
Angielski zespół powstały w 2001 w Southampton, którego historia zaczyna się od grupy DragonHeart - pierwszego wcielenia DragonForce. Jednym z jej współzałożycieli był grający na instrumentach klawiszowych Steve Williams, który pożegnał kolegów w 2000, aby stworzyć własną ekipę. Było to rozstanie w przyjacielskiej atmosferze, gdyż na dwuutworowej demówce "Power Quest" z 2001 zaśpiewał Zachary Paul Theart z DragonForce, a Totman przez jakiś czas udzielał się w obu grupach jednocześnie. Williamsowi udało się także pozyskać gitarzystę Adama Bickersa oraz basistę Steve`a Scotta. Te nagrania zwróciły uwagę renomowanej włoskiej wytwórni płytowej Underground Sympohony, która specjalizowała się w wydawaniu płyt niezwykle popularnego w Italii melodyjnego powermetalu z klawiszami. Co więcej szef tej wytwórni polecił Power Quest wokaliście formacji Arthemi Alessio Garavello i ten przyjął stanowisko frontmana. Niestety, niewiele można było napisać pochlebnego o debiutanckim albumie. Williams przygotował materiał skrojony według włoskiej miary - szybki power z rozległymi klawiszami i łagodnymi melodiami, obracając się w kręgu fantasy. Zabrakło rozmachu Rhapsody, a nawet melodii ekip drugiego szeregu takich jak Highlord. Garavello pozostał sobą, śpiewając niczym na Church Of The Holy Ghost Arthemis. Charakter krążka nie przypadł do gustu gitarzystom - Bickers reprezentował styl tradycyjnego pojmowania rocka i heavy metalu, podobnie Totman. Obaj jakby cały czas chcieli zagrać coś jeszcze szybciej i ostrzej, ale konwencja na to nie pozwalała. Sekcja rytmiczna odegrała swoje sprawnie, ale bez nadmiernego entuzjazmu bo i powermetal Williamsa w ugładzonej formie nie pobudzał do nadzwyczajnych wysiłków. Jasne, radosne i słoneczne granie serwowało refreny z odrobiną brytyjskiego stylu rockowego oraz echami nagrań fińskiego Stratovarius. Wykorzystana symfonika była prosta, a klawiszowe zagrywki lidera nie należały do specjalnie wybitnych (Follow Your Heart). Do bardziej włoskich numerów należały Glory Tonight oraz zapewne najbardziej wartościowy na tym albumie Power Quest 1 z kilkoma ciekawymi zagrywkami gitarowymi, wolniejszym tempem i pewną dozą tajemniczego fantasy-klimatu. Z szybkich kawałków podobać się mogły Beyond The Stars z łagodną melodią jako ukłon w kierunku muzyki DragonForce. Podręcznikowym przykładem flower-power był absolutnie włoski w stylu Freedom Of Thought, z mocniejszymi chórkami i rycerskimi zwrotkami śpiewanymi z wykorzystaniem wysokich rejestrów w okrzykach. Nieudał sięnatomiast wzorowany na łagodnych pieśniach włoskich Immortal Plains z kiepskim wokalem Garavello, którego zdecydowanie przyćmiła w duecie wokalistka Tina Groom. Brzmieniowo zrobiono wszystko bez zarzutu: perkusja o należytej głośności bez pukania w tle, soczyste gitary o ciepłym brzmieniu i miękki dobrze słyszalny bas. Jedynie klawisze miały paskudne brzmienie i daleko im było do monumentalnych i inteligentnie wtopionych jako tło klawiszy w zespołach włoskich. Wszystko poprawne, ale dalekie od poziomu wzorów i wzorców. Krążek spotkał się z dużym zainteresowaniem w Europie i Japonii, a grupa została uznana za powermetalową nadzieję.
Wkrótce doszło do dużych zmian personalnych, które postawiły istnienie zespłu pod znakiem zapytania. Gitarzysta Adam Bickers postanowił całkowicie poświęcić się zawodowi lekarza w jakim się wcześniej kształcił, Totman i Mackintosh powrócili do macierzystego DragonForce. W tej sytuacji z pomocą przyszli Włosi - Garavello namówił swojego kolegę z Arthemis Andreę Martongelliego (który na debiucie zagrał kilka interesujących solówek), aby dołączył na stałe i [2] ostatecznie nagrano z jednym gitarzystą. Spory udział w uratowaniu Power Quest mieli szefowie Underground Symphony, nie chcąc tracić zespołu o rosnącej popularności. Nowa płyta niewiele stylistycznie różniła się od poprzedniej, choć kompozycje były nieco ciekawsze, a wykonanie pewniejsze. Dominowały numery długie i rozbudowane, wciąż przypominające dokonania włoskiego flower-power. Czasem kawałki nużąco przeciągano na siłę (Lost Without You z gościnnym udziałem Sabine Edelsbacher z Edenbridge). Powstała płyta dosyć równa, brzmienie też lepsze niż poprzednio, choć raczej lekkie. Pewne elementy progresywne mogły przyciągnąć amatorów takiego grania, jednak w żadnym wypadku album nie wychodził ponad średniej klasy melodyjny powermetal we włoskiej manierze. Wokal Garavello odpowiedni w konwencji, często dosyć wysoki i lepszy niż na nagraniach z debiutu. Najciekawiej zaprezentował się Martongelli, który próbował w solówkach przemycić nieco większą agresję o którą trudno był w tak łagodnych melodiach jak w Temple Of Fire czy rockowo potraktowanym Edge Of Time. Znalazło się miejsce dla power/balladowego When I`m Gone - niestety zbyt układnego i nudnego .
Część kompozycji zbyt standardowa w gatunku, choćstarano się wszystkiemu nadać pewien rozmach z dodatkiem nastrojowych fragmentów. Williams na klawiszach zagrał nieco w stylu Kaledon czy Thy Majestie, niemal na jednej linii z gitarą. W pewnym sensie Power Quest wyznaczył tym albumem granice lekkości w pojmowaniu melodyjnego powermetalu w europejskim stylu oraz balansowania pomiędzy grzecznymi melodiami a klimatami fantasy. Zespół firmowany wciąż jako brytyjski został ponownie przyjęty przychylnie, choć faktycznie ustępował poziomem sporej grupie ekip z Włoch grających podobną muzykę.
Stanowiąca barwny konglomerat zaciągu Legii Cudzoziemskiej i Anglików, grupa przystąpiła do nagrywania materiału na [3]. Krążek niczym nie porywał, prezentując flower-power w encyklopedycznej formie i jednoznacznie nawiązujący do płyty poprzedniej. Echa DragonForce były słyszalne już na początku Find My Heaven, ale bez pędu do przodu. Nagrano również radiowy pastelowy rock w przebojowym w stylu Eurowizji Hold On To Love i nudnawą przesłodzoną balladę The Message z anemicznym pianinem. Podjęto próby zagrania czegoś odleglejszego od fantasy power w Soulfire oraz Children Of The Dream, lecz taki power/rock nie mógł spowodować większych emocji, biorąc pod uwagę wyeksploatowane do cna dialogi klawiszy z gitarą na wzór włoski. Naiwne refreny i melodie w granicach lekkości ustalonych w przeszłości stanowiły dominujące wyznaczniki albumu. Tak to grali w miękkich jak puch Galaxies Unknown, Diamond Sky i Strike Force z fanfarowymi klawiszami w stylu Freedom Call. Łagodne chórki wspierały wysoko śpiewającego Garavello, a zgrabne solówki Martongelliego wystarczały na potrzeby Power Quest. Tajemniczymi klawiszami rozpoczynał się Another World, ale nadzieja na coś bardziej interesującego pryskała, kiedy utwór rozwijał się w kolejną nudną patatajkę, w której gitara miała do powiedzenia mniej niż instrumenty klawiszowe. Na koniec Magic Never Dies w stylu ugrzecznionego powermetalu, jakiego tu było zbyt dużo. Miękkie brzmienie gitary, nieco sztuczne basu, ekspozycja planów klawiszowych i nijaka perkusja złożyły się na pełne optymizmu granie dla młodzieży, gdzie złe smoki i podli czarodzieje zostawali pokonani, a wszyscy żyli długo i szczęśliwie. Kolejny produkt przeznaczony dla specyficznej grupy odbiorców, którzy jednak dostali materiał słabszy niż na płycie poprzedniej.
Efektem popularności było podpisanie kontraktu z Napalm Records. Na [4] pojawili się zacni goście, jak Bill Hudson z Cellador, Jörn Viggo Lofstad z Pagans Mind, Richard West z Threshold oraz Bob Katsionis. Szkoda, że sam album zapisał się jako jedna z największych katastrof w historii euro-powermetalu. Zazwyczaj takie porażki przynależały w zdecydowanej większości do świata amatorskiego metalu z piwnicznych klubów i pubów, tu jednak porażkę firmowała uznany zespół i słynna wytwórnia. Samo wykonanie dobre i nawet najlepszy występ Garavello w tym zespole do tej pory. Poziom kompozycji był dramatycznie niski - to nawet nie były ugładzone powermetalowe opowiastki z modernistycznie bajkowymi klawiszami jak poprzednio, gdyż tym razem grupa postanowiła wejść na obszary rock/metalu głównego nurtu. Udawanie wyluzowanych licealistów muzykom nie wyszło na dobre. Kto przetrwał pierwszy Cemetery Gates miał w zasadzie niemal kompletny obraz upadku zespołu - fatalne refreny, okropne chórki, słodzenie w romantycznym stylu na każdym kroku, a aranżacje klawiszowe budziły niesmak. W numerach szybszych poziom prymitywizmu słyszalny był jeszcze bardziej, jak w tytułowym Master Of Illusion. Nie wiadomo po co zdecydowano się na brutalne wstawki wokalne w The Vigil jako alternatywa dla Bullet For My Valentine. Zgrane popowe echa w Save The World mieszały się z nietrafionymi gitarowymi solówkami, nieprzystającymi do treści. Zrezygnowany Francesco Tresca po prostu opukiwał swój zestaw i w tym zestawie nie było nic co można było uznać za przynajmniej poprawne. Wszelkie wady uwypuklało czytelne klarowne brzmienie, pięknie zrealizowane wieloplanowo aż do błysku. Tym gorzej się słuchało tej uwłaczającej godności ucha fana powermetalu muzyki.
Na [5] za mikrofonem stanął urodzony na Sri Lance doświadczony wokalista Chity Somapala. Odszedł także Martongelli, generalnie skład zrobił się mocno angielski. Dynamicznie zaczynał się Rising Anew, ale w zasadzie wszystko było takie samo co grane wcześniej. Gitarowo co prawda więcej było powermetalu w tradycyjnym stylu i powiązaniu z elementami heavy galopady brzmiały masywniej. Co ciekawsze numery miały w sobie elementy progresywnego metalu w klawiszach i gitarowych solówkach - naturalnie w formie wystarczjąco strawnej dla przeciętnego słuchacza euro-powermetalu. W optymistycznie w prostym Glorious wracał słodki i rozmarzony Power Quest. Sacrifice zaskakiwał innym klimatem i sposobem gry w stylu bardziej przebojowych kompozycji Threshold, ale refren to już festiwal ułożonej łagodności. Po raz kolejny należało pochwalić gitarzystów, którzy chyba za długo się tułali gdzieś po obrzeżach wielkiej sceny. Better Days to melodyjny hard`n`heavy jaki lubiono w Anglii przy tzw. drugiej NWOBHM i gdzieś tu słychać nawet inspiracje Thunder. Od tego miejsca pojawiały się już coraz dłuższe kompozycje. Pierwszą był zaczynający się niewinnie Crunching The Numbers, do którego dorzucono sporo zgrabnych motywów w melodiach i wcale ten numer się nie dłużył. Nieco krótszy Only In My Dreams odrobinę raził klawiszami, przeistaczając się przy średnim tempie w radiową melodię z nutką melancholii. Tytułowy Blood Alliance odegrano w w brytyjskim stylu melodyjnego metalu progresywnego i powermetalu było tu niewiele. Chity Somapala niestety nie zachwycił - akurat w tym kawałku wypadł dobrze, gdyż taka muzyka mu pasowała, ale gdy wcześniej walczył w typowym powermetalu nie do końca prezentował się przekonująco. Podszedł do wszystkiego w sposób profesjonalny, lecz materiał wydawał się po prostu odśpiewany przez doświadczonego wokalistę, który nie bardzo czuł o co w tym wszystkim chodzi. Na szczęście jego głos odróżniał tę płytę od produkcji z wysokimi zaśpiewami. City Of Lies w to ciepły numer z pewnymi oznakami powermetalu, który spokojnie powinien się zmieścić w trzech minutach. Japoński bonus Time To Burn to nieskomplikowany szybki utwór z zamaszystym refrenem rycersko-romantycznym. Krążek jako całość był trudny do jednoznacznej oceny - występowały na nim kompozycje niezłe z przebłyskami przebojowości, ale zabrakło zdecydowanych killerów i chwytającej za serce ballady. Znów Power Quest poszczycił się znakomitym brzmieniem, tym razem głębszym niż w przeszłości - szczególnie w porównaniu z mdło wyprodukowanym [4]. Album znalazł spore grono zwolenników i nie zawiódł starych fanów. To nowe wcielenie grupy metalowego świata nie zawojowało, gdyż Sompala wkrótce odszedł, a wkrótce po nim obaj gitarzyści.
Kolejne personalne trzęsienia ziemi doprowadziły do formalnego rozwiązana w 2013, jednak w 2016 Steve Williams powrócił po raz kolejny z nowym składem. Każde inne granie niż to z którego dotychczas znany był Power Quest byłoby bez sensu i znów fanów witał wygładzony power z czasów pierwszych płyt, za to z wyciągnięciem wniosków z pozytywów albumu poprzedniego. Ashley Edison zaśpiewał inaczej niż Sompala, zdecydowanie w stylu Alessio Garavello - czysto i dosyć wysoko. Perkusista Richard Smith odzył za bardzo, gdyż perkusja wydawała się wielu utworach zbyt skomplikowana i czasem bębniarz grał nie do rytmu. Solidne i dobre, aczkolwiek całkowicie ograne były melodie i motywy w nowych utworach. Tak się miała sprawa z flower-heroicznym Lords Of Tomorrow czy też z nieco mniej dynamicznym Starlight City ze sznytem heavymetalowym. Ugładzone granie brytyjskie zawsze znajdowało swoją publiczność i dla niej powstały takie grzeczne numery jak Kings And Glory z echami Freedom Call czy też Revolution Fighters, w którym gościnnie wystąpił nie kto inny jak Andrea Martongelli. W Coming Home pojawił się Lars Rettkowitz ze wspomnianego Freedom Call i ogólny charakter muzyki Wojowników Światła był tu słyszalny (także w paskudnych klawiszach). Znalazło się także trochę disco-metalu w romantycznej formie w Pray For The Day. Solidniejszy był zawierający elementy stylu Iron Maiden w powermetalowej oprawie Face The Raven, w którym nieźle spisali się gitarzyści. Poza tym Edison jakoś się tu pewniej czuł. Zaraz potem jednak ekipa wracała do grania łagodnego i wymuskanego w gładkim No More Heroes. Zgodnie z ówczesną modą duet mieszany pojawiał się w przeładowanym klawiszami The Sixth Dimension. Edisonowi towarzyszyła Anette Olzon i tak jak w jej przypadku, powstał rockowo-radiowy utwór o ograniczonej nośności refrenu. Soczysta produkcja zapewniła dopieszczenie szczegółów - za mix odpowiadał Alessio Garavello, a za wyborny mastering Jens Bogren. Kolejny średni wypust Power Quest w przeciętnym składzie.
Steve Williams grał również w Eden`s Curse. Francesco Tresca bębnił w prog-metalowym Hypnotheticall (Dead World w 2009 i A Farewell To Gravity w 2013) oraz Arthemis. Paul Finnie zmarł 4 sierpnia 2019 w wieku 43 lat na zawał serca.
| ALBUM | ŚPIEW | GITARA | GITARA | KLAWISZE | BAS | PERKUSJA |
| [1] | Alessio Garavello | Adam Bickers | Sam Totman | Steve Williams | Steve Scott | Dave Mackintosh |
| [2] | Alessio Garavello | Andrea Martongelli | Steve Williams | Steve Scott | André Bargmann | |
| [3-4] | Alessio Garavello | Andrea Martongelli | Steve Williams | Steve Scott | Francesco Tresca | |
| [5] | Chitral `Chity` Somapala | Gavin Owen | Andy Midgley | Steve Williams | Paul Finnie | Richard Smith |
| [6] | Ashley Edison | Glyn Williams | Andrew Kopczyk | Steve Williams | Paul Finnie | Richard Smith |
Alessio Garavello / Andrea Martongelli (obaj Arthemis), Steve Williams (ex-DragonHeart), Sam Totman (ex-Karnage, ex-Demoniac, DragonForce),
Steve Scott (ex-DragonHeart, ex-ShadowKeep), Chity Somapala (ex-Court Jester, ex-Avalon, ex-Moonlight Agony, ex-Firewind, ex-Civilization One, Red Circuit),
Gavin Owen (ex-Gavin Owen), Richard Smith (ex-Cruel Humanity), Andy Midgley (ex-Liquid Sky), Ashley Edison (Dendera)
| Rok wydania | Tytuł |
| 2002 | [1] Wings Of Forever |
| 2003 | [2] Neverworld |
| 2005 | [3] Magic Never Dies |
| 2008 | [4] Master Of Illusion |
| 2011 | [5] Blood Alliance |
| 2017 | [6] Sixth Dimension |
