Szwedzka grupa założona w 2004 w Jönköping przez multinstrumentalistę Jani Stefanovica oraz dwóch muzyków Narnii. Tak na dobrą sprawę wokalista Christian Rivel-Liljegren stworzył krajową scenę w obszarze chrześcijańskiego powermetalu i jego zaplecza, powołując do życia własną wytwórnię Rivel Records i skupiając w niej wszystkich, którzy chcieli coś w obrębie podobnego przesłania zaprezentować. W nowym projekcie Divinefire tradycją stało się zapraszanie do studio gości o słynnych nazwiskach (uznanych gitarzystów w szczególności). Ten zespół koncepcyjnie zaproponował coś innego niż Narnia - mianowicie Rivel oparł się o walkę Dobra ze Złem wykorzystując dramaturgię pojedynków/dialogów czystego wzniosłego śpiewu i growlingu jako synonimu Szatana. Na debiucie w rolę Mrocznego wcielił się Hubertus Liljegren i najdłuższy utwór The Spirit stanowił manifest na następne lata. Ekipa momentami grała muzykę ardzo złożoną, często na granicy heavy/power z klimatycznymi klawiszami napędzającymi całość i nadającymi tempo, przy czym na tym pierwszym albumie tego sposobu aranżacji jeszcze tak perfekcyjnie nie rozwinięto jak na kolejnych. The Worlds On Fire wypełnił pęd z symfoniczno-klawiszowym apokaliptycznym tłem i super szybką sekcją rytmiczną. Ta wojna w innym wymiarze, gdzie szala zwycięstwa przechylała się raz na jedną, raz na drugą stronę, prezentowała się nieźle na tle patosu i wirtuozerskich gitarowych solówek w wykonaniu choćby Torbjörna Weinesjö, Pontusa Norgrena i Carla Johana Grimmarka. Klawisze Stefanovica brzmiały znakomicie, co słychać we wstępnej części Never Surrender, a do tego Rivel śpiewał z niesamowitym zaangażowaniem. Na całej płycie wspierały go chórki, chwilami wręcz poruszające i monumentalne. Opowieść prowadzono spójnie, częściowo rozwijano się w mroku wśród rozmaitych rozterek i dramatycznych wyborów jak w The Sign, a wyniku starcia nie sposób było przewidzieć (niepokojący rytmicznie Out Of The Darkness). Nieustannie zmieniające się muzyczne motywy tworzyły wzniosły Pay It Forward z uduchowionymi wokalami i melancholijnymi rockowymi solówkami. Na krążek trafiło sporo grania łagodnego i niezwykle melodyjnego, pozbawionego jednak neoklasycznych cech Narnii jak obdarzony wspaniałym refrenem optymistyczny Live My Life For You. Wspomniany The Spirit był finałem i miejscem ostatecznego starcia, które przybierało na sile i ostatecznie Dobro zwyciężało po serii pokręconych progresywnych ataków gitarowo-klawiszowych i powolnym rozpędzaniu mroku w wolnej części z udziwnionymi wokalami. Oryginalny styl, doskonałe wykonanie, rozmach i bogactwo formy wsparte nienaganną produkcją uwypuklajacą wieloplanowość i zapewniającą czytelność tych jakże nieraz złożonych muzycznych motywów. Znakomity debiut zespołu, który nie powiedział ostatniego słowa i kontynuował swoją krucjątę w kilku kolejnych opowieściach.
W jedenaście miesięcy później pojawił się [2], na którym znó goście w rodzaju Grimmarka, Thomasa Vikströma czy Mikko Härkina odwalili kawał dobrej roboty. Doskonałe całościowo było tło pełne "anielskich" wokaliz i elektronicznych klawiszowych ścian. Po klimatycznym intro od razu atakował jeden z najlepszych numerów Divinefire w całej karierze, czyli Secret Weapon. Ponownie growling pełnił określoną funkcję, podkreślając dwoistość ludzkiej natury. Sztandarowy hymn Divinefire stanowił centralny punkt płyty, do którego odnosiła się całość, bazując na monumentalnym elemencie. Z wysokiej półki pochodziły także Hero i Leaving The Shadows z refrenami pod Impellitteri i niesamowicie chwytliwymi melodiami. Open Your Eyes blado wypadł na tle wcześniejszych naładowanych dynamitem kompozycji. Końcówka znów jednak znakomita w postaci skupiającego w sobie wszystkie zasadnicze walory płyty New Beginning. Na zakończenie trochę niepotrzebny cover Queen The Show Must Go On, w którym dodatkowo drażnił głos Marii Radsten (śpiewającej wspólnie z Rivelem). Wysokiej klasy produkcja charakterystyczna dla albumów z wytwórni Rivel to dodatkowy atut podnoszący wartość tego krążka.
Na [3] wciąż toczyła się nieustanna walka między dwiema potęgami, oparta o niepokojące klawiszowe tło, ciężkie powermetalowe ataki gitarowe i nagłe zmiany tempa, stanowiące jakby przerwy pomiędzy kolejnymi starciami w tej bitwie. Zespół postawił na więcej elementów neoklasycznych, głównie w klawiszach, które często zmiękczały w zasadzie heavy/powerowy charakter wielu kompozycji (Passion And Fire). Divinefire jak zawsze grał szybko i zdecydowanie, wokal Rivela był mocny w zwrotkach i delikatniejszy zazwyczaj w refrenach. To naturalnie granie patetyczne, przecinane ostrymi solówkami Stefanovica i pozostałych zaproszonych tu znanych gitarzystów (Carl Johan Grimmark i Patrik Gardberg). Całość dopełniła potężna sekcja rytmiczna z warkoczącym basem i dynamiczną perkusją jak tytułowy Into A New Dimension, miażdżący nerwowymi rwanymi riffami i kapitalnymi symfonicznymi klawiszami (użytymi oszczędnie, ale w najbardziej odpowiednich miejscach). Prosty z pozoru numer stawał się w pewnym momencie wielowątkowy i szkoda tylko, że bardziej go nie rozbudowano. Wolniejszy Face The Liar osadzono w mroczniejszym klimacie i gdy się rozpędzał do głosu dochodziło Zło, a niebiańskie chóry w tle z trudem przebijały się przez ciężkie gitarowe akordy i dopiero w końcowej części tej pełnej dramatyzmu kompozycji pojawiał się promyk światła. Live Or Die to także bitwa Dobra ze Złem, wyrażona w mocnych gitarowych szarżach i mieszaniu harshu z czystym wokalem, przechodzącego w wysokie ekstatyczne zaśpiewy. Niestety, sam poziom dramatyzmu w narracji nieco siadał w dalszej części płyty - Alive i All For One nie miały już takiej siły oddziaływania przez wzgląd na wtórny charakter w wykorzystaniu motywów i pomysłów. Zdecydowanie udany za to był The Final Victory - niejako podsumowujący całość, gdzie ta bitwa pomiędzy siłami światła i ciemności rozgrywała się w szybkim tempie. Wypełnione chórami i ciężką perkusją instrumentalne zakończenie w postaci The Last Encore świetne, pełne klimatu i interesująco podsumowujące motywy przewodnie, jakie pojawiły się na płycie. Kryształowe brzmienie, nieprzewidywalność utworów i atrakcyjność melodii to główne atuty tego albumu.
W 2008 Christian Rivel-Liljegren odszedł z Narnii i wydawało się, że dzięki temu na [4] skupi swoje wszystkie talenty. Niestety, płyta stanowiła tylko blade odbicie tego co Divinefire prezentował wcześniej, bo co prawda idea pozostała niezmieniona, ale zarówno sam materiał jak i jego wykonanie okazały się rozczarowujące. Unity mimo mrocznego początku, przekształcało się szybko w mix Heloween i Narnii. Zbudowany na kontrapunktowym wykorzystaniu elementów melodyjnego powermetalu You Will Never Walk Away w połowie zatracał energię przekazu. Odnosiło się wrażenie, że tym razem zespół celowo złagodził wydźwięk swoich utworów, kierując je także do tych słuchaczy chrześcijańskiego power, którzy preferują jednak granie proponowane przez Narnię. Ułożony Pass The Flame poza interesującymi partiami klawiszowymi nie oferował wiele, podobnie jak wyjątkowo brutalnie ozdobiony growlem Grow And Follow z ładunkiem progresywnych zagrywek w części instrumentalnej. Wyraźnie zespołowi brakuje pomysłów w My Roots Are Strong In You - jednym z najsłabszych kawałków Divinefire w ogóle. W King Of Kings wykorzystano trochę neoklasycznych patentów, ale zabrakło czegokolwiek oryginalnego. Rozbudowany Heal Me to wiele wątków i progresywne podejście do powermetalu, jednak treści zawarto niewiele jak na finałową walkę Dobra i Zła. Całą płytę odarto niestety z autentycznego dramatyzmu, jaki cechował wcześniejsze albumy. Poprawne kompozycje wykorzystujące motywy i rozwiązania zastosowane już poprzednio nie budziły emocji. Wokal Rivela-Liljegrena nienaganny i klawiszowe pasaże w tle dobrano starannie, ale już solówki Stefanovica mocno odbiegały od tego co grał wcześniej. Rola gitary została sprowadzona do poziomu jednego z wielu instrumentów, chwilami wspomagającego tylko śpiew i elementy zaprogramowane. Zabrakło autentycznego zaangażowania i to było po prostu 44 minuty melodyjnego power gdzieniegdzie wzmocnionego growlem i zagraniami z kręgu extreme metalu. Brakowało zapadających w pamięć melodii i tych niesamowitych refrenów, których przynajmniej kilka wstrząsnęło słuchaczami na poprzednich albumach. Nawet pod względem produkcyjnym to najmniej interesujący krążek tek ekipy z kiepskim brzmieniem gitary i sztucznie ustawioną perkusją. Doświadczona grupa nagrała płytę wyjątkowo przeciętną i niczego nie wnoszącą do stworzonego przez siebie stylu. Powielono kilka pomysłów, dorzucono kilka nowych niezbyt udanych i w efekcie pożegnanie wypadło grubo poniżej oczekiwań, sygnalizując wyczerpanie formuły i wypalenie zespołu.
Od 2010 Rivel-Liljegren skupił się głównie na Golden Resurrection i na [5] za mikrofonem wspomógł go Germán Pascual, który zastapił tymczasowo samego Rivela za mikrofonem w Narnii w 2009. Już bez Olssona, na wszystkim zagrał Stefanovic i trzeba przyznać, że zrobił to znakomicie. W rolach gości wystąpili tym razem Pontus Norgren, Andreas Passmark, Erik Martensson, Thomas Vikström, Markus Sigfridsson i naturalnie Carl Johan Grimmark. Forma obu wokalistów znakomita, ze wskazaniem na Pascuala, który wybornie śpiewał te nie zawsze takie łatwe partie jakie mu przypadły. Divinefire powracał z apokaliptycznymi partiami klawiszowymi oraz mieszanymi wokalami. Bogato to wszystko brzmiało i w wielu numerach wręcz ekstremalnie - tak dużego ładunku mocnego grania ten zespół jeszcze nie proponował. To robiło wrażenie - zwłaszcza potężne partie gitarowe w otwarciach Unchain My Soul i Send Me Out. Krążkowi nadano po części charakter progresywny, co prezentował już otwierający Time For Salvation z mnóstwem nagłych zwrotów akcji, niespodziewanych rozwiązań, dramatyzmu w opowieści, połamanych zagrywek gitarowych i nietypowych solówek. Nie był to koncept, niemniej cały czas miało się wrażenie uczestnictwa w historii z narastającym napięciem aż do symfonicznego instrumentalnego finału w postaci Close To The Fire. Jednocześnie muzyka wymagała sporo uwagi, nie będąc zbyt łatwą w odbiorze i porzucała jasno wyrażone melodie. Pod tym względem najprościej wypadł To Love And Forgive i ten kawałek z marszowym średniowiecznym motywem głównym i zróżnicowanymi wokalami jawił się inaczej niż utwory pozostałe.
Wyważenie proporcji pomiędzy Mrokiem i Jasnością dobrano starannie, a najlepiej przedstawiał to Masters And Slaves - umiejscowienie tego utworu w środku krążka stanowiło zabieg celowy. Druga część płyty była bardziej melodyjna, z większą ilością rozpoznawalnych dla szwedzkiego chrześcijańskiego powermetalu refrenów jak w Never Surrender. Powstał ostatecznie album nasycony nieprawdopodobną energią i z maksymalnym wykorzystaniem przestrzeni. Specyficzne brzmienie perkusji wynikało z jej częściowego programowania, natomiast ogólnie produckja była klarowniejsza niż na poprzednich albumach, przy czym bardzo zadbano o dalsze plany. Nieco inny, choć nadal rozpoznawalny Divinefire, a odświeżona formuła sprawdziła się i ten powrót należało zaliczyć do bardzo udanych.
Christian Rivel-Liljegren śpiewał w 7 Days (Into Forever w 2010), The Waymaker (projekcie Stefanovica) i Flames Of Fire. Andreas Olsson również grał w 7 Days, a także u Roba Rocka i w Royal Hunt. Jani Stefanović grał w Essence of Sorrow (Reflections Of The Obscure w 2006), prog-metalowym Mehida (Blood & Water w 2007 i The Eminent Storm w 2009) i groove-metalowym Solution.45.
ALBUM | ŚPIEW | GITARA, KLAWISZE, PERKUSJA, PROGRAMMING | BAS |
[1-4] | Christian Rivel-Liljegren | Jani Stefanović | Andreas Olsson |
[5] | Christian Rivel-Liljegren / Germán Pascual | Jani Stefanović |
Christian Rivel-Liljegren (ex-Venture, ex-Trinity, ex-Borderline, Narnia, ex-Wisdom Call, Audiovision),
Jani Stefanović (ex-Sins Of Omission, ex-Crimson Moonlight, ex-Renascent), Andreas Olsson (Stormwind, ex-Narnia, ex-Wisdom Call)
Rok wydania | Tytuł |
2004 | [1] Glory Thy Name |
2005 | [2] Hero |
2006 | [3] Into A New Dimension |
2008 | [4] Farewell |
2011 | [5] Eye Of The Storm |