Niemiecka grupa heavy/power założona przez Ratza w 1998 w Hamburgu. Ze skromnego projektu muzycznego narodził się z czasem pełnoprawny zespół. Na początku jednakże miało to być jednorazowe przedsięwzięcie muzyków niemieckich i amerykańskich. Z tego powodu debiut nie miał jasno wyrażonego stylu, składając się zarówno z numerów tradycyjnie heavymetalowych, powermetalowych, a nawet power/speedowych. Można też było odnaleźć śladowe ilości innych gatunków, a zaprezentowanie ciekawie zrobionej wersji Smoke On The Water ustawiało ramy czasowe, jakie sięgały początku lat 70-tych. Udział Chrisa Caffery`ego oraz Mike`a Terrany już na starcie podnosił rangę płyty, ale siłę sprawczą stanowili tu Niemcy, którzy w tym czasie może zbytnio znani nie byli, ale właśnie Metalium miał okazać się dla nich drogą do uznania i sławy. Album ostatecznie był opowieścią muzycznie niejednorodną, jednak z całą pewnością nie eklektyczną. Wszystko spinała pełna ogromnej dynamiki i energii sekcja rytmiczna, gdzie bas był doprawdy potężny, a Terrana jak zwykle udowadniał, że należał do czołówki perkusistów z kręgu metalowych brzmień. Powstał metal nieco cięższy i ostrzejszy niż choćby Helloween, co udowadniał już rasowy Fight. Zespół starał się grać jednocześnie nawet przebojowo jak w Dream Of Doom z hard rockowym refrenem, który podano jednak w formie zbyt lekkiej i przystępnej. Ten problem przekontrastowania występował często. Wokal Basse był znakomity - zarówno w wysokich zaśpiewach, krzykach i true metalowym podejściu - ale nieraz przychodziło mu szybko przemieszczać się pomiędzy gatunkami w obrębie samych utworów, co niekiedy stwarzało wrażenie bałaganu i niszczyło spójność utworów (Break The Spell). Natomiast Revelation oraz Strike Down The Heathen nasuwały skojarzenia z amerykańskim podejściem do heavy/power, także w mocarnych gitarowych natarciach i potężnych basowych pochodach. Mix true epickiego i nawet neoklasycznego grania nużył swym przesytem w Metalium, mieszane uczucia budziła wolna pieśń z pianinem Metamorphosis, zbyt nastrojowy i podniosły, ale ukazujący wokalny talent frontmana. Takie kawałki w karierze Metalium jednak zawsze miały męczyć. Ocenę całości obniżał Void Of Fire, w którym oprócz znakomitej gry Terrany nic poza pędzeniem do przodu się nie działo. Miłą odmianą wśród tej nawałnicy dźwięków był bardziej tradycyjny Free Forever - zagrany energicznie, czytelnie i z dobrą melodią. Jedynie solówka sprawiała wrażenie poniżej poziomu, lecz pod tym względem cały album mocno kulał (wirtuozeria mieszała się z nijakością). Trudno było zdefiniować styl Pilgrimage, bo niby było to granie true epickie, ale zarazem zbyt nowoczesne i stylem gitarowym nawet podchodzące pod groove. W pewnym sensie wystarczyło posłuchać ostatniego utworu Metalians, aby wyrobić sobie dosyć bliską rzeczywistości prawdę o zawartości całej płyty. Kwintet potrafił zagrać momentami ekscytująco, niemniej czegoś zabrakło i to niedopowiedzenie miało towarzyszyć przyszłej karierze formacji.
Po początkowym sukcesie ekipa okrzepła i stała się zespołem z prawdziwego zdarzenia. Skład uległ zmianom i w ramach amerykańskiej pomocy pojawił się Jack Frost, za perkusją zasiadł natomiast Anglik Mark Cross. Muzyczna orientacja natomiast nie uległa zmianie i Metalium kontynuował heavy/power inspirowanego całościowymi osiągnięciami gatunku, czerpiąc garściami zarówno z metalu niemieckiego, jak tego co w świecie wywarło największe wrażenie w latach 80-tych. Utwory jednak były wysokoenergetyczne głównie za sprawą duetu gitarzystów, który połączył niemiecką precyzję z amerykańską mocą. Basse jak zawsze był niezwykle mocnym punktem zespołu i potwierdzał przynależność do czołówki krajowych niemieckich w tym gatunku. Jeszcze raz formacja stworzyła płytę nierówną. Znakomity power/speedowy Steel Avenger udanie rozpoczynał wszystko, solidnie kontynuował stylistykę dośc typowy Years Of Darion z dodatkiem odrobiny mroku, klawiszy i wybuchowej solówki - jak zwykle w przypadku Metalium z lekka nieprzewidywalnej. Nieźle prezentował się Break Out ze świetnie napędzającą perkusją i zgrabnymi klawiszami w wykonaniu Paula Morrisa (znanego ze składu Rainbow z 1995), z kolei Erania posiadał najlepszy na płycie kruszący power/speedowy riff główny - tyle, że zaprzepaszczony w wolniejszych rozwlekłych refrenach. Większych uwag za to nie było do Stygian Flames - wzorcowego numeru w konwencji przyjętej przez Metalium, z potężnymi gitarami gnającymi z oszałamiającą prędkością i kapitalną grą sekcji rytmicznej na wzór Iron Savior. Potem jednak zaczynały się schody - Prophecy był rozlazły, miękki i zbyt liryczno-melancholijny. Jasnym punktem był jeszcze melodyjny hit Eye Of The Storm, trącący stylem Gamma Ray, ale zupełnie już rozczarowywał Inner Sight, mieszczący się najwyżej w słyszalnie niemieckim melodyjnym heavy/power z domieszką orientalnych motywów. Pewne niedostatki nadrabiał State Of Triumph i w końcu pojawiała się metalowa duma, choć zespół mógłby sobie darować mdłe pianino (w chórkach zaśpiewała Jutta Weinhold). Gdyby Lange i Ratz przysiedli solidniej nad kompozycjami, to rozdział drugi opowieści stałby się wybitnym krążkiem - miał na to szanse także z powodu soczystego brzmienia bez chropowatości i toporności. Poszczególne kompozycje połączono ze sobą fragmentami słuchowiskowymi, tworząc ostatecznie interesującą całość, gdzie jednak każdy rozdział stał na poziomie niepewności. Płyta zamykała okres międzynarodowego składu Metalium, gdyż następne epizody dopisali już wyłącznie Niemcy.
Po reorganizacji składu zespół powrócił na [3] z jednym tylko gitarzystą i perkusistą Michaelem Ehré - ten ostatni został w kapeli na dłużej i stał się jednym z kompozytorów nowych utworów. Na płycie nie zabrakło gości i partie klawiszy wykonali Don Airey i Ken Hensley. Osamotniony Lange musiał tym razem sam spowodować gitarową nawałnicę i jak się okazało, poradził sobie bezproblemowo. Revenge Of Tizona przyjmował postać powermetalowego potwora, w klasycznym dla zespołu szybkim i bezwzględnym stylu. Od razu dało się wychwycić niższy poziom solówek w stosunku do tych jakie wcześniej grali Amerykanie. Brak drugiej gitary został zrekompensowany bogatszym tłem klawiszowym i znacznie mocniejszym basem niż poprzednio. Wykorzystano także operowy głos żeński Carolin Fortenbacher, mocne męskie chórki i muzyka Metalium od razu brzmiała bogato jak w wolniejszym In The Name Of Blood. Mocne pędzące motywy były wyhamowywane w rozległych, lżejszych i wolniejszych refrenach (Rasputin), co było celowe, ale nie do końca uzasadnione. Na krążku jak zwykle trafiło coś słabszego i w solidnych numerach w rodzaju Accused To Be A Witch czy Fate Conquered The Power najlepszych wątków nie wykorzystano do końca. Interesujący był natomiast rozwijany powoli Odin`s Spell - kroczący w tradycyjnym heavymetalowym stylu i opatrzony łagodnym refrenem z pięknym klawiszowym tłem. Tym razem długą i wysmakowaną solówkę gitarową dopasowano do całości. Epicki powermetalowy Odyssey przypominał twórczość zespołów greckich, wykorzystujących swobodnie motywy antyczne, fantastycznie prezentował się agresywny heavy/powerowy Throne In The Sky z typową dla Metalium dynamiczną motoryką. Kwartet nie ustrzegł się jednak kompletnej wpadki w smętnym Infinite Love - utworu niczym z zupełnie innej bajki z przesłodzonymi żeńskimi wokalami. Wydawać by się mogło, że Hero Nation to 12 minut epickiego zwieńczenia, tymczasem to w rzeczywistości dwie kompozycje z zaprezentowanym po okresie krótkiej ciszy bonusem solidnym para-symfoniczno-rockowym Heart Of The Tiger (głupawy kawałek przy którym Dariusz Michalczewski wychodził na ring bokserski). Sam Hero Nation robił wrażenie niebanalnym refrenem oraz prostym gitarowym motywem przewodnim. Basse w refrenie śpiewał wyśmienicie i co by się o tym zespole nie powiedziało negatywnego, to na pewno nigdy o tym wokaliście. Zastosowano mocną produkcję z naciskiem na sekcję rytmiczną, co pomogło stworzyć album bardziej monumentalny i epicki od poprzednich, ze sporą porcją dostojności i podejścia w konwencji true. Teksty jak zwykle snuły historie o niebezpiecznych zabawach ludzkości z inżynierią genetyczną i zasobami naturalnymi Ziemi.
Od lewej: Michael Ehré, Henning Basse, Lars Ratz, Matthias Lange
Koncepcja z jednym gitarzystą zdała egzamin i na [4] ponowne zaproszenie przyjął Don Airey. Także i ten rozdział sagi to pełen pomysłów heavy/power, przy czym nie wszystkie idee były trafione. Na tym albumie formacja próbowała udźwignąć ciężar grania bardziej złożonego i rozbudowanego. Nie było to takie łatwe co udowadniał tryptyk Meaning Of Light / Illuminated / Meaning Of Light (Reprise) - ponad 11 minut grania o pewnych cechach progresywnych, interesującego fragmentami głownie przy dynamicznym riffowaniu. Jednak nawet ten element nie ratował co najwyżej dobrego z początku Warrior i na szczęście kolejny po nim Pain Crawls In The Night z mocnymi chórkami był lepszy i powinien pełnić funkcję otwieracza. Matthias Lange grał lepsze solówki niż poprzednio i ogólnie czuł się już wyraźnie gitarowym panem sytuacji obywając się pomocy i klawiszy w tle. Muzyk popisywał się w potężnym No One Will Save You i kto wie czy nie był to najlepszy szybki rozszarpujący numer Metalium w całej ich karierze. Tutaj też ujawniała się siła sekcji rytmicznej. której precyzja była niesamowita i często niedoceniana. Największą wadą albumu była długość jego trwania. Przy 54 minutach nic nie wnosiły do całości Find Out oraz Power Strikes The Earth - utwory te można było rozegrać w ciekawszy sposób i z pewnością energiczniej. Grecki wątek wracał jak bumerang w Athena, ale raził zamierzony brak pierwiastka epickiego. Ciekawe podjazdy pod Erica Adamsa robił tu chwilami Basse, choć do stylu Manowar dzieliły Metalium lata świetlne. Goddess Of Love And Pain cechowała perkusyjna lawina, ale wrażenie nijakości potęgowały lżejsze powermetalowe refreny - mimo ostrych zwrotek i bojowych chórków. Płyta w szybkich partiach mogła porywać, ale z elementem epickim było różnie - As One (Finale) ukazywał to dobitnie w swym braku uroczystego monumentalnego zwieńczenia, jakiego można by tu oczekiwać. Szkoda, że na podstawowym wydaniu nie znalazł się europejski bonus Screaming In The Darkness ze śmiałym refrenem. Na produkcję nie można było powiedzieć złego słowa - chyba, że komuś przeszkadzał głos wokalisty ustawiony na równi z gitarą. Na słowa uznania zasługiwały również pewność siebie i zgranie. Powstał przy okazji album, który ze wszystkich dzieł Metalium najwięcej zyskiwał przy uważniejszym zagłębieniu. Jednak już w tamtym czasie powstało pytanie o sens istnienia takiej kapeli, która do metalu nie wnosiła właściwie niczego. Można było głęboko zastanowić się nad polityką wydawniczą niektórych firm (w tym przypadku Massacre Records). Kolorowe komiksowe okładki albumów z dwiema maskotkami zespołu (futurystycznym wojownikiem w cyberpancerzu i skąpo odzianą niewiastą z soczystym biustem), w środku malownicze zdjęcia muzyków na tle fantastycznych pejzaży kontrastowały z zawartością muzyczną krążków, którą często stanowiły utwory przeciętne, a czasami nawet zbyteczne.
Już w rok później pojawił się [5] - w składzie bez zmian i ponownie z udziałem Airey`a, któremu się spodobało robienie tła do morderczych nieraz gitarowych zagrywek Lange. Tym razem jednak płyta sprawiała wrażenie produkcji taśmowej - dobrego solidnego metalowego wyrobu, gdzie artyzmu włożonego we wszystko było jednak znacznie mniej. 66-minutowy materiał otwierał zaskakująco przeciętny Power Of Time - nawet Basse wydawał się w minimalnie w słabszej dyspozycji i jego wysokie partie bywały wymęczone. Na szczęście kwartet się rozkręcał i nowocześnie brzmiący wolniejszy Demons Of Insanity był udany, choć w stylistyce innej niż do jakiej Metalium przyzwyczaiło swoich fanów i nawet z amerykańsko-rage`owym refrenem. Apogeum krążka stanowił Cyber Horizon i takie zagrywki były zwykle fundamentalną częścią twórczości Iron Savior - utwór świetnie się rozpędzał, dużo ogólnie się tu działo - czego nie można było powiedzieć o ponad 8-minutowym nadmiernie rozdmuchanym Endless Believer. Wcześniej jednak następowała odrobina speedmetalowych riffów w powerowym Ride On, w którym lekko zawodził Basse, wystawiony na pierwszą linię frontu i zawodzący nadmiernie przez cały czas. Środkowa część albumu to pokaz jak można zagrać dobre kompozycje rutyniarsko stwarzając wrażenie, że były bardzo dobre. Sky Is Falling jawił się jako umiejętny mix podrasowanymi riffami Running Wild i złagodzonymi zagrywkami Primal Fear. W tym wszystkim coraz mniej było samego Metalium, a coraz więcej rozpoznawalnego i przewidywalnego niemieckiego melodyjnego heavy/power i powermetalu, nawet spod znaku Brainstorm czy Symphorce w Mother Earth oraz Out Of The Silence. Autentyczne Metalium wracało w Atrocity i w takim graniu zespół zwykle błyszczał - szkoda, że Niemcy nie wykrzesali z tej konwencji więcej i szybko uchodzi z nich powietrze. Nudziło mocno pianino w Silence Of The Night i to był numer zupełnie nie pasujący do reszty. Zarówno Visions Of Paradise i One By One były niezłe, melodyjne i zagrane jak należy, ale na tak długiej płycie już pod koniec ciężko było na nich skupić uwagę. Wolniejszy One By One na sam koniec usypiał spokojnym rytmem i podobne wyhamowanie lepiej wypadłoby w środku stawki. Formacja jak zwykle udowodniła swoje zgranie, lecz tym razem w numerach prostszych wykonawczo niż na wcześniejszych albumach. Solówki Lange w większości tylko dobre i gitarzysta grał ogólnie z mniejsza pasją. Także sekcja rytmiczna przynajmniej w połowie kompozycji niezbyt się wysilała. Bas był lżejszy, perkusja cichsza, a kiedy Don Airey grał coś więcej niż tło, jego klawisze nadmiernie eksponowano. Po raz kolejny powstał heavy/power średniej klasy i przeciętność zdominowała kilka najlepszych kompozycji, czyniąc całą płytę pozbawioną błysku, a w starych pomysłach dokładnie powielającą filozofię poprzednich rozdziałów. Krążek stwarzał wrażenie napisanego jakby przez kogoś innego i zagranego przez mniej uzdolnione wcielenia członków zespołu.
W styczniu 2006 trzy pierwsze płyty ukazały się ponownie jako Platinum Edition, a w maju tego samego roku wydano DVD Metalian Attack Part 2 z niemal czterema godzinami materiału. Lars Ratz i Michael Ehré zrobili sobie przerwę, grając na drugim krążku Weinhold Behold The Line. To co wcześniej było dla niektórych w Metalium atutem - wokalista, dynamizm i solidne wykonanie - pozostały również na [6], lecz były to jedyne plusy powodujące, że chciało się słuchać tej płyty do końca. Dochodziła jeszcze produkcja - mocna i soczysta w sferze gitar, dudniący gęsty bas i przestrzennie rozmieszczona perkusja. Samym brzmieniem delektować się nie można było, potrzebna była jeszcze treść, a tej zawarto niewiele. Nie można oczekiwać od zespołu grającego mocny melodyjny heavy/power jakichś niezwykłych rozwiążań i cudów w konstrukcji utworów, ale trzeba liczyć w przypadku płyty dobrej na konkretne melodie i solidne gitarowe ataki. Początek płyty to ograny schemat Metalium, ale Spirits odarto z czegokolwiek co mogłoby choć na chwilę przykuwać uwagę. Coś lekko drgało przy Mindless, szybko mijał Straight Into Hell, a wolniejszy heavymetalowy Mental Blindness strasznie nudził pozornym klimatem, tworzonym niby przez elektroniczne wstawki, bezsensowne solówki Lange i mało ekscytujący wokal Basse. Heroes Failed był próbą odzyskania dawnej chwały, ale udało się to tylko w sferze gitary, wygrywającej ostre połamane riffy w przejściach. W Way Home spokojne wejście z jak zwykle potrafiącym się znaleźć w takich sytuacjach Basse nadało utworowi dużo emocji podanych w wysmakowany i wyważony sposób - miłe zaskoczenie na tym pełnym bezproduktywnego pędu albumie. Tego gnania donikąd było znacznie więcej, bo w Dare muzycy nie mogli się zdecydować czy grać rycerski heavy/power czy ostry hard`n`heavy. Krusząca moc gitary w Follow The Sign obruszała na słuchacza moc lawiny dźwięków, nie powodując jednakże niczego więcej poza znużeniem. Na pocieszenie wrzucono cover Queen Show Must Go On z popisem wokalnym Basse - Mercury`m co prawda nie był, ale należały mu się pochwały za własną interpretację. Ta oraz następne płyty potwierdziły tezę, że Metalium swoją formułę wyeksploatował niemal doszczętnie.
Henning Basse
Wielu wieszczyło koniec kapeli, podczas gdy ta usilnie starała się udowodnić, że było inaczej. Nagrać płytę lepszą od poprzedniej w zasadzie nie było trudno, ale faktycznie interesującej się nie udało. Na [7] nieco zaskakiwał otwieracz Resurrection, w którym zderzono klasyczne dla siebie energiczne riffy Lange i męskie chórki wspierające Basse z łagodnym rockowym refrenem. Podobnie Metalium grali już, ale nigdy na początku albumu. Kolejną próbą wprowadzenia pewnego nastroju podjęto w Gates, gdzie znów upchano rycerskie granie, nowocześniejszy heavy/power i dawkę motywów bardzo lekkich, co w sumie dało bałagan i brak wyrazistości. Metalium nigdy nie specjalizowali się również w mrocznym graniu i Incubus był niejako pastiszem tej stylistyki z orientalnymi motywami - co więcej, te zagrywki wykorzystane w inny sposób mogłyby stać się podstawą dobrej kompozycji. Po bezbarwnym Take Me Higher więcej już było Metalium w szybszym i miarowym Never Die. Problem w tym, że kwartet prezentował metal zupełnie niczym nie odróżniający się od innych grup niemieckich i to takich z przeciętnej półki. To co może było nowego dla samego Metalium, było już od wielu lat typowe dla krajowego heavy/power i powermetalu, o czym najlepiej świadczyły At Armageddon i Sanity. Mocniejszym kandydatem na killer był za to Meet Your Maker, z typowymi zagrywkami Lange i z rozkrzyczanym refrenem, który można by ewentualnie też przypisać wczesnemu Primal Fear. Rolę epilogu spełniał powolny Hellfire w tradycyjnym heavymetalowym stylu, który nigdy za bardzo w wykonaniu Metalium nie porywał. Ostatecznie krążek nie męczył jakoś specjalnie, ale słuchacz o nim zapominał wraz z ostatnią nutą. Materiał wydawał się być przygotowany w pośpiechu i oparty o oklepane wzorce, choć bez eksperymentowania w rozwlekłych utworach czy też uciekania się do elektroniki oraz pseudo-progresji. Albumowi nadano mocne brzmienie, wyostrzone w przypadku gitary i lekko przesterowany bas. Pozycja kompletnie nic nie wnosiła do historii grupy, niemniej pokazywała, że w repertuarze typowym dla gatunku Basse i spółka momentami mogła jeszcze zaprezentować się z dobrej strony. Nie były to jednak utwory, gdzie można było specjalnie rozwinąć skrzydła.
Po dołączeniu drugiego gitarzysty Tolo Grimalta, grupa przystąpiła do pisania kolejnego - jak się miało okazać ostatniego - rozdziału swej opowieści. Tym razem Metalium na [8] zdołali wykrzesać z siebie odrobinę więcej niż na poprzednikach, głównie za sprawą przemieszczenia punktu ciężkości w kierunku melodyjnego heavy/power. Ta dawka była jednak niewielka i niestety niezbyt też udana. W rezultacie niezłe rzeczy przemieszano z heavymetalową sieczką, przemycono również nowocześniejsze akcenty, ale ta ekipa zawsze wrzucała coś dziwnego niezależnie od poziomu. Do jaśniejszych punktów krążka należały z pewnością: konkretny łamacz czaszek Pharos Slavery, początkowy riff w Falling Into Darkness i w końcu Once Loyal. Te ostatni zepsuto jednak w wielu miejscach - zabrakło pomysłu na wykończenie, a sami muzycy zapewne za dużo chcieli pokazać w jednej kompozycji. Udany w zamyśle i melodii, ale blado wykonany Lonely śmigał jak kometa i odchodził w zapomnienie. Nie obeszło się również bez klapy w postaci ponad 9-minutowej niezmiernie smętnej ballady Borrowed Time. Producenci postawili na zmiękczone brzmienie - przyjemne, ale niekiedy zbyt modernistyczne w stosunku do stylu numerów. Forma Basse bardzo dobra, on zaśpiewał jednak nieco inaczej niż dotychczas - w nowocześniejszej manierze typowej dla óczesnych trendów powermetalowych (głównie skandynawskich). Gitarowo solidnie, aczkolwiek zabrakło zabrakło ekspresji w solówkach, ale te skończyły się właściwie na [5]. Nieśmiała próba zagrania nowocześniej, wyrażona w złagodzonym brzmieniu i doborze melodii z rezultatem przeciętnym. Wraz z tą płytą pamięć o Metalium zaginęła - w sumie dobrze, gdyż zespół wypalił się już kilka lat wcześniej.
Dyskografię uzupełniały przeróbki Helloween Ride The Sky na tribute "Keepers Of Jericho" oraz Burning na "A Tribute To Accept" w 1999.
Byli i obecni członkowie zespołu występowali też w innych grupach:
ALBUM | ŚPIEW | GITARA | GITARA | BAS | PERKUSJA |
[1] | Henning Basse | Matthias Lange | Chris Caffery | Lars `Ratz` Ranzenberger | Mike Terrana |
[2] | Henning Basse | Matthias Lange | Jack `Frost` Dempsey | Lars `Ratz` Ranzenberger | Mark Cross |
[3-7] | Henning Basse | Matthias Lange | Lars `Ratz` Ranzenberger | Michael Ehré | |
[8] | Henning Basse | Matthias Lange | Tolo Grimalt | Lars `Ratz` Ranzenberger | Michael Ehré |
Henning Basse (ex-Bourbon Street), Chris Caffery (ex-Doctor Butcher, Savatage, Trans-Siberian Orchestra), Lars Ratz (ex-Velvet Viper, ex-Viva),
Mike Terrana (ex-Zillion, ex-Hanover Fist, ex-Beau Nasty, ex-Yngwie Malmsteen, ex-Artension, Axel Rudi Pell, Rage, Squealer),
Jack Frost (ex-Speeed, The Bronx Casket Co.), Mark Cross (ex-Nightfall), Michael Ehré (ex-Pryer, Murder One)
Rok wydania | Tytuł |
1999 | [1] Millennium Metal |
2000 | [2] State Of Triumph |
2002 | [3] Hero Nation |
2004 | [4] As One |
2005 | [5] Demons Of Insanity |
2007 | [6] Nothing To Undo |
2008 | [7] Incubus |
2009 | [8] Grounded |