Zespół założony w 1984 w Tampa na Florydzie przez Chucka Schuldinera (właśc. Charles Michael Schuldiner, ur. 13 maja 1967) pod nazwą Mantas. Jako wielki fan Venom, Anvil i Mercyful Fate, postanowił stworzyć "najbardziej chorą grupę wszechczasów". Wyrazem tych ambicji były prymitywne, brutalne i chaotyczne demówki, których w latach 1984-1986 wydano łącznie 26 (najbardziej znane to "Death By Metal", "Reign Of Terror", "Infernal Death" i "Mutilation"). W 1987 formacja podpisała kontrakt z wytwórnią Combat i wkrótce doczekała się wydania dość wtórnego debiutu, brzmiącego niczym Possessed. Tytuł płyty ("wrzask pieprzonej Gore") nawiązywał do żony byłego wiceprezydenta USA, zagorzałej przeciwniczki metalu we wszelkiej formie. Płyta była nierówna - zawierała zarówno banalne technicznie i kompozycyjnie typowe łupanki (otwierający Infernal Death), ale również inteligentniejsze i znacznie lepsze utwory w rodzaju Zombie Ritual. Na płycie jako gitarzystę wymieniono był Johna Handa, jednak nie nagrał on ani jednej nuty. Schuldiner umiejętny sposób zrealizował sam partie gitarowe, basowe i wokalne. Warte zauważenia były także Mutilation zagrany na kilka szybkich temp oraz Evil Dead. Generalnie całość stanowiła zmasowany walec nisko strojonych gitar, rozpędzonej perkusji i brutalnego niewyraźnego wokalu. Nie był to krążek zaawansowany kompozycyjnie - struktury kawałków cechowała prostota, ale pojawiły się zaczątki specyficznej chwytliwości. Petardy przeplatały się z kompozycjami nieco wolniejszymi, a w Sacrificial zawarto całą gamę temp okraszoną "miłą" solówką. Tak to właśnie w 1987 w niezbyt spektakularny sposób zadebiutował legendarny Death. Debiut rozpoczął jednak karierę, która wkróce miała spowodować drżenie w posadach metalowego świata.
Sławę formacja zdobyła wydając 16 listopada 1988 [2] z ekstremalnie wściekłą odmianą death metalu, a entuzjaści okrzyknęli Schuldinera ojcem tego kierunku. Takiego muzyka jak on na scenie brutalnej nie było - co prawda do mikrofonu nie growlował jak Glen Benton czy David Vincent, ale jego charakterystyczny skrzek idealnie pasował do muzyki Death. Słynna okładka przedstawiająca trędowatych wyszła spod ręki grafika o polskim pochodzeniu Edwarda Repki. Uwagę zwracały wywołujące uczucie grozy inteligentne teksty, nie mające w sobie nic z taniego horroru: Leprosy - przejmujące studium na temat trądu, Born Dead - wizja przeludnionego świata bliskiej przyszłości czy Pull The Plug - próba uchwycenia odczuć człowieka utrzymywanego przy życiu wyłącznie za pomocą aparatury medycznej. Schuldiner szybko przekonał się, że jego wymarzona wizja muzyki brutalnej może ulec uszlachetnieniu i pokazać, że death metal może przekazywać jakieś wartości. Krążek o lata świetlne przebijał poziomem debiut, także pod względem instrumentalnym. Choć wiele motywów riffowo powtarzano, to Schuldiner starał się odejść od klasycznej piosenkowej konwencji i wplótł w utwory niezależne, nieco wyrwane z kontekstu motywy. Ten album zapoczątkował szaleństwo na death metal i był właściwie pierwszym dziełem z tego gatunku. Monumentalne momentami zagrywki, złożone aranżacje, częste zmiany tempa - tak w zasadzie wcześniej nikt nie grał, chociaż kilku próbowało z różnym skutkiem (Sepultura). Płytę należało słuchać w całości i tak ją odbierać, chociaż nie była koncept-albumem. Nawet fani heavy wypowiadając się o [2] przyznawali, że warto było od czasu do czasu posłuchać czegoś innego i rozszerzyć swoje horyzonty. Tym bardziej, że pomysłów tutaj było co niemiara - brutalny kawałek tytułowy, punkowo brzmiący Forgotten Past, rozbudowany Choke On It czy wgniatający w ziemię Open Casket. Ciekawostką było, że wszystkie partie basu nagrał ponownie Schuldiner, a wymieniony w składzie Terry Butler nie zagrał ani jednej nuty, gdyż materiał był dla niego "zbyt trudny" do odegrania.


Chuck Schuldiner

[3] jest do dziś tym albumem grupy, o którym mówi się najmniej. Z jednej strony był to jeszcze ten stary masywny Death bez zbędnych udziwnień, a z drugiej - próba zagrania muzyki dojrzałej i ambitnej. Trzeba się jednak przychylić do opinii, iż do dziś jest to najmniej charakterystyczny krążek w całej dyskografii kapeli. Do składu Schuldiner zwerbował wschodzącą gwiazdę gitary Jamesa Murphy`ego. Wspomógł się także sekcją rytmiczną Massacre. Swoisty "dream team" tamtych czasów nie udźwignął jednak zadania, a zespół więcej stracił niż zyskał. Na płycie w zdecydowanej większości dominowało granie pokrewne do [2], ale tu i ówdzie pojawiły się nieśmiałe próby wyłamania się z tego szablonu. Dużemu uszlachetnieniu uległy solówki i to nie tylko za sprawą Murphy'ego - także Schuldiner nabrał większej gitarowej ogłady, a jego gra zawierała już elementy charakterystycznego dla tego muzyka stylu. W warstwie wokalnej wielkich zmian nie było - w dalszym ciągu był to mix niezbyt brutalnego growlu i niewyraźnego skrzeku. W końcowy efekcie powstał niezły album, ale żaden z utworów nie stał się klasykiem. Zabrakło przede wszystkim charakteru - być może odwagi, by zrobić krok dalej. Tymczasem wydawnictwo, choć zawierało wszystko co ówczesny death metal powinien mieć, było albumem zachowawczym i w tej materii rozczarowującym. Wkrótce Murphy odszedł do Obituary, aby wziąć udział w nagraniu przełomowego Cause Of Death.
Wiele się zmieniło wraz z wydaniem [4], który zapowiadał poważne zmiany w gatunku. Tym razem w zespolem pojawili się Paul Masvidal i Sean Reinert (ur. 27 maja 1970) znani z Cynic oraz wszechstronny basista Sadus - Steve DiGiorgio (ur. 7 listopada 1967). Album szybko okrzyknięto najbardziej technicznym albumem deathmetalowym. Tym razem od razu uwagę przykuwało potężne brzmienie. Wokale Schuldinera stały się brutalniejsze, a muzyka wskoczyła w inny wymiar. Słychać wyraźnie, że wszyscy muzycy potrafili wlać w swoje instrumenty maximum emocji. Wyraźny bas i urozmaicona perkusja towarzyszyły intrygującym gitarom, wprowadzającym często kosmiczne i lekko jazzujące klimaty (choć jeszcze nie tak "pokręcone" jak na późniejszych albumach). Właściwie każdy kawałek doszlifowano do perfekcji, każdy riff dokładnie przemyślano, a wszystkie wersy tekstów - idealnie dopasowano. Wystarczy wymienić takie smakołyki jak Flattening Of Emotions, Together As One i Cosmic Sea, by zrozumieć, że nie była to typowa amerykańska łupanka w stylu Immolation czy Vital Remains. O wszystkim stanowiła tu technika, a wszystko nadzwyczajnie "kleiło się" ze sobą. Trzeba było po prostu poczuć się wchłanianym w kolejne pokłady wariackiej muzyki i poetyki Schuldinera, przeżywając jego kompozycje w głębokim transie, bo cóż było piękniejszego nad opowiadaną przez niego historię o losie człowieka. Schuldiner stwierdził w jednym z wywiadów: "Skomplikowałeś sobie życie, a ci w sekretnej masce jeszcze ci mocniej utrudniają, ale siądź i posłuchaj mojej pieśni". Japońskie wydanie krążka zawierało bonus w postaci coveru Kiss God Of Thunder dodane potem na składankę wytwórni Roadrunner At Death`s Door vol.2. Ponadto nakręcono teledysk do Lack Of Comprehension.
Na [5] zespół zwrócił się ku przystępniejszemu metalowi (Jealousy, Overactive Imagination) - wskazując jakby, gdzie miał kończyć się hałas, a zaczynać muzyka. Album na kilometr zajeżdżał jazzem i progresem, do czego rękę przyłożył z pewnością DiGiorgio, zresztą bas wyraźnie wysunięto naprzód. Album przeładowano genialnymi pomysłami, a za przykłady mogły posłużyć poparty klipem The Philosopher lub zawierający wspaniałe solówki Trapped In A Corner. Dawni fani nie kryli zawodu, lecz zwolennicy lżejszego grania wysoko ocenili nowe wcielenie Death, pełne zagęszczonych partii gitarowych. Teksty wyrażały pogardliwy stosunek Chucka do przemysłu muzycznego i prasy rockowej (In Human Form, Mentally Blind). Schuldiner po raz pierwszy pozwolił innym muzykom na skomponowanie pewnej części materiału, a po nagraniu sam był zdziwiony poziomem skomplikowania swoich partii gitar. W dodatku Gene Hoglan (ur. 31 sierpnia 1967) uparł się, aby w każdej zwrotce było jakieś perkusyjne solo. Całość zamknięto w 10 dość krótkich numerach i w porównaniu do spójnego monolitu jakim był [4], nowy krążek jawić się mógł jako nonszalanckie jam session czterech genialnych muzyków. Pod tymi z pozoru chaotycznymi utworami kryły się jednak świetnie zagrane melodie oraz kapitalne chwytliwe harmonie. Był to specyficzny, ale udany krok naprzód w porównaniu do poprzednika jeśli chodzi zarówno o stopień progresji, jak i wartość instrumentalną.
Po wydaniu tego ultratechnicznego krążka wielu zastanawiało się, w którą stronę podąży Schuldniner i czy był w stanie nagrać coś jeszcze bardziej skomplikowanego, zwłaszcza po odejściu LaRocque i DiGiorgio. Dodatkowe obawy nadeszły, gdy podano, że w nowych nagraniach wezmą udział dwaj zupełnie nieznani muzycy - gitarzysta Bobby Koelble i basista Kelly Conlon. [6] okazał się jednak totalnym zaskoczeniem rażącym z siłą bomby atomowej. Muzyka była zupełnie inna niż dotychczas - growling stał się "delikatniejszy" i przez to bardziej klarowny. Również brzmienie eksponowało elegancko z każdego instrumentu, gdyż gitary posiadały odpowiedni ciężar, a każde uderzenie Hoglana - monumentalny rytm. Nie miało znaczenia, że Schuldiner i Hoglan grali pierwsze skrzypce, a Koelble i Conlon stanowili jedynie bardzo dobre tło. Muzyka Death sama w sobie była ujmująca, o ile w ten sposób można było określić płytę deathmetalową. Kompozycje nabrały wysublimowania, niezwykłej dostojności o dużym przekazie progresywnym, rozbudowanym mnogością tematów i przemyślanymi aranżacjami. Album doskonale łączył agresję z melodiami oraz wściekłość z wyobraźnią. Z płyty emanowały szczerość i chorobliwa pasja twórcza, a wściekłość wyrażono poprzez głębokie filozoficzne i egzystencjalne teksty. Ten ponadczasowy krążek do dziś oszałamia niesamowitym wachlarzem emocji - w jednym momencie powalał brutalnymi galopadami, by za chwilę poruszyć słuchacza kolejnym dramatycznym motywem na tej gigantycznej huśtawce emocji. Chuck po raz kolejny przesunął granice percepcji fanów ciężkich brzmień i to o kolejnych kilka lat świetlnych. Fani ze zdumieniem słuchali łagodnych melodii, delikatnych pogłosów, motywów zagranych na gitarach akustycznych motywy czy elektronicznej perkusji. Jednak dynamika tych nagrań była zniewalająca i zaskakująca niesłychaną precyzją wykonania. W każdej kompozycji słychać jak tytaniczną pracę wykonali muzycy w studio nagraniowym, ile trudu włożyli w skomponowanie i zaaranżowanie tego materiału. W tytułowym Symbolic porażały nagłe niesamowite przyśpieszenia i gitarowy dialog po pierwszym refrenie. Wiele działo się w Zero Tolerance, uwagę przykuwały ambientowe "rozlane" gitarowych partii w drugiej części Without Judgement. Nastrojowe intro wprowadzało do melodyjnego Empty Words, w którym Schuldiner stworzył niesamowite "gitarowe obrazy". Obok tych nieoczywistych fragmentów stanowiących największe novum, wiele miejsca nadal zajmowało typowe biczowanie dźwiękiem. Zespół nadal wiedział jak należy przyłożyć czy zagrać wgniatający w ziemię riff. Nie zmienił siętakże "szczekający" wokal Chucka. Wszystkie te muzyczne formy były dosyć rozbudowane, ale jednocześnie konkretne i zwarte - we wszystkim zawarta była jakaś zaduma czy też duchowa mądrość, która musiała dojrzewać latami w umyśle i wrażliwości Schuldinera. Wielowymiarowość płyty nie sprowadzała się wyłącznie do samej warstwy dźwiękowej, gdyż obcowanie z tą muzyką dawało jeszcze coś, czego na próżno było szukać na większości wiernych gatunkowej stylistyce zespołów, a mianowicie wykraczające daleko ponad deathmetalowe standardy teksty - zahaczające o międzyludzkie relacje i i problemów z jakimi przychodzi się człowiekowi mierzyć w tym świecie. I tak w Symbolic podjęto temat dorastania i towarzyszących mu procesów ("Zamykam oczy/I pogrążam się w sobie/Odżywa dar kruchych wspomnień/W potrzebie utrwalania niewinności"). Zero Tolerance dotykał polityki amerykańskich mediów wobec muzyków, Empty Words - rzucanych na lewo i prawo politycznych obietnic, a 1000 Eyes wskazywał na groźbę utraty intymnności na skutek powszechnego stosowania monitoringu ("Prywatność jaką znamy/Będą wspomnieniem/Które wielu trzeba będzie przekazać/Tym, którzy jej nigdy nie znali"). Podobnie jak Morbid Angel, Death zmienił na zawsze oblicze death metalu - a właściwie zmieniał je kilkakrotnie, każdą kolejną płytą redefiniując gatunek i wytyczając nowe granice gatunku, a właściwie ich brak.


Od lewej: Shannon Hamm, Richard Christy, Chuck Schuldiner, Scott Clendenin

W 1996 Schuldiner stworzył znakomity uboczny projekt Control Denied. Będąc na fali, nagrał [7], zdaniem wielu najlepszą pozycję w dyskografii Death, z charakterystycznymi dla grupy zmianami tempa. Składu dopełnili dwaj muzycy Control Denied: gitarzysta Shannon Hamm i wyśmienity bębniarz Richard Christy (ur. 1 kwietnia 1974), a także basista Scott Clendenin. Na nowym albumie Schuldiner zmienił styl wokalny, który nabrał nadzwyczajnej skrzekliwości i jadu. Zaskakiwała fantastyczna struktura samych kompozycji, orbitujących wokół stylistyki jazzowo-deathowej. Wiele partii przypominało improwizacje dążące niemal do afirmacji każdego instrumentu. Schuldiner zawarł w tekstach trafne obserwacje umierającego świata, pozytywnych uczuć i pokazywania ich takimi jakimi powinny być. Solówki nabrały cech melodyjnych, a Christy robił sieczkę ze swojego zestawu perkusyjnego. W zasadzie każdy utwór inaczej się kończył, niż zaczynał, mając własne niepowtarzalne momenty. Takie kawałki jak Scavenger of Human Sorrow, Spirit Crusher czy A Moment Of Clarity stanowiły prawdziwy kunszt progresywnego death metalu, choć reszta niewiele im ustępowała. Dzieło dopełniły: piękny instrumentalny Voice Of The Soul oraz udany (choć nie pasujący do konwencji płyty) cover Judas Priest Painkiller. Utwory może nie należały do najłatwiej przyswajalnych, ale ich długość oraz stopień zawiłości był jak najbardziej uzasadniony (bez gwałtownych przeskoków czy wymuszonej techniki). Wielkim atutem była niezwykle przejrzysta i dopieszczona produkcja, jednocześnie w pełnio ukazująca jakim warsztatem dysponowali wówczas muzycy. Wyróżniał się bas Clendenina (sporo miejsca na solowe popisy), ciekawie prezentował się styl Hamma, ale zdecydowanie największe wrażenie robił styl grania Christy`ego. To już nie była zwykła muzyka, tylko metalowa sztuka. Krążek był zarówno perfekcyjnym dopełnieniem dwóch poprzednich płyt, jaki i magnum opus gatunku, który zapoczątkował i jednocześnie wyrzeźbił wybitny muzyk.
Kiedy album święcił triumfy na całym świecie, Schuldiner wylądował w szpitalu. Jeszcze po nagraniu płyty z Control Denied, Chuck zaczął odczuwać nasilające się bóle szyi. Prześwietlenie wykazało obecność guza mózgu. Koszt pobytu w szpitalu wyniósłby 100 000 dolarów, a jako że wytwórnie muzyczne nie ubezpieczyły Schuldinera, ten zwrócił się do fanów przez internet o pomoc finansową. 19 stycznia 2000, po ośmiu miesiącach oczekiwania, poddano go wreszcie operacji - usunięto wówczas większość guza. Przez resztę roku, Chuck pisał na Florydzie kawałki na nowy album Control Denied. W maju 2001 jednakże jego stan zdrowia na tyle się znów pogorszył, że konieczna stała się druga operacja. Chemioterapia w lokalnym szpitalu miała przynieść polepszenie zdrowia, lecz nadmierna dawka nowego leku spowodowała zatrucie i nadmierne osłabienie organizmu. Jesienią Chuck zachorował na zapalenie płuc, przezwyciężył je jednak. 13 grudnia 2001, przed południem Chuck Schuldiner zapadł w sen, z którego już nigdy się obudził. Jego śmierć była szokiem dla całej sceny metalowej. W ten smutny sposób zakończyła się kariera jednego z najlepszych zespołów cięższego grania, ale jednocześnie narodziła legenda.
Nagrania, które weszły na "pośmiertny" [8] pochodziły z koncertu w legendarnym klubie "Whisky A Go Go" w Los Angeles, zarejestrowanego podczas trasy promującej [7]. Brzmienie było surowe i mało klarowne, zdecydowanie odbiegające od tego, do jakiego przyzwyczaił fanów Death na swych studyjnych produkcjach. Podobnie sprawa miała się z wokalem, ale całość została zgrana z konsolety, bez obróbki, stąd z pewnością te niedociągnięcia dźwiękowe. Ale muzyka broniła się sama prezentując znakomicie dobrany przekrojowy materiał - od genialnego The Philosopher, poprzez świetny Zero Tolerance, agresywny Zombie Ritual po kończący koncert ciężki Pull The Plug. Technika, szybkość, agresja - było tu wszystko co było esencją muzyki Death. 28 lutego 2012 ukazał się podwójny [9], łączący [8] oraz Live In Eindhoven, także z 2001. Oba wypełniły nagrania z 1998. Dyskografię uzupełniło wydane przez Nuclear Blast w 2005 CD/DVD Live In Cottbus`98.

Muzycy Death udzielali się później w rozmaitych grupach: