Amerykański zespół założony w 1993 jako Atlantis Rising z inicjatywy Witalija Kuprija. Ten Ukrainiec miał już w wieku 19 lat duże osiągnięcia w dziedzinie muzyki, m.in. udział w Konkursie Chopinowskim, recitale w USA i Europie, występ w słynnym "Carnagie Hall", stypendium Kijowskiej Akademii Muzycznej oraz szwajcarskiego Konserwatorium Muzycznego w Bazylei. Po wyemigrowaniu do Szwajcarii, Kuprij starał się jak najczęściej występować w lokalnych klubach. Przypadkowo na jeden z takich koncertów pofatygował się student szkoły jazzu w Lucernie - Roger Staffelbach. Między chłopakami od razu zawiązała się przyjaźń i razem postanowili założyć zespół. O pomoc poprosili pasjonata z Ameryki - właściciela słynnej Shrapnel Records, Mike`a Varney`a. Po przesłaniu kilku taśm uzyskano jego aprobatę, ale pod warunkiem, że dzieła duetu wzbogacą się o linie wokalne. Sam Varney podsunął kandydaturę Johna Westa, którego śpiew porównywano do manier Joe Lynn Turnera i Glenna Hughesa. Trio przypadło sobie do gustu, ale do szczęścia brakowało jeszcze sekcji rytmicznej. Witalij jako fan grania neoklasycznego, postanowił udać się na koncert swego ulubieńca Yngwie Malmsteena. Właśnie na nim poznał perkusistę Mike`a Terranę. Z kolei basista Kevin CHown posiadał licencjat w klasie jazzu i miał za sobą wiele sukcesów związanych z uniwersytecką formacją State Jazz Band. Współpracował ponadto m.in. z Tedem Nugentem i Magnitude 9.
W dwa tygodnie zrealizowano debiut, który wydała oczywiście Shrapnel Records. Artension dopiero stawiali pierwsze poważne kroki na rynku muzycznym, a mimo to dzięki talentowi i wysokim umiejętnościom technicznym muzyków, album zdołał przyciągnąć do siebie nieliczną, ale wierną grupę fanów. Pod względem muzycznym nie można traktować tej płyty jako szczytowego osiągnięcia, co potwierdził rozwój grupy w przyszłości. Krążek zdominowała gra Kuprija i Staffelbacha. Rozpoczynający World Of Illusion wykonano w średnim tempie, a gitarową solówkę zagrano bez polotu. Znacznie lepiej wypadł żywszy Into The Eye Of The Storm z szalejącymi klawiszami, a wypełniony licznymi partiami improwizowanymi Smoke And Fire mógł być kojarzony bardziej z amerykańską odmianą hard rocka niż z progresywnym metalem. Pewnym urozmaiceniem był Lost Memory rozpoczynający się od gitary klasycznej i skręcający w stronę metalu neoklasycznego. Nareszcie John West popisał się możliwościami wokalnymi, zwłaszcza jeśli chodziło o umiejętności modulowania głosem. Red`s Discovery początkowo wprowadzał w świat jazzu, aby następnie przenieść słuchacza w sferę pasaży odgrywanych przez Kuprija oraz na pole klawiszowo-gitarowej bitwy. Generalnie West trzymał się przede wszystkim wysokich rejestrów i sprawiał wrażenie, jakby bał się wyjść poza pewne granice. Podobne wrażenie dotyczyło równiez gry świetnych przecież instrumentalistów. Na pocieszenie pozostawał fakt, że druga część albumu była znacznie lepsza od pierwszej.
Następny rok muzycy spędzili na komponowaniu i realizacji kolejnego krążka. Na [2] należało odnotować gościnny udział w Goin` Home Jamesa Murphy`ego, który za dwa lata miał odwdzięczyć się Kuprijowi zapraszając go do udziału w sesji nagraniowej solowego albumu Feeding The Machine. Krążek był kontynuacją ścieżki obranej na debiucie. Zagrany w średnim tempie Area 51 zwracał uwagę wirtuozowskimi partiami klawiszy oraz dobrą technicznie solówką. Through The Gate charakteryzował się pięknym początkiem, rytmiczną gitarą i specyficznym zacięciem. Właściwie to na nim doszło do "przebudzenia feniksa" w osobie Johna Westa, który potwierdził, że oprócz usypiania potrafił także interesująco śpiewać. Ponadto solówka na klawiszach została zagrana z prawdziwą werwą, a w dalszej części "przeobraziła" się w solówkę gitarową, by zakończyć się klawiszowym majstersztykiem. Duże wrażenie robił wyraźny wokal Westa na balladzie Valley Of The Kings, a Blood Brother nasuwał skojarzenia z Hammondami Jona Lorda. Album opatrzono niewątpliwie lepszą produkcją, co było wyraźnie słyszalne w sferze brzmieniowej poszczególnych instrumentów. Jednocześnie trzeba podkreślić, iż jedynie talent Kuprija ratował przed porażką całokształt. Niewątpliwie Staffelbach był dobrym gitarzystą, ale nie dorównywał takim geniuszom jak Greg Howe, George Bellas czy Tony MacAlpine. To właśnie on wraz z Terraną i Chownem przyczynił się obniżenia wartości płyty.
W 1998 z grupy odeszli Chown i Terrana. Nagrany z nową sekcją rytmiczną [3] żadnych rewolucyjnych zmian nie przynosił. Co prawda poziom artystyczny nadal był wysoki, ale jeśli Gaalaas i Onder wtopili się w zespół w taki sposób, że trudno zauważyć różnicę między poprzednikami, nie było miejsca na specjalny optymizm. Witalij powinien bardziej zdecydowanie pokierować rozwojem grupy, tym bardziej, że Murphy zagrał partie solowe na czterech kompozycjach. Bardziej wymagający słuchacze oczekiwali rozwoju, który nie nastąpił. Podobać się za to mogła okładka będąca kontynuacją serii żywiołów z pierwszego krążka (statek miotany falami wzburzonymi przez sztorm). Forces Of Nature robił wrażenie nieco "ospałego", tak jakby muzycy nie wyrażali specjalnej chęci do gry. Wszystko spoczęło zatem na barkach klawiszowca, gdyż pozostali jakby nie chcieli wykorzystać swych wszystkich atrybutów. Niewiele było jasniejszych punktów - jednym z nich był Ride Like The Wind z ciekawą solówką Staffelbacha, którą następnie podejmował Witalij. The Truth rozpoczynał interesujący motyw zaczerpnięty z muzyki poważnej. Pomimo intrygującego początku Lost Horizon został przez muzyków znacznie spowolniony - niczym jakaś tajemna siła nie pozwolała się im rozpędzić. Ten krążek był praktycznie kalką poprzedniego, lecz nie był aż tak interesujący, opierając się na niemal identycznych schematach.


Od lewej: Witalij Kuprij, Roger Staffelbach, John West, Kevin Chown, Mike Terrana

Rok milenijny skłonił Johna Westa do napisania tekstów na nowy album, które dotyczyły kierunku, w jakim podąża cywilizacja. Bezsprzecznie [4] stanowił przełomowy moment w twórczości Artension. To już nie był zwykły metal progresywny - stylistyka obracała się teraz w kręgach progresywnego powermetalu z cięższym brzmieniem, szybszymi kompozycjami i doskonałą współpracą całego kwintetu. Na starcie oczy cieszyła futurystyczna okładka przedstawiająca fabryczną linię produkcyjną jako symbol rozwoju współczesnej cywilizacji ostrzeżenie dla ludzi przed przekraczaniem pewnych granic. W The Way w głosie Westa można było się doszukać pewnych podobieństw do wokalu Matsa Levena (m.in. Yngwie Malmsteen). Mocnym punktem był Wings Of War z solówką klawiszową żywcem wyjętą z z solowych dokonań Kuprija. Ballada Time Goes Slowly By West zastosował różne skale głosu, natomiast w The Loser Never Wins zawarto niemal wszystkie elementy składające się na cały album - jakby muzycy zaczerpnęli z różnych utworów drobny pierwiastek każdego i syntetycznie wkomponowali go do układanki, z której powstał jeden muzyczny konglomerat. Na koniec Artension zaprezentowali przebojowy I See Through Your Disguise z niewątpliwie ekwilibrystycznymi wyczynami Kuprija. West ostatecznie wpasował się w ramy gatunkowe progresywnego metalu.
Było to ostatnie wydawnictwo pod szyldem Shrapnel Records. Źródeł tego faktu należało szukać w samych działaniach włodarzy wytwórni. Przede wszystkim Artension jako progresywny nie był zespołem typowym dla Shrapnel. Sam fakt, że Kuprij był wirtuozem nie wystarczył. Promocja w mediach była śladowa, a z koncertami było jeszcze gorzej. Wystarczy wspomnieć wylot do Japonii, gdzie wynikły problemy z dokumentami, a oczekiwanie na reakcję wytwórni trwały tydzień. Firma nie sprostała zadaniu i musiała ponieść tego konsekwencje. Muzycy pragnęli mieć większą kontrolę nad tym, co dzieje się wokół grupy, w tym możliwość zareagowania w odpowiednim momencie na wypadek niepokojących poczynań płytowych potentatów. W konsekwencji Artension znaleźli się pod skrzydłami włoskiej Frontiers Records. W tym samym czasie wrócili Mike Terrana oraz Kevin Chown. Wszystkie te pozytywy wpłynęły na fakt, iż [5] był najlepszym dokonaniem formacji, zachwycającym zróżnicowaniem kompozycji, wielością pomysłów i rozbudowanymi kompozycjami. Zespół chciał zaznaczyć różnice między okresem twórczości przed 2001 i po nim. Nietrudno było przeoczyć zmianę logo i stylistyki samej okładki. Your Victory potwierdzał, że John West zdołał znacznie ożywić swój wokal. Piękno i patos bijące z tej kompozycji można nazwać prawdziwie mocnym wstępem, a gra Witalija Kuprij na Running Out Of Time była trudne do opisania. Można było ją opisać jako "klawiszowa błyskawica z kosmicznymi grzmotami". Sacred Pathways nie odstawał poziomem od reszty, jednak błędem byłoby określenie go jako wyróżniającego się z reszty. Silent Temple zabierał w daleką podróż w czasie, podczas której słuchacz zanurzał się w tajemniczej atmosferze starożytnych świątyń. Instrumentalny charakter utworu stanowił właściwe urozmaicenie struktury całego albumu. Cudownym początkiem rozpoczynał się The Emperor, a potem przeradzał się w typowy dla Artension dynamiczno-wirtuozerski kawałek. Początek March To Ruin kojarzył się z Black Diamond Stratovarius, ponadto emanował naleciałościami z muzyki poważnej i porażał efektownym pojedynkiem klawiszowo-gitarowym. Flower Of The King przypominał po raz kolejny, że formacja opanowała po mistrzowsku komponowanie balladowych hitów. Muzycy w pełni zrewanżowali się za niedociągnięcia aranżacyjne na pierwszych trzech albumach i podarowali fanom prawdziwe arcydzieło.
Na [6] styl uległ ostatecznej krystalizacji przy zachowaniu wysokiego poziomu wykonawczego. Nie było mowy o żadnych słabszych momentach, a poprzeczka ze "Świętych Ścieżek" została nieznacznie pokonana, potwierdzając profesjonalizm ekipy. Uwagę przykuwała świetna okładka przedstawiająca wojowniczą maskę na tle kanionu. To odwołanie do rdzennych mieszkańców Ameryki Północnej nie było dziełem przypadku, gdyż indiańskich przodków posiadał John West. Pasaże klawiszowe rozpoczynały New Discovery oparty na solidnych strukturach melodycznych. Pewne urozmaicenie aranżacyjne zastosowano w Innocence Lost w formie retro-klawiszowego początku. Duży ładunek subtelności niósł ze sobą The Last Survivor, natomiast Hearts Are Broken zawierał momenty gitarowe w stylu Malmsteena. Symphonic Expedition brzmiał jakby Beethoven przeniósł się do XXI wieku i podłączył do instrumentu Kuprija. Celem było oczywiście zaadoptowanie dzieł mistrzów muzyki poważnej, konkretnie z okresu klasycyzmu. Endless Days mógłby stanowić radiowy hit z partią gitary klasycznej, dodającej utworowi uroku i czyniący z niego solidnie oszlifowany diament. Call Of The Wild pod względem stylistycznym mieścił się w ramach amerykańskiego hard rocka, ale okraszony został progresywnymi pasażami klawiszowymi. Nikt nie powinien czuć się zawiedziony po wysłuchaniu tak dojrzałego i przemyślanego albumu.
[7] ukazał się pod szyldem wytwórni Marquee/Avalon, z nowym logo i zmianą stylistyki okładki. Istotniejszą zmianą była ponowna absencja Kevina Chowna, na którego miejsce przyjęto Steve`a DiGiorgio, znanego generalnie z klimatów deathmetalowych. Rozbieżność gatunkowa mogła niepokoić, ale basista bez problemu zdołał wpasować się w stylistykę nowego przystanku na swojej drodze. Mało tego, DiGiorgio stworzył najbardziej wyraziste partie basu w całej karierze Artension. Wstęp do The Day Of Judgement odegrano moderato (umiarkowanie) ze specyficzną melodyką w głosie Westa. Następnie wszystkie instrumenty podjemowały przewodni temat giusto (w tempie właściwym dla utworu), a główna partia solowa tym razem przypadła wpierw Staffelbachowi, dopiero potem klawiszom. W Federation Staffelbach grał forte (silnie) - nie zabrakło tu klasyczno-kosmicznej solówki Kuprija w konwencji tempo subato (modyfikując tempo), aby następnie powrócić do motywu przewodniego. Stand & Find wyróżniał się partią barokowych klawiszy i arcyszybkim popisem Kuprija, który zagrał risoluto (zdecydowanie) i presto (szybko). Album był niezły, choć nie tak porywający jak [5] i [6].
West, Staffelbach i Mistheria spotkali się też w projekcie Artlantica.

Byli i obecni członkowie zespołu udzielali się później w rozmaitych grupach: