Legenda amerykańskiego thrashu powstała w 1986 w kalifornijskim Oakland na gruzach Legacy. Po odejściu Steve`a Souzy do Exodus i dołączeniu dwumetrowego Indianina z plemienia Pomo - Chucka Billy`ego (ur. 23 czerwca 1962), zmieniono nazwę na Testament. Formacja podpisała kontrakt z wytwórnią Atlantic i 7 lipca 1987 wydała swój debiutancki album. Okazał się on jednym z najlepszych thrashowych krążków swych czasów. "Sucha" produkcja nie powalała, Billy nie nabrał jeszcze ryczącej maniery znanej z późniejszych płyt, niemniej jednak każdy kawałek był niesamowity. Z perspektywy czasu [1] ocenić trzeba jako najbardziej spójne dzieło Testament, bez zabaw w ballady czy kawałki instrumentalne. Było szybko, ostro i do przodu, najczystszej próby kopiący prosto w zęby thrash. Wszystko zaczynało mocne uderzenie w postaci Over The Wall, oparte na kapitalnych riffach i okraszone solówkowym pojedynkiem między Erikiem Petersonem (ur. 14 maja 1964) a Alexem Skolnickiem (ur. 29 września 1968). The Haunting zwracał uwagę znakomitym popisem Alexa, a Burnt Offerings - wyśmienitym nastrojowym klimatem. Najlepszy refren posiadał Alone In The Dark, doskonale spisała się także sekcja rytmiczna - basista Greg Christian (ur. 29 kwietnia 1966) oraz perkusista Louie Clemente (ur. 23 stycznia 1965). Krążek sprzedał się w ilości pół miliona egzemplarzy, a sukces ugruntowano koncertami z Antrax po Europie i Overkill w USA, a także EP-ką Live In Eindhoven`87, rejestrującą występ na festiwalu "Dynamo Open Air" 8 czerwca 1987. Szczególnie to pierwsze tournee należało zaliczyć do bardzo udanych. Eric i spółka zdobyli sobie wielu fanów na Starym Kontynencie, a Alex Skolnick został okrzyknięty przez miejscowych dziennikarzy jednym z najlepszych gitarzystą młodego metalowego pokolenia.
5 maja 1988 ukazał się [2], który w zamierzeniu miał różnić się stylistycznie od poprzednika. Skolnick w jednym z wywiadów dawał zresztą do zrozumienia, iż należało spodziewać się czegoś innego. Jak się okazało, były to deklaracje nieco na wyrost. Fakt, że Testament zaserwował nieco nowości, jak intro na gitarze akustycznej oraz dwie kompozycje instrumentalne Hypnosis oraz Musical Death (A Dirge). Dla urozmaicenia nagrano również cover Aerosmith Nobody`s Fault. Album lepiej wyprodukowano, gdyż muzycy mieli znacznie więcej czasu na dopieszczenie materiału. Okazale prezentowała się także okładka przedstawiająca kulę ziemską na tle kosmicznej otchłani. Mimo tych wszystkich nowości, całość utrzymano w klimatach debiutu. Starterem była przyjemna thrashowa łupanka Eerie Inhabitants z piękną solówką Skolnicka. Od razu dało się wychwycić mniej wpływów metallicowo-slayerowych - na styl Testament złożyło się przede wszystkim techniczne riffowanie Petersona pozostające w kontraście z melodyjnymi solówkami Skolnicka, nad którymi unosiły się charakterystyczne niskie krzyczące wokale Chucka Billy`ego, który na tej płycie prawie w całości porzucił wchodzenie w górki i falsety. Z posotałych numerów wyróżniały się: agresywny tytułowy The New Order z wolniejszą solówką pośrodku, niezwykle żywiołowy Into The Pit, rozbudowany dziki Disciples Of The Watch oraz ozdobiony niesamowitymi gitarowymi The Preacher. Materiał uzupełniały utrzymany w większości w średnim tempie Trial by Fire. Powstała bez wątpienia najlepsza płyta Testament z tzw. klasycznego okresu ich twórczości. Kwintet idealnie połączył na niej brutalność i żywiołowość z popisami technicznymi oraz zapadającymi w pamięci kompozycjami. Ten różnorodny materiał wielu fanom przypadł do gustu.
Po niezwykłym sukcesie dwóch pierwszych płyt, Testament stał się kapelą znaną na całym świecie. Krytycy nie mogli się nachwalić [2], wielokrotnie podkreślali, że zespół rozwijał się i szedł we właściwym kierunku. Fani tłumnie przychodzili na koncerty, a grupa wybierała się na trasę z najlepszymi - Megadeth, Judas Priest, Anthrax i Voivod. Czas jednak płynął nieubłaganie, a fani domagali się nowej płyty. Wreszcie ku radości wszystkich maniaków thrashowego szaleństwa świat obiegła wiadomość, że Eric i spółka weszli do studia w celu nagrania nowego materiału. Prace nad krążkiem nie trwały długo i 4 kwietnia 1989 na półkach sklepów wylądował [3]. O dziwo, w pierwszych tygodniach krążek przyjęto z mieszanymi uczuciami, ponieważ był zdecydowanie bardziej melodyjny niż wcześniejsza twórczość. Jednak szybko ludzie zaczęli się do niego przekonywać i szaleć przy nowych kawałkach na koncertach. Album opierał się na solidnej thrashowej podstawie, ale nie wypełnił go "czysty thrash". Testament został prekursorem stylu, który okreslono później jako "post-thrash" - jeszcze co prawda do końca niewyrażający tej idei w pełni, ale grupa uczyniła to zanim Metallica zeszła do nie-thrashowego ludu Czarnym Albumem. Ciekawe, że gdy Testament nagrał The Ballad to oburzone thrashowe towarzystwo zapluwało z wściekłości, ale gdy Hetfield i spółka rzucili na rynek swoje metalowe ballady, to jakoś te głosy oburzenia rozbrzmiewały niezbyt donośnie. Na szczęście w stosunkowo krótkim czasie płyta osiągnęła dość pokaźny sukces komercyjny, sprzedając się w liczbie 400 000 egzemplarzy. Na szczególną uwagę zasługiwało pięć utwórów. Tytułowy Practice What You Preach (często puszczany w MTV) stał się żelaznym punktem koncertów. Zaczynał się dość leniwie, ale błyskawicznie nabierał połamanego tempa. Świetny był Time Is Coming z refrenem zaśpiewanym na kilka głosów. Sins Of Omission zaczynał wstęp z filmu "Rocky", a akustyczny The Ballad był udaną kompozycją tego rodzaju. Wszystko kończył dziwny i pokręcony instrumentalny Confusion Fusion. Kwintet niszczył potężnymi melodyjnymi killerami na thrashowym fundamencie. Jesli komuś nie podszedł mix [2] (za mało twardy w gitarach), to brzmienie nowej płyty było nadwyczaj surowy, sterylne i ostre.
Po dość krótkiej, ale udanej trasie promującej poprzedni album, Kalifornijczycy ponownie zaszyli się w studiu. Co prawda ostatni krążek był nieco bardziej "przebojowy" w porównaniu z dwoma poprzednimi, ale niewielu specjalnie się tym przejmowało. Od Testament oczekiwano po prostu kolejnego metalowego kopa w twarz, a muzycy te oczekiwania po części spełnili. 24 września 1990 ukazał się [4] z okładką przedstawiającą pięć zakapturzonych postaci unoszących się nad powierzchnią wody. Sama muzyka była równie melodyjna co poprzednio i nie zatraciła thrashowego ognia. Chuck Billy śpiewał inaczej niż zwykle, w czym niektórzy błędnie dopatrywali się próby naśladowania Jamesa Hetfielda. Przecież frontman Metalliki nigdy nie odważył się na nieśmiałe growlowane wersy, jak Chuck w Falling Fast. Ekipa ponownie postawiła na cięte bezpośrednie riffowanie, zapamiętywalne solówki oraz wyeksponowanie topornego walenia w bębny Louiego Clemente. Jednkaże na tle wielu thrashowych płyt z tamtego roku, nowe dzieło Testament brzmiało wręcz archaicznie. Eksperymentalne oblicze to wplecenie do całości elementów stylistyki jazzowej (słyszalnej w riffach), połamanej miejscami rytmice, a także w powyginanych solówkach. Skolnick ograniczył tym razem swoje zapędy, stawiając na popisy krótsze i prostsze. Nowością był ponury klimat całości, który zwłaszcza w wolniejszych i ciężkich momentach ocierał się o styl późniejszych europejskich zespołów doom metalowych. Zrezygnowano z klimatycznych czy instrumentalnych ozdobników, znanych z dwóch pierwszych krążków. Takim nietypowym utworem był jedynie otwierający płytę niezbyt udany akustyczny The Beginning Of The End. Wyszedł album nierówny jakościowo, na którym najlepsze rzeczy znajdowały się na początku i na końcu. Środek generalnie rozczarowywał nijakością i zbyt dużym podobieństwem do siebie kolejnych kawałków. Na początek jednak Testament atakował średnio-szybkim melodyjnym Face In The Sky, okraszony okazjonalnymi growlingami Chucka w refrenach Falling Fast oraz wolniejszy marszowy Souls Of Black. Później uwagę zwracały dwa skrajne utwory: naznaczony punkowym wpływem Love To Hate oraz jego przeciwieństwo: mroczna ballada The Legacy. Album był jakościową sinusoidą i zespół stanął na rozdrożu. Z jednej strony czuć było chęć powrotu do korzeni, ale balansowały je in minus ciągoty do kombinowania oraz do mroczniejszego. Jako całość płyta zwyczajnie nie przekonywała w takim stopniu jak wcześniejsze dokonania zespołu - co więcej, momentami odnosiło się wręcz wrażenie, że ekipa zaczynała się powtarzać i wałkować te same patenty. Z biegiem lat [4] miał się okazać jednym z najmniej lubianych i cenionych przez fanów.
Dość kontrowersyjną pozycją nagraną przez Testament był [5], wydany 15 maja 1992. Został nagrany "pod" Alexa Skolnicka wraz ze wzrastającą falą powszechnej wśród thrashowców mody na podążanie tropem komercjalizowania swych kompozycji poprzez uproszczenie muzyki i łagodzenie brzmienia. Tak postapił Megadeth na Countdown To Extinction, Exodus na Force Of Habit i Anthrax na Sound Of White Noise. Numery stały się masywne, grane w kroczących tempach, a Chuck Billy chwilami śpiewał wręcz jak Sebastian Bach ze Skid Row albo Kory Clarke z Warrior Soul - ale zrobił to w sposób tak obłędnie pozytywny, że w tym zakresie nie było nad czym rozpaczać. Wszechstronne partie Skolnicka zagrano z niesamowitym wyczuciem i chłodną precyzją dozowania środków. Jego gra - mieszanka energii i komercji - sprawiała, że każdorazowy odsłuch krążka sprzyjał nasyceniu żądzy słuchania błyskotliwej techniki. Niestety, na tej stylistycznie zmianie nie poznano się wystarczająco - nie doceniono zwłaszcza niezwykłego talentu Skolnicka do szukania inspiracji w najróżniejszych odmianach muzyki i umiejętności przetransponowania ich na grunt metalu. Kompozycje oparto o znakomite melodie, inspirowane łagodniejszymi odmianami metalu, ale wykonane z pasją i w oparciu o wciąż słyszalną thrashowa motorykę. Ten metal był wystarczająco ciężki i znacznie dynamiczniejszy od ówczesnych dokonań Metalliki, Exodus czy Flotsam And Jetsam. Niepodpatrzoną nigdzie atrakcyjnością cechował się już Electric Crown z niepowtarzalną energią. Jeśli So Many Lies wydawał się nieco blady przy kapitalnym otwieraczu, to już Let Go My World przypominał w dużej mierze stylistykę [4], a masywny The Sermon demolował całkowicie. Tytułowy The Ritual stanowił kwintesencję post-thrashowego transowego heavy/power, a klimat zbudowano tu w prosty i jednocześnie genialny sposób w łączeniu dosyć agresywnych i przeciwstawnych im onirycznych partii. Krążek byłby niemal idealny, gdyby nie słabsza końcówka - Troubled Dreams nie posiadał takiej siły rażenia jak inne utwory, a balladowy Return To Serenity był słabszym ogniwem całości, zbyt radiowym i miękkim. Wydawnictwo miało niepowtarzalne brzmienie - tak ustawionych gitar, głębokich i jednocześnie surowych i ciepłych trudno było znaleźć gdzie indziej. Bas Grega Christiana czynił większe spustoszenie niż perkusja, w któej przeważały głównie blachy. Nie była to płyta dla thrashowych ortodoksów, którzy do dziś nie potrafią zespołowi wybaczyć takiego odskoku, raczej przeznaczono ją dla fanów melodii w otoczce potężnych riffowych natarć i maestrii wykonania. Nastąpiła stopniowa dezercja - część słuchaczy pragnęła powrotu do tradycyjnego testamentowego pędu, inni znów nie potrafili znieść zespołu bez Skolnicka, który wkrótce miał opuścić szeregi formacji. Mimo wszystko [5] okazał się najdoskonalszym dziełem z "czarnoalbumowej" fali dorobkiewiczów, a jednocześnie trudny do zagrania w warunkach koncertowych. Jedno było pewne - mit Testament jako kapeli wściekłej i dzikiej upadł. Pojawiła się wizja piątki Amerykanów, którzy dali się okiełznać wytwórni i zaczęli kalkulować jaki będzie ich następny komercyjny krok.


Od lewej: Eric Peterson, Greg Christian, Chuck Billy, Louie Clemente, Alex Skolnick

Po poklepywaniu po plecach przez media i zmasowanej fali krytyki ze strony fanów, z zespołu odeszli Alex Skolnick i Louie Clemente. Reszta chłopaków nie poddała się i przyjęła do składu dwóch muzyków Forbidden - gitarzystę Glena Alvelaisa i bębniarza Paula Bostapha. Kwintet w tym zestawieniu wydał 2 kwietnia 1993 [6], na który złożyły się cztery nagrania z koncertu w Los Angeles. Dodano także dwie niespodzianki - pierwszą był nagrany od nowa Reign Of Terror z pierwszej taśmy demo. Drugą - wersja radiowa Return To Serenity. Warto nadmienić, że albumik posiadał jedną z najgorszych okładek metalowych wszechczasów, porównywalną chyba jedynie do "dzieł" Artillery. Wkrótce miejsce nowych nabytków zajęły pierwszoligowe gwiazdy - James Murphy oraz John Tempesta. [7] stanowił częściowy powrót do klasycznego grania z mnóstwem świetnych riffów i nieźle rozbudowanymi kompozycjami. Potężny wokal Billy`ego, umiejętnie przez niego modulowany, robił wrażenie zarówno piekielnie niskim growlem, aż po partie czystego śpiewu. Do tego dochodziła wgniatająca w ziemię mocarna gitara Murphy`ego oraz prąca do przodu niczym czołg perkusja. Na płycie, obok świetnych thrashowych kawałków w stylu Shades Of War, Dog Faced Gods czy Low, znalazło się też miejsce dla ballady Trail Of Tears oraz instrumentalnego Urotsukidoji, zainspirowanym japońskim filmem z 1989 o tym samym tytule. Materiał miażdżył i wbijał w ziemię, a średnie tempa tylko potęgowały wrażenie kompletnej rozpierduchy. [8] zawierał również trzy znane już nagrania, lecz w wersjach akustycznych (Return To Serenity, The Legacy, Trail Of Tears).
Niestety, wkrótce szeregi formacji opuścili nie tylko Murphy i Tampesta, ale nawet Greg Christian. Po kilku zawirowaniach w końcu udało się Billy`emu i Petersonowi skompletować skład, ale tylko studyjny. Wydany w czerwcu 1997 [9] to kompletnie odmieniony stylistycznie Testament. To co już było ciężkie i potężne na [7], tutaj osiągnęło poziom ostateczny. W ten sposób Testament zaczął grać death metal - znacznie obniżono strojenie gitar, a Billy przestawił się wyłącznie na growling. Tym samym Kalifornijczycy z premedytacją odcieli się od swoich korzeni, czego ogromna rzesza fanów nigdy im nie wybaczyła. Wielu z trudem zaakceptowało thrash z lekkim "powiewem" deathu z [7], ale nowy materiał został przez nich skreślony już na starcie. Mogły przypaść do gustu mocne The Burning Times lub John Doe, ale nowej muzyce zabrakło po prostu stylistycznej tożsamości, co próbowano maskować ekstremalnym ciężarem. 1 grudnia 1997 ukazała się składanka Signs Of Chaos, m.in. z przeróbkami Sails Of Charon Scorpions i Draw The Line Aerosmith.
Nie przejmując się krytyką, zespół przystąpił do nagrywania nowego albumu w superskładzie: Billy, Peterson, Murphy, DiGiorgio i Lombardo. [10] spotkał się z wieloma ciepłymi recenzjami w prasie fachowej. Był muzyczną kontynuacją poprzednika, ale zagranym z prawdziwą mocą i pasją. Poza growlingiem, Billy tym razem zapuszczał się w bardziej melodyjne rejony. Świetnym wstępniakiem był Do Not Resuscitate z orientalnym intrem przechodzącym w ostrą jazdę. Najlepszy Eyes Of Wrath zaczynał się spokojnie i tajemniczo, by zaskoczyć nagłym wejściem wokalu. Klasycznym thrash/deathowym kawałkiem był Legions Of The Dead, a najmocniej wczesny Testament przypominał skoczny Allegiance. Wydaje się, że w tamtym czasie taka ekipa po prostu nie mogła nagrać czegoś słabego. Trasę po Europie rozpoczęły cztery koncerty w Polsce: w Szczecinie, Poznaniu, Warszawie i Katowicach. Październik 2001 przyniósł [11] - zawierający starsze nagrania, ale nagrane zupełnie od nowa. Pomysł powstał na gruzach idei zremixowania dwóch pierwszych płyt Testament i wydania ich ponownie. Początkowy zamiar członków grupy zmienili fani, którzy w internecie zaproponowali muzykom nagranie utworów na nowo. Peterson i spółka wyszli naprzeciw tym oczekiwaniom i wybrawszy po kilka numerów z dwóch pierwszych krążków nagrali je ponownie tak, by brzmiały wreszcie jak powinny. W Alone In The Dark oraz Reign Of Terror za mikrofonem stanął Steve Souza. Doskonałe brzmienie i pierwsza liga, jeśli chodzi o umiejętności muzyków, doskonale rekompensowały niepokojące wieści z obozu Testament o chorobie Chucka Billy`ego.
Wpierw wykryto nowotwór u Jamesa Murphy`ego, który przeszedł skomplikowaną operację usunięcia trzech różnych guzów, które rozwinęły się w jego korze mózgowej. Lekarzom udało się usunąć 70% raka, a gitarzysta poddał się długotrwałej chemioterapii. Następnie tą samą straszną chorobę zdiagnozowano u Billy`ego. Wokalista, którego operację sfinansowała częściowo zrzutka fanów, poddał się zabiegowi w 2001 w szpitalu w San Francisco. Podczas ośmiogodzinnej operacji Indianinowi usunięto 90% nowotworu i rozpoczęto kurację na tyle wyniszczającą, że Chuckowi groził dodatkowo przeszczep zastawki i fragmentu tętnicy. Na szczęście liczba krwinek w jego organiźmie unormowała się, a poziom rakotwórczych hormonów osłabł na tyle, że Billy mógł wrócić do śpiewania. Świat obiegła wieść o reaktywacji Testament i to w oryginalnym składzie. Billy, Peterson, Skolnick, Christian i Clemente ruszyli w wielką trasę, z której do rejestracji wybrano koncert w Londynie i wydano jako [12]. Zespół zaprezentował praktycznie wszystkie swoje klasyczne przeboje, począwszy od Over The Wall, a na Sins Of Omission skończywszy. Całość brzmiała nadzwyczaj świeżo i energicznie. Formie wokalnej Chucka nie można było nic zarzucić, a Skolnick nadal czarował solówkami jak za dawnych czasów. Na scenie pojawił się również John Tempesta i jego partie perkusyjne wypadły zdecydowanie lepiej, niż zachowawcze bębnienie Clemente. Jedyną wadą było wrażenie, że głosy publiczności były dogrywane w studio. W marcu 2006 Testament był główną gwiazdą katowickiej "Metalmanii".


Od lewej: Greg Christian, Eric Peterson, Chuck Billy, Alex Skolnick, Paul Bostaph

Wydany przez Nuclear Blast 29 kwietnia 2008 [13] był pierwszym albumem studyjnym zespołu od dziewięciu lat, jakkolwiek muzycy umieścili na nim parę ponownie nagranych kawałków znanych z [11]. Warto podkreślić powrót do składu Alexa Skolnicka (ostatni raz grał w studio na [5]) oraz Grega Christiana (opuścił grupę po [7]). Louie Clemente nie zagrzał długo miejsca w reaktywowanej kapeli - dwanaście lat nie miał nic wspólnego z grą na perkusji i po prostu nie nadawał się już do tej roboty. Wpierw wybrano na nowego bębniarza Nicholasa Barkera (znanego z Cradle Of Filth i Dimmu Borgir), lecz nie otrzymał pozwolenia na wjazd na teren USA. W zaistniałej sytuacji konieczna rekrutacja Paula Bostapha, byłego perkusisty Forbidden i Slayer. Wielu fanów obawiało się, że przeskoczyć [10] będzie bardzo ciężko, inni po osobie Skolnicka prognozowali powrót do średniej jakości dublera [5]. Nowy krążek był zdecydowanie bardziej melodyjny niż [10], a utwory przepełniał czysty wokal Chucka. Można by powiedzieć, że album stanowił powrót do klasycznego thrashowego grzania, ale słychać również elementy mocniejsze. More Than Meets The Eye atakował świetnym rozpędzonym tempem, następny The Evil Has Landed znacznie zwalniał, ale wzbogacała go świetna solówka Skolnicka. Wszystko kończył Leave Me Forever ze spokojnymi nastrojowymi zwrotkami. Każdy mógł znaleźc tu coś dla siebie, a poszczególne kompozycje posiadały własny charakter i duszę. Płyta miała być pierwotnie wydana jeszcze w 2004, jednak przez wzgląd na stan zdrowotny Billy`ego, materiału na czas nie ukończono. Krążek promowano m.in. podczas trasy "Priest Feast", na której Testament poprzedzali Megadeth i Judas Priest (20 lutego 2009 w Cardiff).
Nieco zmian przynosił [14]. Bostapha zastąpił Gene Hoglan - człowiek-legenda, przed którym rozstępowało się morze setek przeciętnych perkusistów. Choć Bostaph wykonał poprzednio świetną robotę, Gene wprowadził do Testament blasty, bezlitośnie masakrując swój zestaw zarówno w singlowym Native Blood, jak i True American Hate. Tego mocniejszego uderzenia na [13] momentami brakowało - zwłaszcza takiego, które następowało znienacka. Kolejnym nowym aspetkem było lekkie złagodzenie, może nie brzmienia, ale samej muzyki. Materiał w pewien sposób rozwijał konwnecję poprzednika, ale odwoływał się też do wcześniejszych produkcji jak [4] i [5]. W kilku utworach zastosowano powolne, klimatyczne i niemal natchnione wstawki. Wśród dziewięciu kompozycji wyróżniały się (poza wspomnianymi dwoma): otwierający Rise Up oraz Man Kills Mankind, w którym doskonałe refreny kontrastowały z przeciętnymi zwrotkami oraz również dobry chwilami Last Stand For Independence. Reszta kawałków wypadła poniżej oczekiwań - znalazło się jeszcze kilka momentów ciekawych, a nawet zachwycających (zwłaszcza w gitarowych zagrywkach i solówkach), lecz przeważały numery nudne i męczące. Tytułowy Dark Roots Of Earth jawił się zupełnie bez pomysłu, natomiast Cold Embrace stanowił encyklopedyczny przykład wypełniacza. Niepostrzeżenie przelatywały A Day In The Death i Throne Of Thorns. Pod względem technicznym album jak zwykle robił wielkie wrażenie, ale zatrzęsienie riffów i kalejdoskop solówek nie mogły w pełni stanowić o jakości płyty. Zabrakło po prostu większej ilości świetnych numerów. Za każdym przesłuchaniem czegoś brakowało i nie do końca satysfakcjonowało. Nienaganna forma wokalna Chucka i kryształowa produkcja Andy`ego Sneapa również procentowały. Warto wspomnieć też o niezłych tekstach, autorstwa nie tylko Billy`ego i spółki, ale także zaproszonych do współpracy gości, wśród których znalazł się m.in. Steve Souza.
Z grupy odszedł w atmosferze wzajemnych niesympatycznych oskarżeń Greg Christian, a jego miejsce zajął stary znajomy Steve DiGiorgio. Steve dobrze wiedział jak działać w parze z Hoglanem i jego klangujące partie na [16] wyeksponowano odpowiednio mocno. Na dwóch poprzednich krążkach Skolnick czarował po swojemu i niby wszystko było na swoim miejscu, ale mikstura tych charakterystycznych elementów twórczości Testament jakoś nie chciała nabrać odpowiedniego smaku. Tym razem Chuck Billy skupił się na tekstach, a cały materiał napisał Peterson przy skromnym współudziale Skolnicka. Formacja zaprezentowała witalność, która nie sprawiała wrażenia wymuszonej. Melodyjne zapędy udanie zbalansowano agresją i typowymi dla Amerykanów żwawymi galopadami. Precyzyjnie poprowadzonym chirurgicznym cięciem usunięto niemal wszelkie skłonności do jałowego pitolenia. Solówki służyły utworom, a nie były tylko wymuszonym obowiązkowym punktem numerów. Kawałki były zwarte i konkretne, a co najważniejsze wreszcie zaczynały czymś się od siebie różnić. W tej ostatniej kwestii można było rzecz jasna zrobić więcej i nie jest to jeszcze poziom urozmaicenia, który bezpowrotnie odegnałby nudę, zwłaszcza od mniej zagorzałych fanów Testament. Jednak po dwójce monolitów wypełnionych bliźniaczymi utworami, z których niemożliwością było wyodrębnić choćby jednego prymusa, kapela zrobiła krok w dobrym kierunku - choćby w Centuries Of Suffering, Neptune`s Spear czy Seven Seals. Zamiłowanie do nowoczesnej krystalicznej produkcji, którą zapewniali Eric Peterson i Andy Sneap to również znak rozpoznawczy zespołu, co w latach poprzednich skutkowało nadmierną sztucznością płyt. Tym razem lepiej było również i na tym polu - nadal nie było miejsca na choćby najmniejszy pyłek brudu, ale produkcja stawiała na organiczność, a do utworów wpuszczono nieco więcej oddechu.
[17 kontynuował stylistykę i jakościowy poziom z poprzednika. To był żwawo zagrany thrashowy krążek z wieloma chwytliwymi fragmentami, do których można było wracać z przyjemnością i ciekawością. Utwory naturalnie zawierały mnóstwo nawiązań do wcześniejszych płyt, z naciskiem na [3] i [13], ale na zasadzie ciekawostki wpleciono tu i ówdzie blackowe riffy w towarzystwie gęstych blastów i wrzeszczących wokali. Przy przemilczeniu innowacji w Curse Of Osiris, reszta materiału była przewidywalna w dobrym tego słowa znaczeniu. Przy uważniejszym przesłuchu część numerów wydawała się jednak słabsza (City Of Angels, Ishtar`s Gate, Catacombs), natomiast pozostałe mogłyby trwać krócej przez co nabrałyby skonsolidowanej treści. Do miana killerów z tej płyty pretendowały głównie Children Of The Next Level, Symptoms, The Healers oraz Code Of Hammurabi. Zespół powinien również rozejrzeć się za producentem z odpowiednio mocnym autorytetem z zewnątrz, który jasno zasugerowałby zespołowi dokonanie stosownych cięć. Peterson i Billy poskładali wszystko według własnego uznania i w efekcie fani otrzymali prawie godzinę muzyki. Testament nagrał przyjemny, doskonale zagrany i gładko wchodzący krążek, utrzymujący załużoną kapelę w topie światowej czołówki thrash metalu.

Muzycy Testament udzielali się później w rozmaitych grupach:

ALBUM ŚPIEW GITARA GITARA BAS PERKUSJA
[1-5] Chuck Billy Eric Peterson Alex Skolnick Greg Christian Louie Clemente
[6] Chuck Billy Eric Peterson Glen Alvelais Greg Christian Paul Bostaph
[7] Chuck Billy Eric Peterson James Murphy Greg Christian John Tempesta
[8] Chuck Billy Eric Peterson James Murphy Greg Christian Jon Dette
[9] Chuck Billy Eric Peterson Derrick Ramirez Gene Hoglan
[10] Chuck Billy Eric Peterson James Murphy Steve DiGiorgio Dave Lombardo
[12] Chuck Billy Eric Peterson Alex Skolnick Greg Christian Louie Clemente
[13] Chuck Billy Eric Peterson Alex Skolnick Greg Christian Paul Bostaph
[14-15] Chuck Billy Eric Peterson Alex Skolnick Greg Christian Gene Hoglan
[16-17] Chuck Billy Eric Peterson Alex Skolnick Steve DiGiorgio Gene Hoglan
[18] Chuck Billy Eric Peterson Alex Skolnick Steve DiGiorgio Chris Dovas

Glen Alvelais (ex-Forbidden), Paul Bostaph (ex-Forbidden), Gene Hoglan (ex-Dark Angel, ex-Death, Strapping Young Lad),
James Murphy (ex-Death, ex-Obituary), John Tempesta (ex-Exodus), Steve DiGiorgio (ex-Sadus), Dave Lombardo (ex-Slayer, Grip Inc.),
Chris Dovas (ex-Unflesh, ex-Seven Spires, Dovas, ex-FireWing, Evulsion)


Rok wydania Tytuł TOP
1987 [1] The Legacy #12
1988 [2] The New Order #11
1989 [3] Practice What You Preach #23
1990 [4] Souls Of Black
1992 [5] The Ritual #12
1993 [6] Return To The Apocalyptic City EP
1994 [7] Low
1995 [8] Live At The Fillmore (live)
1997 [9] Demonic
1999 [10] The Gathering
2001 [11] First Strike Still Deadly (kompilacja)
2005 [12] Live In London (live)
2008 [13] The Formation Of Damnation #29
2012 [14] Dark Roots Of Earth #17
2013 [15] Dark Roots Of Thrash (live)
2016 [16] Brotherhood Of The Snake #11
2020 [17] Titans Of Creation #17
2025 [18] Para Bellum

          

          

          

Powrót do spisu treści