Belgijska grupa założona w 2002 przez wirtuoza gitary Dushana Petrossiego (ur. 23 lutego 1973), znanego z Magic Kingdom. Muzyka Iron Mask przeznaczona była przede wszystkim dla zwolenników twórczości Yngwie Malmsteena. Zapatrzony w szwedzkiego mistrza gitary, Petrossi postanowił grać muzykę neoklasyczną połączoną z powermetalem. Za mikrofonem zatrudnił wpierw dysponującego lekko zachrypniętym głosem Phila Letawe, a z Magic Kingdom ściągnał sekcję rytmiczną rosyjskiego pochodzenia (Wasyl był bratem Igora Molczanowa, który w 1986 zagrał na basie na płycie Arii S Kiem Ty?). Na debiucie powstała mieszanka wybuchowa - melodyjny metal utrzymany w naprzemiennych szybko-średnich tempach, z niemal "filmowo" grającymi klawiszami, które na szczęście nie zdominowały reszty instrumentów - miejscami ścigały się z gitarą, a w numerach dłuższych podbudowywały klimat w tle. Wspomniane neoklasyczne partie Dushana nie pozostawiały wątpliwości co do tego, kim byli jego muzyczni bogowie - Händel, Paganini, Verdi, Mozart, jak również Malmsteen, Uli Jon Roth, Michael Schenker, Gary Moore i Michael Romeo. Płyta była jednak niespójna - po znakomitym początku w postaci power/speedowego Revenge Is My Name, wrzucono tradycyjnie heavymetalowy March Of Victory, nadmiernie udziwniony Alien Pharao, piosenkowy Hold The Light, a The Wolf And The Beast mógł obyć się bez denerwującego dwuminutowego słuchowiska na wstępie. Krążek przeładowano też numerami instrumentalnymi, a w samym gitarowym wymiataniu nie było wiele sensu. Ostatecznie jednak to wokalista "położył" ten album, śpiewając swoje partie nierówno. Wystepowały też momenty wręcz kompromitujące - te wpadki przysłaniały w dużym stopniu poprawny wokal w większości zwrotek i refrenów. Poziom gry samego Dushana był znakomity i nawet jeśli mocno przywodził na myśl Malmsteena, to posiadał cechy swoiste, przede wszystkim specyficzne ciepło i wykorzystanie różnych pomysłów, blisko związanych z samymi melodiami poszczególnych utworów.
Wrażliwy na krytykę Petrossi zaangażował wokalistę Goetza Mohre, którego głos przywodził na myśl tonacje Grahama Bonneta i Jorna Lande. Nowy nabytek wykonał na [2] swoje partie z nienaganną techniką - w szybszych utworach śpiewał agresywniej, a w wolniejszych stawiał na hard rockowy luz. Album udowodnił w końcu jaki potencjał tkwił w Iron Mask - dodatkowo Dushan zrekrutował do współpracy znakomitego szwedzkiego klawiszowca Richarda Anderssona (znanego m.in. z Majestic Silver Seraph, Time Requiem i Space Odyssey). Kwintet zadbał o atrakcyjność melodyczną i zrezygnował z numerów instrumentalnych, na poprzedniku brzmiących niczym sztuka dla sztuki. Powstała jedna z najlepszych płyt z neoklasycznym powermetalem w historii tego gatunku, a Malmsteenowi przybył - przynajmniej na krótki czas - groźny rywal do tronu w takim graniu. Muzyka Iron Mask bowiem wyrastała w prostej linii z tradycji wczesnych albumów szwedzkiego wirtuoza. W przeciwieństwie do chłodnego Virtuocity czy nieco egocentrycznych popisów Yngwiego, Petrossi zaprezentował muzykę pełną nadzwyczajnego zaangażowania, opartego przede wszystkim na wysiłku całego zespolu. Swoboda przechodzenia Dushana od złożonych zagrywek neoklasycznych do powerowych natarć i pełnych finezji solówek była momentami zdumiewająca. Wszystko rozpoczynało mocne uderzenie w postaci nasyconego energią Holy War, najeżonego wręcz smaczkami i pomysłami (chórki, gitarowe wstawki i klawisze w tle). Typowym powermetalem cechował się Freedom`s Blood - The Patriot, ale kompozycji nadano epicką siłę i dostojność. Zawrotne tempo wzbogacił pojedynek pomiędzy Petrossim a Anderssonem na wzór dokonań Artension. Wolniejszy Time ocierał się o melodic metal, ale Mohre zaśpiewał zwrotki z prawdziwie heavymetalową ekspresją. W łagodnym nastrojowym The Invisible Empire zaśpiewał Oliver Hartmann (m.in. z At Vance i Avantasia), który zaprezentował się doskonale na tle nieco progresywnego podejścia do rock-metalu, a kawałek był kolejnym dowodem na uniwersalność Petrossiego jako kompozytora wychodzącego poza ramy neoklasycznego metalu. Oparty na "starożytnym" motywie Alexander The Great celował w kroczącą i mocno zaakcentowaną epikę, a w Crystal Tears ponownie pokaz swoich możliwości dał Hartmann i ten kawałek brzmiał niczym wyciągnięty żywcem z repertuaru At Vance. W niesamowitym galopującym Iced Wind Of The North ten sam wokalista wystąpił w duecie z Mohre, a pęd powstały dzięki sekcji rytmicznej emanował celtyckimi motywami. Wyciszenie następowało w nastrojonym My Eternal Flame, w końcu energia eksplodowała w Troops Of Avalon. Ekipa napracowała się, ale efekt oceniono jako opłacalny. Staranność wykonania podkreślała bardzo dobra produkcja. Emocje i wirtuozeria podkreślały ponadprzeciętny charakter wydawnictwa.
Dushan Petrossi
Wydany 16 grudnia 2009 [3] wzbudził mieszane emocje. Tytułowy Shadow Of The Red Baron porywał przebojową neoklasyczną konwencją i pełnym pasji śpiewem Mohre. Dotyczył historii słynnego Czerwonego Barona - Manfreda von Richthofena - niemieckiego asa myśliwskiego z okresu I wojny światowej. Dalsza część albumu przypominała jednak zbiór nagrań będących jakby owocem wielu sesji nagraniowych. Arabska dyskoteka w Sahara nasuwała na myśl pop-metal, mdło wypadła pozbawiona polotu ballada My Angel Is Gone, natomiast Forever In The Dark osadzono w stylu nowoczesnego melodic metalu. Album posiadał jednak pozytywne strony, zwłaszcza potężny Resurrection, epicki Black Devil Ship oraz wyrafinowany Ghost Of The Tzar. O ile można było się przyczepić do niektórych utworów, to wykonanie i brzmienie ocenić należało jako co najmniej kontrowersyjne. Album posiadał wyostrzone rysy tylko obnażające w większym stopniu wszelkie braki i potknięcia. Petrossi grał ciężko, a jego technicznie interesujące solówki sprawiały wrażenie odegranych bez duszy i energii. Elementy neoklasyczne zazwyczaj upchnięto chaotycznie, często w najmniej oczekiwanych momentach, a brzmienie gitary przywodziło na myśl raczej Chrisa Implellitteri niż Yngwiego. Lekkość zniknęła również z partii wokalnych i Mohre jawił się teraz jako heavy/powerowy krzykacz - solidny, ale nic ponadto. Występujący tutaj gdzieś Oliver Hartmann praktycznie nie istniał. Płytę dodatkowo zdewastowały okropne klawisze - zarówno pod względem brzmienia, jak i samego wykorzystania. Zastrzeżeń nie było jedynie pod adresem solidnej sekcji rytmicznej. Najbardziej irytowała jednak miałkość refrenów - nierzadko nieatrakcyjnych i niegodnych artysty o takiej renomie jak Dushan.
Na [4] zatrudniono dwóch wokalistów, w tym znanego fanom metalu Marka Boalsa, a klawiszowiec Mats Olausson wystąpił jako gość, grając w zasadzie do gotowych już kawałków. Tytułowy Black As Death zakorzeniono w powermetalu, do którego Dushan zdążył już przyzwyczaić swoich fanów - pompatyczny, ze średniowiecznymi chórami i bardzo melodyjnym łagodnym refrenem z echami neoklasyki. Obrana stylistyka tutaj kontrastowała z symfonicznym tłem i szybkim power/speedowym rozwinięciem. Na tym krążku rządziły jednak chóry, w Broken Hero stanowiąc istotny element szybkiej malmstenowej kompozycji w chłodnym neoklasycznym stylu. Dostojny orientalno-epicki Ghengis Khan brzmiał mało wyraziście, gdyż Boals zaśpiewał dobrze, ale jego głosowi jakby brakowało mocy, choć mógł to być również rezultat bogatych aranżacji mocnego tła. Epicki wymiar z pewnością miał rozbudowany God Punishes, I Kill z jednak niejednoznaczną melodią i wyeksploatowanym nawet przez samego Petrossiego rozwiązaniem refrenu. Lider zagrał natomiast wybornie w neoklasycznie speedowym Blizzard Of Doom, a wyciszenie następowało w pięknym Magic Sky Requiem z wyeksponowanym rockowym głosem Boalsa i poruszającym organowym tłem. Nieco ostrzejszego grania zawarto w Nosferatu z wokalem Siadleckiego, pozornym chaosem blastów i akademicką neoklasyką, co tworzyło numer sprytnie poskładany z przeciwstawnie dobranych komponentów. Płytę kończył łagodniejszy heavymetalowy When All Braves Fall w średnim tempie i z prostym rozpoznawalnym refrenem. Poziom wykonania instrumentalnego jak zwykle u Iron Mask bardzo wysoki - tyczyło się to nie tylko Petrossiego, ale i pozostałych muzyków. Wrócił charakterystyczny bas Molczanowa, a nowy bębniarz Ramy Ali mistrzowsko pogrywał w powermetalowych galopadach. Kompozycyjnie powstało dzieło dojrzałe, w jakimś stopniu nawiązujące do dwóch pierwszych krążków zespołu i po części zaprawione symfonicznym rozmachem Magic Kingdom. Dushan przyprawił całość sporą porcją wysmakowanej i wykorzystanej niekiedy nietypowo neoklasyki. Pozostawał jednak niedosyt - czegoś zabrakło, być może prawdziwie przebojowych melodii.
[5] ostatecznie odchodził od neoklasycznego power i jednocześnie skręcał w kierunku łatwiejszych melodii. Ta zmiana nie odpowiadała wszystkim, którzy wytknęli płycie brak spójności stylistycznej. Wszystko brzmiało tak, jakby Dushanowi po prostu się nie chciało albo opuściła go wena. Muzyk pewnie liczył, że spełniając zobowiązania wobec wytwórni nagra płytę, na którą wrzuci kilka solidnych numerów, ze dwa killery w swoim stylu i podeprze numery niezaprzeczalnym kunsztem wykonawczym. Finalny efekt okazał się 66-minutowym świadectwem indolencji twórczej, także w obchodzeniu się z gitarą. Z tych dwunastu kawałków lepiej byłoby skroić bardziej intersującą EP-kę. Back Into Mystery stanowił encyklopedyczny przykład niemocy w tworzeniu kompozycji powermetalowej - oklapłej jak przekłuty balon i wyzutej z jakiejkolwiek energii. Like A Lion In A Cage okazał się z kolei nużącym zestawem wstawek neoklasycznych na wzór At Vance. Mierne bezstylowe wypełniacze Rock Religion, Run To Me i Eagle Of Fire były niewiele warte, natomiast Angel Eyes oraz Demon Soul w kategoriach melodyjnego heavy wypadły po prostu kompromitująco. Seven Samurai to tandetne motywy japońskie, zupełnie nierozpoznawalna melodia i refren do momentalnego zapomnienia. Reconquista 1492 miała nawet niezły pomysł na melodię, ale grupa eksploatowała go do znudzenia, grając w kółko to samo z z arabskimi ornamentacjami. Ośmiominutowy The Picture Of Dorian Gray miał ciągoty w kierunku prymitywnego grania progresywnego power, bo napchano tu wszystko i nic poza partią klawiszową nie przykuwało uwagi. Przykładem zmarnowanego potencjału był również pięknie rozpoczynający się smutny Father Farewell, ale i to musiano zepsuć ciężką gitarą w słabych refrenach. Ostatecznie jedynym w pełni udanym numerem był tytułowy Fifth Son Of Winterdoom - ponad dziesięć minut intrygującego motywu irlandzkiego, z (co prawda przydługim) słuchowiskowym wstępem i chwytliwym refrenmem. Jeszcze może refren w Only One Commandment potrafił zapaść w pamięć. Niemoc Dushana udzieliła się pozostałym członkom zespołu. Boals śpiewał raz lepiej raz gorzej, czasem próbując coś więcej wyciągnąć z miałkich melodii, czasem jednak z rezygnacją po prostu odśpiewywał swoje. Finezja sekcji rytmicznej wyparowała, a Ramy Ali kilka razy grał po prostu zupełnie obok linii rytmicznej. Nawet samo brzmienie całości było niezbyt interesujące - każdy instrument zrealizowano klarownie, ale nieraz słychać było grające jakby obok siebie instrumenty, jakby albumu nie tworzył kompletny zespół. Marne pomysły wykonane bez wiary i inwencji.
Wpadka jaką zaliczył Iron Mask zmusiła Petrossiego by coś zmienił. W zespole pojawił się obdarzony potężnym głosem Argentyńczyk Diego Valdez - dobry w śpiewaniu mocnego heavy metalu, ale już mniej przekonujący w karkołomnych akcjach typu neoklasycznego. Ważniejsze jednak, że na [6] Dushan wygrzebał się także z kompozytorskiego i wykonawczego dołka. Jak zwykle nie było mowy o jednorodnym stylistycznie materiale, bo takie lider ekipy rezerwował dla Magic Kingdom. Materiał pochodził ostatecznie z niemal wszystkim obszarów klasycznych odmian melodyjnego metalu, spiętych klamrą wątków historycznych i literackich. Krążek rozpoczynał nieco śmieszny speedmetalowy I Don`t Forget, I Don`t Forgive z radosnym słonecznym helloweenowym refrenem i to nie był dobry kawałek, z echami źle dobranego fundamentu neoklasycznego. Valdez się tu męczył śpiewając wysoko, sam Dushan też nieco gubił się w solówce. Doctor Faust to już zupełnie co innego - soczysty kawałek z elementami symfonicznymi, dumnym neoklasycznym motywem przewodnim, eleganckim refrenem i gustownie opowiedzianą całą historią. Tutaj Dushan był pirotechnikiem shreddingu, a Valdez ciągnał całość głosem rewelacyjnie. Galileo przelatywał beznamiętnie, niczym wariacja na temat muzyczny Nostradamus Judas Priest - przeciętny heavy metal i tylko teoretycznie epicki, a praktycznie tylko taki udający. żywiołowy Oliver Twist brzmiał nieco folkowo w manierze Skiltron i Valdez doskonale się czuł w takich klimatach. Trochę zgrzytały zbyt tuzinkowe wtrącenia melodyjnego heavy metalu w paru miejscach, ale ostatecznie było dobrze. March 666 wykorzystywał klasyczny styl śpiewania Valdeza i był utrzymany w umiarkowanym tempie wojennym pełnym patosu. Nad All For Metal należało spuścić wstydliwą kurtynę milczenia - fałszywe tony ogranych helloweenowych motywów ukazano tak jak się robiło chyba wówczas tylko w Ameryce Środkowej. Zdumiewające, że Petrossi coś takiego odważył się umieścić na płycie z tak kompromitującym refrenem. Ciśnienie powoli wracało do normy przy powolnym i ciężkim The Rebellion Of Lucifer, zbudowanym na starożytnym motywie głównym. Valdez zaśpiewał fantastycznie, a utwór podkreślono wspaniałą solówką Dushana. Diabolica to kontynuacja mrocznej opowieści o Szatanie - wolne i uporczywe granie robiło określone wrażenie, wzbogacono kapitalnym refrenem. The First And The Last okazał się prostym i efektownym hitem z romantycznym refrenem, z kolei Ararat to epicki heavy w wolnym tempie, nagle rozkwitający w niesamowicie zrobionym fragmencie instrumentalnym w stylu Magic Kingdom. Flying Fortress przeciętny, z bezpłciowym refrenem i niespecjalnie ciekawym wykonaniem na wzór Dio z połowy lat 90-tych. Cursed In The Devil`s Mill to blisko 14 minut - w przeszłości u Iron Mask bywało różnie z tymi kolosami. Rozpoczynał się łagodnie i akustycznie, a potem numer wzruszał płaczącą gitarą w neoklasycznej rozpaczy. Wchodził w tle dewastujący bas, potem ekipa się rozpędzała i była nie do zatrzymania. Valdez wchodził dopiero po kilku minutach i wszystko wydawało się nieco dziwne, ale zaskakująco wciągające. To był metal stylistycznie niejasny, ale doprawdy ciekawe było co będzie dalej. Wolniejszy fragment przypominał niektóre refleksyjne partie Iron Maiden z Brave New World. Sam Petrossi zagrał wybornie, choć trochę więcej pirotechniki by się jednak zdało. Reszta ekipy też ożywiona i kreatywna. Album wyprodukował sam Dushan wespół z Angelo Buccolierim - solidny metalowy mix i mastering, z niebotycznie potężnym basem wtórującym wokaliście. Grupa zrehabilitowała się po poprzednim niepowodzeniu artystycznym, ale nawet i tutaj trzeba było wykazać się określoną dawką cierpliwości, bo momenty zachwytu mieszały się z głębokim zniesmaczeniem.
Na następcę trzeba było czekać niemal cztery długie lata. [7] nagrano z mało znanym belgijskim wokalistą Mike Slembrouckiem. Krążek dobrze się zaczynał heroicznym powermetalowym Never Kiss The Ring z dużą dawką dramatyzmu, chórami i świetnym refrenem. Więcej tu było Magic Kingdom, niżsamego Iron Mask i partia o charakterze folk-metalowym stanowiła pewne zaskoczenie. Celtycki motyw dał także fundament spokojnie zagranego Tree Of The World z refrenem pełnym podniosłego monumentalizmu. Wyważony pod względem heavy metalu i neoklasyki był Revolution Rise i świetnie zaśpiewał Oliver Hartmann, z prawdziwą siłą przekonywania i autentyzmem w głosie. Szybki Nothing Lasts Forever z planem symfonicznym zachwycał świetną melodią w stylu power/fantasy stylu i ogromną precyzją wykonania. Cały czas heroicznie być nie mogło i jako przerywnik zastosowano AOR-owy One Against All - niestety, zbyt sztampowy. Zasadniczo epicki był natomiast pełen dostojeństwa heavymetalowy Dance With The Beast ze swym patetycznym przekazem. Obaj wokaliści dali popis w uroczym balladowym A Mother Loved Blue z rzewnie płaczącą gitarą Dushana. Wild And Lethal zaczynał się niby zwykły numer hard`n`heavy, ale rozwijał się w szlachetny heavy/power z wybornym śpiewem i popisem lider (lekko modern metalowym). Lekka i nieco sentymentalna melodia My One And Only przypominała najlepsze czasy At Vance. W Mist Of Loch Ness symfoniczne akcenty miały charakter lekko folkowy, a całość umiejętnie poprowadzono o tajemnicy szkockiego jeziora. Tytułowy Master Of Masters umieszczono na końcu i poprzedzono symfoniczną miniaturą. Po raz kolejny Iron Mask przedstawił piękną melodię z epickim patosem i narastającym muzycznym napięciem. Slembrouck okazał się sprawnym wokalistą, dobrze czującym styl tej muzyki. Reszta muzyków nie także nie zawiodła, co więcej niemal w każdym numerze zespół zagrał coś zdecydowanie innego, odległego od nieczytelnego czasem shreddingu. Produkcja bardzo dobra, z dopracowanym planem symfonicznym i jedynie perkusja mogłaby w bębnach być głębsza. Trochę fantasy flower-power, trochę neoklasyki, trochę AOR, dużo świetnych refrenów i wyborne wykonanie, szczególnie w sferze gitary mistrza. Na taki album, mocno nawiązujący do początków istnienia grupy, trzeba było długo czekać.
Erik Stout nagrał część partii na Soul Collector Vengeance w 2009. Ramy Ali dołączył do Freedom Call i Serious Black. Mark Boals śpiewał potem w Vindictiv i Shining Black. Mats Olausson został znaleziony martwy 19 lutego 2015 w pokoju hotelowym w tajskim Rayong (muzyk miał 54 lata). Siadlecki, Petrossi i Lindahl dołączyli do jednorazowego thrash/deathowego projektu Arms Of War (Legions Of Steel w 2013). Andreas Lindahl grał ponadto w The Murder of My Sweet (Divanity w 2010 i Bye Bye Lullaby w 2012). Diego Valdez śpiewał w power/progresywnym Assignment (Closing The Circle w 2016 i Reflections w 2020), Dream Child i power/progresywnym Lord Divine (Facing Chaos w 2019).
ALBUM | ŚPIEW | GITARA | KLAWISZE | BAS | PERKUSJA |
[1] | Phil Letawe | Dushan Petrossi | Youri Degroote | Wasyl Molczanow | Anton Arkipow |
[2] | Goetz `Valhalla Jr` Mohre | Dushan Petrossi | Richard Andersson | Wasyl Molczanow | Anton Arkipow |
[3] | Goetz `Valhalla Jr` Mohre / Roma Siadlecki | Dushan Petrossi | Andreas Lindahl | Wasyl Molczanow | Erik Stout |
[4] | Mark Boals / Roma Siadlecki | Dushan Petrossi | Mats Olausson | Wasyl Molczanow | Ramy Ali |
[5] | Mark Boals | Dushan Petrossi | Wasyl Molczanow | Ramy Ali | |
[6] | Diego Valdez | Dushan Petrossi | - | Wasyl Molczanow | Ramy Ali |
[7] | Mike Slembrouck | Dushan Petrossi | - | Wasyl Molczanow | Ramy Ali |
Dushan Petrossi / Wasyl Molczanow / Anton Arkipow (wszyscy Magic Kingdom), Richard Andersson (ex-Majestic, Silver Seraph, Time Requiem, Space Odyssey),
Andreas Lindahl (ex-Zool, ex-Platitude, Audiovision), Mats Olausson (ex-Malmsteen, ex-John Norum, ex-Michael Vescera),
Mark Boals (ex-Malmsteen, ex-Ring Of Fire, ex-The Codex, ex-Royal Hunt, ex-Seven The Hardway, Holy Force)
Ramy Ali (ex-Getaway, ex-Justice, ex-Evidence One, ex-Roger Staffelbach`s Angel Of Eden, ex-Kiske/Somerville),
Diego Valdez (ex-Dhak, ex-Eidyllion, ex-Skiltron, ex-Triddana, Helker, ex-Electronomicon)
Rok wydania | Tytuł | TOP |
2002 | [1] Revenge Is My Name | |
2005 | [2] Hordes Of The Brave | #8 |
2009 | [3] Shadow Of The Red Baron | #6 |
2011 | [4] Black As Death | |
2013 | [5] Fifth Son Of Winterdoom | |
2016 | [6] Diabolica | |
2020 | [7] Master Of Masters | #15 |