Amerykański zespół progresywno-powermetalowy utworzony przez Marka Boalsa we wrześniu 2000 w Kalifornii, po zakończeniu udanej trasy z grupą Yngwie Malmsteena promującej Alchemy. Wokalista zaprosił do współpracy Witalija Kuprija i Virgila Donatiego, z którymi współpracował przy okazji swej drugiej płyty solowej Ring Of Fire w 2000. Składu dopełnili George Bellas i Philip Bynoe, którzy pracowali wcześniej w studio z Kuprijem. Debiut Ring OF Fire był rezultatem poszukiwań znakomitych instrumentalistów, niebywałego wokalnego talentu lidera i jego neoklasycznych melodyjnych inklinacji. Już wyborny neoklasyczny Circle Of Time udowadniał, że zebrali się mistrzowie gatunku. Shreddujące solówki Bellasa i dialogi jego gitary z Kuprijem wywoływały zdumienie, a nawet konieczność odsłuchu z pozycji kolan. Jasnym punktem krążka był też niewątpliwie neo-epicki Samurai, nasuwający malmsteenowe inklinacje do muzyki wschodniej. Progresywno-heavy/powerowy City Of The Dead pretendował do miana największego przeboju, w tytułowym The Oracle za to zabrakło nieco myśli przewodniej. Po przerywniku instrumentalnym uderzał Land Of Illusion, gdzie szybkie partie mieszały się ze zwolnieniami i licznymi ozdobnikami gitarowo-klawiszowymi w bardziej przyjazny dla słuchacza sposób. Mało wyrazisty (zbyt spokojny) Take Me Home szybko przelatywał ku świetnie pomyślanemu wokalnie dynamicznemu Face The Fire. Mark Boals zaprezentował się kapitalnie, choć mógłby częściej schodzić z wysokich rejestrów. Zastosowano brzmienie bardzo dobre ze zrównoważoną głośnością gitary i klawiszy oraz niezbyt głośną sekcją rytmiczną.
Nagrywanie kolejnej płyty przesunęło się o dwa lata, gdyż Boals zaangażowany był priorytetowo w nagrywanie War To End All Wars Malmsteena. Nie uczestniczył jednak w jego trasie koncertowej i zadzwonił do starych kumpli, by znów spotkać się w studiu nagraniowym. Tym razem w składzie pojawił się inny wirtuoz gitary Tony MacAlpine, który doskonale się spisał w wykonaniu elementów neoklasycznych, elegancko powiązanych z progresywnymi zagraniami Kuprija. Pod względem przebojowości materiał jednak ustępował debiutowi. Melodie były jakby wyciszone, naznaczone delikatnym smutkiem i niepotrzebnie połamane wielością przejść. Z albumu biła jednocześnie pewność siebie - wszystko zostało zaprezentowane teściwie, w sposób znakomicie dopasowany i niemal bez zbędnych dźwięków. Energiczny Refuge Of The Free był jakby tłem dla niesamowitych popisów MacAlpine`a. Until The End Of Time z kolei był kompozycją malmsteenową bez Malmsteena, zrobioną według ścisłej recepty szwedzkiego wirtuoza. Nie uniknięto jednego potknięcia w postaci System Utopia - numeru nijakiego w porównaniu z resztą i nawet sami muzycy nie dawali tu wszystkiego z siebie. Złagodzenie pewnego chłodu i wystudiowania zastosowano w melodyjno-nostalgicznej balladzie Make Believe. Reszta numerów była na ogół dobra, a słuchacz raczej skupiał się na ozdobnikach i popisach instrumentalnych niż na melodiach, które do atrakcyjnych poprzez prostą chwytliwość nie należały. Boals wykonał swoją robotę należycie, choć czasem odnosiło się wrażenie pewnej ostrożności i zachowawczości. Znakomita sekcja rytmiczna napędzała całość przy świetnie wpasowanych klawiszach Kuprija, nie wysuwających się przed szereg i czarujących nienachalnie lekką nonszalancją. Pod względem wykonania i brzmienia powstała płyta nienaganna, ale ta ponad godzina muzyki mogłaby zawierać więcej atrakcyjnych melodii, gdyż etykieta "progresywny neoklasyczny metal" nie wykluczała nigdy dawki inteligentnie podanej przebojowości.
Na [4] klawiszowcem został Steve Weingart, który wcześniej w metalowych projektach się nie pojawiał. Nagrano album gitarowo cięższy niż poprzednie, jednocześnie MacAlpine nie potrafił nawiązać takiego dialogu z klawiszami jak poprzednio. Ponadto pojawiło się nieco melodii z prostszymi refrenami charakterystycznych dla AOR. Za przykład posłużyć mogły Change i The Key, które wzbogacono o elementy neoklasyczne. Im dalej tym progresywnego metalu było więcej jak Perfect World z elementami epickimi, umiejętnie połączonymi z chwytliwym refrenem rockowym. Odejście od neoklasycznych wstawek i motywów w końcu zaczynało przeszkadzać, a same solówki MacAlpine`a stanowiły fuzję gatunkową różnych stylów, nie zawsze wywodzących się z rocka. Wokalnie Boals rozegrał wszystko znakomicie, na dużą uwagę zasługiwały również złożone partie perkusyjne Virgina Donati. Płyta miała bardzo selektywne brzmienie, ale przeznaczono ją raczej dla zwolenników spokojnych odmian metalu progresywnego.
Blisko dekadę grupa pozostawała w w uśpieniu. W celu nagrania [5] Boals i MacAlpine nawiązali współpracę z nowymi, choć powszechnie znanymi muzykami. Powrócił do Kuprij, a sekcję rytmiczną utworzyli wirtuoz gitary Timo Tolkki (tu grający na basie) oraz perkusista Jami Huovinen. Tytuł albumu mógłby z pewnością przyciągnąć fanów Sabaton, ale sama muzyka już niekoniecznie. Ring Of Fire postawił na granie progresywne, bez odgłosów toczących się bojów i wojennego klimatu. Zachowano typową dla poprzednich płyt stylistykę przekazu i muzyka po części opierała się o neoklasyczny fundament mocno osadzony w stylistyce Artension. Kuprij w zasadzie był aktorem pierwszoplanowym, a jego partie klawiszowe (na które czekało się z napięciem) były fenomenalne. Boals śpiewał tym razem mocno i nieco siłowo, jakby mimo wszystko chciał coś tu stworzyć wojenny klimat, jednak struktura kompozycji specjalnie na to nie pozwalała. Trochę nadziei w tym zakresie dawały początek Mother Russia, ale tylko w obszarze zakreślonym przez ogólny styl, jak również nastrojowy i powolnie toczący się Battle Of Leningrad - najbardziej monumentalny na całej płycie, ale jednak wbrew tytułowi mało epicki w warstwie muzycznej. Tony MacAlpine zrezygnował ze shredu, co było słychać w kompozycjach nacechowanych elementami neoklasycznymi jak They`re Calling Your Name. Fundament kładł Kuprij, a MacAlpine skręcał na nieco inne tory. Z tych najbardziej neoklasycznych kawałków najlepiej prezentował się Where Angels Play, w którym liczba progresywnych chwytów została ograniczona do minimum, a podobać mogło się kilka cytatów z Vivaldiego w wykonaniu Witalija. Czasem było to granie trudne, pełne zmian i skomplikowanych aranżacji jak w wolniejszych Empire czy też Land Of Frozen Tears z pełnymi dramatyzmu melodyjnymi refrenami. Trafiło tutaj też nieco gatunkowej przeciętności w progresywno-powermetalowym No Way Out, było również nijakie zakończenie w postaci Rain - niczego nie podsumowujące, a wpisujące się w ogólną przeciętność Artension. W ośmiominutowym Firewind ekipa rozpędzała się powoli, wolno rozwijając wątek główny w numerze pozornie lżejszym osadzonym na podbudowie neoklasycznej, w rzeczywistości najbardziej złożonym na tym krążku. Tu obok Kuprija kapitalną partię rozgrywał Boals, który w takich nastrojowych utworach zawsze dawał z siebie maksimum umiejętności. Tak też zaangażował się w naprawdę pełnym uroku Our World - może mało metalowym, ale mocno osadzonym w solowej twórczości wokalisty. Sekcja rytmiczna miała trudne zadanie, bo nadążyć za tymi wszystkimi niespodziewanymi nieraz zmianami to była spora sztuka. Timo Tolkki poradził sobie w graniu neoklasycznym, a dodatkowe brawa należały się Huovinenowi, który przecież doświadczenia w takim graniu nie posiadał. Rozczarował nieco pasywny styl gry MacAlpine`a, ale szczerze mówiąc przecież Tony nie zachwycał od dłuższego czasu. Czegoś zabrakło w sferze produkcji, przede wszystkim pod względem gitary. Ogólnie sporo zapożyczeń z dawniejszych lat twórczości wszystkich muzyków i nieco mylący tytuł - album porządny, ale do zachwytów było daleko.
Przed przesłuchem [6] należało koniecznie zapoznac się z aktualnym składem, bo on miał decydujące znaczenie dla oceny tej płyty. Liderów wsparła pozyskana trójka muzyków włoskich. Nieznany basista Stefano Scola wydawał się być najsłabszym punktem ekipy. Aldo Lonobile to gitarzysta znakomity, ale jednak nie dorównywał osobowością MacAlpine`owi i Bellasowi. Istotą i sensem tej grupy była zawsze wirtuozerska współpraca Kuprija i gitarzysty w połączeniu z wysokiej klasy wokalem Boalsa i umiejętnie rozłożonymi akcentami progresywno-neoklasycznymi. Styl gry Lonobile w znacznej mierze nie zapewniał tego czego się od Ring Of Fire oczekiwało i ten album był w dużej mierze średnio udanym kompromisem pomiędzy umiarkowanie melodyjnym progresywnym metalem włoskim, a wyeksponowaną stylistyką klawiszową Kuprija w przedziale od Artension po jego albumy solowe. Cieszyła wysoka forma wokalna Marka Boalsa i jego na pewno na tej płycie słuchało się z przyjemnością nie mniejszą niż na płycie Shining Black z tego samego roku. W niespecjalnie interesującym i umieszczonym na początku sentymentalno-pompatycznym The Beginning tylko ten śpiew ratował całość. Epicko orientalny w średnim tempie Storm Of The Pawns to raczej remake podobnych dostojnych utworów własnych i w pewnym stopniu Artension z dawniejszych czasów - za dużo tu fortepianu, a za mało realnego metalu. Bardzo to wszystko wysublimowane artystycznie, pozujące na sztukę przez duże S, ale mało atrakcyjne, także w pojawiających się tu akcentach teatralnych i neoklasycznych. Melancholia to utwór agresywniejszy z wysokimi wokalami Boalsa, zdecydowanie progresywny w chłodnym stylu i na pewno zabrakło jakiegoś punktu zaczepienia w grze duetu Kuprij-Lonobile. Chciałoby się usłyszeć jakąś atrakcyjną melodię, nawet w stylistyce AOR, zamiast tego zaprezentowano wystudiowane, ale pozbawione emocji wynurzenia wokalno-instrumentalne w rozwlekłym Gravity i ta kompozycja naprawdę nie zasługiwała na miano sztandarowego numeru tytułowego. Coś lepszego przebijało w zagranym w średnim tempie King Of Fools i na pewno ratował to wszystko Boals na tle dość prymitywnych klawiszy Kuprija. Czekało się na refren i ten był niezły, ale jak na refreny proponowane przez ekipy grające melodyjny metal i powiązanych z Frontiers Records to było jednak ubogo. Zupełnie bezbarwne pół-akustyczne plumkanie w bladym przesłodzonym prog-rockowym Sky Blue meczyło przez pięć minut. Nie bardzo wiadomo czy w 21st Century Fate Unknown ważniejsze było naiwne przesłanie liryczne czy pozbawiona inwencji hard rockowa melodia pasująca raczej do Edge Of Forever. Potem znowu Kuprij znęcał się nad fortepianem w Another Night i trzeba było znosić prog-rockowe granie osadzone w latach 70-tych przez następne pięć minut. Witalij znów męczył we wstępie do szybkiego progresywno-powermetalowego Run For Your Life, na wyjątkowo przeciętnym włoskim poziomie grania takiej muzyki. Coś drgało na koniec w Sideways w odniesieniach do oczekiwań, ale to tylko przebłyski i mgnienia dobrego wysmakowanego melodyjnego progresywnego grania metalu. Klarowna i wyrazista produkcja z mixem i masteringiem Lonobile tylko podkreślała muzyczną pustkę tego albumu. Był to materiał za mało melodyjne, jako progresywny nieinteresujący pod względem wykonania, aranżacji i pomysłów. Szkoda było chyba czasu na tworzenie płyty z muzyką bezbarwną i tak odległą od tego, z czym się Ring Of Fire kojarzył przez 20 lat.

Byli i obecni członkowie zespołu występowali też w innych grupach:

ALBUM ŚPIEW GITARA KLAWISZE BAS PERKUSJA
[1] Mark Boals George Bellas Witalij Kuprij Philip Bynoe Virgil Donati
[2-3] Mark Boals Tony MacAlpine Witalij Kuprij Philip Bynoe Virgil Donati
[4] Mark Boals Tony MacAlpine Steve Weingart Philip Bynoe Virgil Donati
[5] Mark Boals Tony MacAlpine Witalij Kuprij Timo Tolkki Jami Huovinen
[6] Mark Boals Aldo Lonobile Witalij Kuprij Stefano Scola Alfonso Mocerino

Mark Boals (ex-Yngwie Malmsteen, Genius), George Bellas (ex-Mogg / Way, ex-John West), Tony McAlpine (ex-M.A.R.S.), Witalij Kuprij (Artension),
Philip Bynoe (ex-Steve Vai), Virgil Donati (Dungeon, ex-Derek Sherinian),
Timo Tolkki (ex-Stratovarius, Revolution Renaissance, Symfonia, Timo Tolkki`s Avalon) , Jami Huovinen (ex-Sentiment),
Aldo Lonobile (Archon Angel, Black Eye, Lunarian), Stefano Scola (ex-Eversor), Alfonso Mocerino (Starbynary, Temperance, Virtual Symmetry, Fallen Sanctuary)

Rok wydania Tytuł TOP
2001 [1] The Oracle #10
2002 [2] Burning Live In Tokyo (live / 2 CD)
2002 [3] Dreamtower
2004 [4] Lapse Of Reality
2014 [5] Battle Of Leningrad
2022 [6] Gravity

          

Powrót do spisu treści