze granie z [6] okazało się jednorazowym wybrykiem, czy też czymś trwalszym w historii zespołu. Jonas Renkse i Anders Nyström postanowili dalej pójść drogą zarysowaną na poprzedniku i płyta okazała się jeszcze mniej agresywna niż rok wcześniej. Tym razem napisano dopracowane utwory, w których nie było miejsca na nieprzemyślane zagrywki. Materiał obracał się w rejonach typowego rocka i metalu klimatycznego, od czasu do czasu jedynie wzbogaconego większą dawką czadu. Któryś raz z kolei kawałki były proste, a odstępstwa od struktur zwrotkowo-refrenowych były rzadkie, najczęściej występując po drugim refrenie. W przeciwieństwie do dość jednolitego w kwestii tempa [6], tutaj znalazło się więcej różnorodności. Obok utrzymanych w żwawych tempach numerów, były równiez utwory wolniejsze, zbudowane na ciężkich riffach i walcowatym tempie. W tych ostatnich najmocniej można odnaleźć ślady doomowych korzeni Katatonii. Nie zabrakło eksperymentów i odwołań do alternatywnego rocka a la Radiohead. Ograniczono za to wpływy The Cure, co było zasługą głównie lepszych wokali Jonasa, tym razem już wyraźnie śpiewającego po swojemu - anemiczną, choć momentami też histeryczną manierę wokalną. Nyström postawił na alternatywnie brzmiącą gitarę, a w solówkach - na te inspirowane Paradise Lost. Wyraźnym nowum była gra na perkusji - Dan Swanö bębnił z kombinacjami i przejściami. Nowinką był generalnie pozytywny, choć wciąż niepozbawiony ciemnych barw klimat muzyki, do czego przyczyniło się czyste i selektywne brzmienie. Do doomowej przeszłości odnosiły się pierwsze cztery numery (For My Demons, I Am Nothing, In Death A Song oraz Had To Leave). Wyciszony i oparty głównie na leniwym brzmieniu organów Hammonda This Punishment przypominał twórczość Anathemy z czasów Alternative 4 i spełniał rolę przerywnika przed drugą rockową połową płyty. Dwa największe mini-przeboje to żwawy Right Into The Bliss oraz melancholijny Strained. Rozpoczynający i kończący się od pasażu gitary akustycznej refleksyjny A Darkness Coming to pierwsze próby mocowania się z bardziej progresywnym graniem. Pełen różnego rodzaju zniekształceń cover Jeffa Buckley`a Nightmares By The Sea to kolejny przykład alternatywnego rocka spod znaku Radiohead w wykonaniu Szwedów. W końcu zamykający całość siedmiominutowy Black Session stanowił połączeniem starego z nowym. Monotonny i banalny rytmicznie walec miał swoje korzenie w [3], ale został wymieszany z rockową melodyką i sporą chwytliwością. To co nie do końca wypaliło na [6], zostało podane tutaj znacznie lepiej, z większą dawką różnorodności i ciekawych pomysłów. Pojawiło się też sporo nowych wątków i patentów, które miały stanowić zaczyn dla kilku kolejnych albumów. Jednocześnie ci, którzy liczyli na powroty do ciężkich brzmień, ostatecznie pozbyli się złudzeń.
[8] przyniósł Katatonii długo wyczekiwaną stabilizację i spokój. Po raz pierwszy od początku istnienia zespołu, udało się stworzyć stały skład zespołu, który przetrwał kolejne osiem lat. Krążek stanowił ukoronowanie ewolucji, którą Szwedzi rozpoczęli jeszcze na [3]. To muzyka zanurzona głęboko w rocku i metalu klimatycznym, której głównym atutem były kontrasty między fragmentami ostrymi a klimatycznymi a także okazjonalne przypominanie o doomowej przeszłości. Jednakże kompletnie zanikły wpływy Paradise Lost, Anatahemy, grup z kręgu rocka alternatywnego i gotyckiego. Katatonia zabrzmiała oryginalnie i po swojemu. Jej styl to przede wszystkim specyficzna gra Andersa Nyströma, przeplatającego ciężkie proste riffy ze zwiewnymi melodiami oraz klimatycznym brzdąkaniem, sięgającym korzeniami muzyki rockowej z przełomu lat 60-tych i 70-tych XX wieku. Renkse wykonywał kawałki zdołowanym i beznamiętnym głosem. Należało pochwalić kombinującego i ostro mieszającego z rytmiką perkusistą Daniela Liljekvista. Zespół powoli dawkował porcję rarytasów, bo początek utrzymano w powolnym nastroju, co było zasługą klimatycznego Dispossession. Za to Chrome to już mieszanka lekko odjechanego doomu w zwrotkach z przebojowym rockiem w refrenach. Za to absolutnym novum dla Szwedów był We Must Bury You - prosty rockowy kawałek, wzbogacony sporą dawką elektronicznych ozdobników. Po nim powraca rockowo-klimatyczna tradycja w bardzo melodyjnym Teargas, podana jednak w wyjątkowo zwięzłej i skondensowanej muzycznie formie. Smutny I Transpire to ponury utwór z dość ostrą pracą gitar w refrenach. Więcej pozytywnych emocji serwował oparty na kontraście spokojnych zwrotek i emocjonalnych refrenów Tonight`s Music i ta wolta w jaśniejsze rejony była kontynuowana w Clean Today - numerze ze słyszalnymi wpływami heavymetalowymi w partiach gitar. Ponieważ jednak Katatonii najlepiej wychodziły doły, to następny w kolejce był powolny i ciężki The Future Of The Speech. Lżejsze i momentami akustyczne motywy wrzucono do Passing Bird, z którym sąsiadował prawdziwy przebój - pełen dynamiki, gitarowego czadu i rewelacyjnych linii wokalnych Jonasa Sweet Nurse. Na koniec ambitniejszy Don`t Tell A Soul, rozpoczynający się nie mal folkowo, lecz szybko przechodzący w ognistą kompozycję, pełną rockowego i metalowego czadu. O ile w latach 90-tych Katatonia nagrywała dobre i bardzo dobre płyty, to jednak pozostawała wyraźnie w cieniu Paradise Lost, Anathemy, My Dying Bride, Tiamat czy The Gathering. Dopiero na początku XXI wieku, gdy część tych zespołów złapała zadyszkę, Szwedzi wyraźnie złapali wiatr w żagle.


Od lewej: Roger Öjersson, Andreas Nyström, Jonas Renkse, Daniel Moilanen, Niklas Sundin

Nagrywając udany [8] muzycy w zasadzie wyczerpali możliwości tworzonego przez siebie klasycznego metalu klimatycznego. Utrzymywanie na kolejnych płytach tej samej stylistyki groziłoby stagnacją, a docelowo także nudą. W międzyczasie Renkse, Nyström, Äkerfeldt i Swanö nagrali debiut deathmetalowego Bloodbath, co u niektórych fanów Katatonii ożywiło nadzieję na powrót do większej dawki czadu. [9] do pewnego stopnia zaspokoiła te nadzieje na ostrzejsze wymiatanie, jednak Szwedzi po raz kolejny zaskoczyli, bo zamiast wracać do korzeni poszybowali daleko w przyszłość. Grupa zwiększyła dynamikę i energię kompozycji, często stawiając na średnie, a nawet szybsze tempa i ograniczając charakterystyczne dla siebie walcowanie. Ekipa wprowadziła elementy nowoczesnego metalu XXI wieku, polegającego na odejściu od standardowych riffów i melodii, zabawę efektami i sprzężeniami a także na połamaną rytmikę i niespodziewane przejścia od fragmentów stonowanych do bardziej ognistych. Te nowinki sprawiły, że w oczach części fanów zespół zaczął wręcz flirt z nu-metalem i po prawdzie pewne elementy hardcore`owej wściekłości, math rocka i djentu przedostały się na ten krążek (Ghost Of The Sun). Część kawałków była na wskutek tego mniej przystępna i odrzucająca przy pierwszym przesłuchu. Pozostałością po dawnych czasach był jesienny nastrój, Renkse wciąż śpiewał beznamiętnie lub na chłodno deklamując niezbyt optymistyczne opowieści. Gitarowe melodie i solówki nie stanowiły już tak wyrazistego składnika jak w przeszłości, raczej pojawiając się w niespodziewanych momentach jako smaczki i dodatki. Okazjonalne formacja odwoływała się do doomowego ciężaru, szczególnie w wolniejszych numerach. Zupełnie odmiennie zostało za to potraktowane brzmienie - grupa rozpoczęła współpracę z nieznanym wówczas producentem Jensem Bogrenem, który odarł utwory ze oldschoolowego brudu i nadał im współczesną wyrazistość produkcji. Zmianę tą należało ocenić pozytywnie, gdyż dopiero w latach późniejszych Bogren stał się synonimem plastikowego i produkowanego seryjnie brzmienia. Album zawierał różnorodny zestaw utworów. Z kawałków ostrzejszych uwagę zwracał wspomniany już melodyjny Ghost Of The Sun z hardcore`owymi krzykami, w pamięć zapadał również najostrzejszy w zestawie Wealth - kawałek połamany rytmicznie i pełen technicznych zawijasów. Wolniejsze i marszowe oblicze Katatonii zawarto w mrocznym Sleeper, stonowanym i ozdobionym nonszalanckimi solówkami Nyströma Wil I Arrive i przede wszystkim pełen pozytywnego nastroju Evidence. Najbardziej klimatycznie i po części balladowo formacja zaprezentowała się w A Premonition z wpływami indie rocka oraz One Year From Now ze wstawkami fortepianowymi. Najbardziej zaskakujące fragmenty tego albumu zostawiono na koniec. Najpierw w postaci w pełni akustycznej ballady Omerta, a potem będącego jej zupełnym przeciwieństwem instrumentalnego Inside The City Of Glass, w którym leniwe tempo i wyraziste melodie solowe nałożono na ciężki gitarowy podkład oraz klawiszowe tło, co przywodziło skojarzenia z debiutem sprzed lat. O ile wcześniej zespół mniej lub bardziej nawiązywał stylem do innych klimatycznych zespołów metalowych, tak tutaj totalnie oderwał od tego co było w przeszłości i stworzył nową jakość. Z czasem tą drogą podążyli też inni klimaciarze, a także sporo nowych zespołów, dla których Katatonia stała się wzorem tego typu grania. [10] zawierał niepublikowane nagrania z początkowego okresu działalności.
W połowie pierwszej dekady XXI wieku metal klimatyczny zaczął przeżywać symptomy kryzysu. Anathema i Tiamat pogrążyły się w niemocy twórczej, Paradise Lost i My Dying Bride zaczęli tworzyć krążki nie wnoszące zbyt wiele nowego do gatunku. Na tym tle Katatonia otrzymała szansę udowodnienia, że sukces poprzednich dwóch albumów nie był przypadkiem. [11] to kontynuacja nowatorskiego podejścia do muzyki klimatycznej, opartego na kontrastach fragmentów spokojnych i plumkających z nowocześnie metalowymi. Płyta obfitowała we współczesne riffy, pełne dysonansów i tworzących jednolitą płaską ścianę dźwięku. Nie zabrakło popisów rytmicznych perkusisty Daniela Liljekvista, którego połamany styl gry nawiązywał do math rocka i Tool. Tak jak wcześniej, tak i tym razem zamiast gitarowych solówek postawiono na zwiewne melodie. Mało było też klawiszy, elektronicznych dodatków i sampli. To co odróżniało ten album od poprzednich to przede wszystkim większa jednolitość muzyki, objawiająca się w pewnym jej zwolnieniu, nastawieniu się mocniej na metalowe brzmienie kosztem ograniczenia elementów rockowych. Zrezygnowano także z utworów odmiennych muzycznie od reszty, za to było słyszalnie przytłaczająco, a kawałki trzymały się dołujących klimatów. Płyta nie była łatwa w odbiorze, głównie za sprawą kilku mniej oczywistych i bardziej rozbudowanych numerów bez wyrazistych refrenów. Było tutaj coś dla każdego: pełen okazjonalnej hardcore'owej wściekłości Leaders, balladowy My Twin, bujający Soil`s Song, nowoczesny Consternation oraz eksperymentalny Follower. Płyta zamykała najbardziej popularny okres działalności Katatonii, w którym grupa wdarła się na szczyty metalu klimatycznego i przez pięć lat nie schodziła z piedestału, tworząc nowe trendy oraz zdobywając sporą grupę naśladowcó. Ciekawe pomysły rytmiczne, brzmieniowe i melodyczne do dziś mogą robić pozytywne wrażenie. Grupie nieźle udało się w programowo prostych kompozycjach zawrzeć mnóstwo ambitnych pomysłów, a także prawdziwą kopalnię negatywnych emocji.
Przyswojenie i zrozumienie [13] okkazało się trudniejsze niż wcześniejszych płyt, a przy pierwszym odsłuchu wręcz nawet rozczarowywało. Wszystko za sprawą kierunku, w którym podryfowała stylistycznie muzyka. Tym razem postanowiono w niespodziewanym dotychczas stopniu postawić na klimat na tle płynących w większości nieśpiesznych temp. Te momenty oparto na bogato zaaranżowanych, a momentami nawet pseudosymfonicznych wstawkach klawiszowych oraz wykorzystaniu brzmienia gitar akustycznych. W połączeniu z flegmatycznym i pozbawionym energii wokalem Renkse i małą przebojowością całości, tworzyło najbardziej smętny i ponury album w dorobku Katatonii. W największym stopniu dotyczyło to środkowej części, gdzie skoków napięcia i dawek mocy było zdecydowanie najmniej. Podobać się za to mogły numery najmocniej przypominające czasy [11], z nowocześnie metalowymi riffami oraz pokręconą rytmika perkusyjną. Z całości wyrózniał się oparty o dialogi gitar akustycznych z przestrzennymi klawiszami Idle Blood. Mogły się podobać leniwie kroczące się numery w postaci The Promise Of Deceit czy New Night. Atrakcyjnie wypadły jeszcze pełen rzężących riffów i progresywnych naleciałości Day And Then The Shade oraz bonusowy Ashen. Ostatecznie album przyjmował oblicze dość zaskakujące - spokój i senny nastrój, co nie każdemu musiało się podobać. Na szczęście dłuższe obcowanie z tą muzyką przynosiło więcej pozytywnych emocji, choć nie był to ten sam poziom jakościowy co na trzech wcześniejszych płytach. Krążek okazał się ostatnim nagranym w najbardziej znanym i cenionym składzie. W 2010 grupę opuścili bracia Norrman, którzy postanowili reaktywować October Tide - tym razem już bez udziału Jonasa Renkse.
Na sześcioutworowy [16] trafiły głównie B-strony singli. Mikael Äkerfeldt utworzył ze Stevenem Wilsonem z Porcupine Tree Storm Corrosion.

ALBUM ŚPIEW ŚPIEW PERKUSJA BAS GITARA, KLAWISZE GITARA
[1-2] Jonas `Lord Seth` Renkse Guillaume `Israphel Wing` Le Huche Andreas `Blackheim` Nyström
[3] Mikael Äkerfeldt Jonas `Lord Seth` Renkse Andreas `Blackheim` Nyström Fredrik Norman
[4] Mikael Äkerfeldt Jonas `Lord Seth` Renkse Andreas `Blackheim` Nyström
[5] Jonas `Lord Seth` Renkse Mikael Oretoft Andreas `Blackheim` Nyström Fredrik Norman
[6] Mikael Äkerfeldt Jonas `Lord Seth` Renkse Mikael Oretoft Andreas `Blackheim` Nyström Fredrik Norman
[7] Jonas `Lord Seth` Renkse Dan Swanö Andreas `Blackheim` Nyström Fredrik Norman
[8-13] Jonas `Lord Seth` Renkse Daniel Liljekvist Mattias Norrman Andreas `Blackheim` Nyström Fredrik Norrman
[14-17] Jonas `Lord Seth` Renkse Daniel Liljekvist Niklas Sandin Andreas `Blackheim` Nyström Per Eriksson
[18] Jonas `Lord Seth` Renkse - Niklas Sandin Andreas `Blackheim` Nyström
[19] Jonas `Lord Seth` Renkse Daniel Moilanen Niklas Sandin Andreas `Blackheim` Nyström
[20-23] Jonas `Lord Seth` Renkse Daniel Moilanen Niklas Sandin Andreas `Blackheim` Nyström Roger Öjersson
[24] Jonas `Lord Seth` Renkse Daniel Moilanen Niklas Sandin Nico Elgstrand Sebastian Svalland

Mikael Äkerfeldt (Opeth), Roger Öjersson (ex-Tiamat),
Daniel Moilanen (Runemagick, ex-Lord Belial, ex-Sandalinas, ex-The Project Hate MCMXCIX, Heavydeath)


Rok wydania Tytuł
1993 [1] Dance Of December Souls
1995 [2] For Funerals To Come... EP
1996 [3 Brave Murder Day
1997 [4] Sounds Of Decay EP
1998 [5] Saw You Drown EP
1998 [6] Discouraged Ones
1999 [7] Tonight`s Decision
2001 [8] Last Fair Deal Gone Down
2003 [9] Viva Emptiness
2004 [10] The Black Sessions (kompilacja / 3 CD)
2006 [11] The Great Cold Distance
2007 [12] Live Consternation (live)
2009 [13] Night Is The New Day
2012 [14] Dead End Kings
2013 [15] Last Fair Day Gone Night (live)
2013 [16] Dethroned And Uncrowned
2014 [17] Kocytean EP (kompilacja)
2015 [18] Sanctitude (live)
2016 [19] The Fall Of Hearts
2017 [20] The Great Cold Distance (live)
2020 [21] City Burials
2020 [22] Dead Air (live)
2023 [23] Sky Void Of Stars
2025 [24] Nightmares As Extensions Of The Waking State

          

          

          

          

Powrót do spisu treści