Amerykański wokalista, urodzony 29 października 1964. Rozgłos zyskał śpiewając w Artension, Royal Hunt, Sun Red Sun, Feinstein, u Emira Hota (Sevdah Metal w 2008) i Mistherii, w Artlantica i Sage`s Recital. Na swoich solowych krążkach zebrał całą plejadę fenomelnalnych muzyków. Płyty różniły się między sobą stylem i charakterem, choć West nieprzerwanie pozostawał w strefie metalu wysublimowanego, przesyconego klasycznym rockiem i progresją. Wszystkie albumy cechowały także osobiste teksty, a wybitni instrumentaliści stanowili swoim kunsztem osnowę i fundament dla przekazania emocji i muzycznych przemyśleń wokalisty. Już na debiucie West zaproponował swego rodzaju podróż umysłu w utworach rozbudowanych, nacechowanych melancholijnym klimatem i klawiszami w planie drugim. Eastern Horizon miał coś z nagrań Artension bez wirtuozerskiego zadęcia - melodia był tu najważniejsza, jednak kiedy pojawiały się partie instrumentalne były doprawdy na wysokim poziomie. Lady Ice posiadał godny podziwu neoklasyczny wstęp, a kawałek to melodyjny heavy metal o progresywnym zacięciu i z piękną solówką zaproszonego Jamesa Murphy`ego. Główną rolę na płycie odgrywał jednak George Bellas - niby pozostawał w cieniu, ale godne podziwu było przede wszystkim poczucie niezwykłego klimatu, jaki chciał stworzyć tutaj West - chłodnego klimatu osobistych przemyśleń jak w Fair Trade, wzbogacony o muzyczne elementy Deep Purple w klawiszach Matta Guillory`ego i czegoś spoza metalu również. Bardzo dużo do powiedzenia miała sekcja rytmiczna - Mike Terrana jak zwykle idealnie wpasowany, ale wspaniale grał na sześciostrunowym basie również Barry Sparks i to co razem zrobili w tej kompozycji było niezwykłe. Uroczo prezentował się pół-balladowy One Way, toczący się niby leniwie, ale od czasu do czasu pobudzany gitarą w neoklasycznym stylu i klawiszami. Guillory grał rozmaite rzeczy i wykazał się wielką umiejętnością swobodnego przemieszczania się pomiędzy stylami, nawet w obrębie jednego pasażu czy solówki. Tytułowy Mind Journey to kalejdoskop zmiennych nastrojów - od zadumy do pobudzenia - zarówno w śpiewie, jak i w warstwie instrumentalnej, gdzie Bellas sporo korzystał z gitary akustycznej. W The Castle Is Haunted ekipa znacznie przyspieszała i tym razem to neoklasyczny progresywny power przypominający nagrania Artension (klawiszowa gra pod Kuprija). Ciekawił Veil Of The Blind - utwór mocno połamany i niejednoznaczny, częściowo nie-metalowy, złożony z najróżniejszych stylów i rozwijający się w refrenach w metalową smutną balladę. Dla równowagi wrzucono powermetalowy Dragon`s Eye, również nieco połamany w rytmie, ale mieszczący się w głównym nurcie gatunku, z melodyjnym refrenem z chórkami. W Hands In The Fire dominował mrok w oprawie niemal heavy/powerowej, a na gitarze zagrał sam West. Ten numer zagrano wolno i John zostawił soboe pole do śpiewu posępnego, a reszta grupy w zasadzie stworzyła tylko muzyczne tło, w tym zbudowane z Hammondów drugiego gościa, Lonniego Parka. Całość podsumowywał progresywno-powermetalowy Lost In Time, który rozładowywał napięcie dominujące w utworze poprzednim. Płytę wyprodukowali razem John West i Mike Varney - pod względem brzmienia do złudzenia przypominało to wszystko dokonania Artension i wiele pracy włożono zapewne w to, aby wszystkie instrumenty słychać było aż tak wyraźnie, a jednocześnie tak dobrze je ze sobą powiązać.
[2] był inny, gdyż West dał na nim upust całej swojej fantazji, nie ograniczając się zupełnie niczym. Zamiast Bellasa doszło dwóch nowych gitarzystów - Scott Stine to raczej nazwisko nieznane, ale Jeff Kollman był bez wątpienia jednym z ciekawszych herosów lat 90-tych. Obaj stworzyli duet wyborny, nieprzewidywalny i miejscami żywiołowo wirtuozerski, a wszystko poparli doskonałymi solówkami Kollmana. To płyta gitarowa i West odszedł od tradycji Artenion, a klawisze zepchnął na plan dalszy. Tej płycie niektórzy zarzucali stylistyczny eklektyzm, ale przecież po to właśnie takie autorskie płyty powstają, by solista na nic nie oglądał. Wspaniały początek w postaci Permanent Mark był absolutnie progresywny - John przemierzał ten rozświetlony numer w rytm melodii niczym z musicalu, a fenomenalny refren szybował ponad dachami najwyższych budynków. Artension zabraknąć nie mogło i interesująco brzmiał Restless Heart ze zwrotkami w lekko neoklasycznie progresywnym stylu, a potem górę brała melodyjna melancholia pięknego refrenu. Ta kompozycja miała wiele wspólnego z tym co w tamtym czasie tworzył Yngwie Malmsteen w obszarze spokojnym i refleksyjnym. Gitarzyści siali zniszczenie w pokręconym szybkim High Speed Life, naładowanym sterydami i rockiem. West jakby celowo się odsuwał na plan drugi wobec zagranych z kolosalną swobodą ciętych ataków gitarowych, budowanych na dewastującej precyzji sekcji rytmicznej. Powrót do neoklasycznego metalu (tym razem epickiego) to malmsteenowy The Burning Times, w którym cały zespół znakomicie wyraził dramatyzm i perfekcję (partia z pianinem na koniec). Dobry Revolutionary także posiadał sporo heroizmu w połączeniu z neoklasyką, ale już takiego wrażenia nie robił, ze sporą dawką progresji tam, gdzie nie była wcale specjalnie potrzebna. Pariah był inny, bo na gitarze gościnnie zagrał James Murphy i numer emanował klimatem heavy/powerowej Ameryki z granicza progresu, Bez pełnej elegancji ballady obyć się nie mogło i Destiny tkały pianino, gitara akustyczna, podniosły monumentalizm i przeszywajacy śpiew Westa na pastelowym tle. History`s The Future to utwór chłodniejszy, refleksyjny i pełen łagodnej zadumy, choć podany w oprawie zdecydowanych heavymetalowych riffów. Ship Of Dreams zbudowano na dyskretnie zarysowanym neoklasycznym fundamencie - utwór wydawał się prostszy aranżacyjnie od innych kompozycji, dopóki nie zmieniał tego rycerski refren. Na koniec dosyć wolny progresywny heavy z klawiszami Boba Twininga w Lost In Time - cała płyta w podobnie dusznej atmosferze byłaby pewnie trudna w odbiorze. Wielkie osiągnięcie Westa w sferze amerykańskiego melodyjnego progresywnego heavy i szkoa, że ten skład razem nie zagrał ponownie.
[3] oparto na historii reinkarnacji duszy indiańskiego wodza Shanandoah. Tym razem West zebrał w studio wyśmienity skład: Park, Mike Chlasciak, Chris Caffery, Kevin Chown i Bobby Jarzombek. Powstała płyta niezwykła, gdzie koncept idealnie zawarto w konstrukcji opowieści bez uciekania się do preludiów, interludiów, scenek para-muzycznych i narracji. Przemawiała sama muzyka: heavy/power i melodyjny metal progresyny o dużej przystępności. Jak na krążek solowy przystało była to swoista rock-opera jednego aktora, który przy pomocy najwyższej klasy instrumentalistów tak ustawił różne stylistycznie kompozycje, by cały czas utrzymywać efekt napięcia, poetykę i specyficzny klimat całości. Niemal wszystko mówił o tej płycie otwierający Soul Of The Beast - te melodie miały swój wyraz, moc wypływającą z umiejętności gitarzystów, znakomity plan klawiszowy i Westa w absolutnie fenomenalnej formie. Jego głos już w pierwszym numerze polatywał bez najmniejszego wysiłku nad rozdzierającą ścianą heavy/powerowych gitar. Zdumiewały rozwaga i pewność siebie całej ekipy. W powermetalowym When Worlds Collide ogromną rolę odgrywały klawisze gościnnie występujących André Andersena i Witalija Kuprija (dewastujący dialog tych dwóch). Na kontrapunktach w rodzaju mrocznych Sleep Of The Dead, Life i Love Is Pain, John budował magię kompozycji łagodnych, nastrojowych i bez wątpienia epickich w rodzaju Warrior Spirit czyEarth Maker. Rozdzierający duszę Stand Sentinel atakował uroczystym klimatem i narastającym dramatyzmem. Zadumany Mystic Wings to utwór wysmakowany, pełen niuansów, delikatnych wokaliz Westa i przecudownych partii głównych, gdzie gitary utkano w jedną zwiewną tkaninę z klawiszami Parka. Eteryczna magia to sens przepięknej pięśni przy pianinie Parka Soul To Soul, gustownie i trafnie zamykający całość tej opowieści. Wykonanie całości było wręcz natchnione, a West to wszystko scementował swoim wokalnym kunsztem. Inżynierem dźwięku, tej zrównoważonej mieszanki heavy/powerowej mocy i rockowej delikatności, był klawiszoiec Lonie Park.
Pewien kryzys formy przyszedł dopiero na [4] i ten krążek był co najwyżej przyzwoity. Znalazło się na nim sporo wypełniaczy, a John postawił tym razem na twórczość Glenna Hughesa z From Now On czy też Brazen Abbot, sam śpiewając niczym sam Hughes. Z co lepszych utworów wyróżniał się zagrany z użyciem "kaczki" mroczny Fade i wyróżniający się solówką gitarową i ciekawymi Hammondami Give Me A Sign. Trafiły tu jednak niepotrzebne kawałki AOR-owe w rodzaju Highway To Roppongi, w których West brzmiał niczym Steve Overland z FM, a sama piosenka spokojnie mogłaby się znaleźć na któymś z płyt Thunder. Fani klasycznego hard rocka mogli dać krążkowi szansę, ale ci szukający mocniejszego uderzenia musieli obejść się smakiem. Generalnie jednak twórczość solowa Westa czasami bywała niesłusznie spychana w jego dorobku na dalszy plan w porównaniu z jego innymi dokonaniami.

Muzycy udzielali się później w rozmaitych grupach:

ALBUM ŚPIEW GITARA GITARA KLAWISZE BAS PERKUSJA
[1] John West George Bellas Matt Guillory Barry Sparks Mike Terrana
[2] John West Jeff Kollman Scott Stine Lonnie Park Barry Sparks Shane Gaalaas
[3] John West `Metal` Mike Chlasciak Chris Caffery Lonnie Park Kevin Chown Bobby Jarzombek
[4] John West Chris Caffery / Kevin Hampton Lonnie Park Jeff Plate

George Bellas (ex-Mogg/Way), Barry Sparks (ex-Guy Mann Dude, ex-Yngwie Malmsteen, ex-MSG, Cosmosquad),
Jeff Kollman (ex-VXN, Edwin Dare, Mogg/Way), Scott Stine (ex-Crimeny, Eniac Requiem), Lonnie Park (ex-David Rock Feinstein), Shane Gaalaas (ex-Yngwie Malmsteen),
Mike Chlasciak (ex-Isolation Chamber, Halford), Chris Caffery (ex-Doctor Butcher, ex-Savatage, ex-Metalium, ex-Trans-Siberian Orchestra,
Kevin Chown (ex-Edwin Dare, Artension, ex-Tony MacAlpine, ex-Magnitude 9),
Bobby Jarzombek (ex-Happy Kitties, ex-Juggernaut, ex-Riot, ex-Halford), Jeff Pate (ex-Wicked Witch Of Boston, ex-Savatage, Trans-Siberian Orchestra)

Rok wydania Tytuł TOP
1997 [1] Mind Journey #20
1998 [2] Permanent Mark
2002 [3] Earth Maker
2006 [4] Long Time...No Sing

      

Powrót do spisu treści