Amerykańska grupa deathmetalowa założona w 1984 w Brandon na Florydzie jako Executioner. Zaraz po ustabilizowaniu składu zespół nagrał pod tą nazwą demo "Metal Up Your Ass" w 1985 utrzymane w heavy/thrashowym stylu, na które złożyło się oryginalnie sześć kawałków, z których wybrano tylko dwa: Metal Up Your Ass oraz Syco-Pathic Mind, gdyż wszystkie "brzmiały tak samo". Zaraz potem zmieniono nazwę na Xecutioner, bo już wcześniej w Bostonie istniała inna ekipa Executioner. Pod tym szyldem chłopcy wydali w 1986 kasetę "Demo 1986", na której Find The Arise oraz Like The Dead prezentującą znacznie brutalniejszą muzykę, a John Tardy wył na niej tak nieludzko, że dorobił się pseudonimu "Voice Of Terror". Producent Borivoj Krgin wyszedł z propozycją umieszczenia obu kawałków na planowanej przez wytwórnię Godly Records składance. W ten sposób na kompilacji "Raging Death" z 1987, grupa znalazła się obok Sadus, R.A.V.A.G.E., Lethal Presence i Betrayel, a sama płytka przysporzyła im sporej popularności. Idąc za ciosem, nagrano kolejne demo w 1987 i rozprowadzono je w ilości 200 sztuk. Zawierało ono trzy kawałki: Enter The Gate Of Hell, ponad 8-minutowy Fight To The Death i Like The Dead. W połowie 1988 Xecutioner otrzymali od Godly Records kilkaset dolarów bez podpisywania kontraktu na zarejestrowanie debiutanckiej płyty. W tym celu formacja udała się do doskonale sobie znanego studio Morrisound. Mając w ręce gotowy materiał, Krgin postanowił poszukać dla zespołu większej wytwórni. W ten sposób taśma demo trafiła w ręce jego znajomego - Monte Connera, łowcy talentów w Roadrunner Records. W ten sposób kapela otrzymała kontrakt do podpisania, a Krgin - zwrot poniesionych kosztów. Co więcej, nowa wytwórnia wyłożyła kasę na nagranie dodatkowych czterech kawałków, na co chłopaki ochoczo przystali. Jednak przed wydaniem debiutanckiego krążka, Roadrunner zasugerował zespołowi zmianę nazwy. Nowy szyld Obituary ("nekrolog") okazał się bardziej oryginalny i wyszukany.
14 czerwca 1989 ukazał się debiut Amerykanów. Była to płyta nieokrzesana, prosta, brutalna, niesamowicie ciężka, surowa i niemalże przesiąknięta zgnilizną. John Tardy znacznie poprawił swój wokal od czasu demówek - tak potwornego "rzygnięcia" nie prezentował nikt przed nim. Do tego dochodziło grobowe i pozbawione wszelkich ozdobników brzmienie. Podobny poziom chaosu i obrzydliwości osiągnęli w tamtym czasie jedynie Autopsy na swym Severed Survival. Ciekawie prezentowała się kwestia tekstów - ich po prostu nie było. John nawet nie pokusił się o ich napisanie - po prostu ryczał tak, aby brzmiało dobrze i pasowało do muzyki, układając specjalne słowa zrozumiałe tylko dla niego. Obituary nie wypracowało sobie jeszcze żadnego stylu, ale występowały już zalążki tego co zakiełkować miało na następnych wydawnictwach. Krótkie utwory emanowały atmosferą rozkładu, walającymi się wokół zwłokami i płynącymi ściekami. Wrażenie na rosnących w siłę fanach death metalu zrobiło nie tylko przybrudzone brzmienie, ale przede wszystkim siła i bezpośredniość tych kompozycji. Takie kawałki jak Godly Begins, Gates To Hell czy Suffocation potrafiły zmieść z powierzchni Ziemi. Każda opętańcza solówka wygrywana przez duet Peres/West (jak w Deadly Intentions czy Immortal Visions) "wbijała się w umysł i zostawiała tam jątrzącą ranę". Płyta została świetnie przyjęta, zapewniając zespołowi tysiące wiernych fanów, zaś wytwórni - tysiące dolarów. Kupiono 75 000 egzemplarzy debiutu i to bez trasy promocyjnej czy specjalnego zaangażowania w promocję. Nic więc dziwnego, że album w sposób wyraźny przyczynił się do deathmetalowego boomu w Ameryce, będąc - obok Death, Cannibal Corpse i Morbid Angel - jednym najchętniej rozchwytywanych "ochłapów sonicznego mięcha". Nie ma jednak róży bez kolców - Roadrunner zepsuł pierwsze kompaktowe tłoczenie, sklejając na jednej ścieżce dwa pierwsze kawałki.
Kilka miesięcy później Obituary weszli do studia, by na próbę nagrać trzy nowe utwory, sprawdzając przy okazji możliwości sprzętu. Zanim się to jednak stało, grupę z nieznanych przyczyn opuścił Daniel Tucker - ponoć basista zapadł się pod ziemię i wszelki słuch o nim zaginął. Odszedł także Allen West, ale w jego przypadku miało to związek ze sprawami rodzinnymi - w tamtym czasie dorobił się potomka i nie był w stanie odpowiednio angażować się w sprawy kapeli, zwłaszcza koncerty. Posadę basisty objął Frank Watkins (wcześniej przewinął się przez Hellwitch), a gitarzystą został James Murphy (znany ze Spiritual Healing Death). W tym oto składzie nagrano [2], wydany 19 września 1990, - bez dwóch zdań arcydzieło death metalu. Takiego klimatu w swych kompozycjach miało naprawdę niewiele ekstremalnych zespołów, a rozwój jak na tak krótki czas był doprawy niesamowity. Kompozycje nadal były niezwykle ciężkie, ale jednoczeście dużo bardziej zwarte, przemyślane, dojrzałe, z fenomenalnymi solówkami Murphy`ego. Poprawie uległo również brzmienie, które zyskało na przestrzeni i czystości. Chłopaki gładko wkomponowali w album cover Celtic Frost Circle Of The Tyrants, przez co nie odstawał on od numerów autorskich. Galopująca perkusja, mięsiste riffy i ryk wokalisty stworzyły nieskomplikowany i rytmiczny death metal. Nowością były masywne zwolnienia oraz fragmenty utrzymane w średnich tempach, w których liczyły się głównie ciężar i miażdżące doły. Zresztą te przejścia między tempami były niespodziewane i zaskakujące. Same kompozycje były dłuższe, oscylując w okolicach 3-5 minut, a jedynie pochodzącym jeszcze z czasów demówek Find The Arise trzymały się chaotycznego stylu gry znanego z debiutu. Spontanicznego nawalania było mniej, a mocniejszy akcent postawiono na grobowy ponury klimat. Murphy wniósł wiele ambitnych i ciekawych popisów technicznych - gitarzysta nawiązał przede wszystkim do kakafonicznego i powyginanego sposobu gry solówek Allana Westa, nadając im przy tym charakterystyczne już dla siebie brzmienie. Rozpoczynające krążek pierwsze trzy utwory (Infected, Body Bag, Chopped In Half) stanowiły przykład ciekawego i zmiennego death metalu, w którym fragmenty walcowate przeplatały się z podkręceniami rytmiki i motorycznymi galopadami, natomiast prostota riffów Peresa kontrastowała z pomysłowymi solówkami Murphy`ego. Dying to numer utrzymane w większości w średnim tempie, wspaniały pod względem riffowym. Z kolei tytułowy Cause Of Death to przykład ślamazarnej wręcz rytmiki, która dopiero z czasem zyskiwała na mocy i agresji. Porcję świetnych piłujących riffów oraz kapitalnych solówek zawarto w Memories Remain, a dodatkową grozę potęgowało bicie dzwonów w tle. Na finał zaserwowano najbardziej rozbudowany Turned Inside Out, który zresztą promował koncertowy teledysk. Album okazał się najlepszym wydawnictwem w dorobku Obituary, prezentujące poziom jakościowy na który ani wcześniej ani później zespołowi nie udało się już wzbić. Wielu fanów twierdziło, że to tylko ze względu na udział w nagraniach Jamesa Murphy`ego, którego popisy błyszczały niczym perły, ale spory udział w sukcesie tej płyty mieli również pozostali muzycy. Zapoczatkowana tu stylistyka wpłynęła na takie zespoły jak Grave, Aspyx czy Incantation. Szkoda tylko, że producenci uparli się nadać bębnom suche "korytarzowe" brzmienie, a gitarom - mocnego przesteru. Suckes artystyczny pozwolił grupie na zagranie pierwszej dużej trasy po USA u boku Sacred Reich. Zaraz po jej zakończeniu ekipa wyruszyła do Europy, by siać pożogę wraz z Morgoth i Demolition Hammer. W międzyczasie John Tardy zaryczał gościnnie w kawałku Unfit Earth na Harmony Corruption Napalm Death. Po powrocie do Stanów formacja zagrała jeszcze tournee z Sepulturą i Sadus, ale podczas tych koncertów sytuacja wewnątrz kapeli zaczęła się pogarszać. Na wskutek konfliktów odszedł James Murphy, ustępując miejsca powracającemu Allenowi Westowi. Niedługo potem, zapewne dla rozluźnienia atmosfery, John Tardy ponownie wystąpił gościnnie - tym razem na płycie Master On The Seventh Day God Created...Master w 1991 w kawałkach Submerged In Sin oraz Latitudinarian.


Skład z 1990
Od lewej: Frank Watkins, James Murphy, Daniel Tardy, Trevor Peres. Z przodu John Tardy.

Pomimo wspaniałego przyjęcia z jakim spotkał się [2], dopiero trzeci album wydany 21 kwietnia 1992 przyniósł Obituary sukces komercyjny, niespotykany dotąd w death metalu - ponad 250 000 sprzedanych egzemplarzy. Z tego krążka zadowoleni byli wszyscy: muzycy, producenci, krytycy i przede wszystkim - fani. Powstał nawet teledysk do tytułowego The End Complete - tani i prymitywny pod względem technicznym, lecz szalenie cieszący oko (kilka ujęć muzyków na tle olbrzymiego drzewa, wymieszanych z fragmentami koncertu). Grupa zabrzmiała ciężej, mocniej i czyściej, instrumenty dudniły aż miło, a nieokiełznany wokal Tardy`ego wskazywał na jego świetną dyspozycję. Na albumie przedstawiono bardziej repertuar bardziej urozmaicony, choć o tej samej gwałtownej ekspresji. Bolesne sprzężenie gitary na początek, po nim uderzenie i warknięcie Tardy`ego - tak mozolnie i smoliście rozpoczynał się kolejny klasyk w otwierającym I'm In Pain, oparty na świetnym riffie i punktującej perkusji. Wokal wciąz był plugawy, ale klarowniejszy i już nie tak przytłaczający. Back To One również nie odpuszczał, a tempo wzrastało wraz biegiem czasu, podczas gdy pulsujące solówki Westa i growling świetnie ze sobą kontrastowały, tworząc zgniły klimat beznadziei o postapokaliptycznej aurze. Kruszące gitary zwiastowały Dead Silence, a ozdobą tego kawałka były efektowne przejścia perkusji oraz świetne gitarowe solówki. In The End Of Life powoli sunął do przodu, tratując wszystko na swej drodze, dopóki nie ożywiała go szybka solówka. W trakcie trwania utwór zostawał brutalnie ucięty, by powrócić do kroczącego riffu, po czym stopniowo zwalniał, aby na koniec jeszcze przyspieszyć. W tle Sickness sunął kolejny prosty, ale jakże niszczycielski riff - dowód na to ekstremalny może być minimalizm i prostota (uwagę zwracało wysunięte brzmienie bębnów). Do ciężkiegp Corrosive wrzucono niespodziewane wyciszenie i krótki akcent gitary basowej. Riffy wspaniale wgniatały w podłogę, a perkusja chłostała jakby pałeczki były co najmniej z ołowiu. Killing Time startował długim instrumentalnym wprowadzeniem opartym na ociężałym riffie i lekko połamanym rytmie, a dopiero potem wchodził ryk Tardy`ego. W tytułowym The End Complete wrażenie robiło druzgocące wejście - wokal od razu włączał się do akcji, numer specyficznie znów przyspieszał, zagęszczony przez kolejną kunsztowną solówkę. W ostatnim Rotting Ways demonicznym riffom nadano niezwykłe siarczyste zagęszczanie. Płyta nie powielała schematów i pomysłów poprzednika, a Obituary po raz kolejny udowodnili światu, że byli jedną z najlepszych deathmetalowych grup na świecie. Krążek promowano na koncertach wraz z Napalm Death i Dismember (ten skład wystąpił w czerwcu 1992 w Polsce), a do tego sporą ilość festiwali po obu stronach Oceanu. Wydawało się, że zespół ostatecznie skrystalizował swój styl, by od tej pory tylko nieznacznie go modyfikować i udoskonalać. Wykorzystując chwilę wolnego czasu, Trevor Peres i Donald Tardy wraz z Mitchem Harrisem z zaprzyjaźnionego Napalm Death, powołali do życia Meathook Seed i wydali w marcu 1993 płytę Embedded, który wypełnił asłuchalny mix rytmicznego deathu z industrialem.
6 września 1994 ukazał się [4] - najbardziej kontrowersyjny album Amerykanów. Z jednej strony był to typowy dla Obituary death - prosty, rytmiczny, niezmiennie brutalny, charakteryzujący się doskonałym masywnym brzmieniem. Z drugiej wciśnięte gdzieniegdzie wstawki hardcore`owe i etniczne nie wszystkim przypadły do gustu, co wiązało się z oskarżeniami o "zdradę metalu". Tekstowo płyta też była odstępstwem od tradycyjnych "zgniłych" klimatów na rzecz tematyki społecznej oraz ekologicznej. Mimo to na pewno godne uwagi były tak wspaniałe kawałki jak Final Thoughts, Solid State i przede wszystkim poparty teledyskiem Don`t Care. Pomimo całego tego narzekania, płyta nieźle poradziła sobie na rynku. Na tyle dobrze, że - pomimo coraz gorszej sytuacji na scenie - wytwórnia Roadrunner zatrzymała przy sobie Obituary jako jeden z nielicznych deathowych podmiotów przynoszących im zysk. Okres poprzedzający wydanie piątego albumu studyjnego można podzielić na dwa etapy. W pierwszym członkowie grupy grali po całym świecie niesamowite koncerty w doborowym towarzystwie. Jednocześnie Allen West dogadał się z niedawno wyrzuconym z Cannibal Corpse charyzmatycznym krzykaczem Chrisem Barnesem, by wspólnie uskuteczniać swoją wizję deathu w Six Feet Under. Z tą grupą West nagrał dwie płyty studyjne, po czym odszedł w nieciekawej atmosferze, by z dystansu obserwować spory i dość niezrozumiały sukces komercyjny tej kapeli. Zupełnie inaczej sytuacja wyglądała z Johnem Tardy`m, którego życie w trasie zaczęło mocno frustrować. Dopiero pod koniec 1996 muzycy zabrali się za pisanie nowego materiału, który ujrzał światło dzienne 22 marca 1997. Obrzydliwa (w jak najlepszym słowa tego znaczeniu) okładka sugerowała powrót do korzeni, jednak jak się okazało - najwyżej tekstowo. Muzycznie była to raczej kontynuacja wątków z [4] z nieco innym, odrobinę syntetycznym brzmieniem. Opinie i tym razem były podzielone, ale brak większych zachwytów miał też pewien związek z ówczesnym zalaniem sceny przez blackowy trend. Z tego albumu warto wyróżnić dwa szybkie i brutalne numery - Threatening Skies i Lockdown. Płyta zawierała eksperymentalny numer w postaci rapowanego remixu Bullituary, który znów oburzył ortodoksów gatunku. Po tym wydawnictwie o zespole jakby ucichło, a płyta sprzedawała się raczej słabo w porównaniu do poprzedniczek. Fakt ten wykorzystał Roadrunner, wydając zremasterowane reedycje dwóch pierwszych krążków, wzbogaconych o bonusy.
Wszystko zaczęło się sypać, a koniec wydawał się być bliski. Z wypowiedzi muzyków można się było dowiedzieć o słabnącym zapale Johna do grania koncertów, znudzeniem muzyką i innych problemach, głównie personalnych. W tym całym zamieszaniu w kwietniu 1998 wydano koncertowy [6], będący zapisem wystepu w Bostonie z 10 września 1997. Krążek zawierał sporo klasycznych kawałków, niektórych w dość interesujących wersjach oraz dużą prezentację ostatniego materiału z [5]. W tym samym roku Roadrunner wydał kolejne dwie reedycje i o swych dawnych pupilach jakby zapomniał. Zespół był w zawieszeniu, mimo to pojawiły się zapowiedzi nowej płyty. Premiera Final Thoughts miała mieć miejsce w 2000, jednak nigdy do tego nie doszło. Stało się tak z powodu narastających nieporozumień w zespole i coraz większych konfliktów z wytwórnią. W takim nieciekawym klimacie, Obituary zakończyli swoją działalność na długie lata. Jednak Roadrunner domagał się wydania jeszcze jednego albumu, który miał być potraktowany jako wypełnienie zobowiązań zawartych w kontrakcie. W ten sposób w 2001 powstała składanka Anthology z bonusami w postaci Buried Alive i remixu Boiling Point. Pustkę po Obituary Allen West wypełnił tworząc z Curtisem Beesonem (ex-Nasty Savage, ex-Havoc Mass) grupę Lowbrow, z którą wydał dwa albumy: Victims At Play w 1999 oraz Sex, Violence, Death w 2002. Trevor Peres dołączył do Catastrophic, a Donald Tardy powędrował w zupełnie innym kierunku, zasilając rockowy zespół Andrew W.K., z którym trafił nawet do MTV.
Pod koniec 2003 pojawiły się plotki, że muzycy znowu zagrają razem. Co ciekawe była to prawda, gdyż zespół powrócił w klasycznym składzie znanym z [3], znów pod barwami Roadrunner. Odbyło się kilka tras, panowie zaliczyli liczne festiwale, a w międzyczasie zabrali się za pisanie materiału na płytę. W ten sposób światło dzienne ujrzał [7], wydany 11 lipca 2005. Nowy materiał ozdobiła fantastyczna okładka autorstwa Andreasa Marshalla. O sile albumu stanowiło to co zwykle, a czego fanom przez ostatnie lata wyraźnie brakowało - ciężki, prosty, rytmiczny death metal wyraźnie czerpiący z poprzednich dokonań (zwłaszcza [3] i [5]). Nowością był przede wszystkim otwierający płytę instrumentalny Redneck Stomp, ale reszta kawałków rzeczywiście brzmiała niczym zamrożonych w czasie. Obituary trzymali się własnych sprawdzonych wzorców i za to należały im się brawa. John Tardy wciąż charczał jakby miał wyrzygać płuca, choć oczywiście upływające lata odcisnęły lekkie piętno na mocy jego ryku. Zespół też - świadomie czy nie - znacznie zwolnił. Przeważały średnie tempa podparte ciężką sekcją rytmiczną, z lekką domieszką brudu. Ograniczono znacznie ilość solówek, zresztą Obituary nigdy nie epatowali zbytnią wirtuozerią. Duże zainteresowanie fanów dało podstawy do sfinalizowania trzeciego teledysku, a wybór padł na diabelnie chwytliwy Insane. Podczas drugiej w Europie trasy promocyjnej zespół zawitał także 24 sierpnia 2006 do warszawskiej "Stodoły". Materiał ten stanowił trzon wydanego w 2006 DVD "Frozen Alive", a oprócz niego znalazło się miejsce dla premierowego videoklipu do On The Floor, sfinansowania którego odmówił Roadrunner. Wydawać by się mogło, że wszystko było na jak najlepszej drodze - kontrakt z Roadrunner nareszcie wygasł i Obituary podpisali kontrakt na jeden krążek z angielską Candlelight Records.
Chłopaki wzięli się ostro za pisanie nowego materiału, kiedy z kolegami musiał rozstać się nadużywający alkoholu Allen West. Jego zastępcą w trybie przyspieszonym został Ralph Santolla, który nieco wcześniej odszedł z pogrążonego w stagnacji Deicide. Właśnie z nim w składzie nagrano [8], którego nieprzypadkowy tytuł nawiązywał do prehistorii zespołu. Brak Westa przyczynił się do faktu, że był to najgorszy krążek w historii Obituary. Z płyty emanowały wszechobecna monotonia i brak pomysłowości. Sekcja rytmiczna do złudzenia przypominała Six Feet Under, wolne partie gitar odarto z dynamizmu, całość nagrano jakby bez pomysłu przewodniego. Ciekawie wypadły jedynie solówki Santolli. 29 stycznia 2008 nie pozwalający zapomnieć o sobie Roadrunner wydał zrobiony tanim kosztem The Best Of Obituary, którego kupno dla normalnego fana nie miało żadnego uzasadnienia. We wrześniu 2008 ukazała się [9], z dwoma nowymi numerami (Forces Realign, Left To Die), nagranym ponownie Slowly We Rot, kolejnym coverem Celtic Frost Dethroned Emperor oraz teledyskiem do Evil Ways. [10] nie zmienił nic w wizerunku Obituary i z pewnością dziś grupa nie należy już do czołówki gatunku.

Losy członków Obituary: