Niemiecki zespół w Monachium, którego początki sięgały roku 1982 i kapeli Sodom. Założyli go gitarzysta Markus Steffen i basista Oliver Holzwarth (ur. 19 października 1967). Kapelka nagrała trzyutoworową demówkę w 1983, po czym przez kolejne lata milczała, nie mogąc znaleźć odpowiedniego wokalisty i perkusisty. W połowie 1985 Oliver namówił do gry w grupie swojego brata Alexa Holzwartha (ur. 4 października 1968), za mikrofonem stanął Franz Herde, a drugim gitarzystą został Markus Burchert. Jednocześnie kwintet został zmuszony do zmiany szyldu, gdyż coraz większą popularność zyskiwał w Niemczech Sodom Angelrippera. Jako nową nazwę obrano Sieges Even. Po rozprowadzeniu kasety "Demo'86" z ekipy odszedł Burchert. Dopiero trzecia demówka "Repression And Resistance" z wiosny 1988 zwróciła na zespół uwagę szefów wytwórni Steamhammer. 1 października 1988 ukazał się w końcu debiutancki krążek - pod nieco głupawa okładką czaiła się prawdziwa perła, dziś określana jako klejnot wśród poszukiwań nieznanych korzeni prog-metalu. Niemcy wyszli daleko poza techno-thrashową manierę, pod kilkoma względami grając niczym amerykański Watchtower na swoim Energetic Disassembly trzy lata wcześniej. W dodatku zespół nie zdecydował się użyć klawiszy i powstała "pierwsza płyta czysto prog-metalowa", jak to niektórzy zwykli mawiać. Dopiero Dream Theater, a zwłaszcza Magellan wprowadziły do swego instrumentarium klawisze - Teatr na sposób neo-progowy, a Magellan - bardziej frapujący.
Zadziwiał również [2], na którym techniczna rytmika spotkała sie z brakiem gitarowego ciężaru i niezwykle nastrojowymi kompozycjami, w swoich strukturach wiele czerpiących ze spuścizny Rush. Przy pierwszych kilku odsłuchach muzyka sprawiała wrażenie nieprzystępnej, ale naprawdę taka nie była. W warstwie tekstowej krążek dostarczał odbiorcy skondensowanej dawki intelektualnych rozważań ujętych w zgrabną poetycką formę zaczerpniętą m.in. z twórczości lorda Byrona i myśli XVIII-wiecznego szkockiego filozofa Davida Hume`a. W Tangerine Windows Of Solace muzycy nie zawracali sobie głowy introdukcjami, serwując na otwarcie 25-minutowego kolosa - siedmioczęściowy opus stanowił doskonałą wizytówkę tej formacji. Znakomity efekt uzyskano w wieńczącym album Anthem, w którego pierwszej części wpleciono fragment twórczości poety-żołnierza Wilfreda Owena (poniósł śmierć w ostatnich dniach I wojny światowej). Ta część opowiadała o zmaganiu się z przeciwnościami losu wysłanych na front rówieśników pokolenia Owena. Drugi rozdział opowieści rozpoczynał się od identycznego zabiegu stylistycznego i stanowił doskonały łącznik przeszłości ze współczesnością dla pokolenia roku 1980. Ta zaś miała wydźwięk uniwersalny, dotykając tematu zagubienia w świecie współczesnej młodzieży w okresie zimnej wojny. Urzekał ten specyficzny rodzaj nieprzewidywalności płyty wynikający z jak najbardziej świadomego wyboru braku podporządkowania się określonej konwencji muzycznej. To miało swoje źródło w częstych zmianach tempa, stosowaniu niezwykle skomplikowanej rytmiki i asymetrię stosowaną przez Franza Herde w liniach wokalnych. Myliłby się jednak ten, kto upatrywałby w tym próby usystematyzowania narzuconego odgórnie dźwiękowego chaosu - w tym szaleństwie była metoda. Kunszt kompozytorski i wykonawczy zaklęty w dźwiękowym kalejdoskopie docenili w tamtym okresie nieliczni. Dzisiaj nikt już tak nie gra i nawet sam Sieges Even na późniejszych albumach wyznaczył nową ścieżkę twórczych poszukiwań, znacznie odbiegającą od tego z początków działalności.
Po odejściu Herde, wokalistą został Joachim Kaiser. Nowy wokalista wraz z pozostałymi zastanawiali się jaki styl miałby przyjąć trzeci album. Dotychczasowa wizja thrashowego prog-metalu zdawała się (pod względem popularności) nie przemawiać do szerszej rzeszy słuchaczy, więc postanowiono przerzucić się na granie delikatne, mocno jazzujące, ale wciąż osadzone mocno w progresywnym graniu. Steffen zarzucił sfuzzowane mocniejsze riffy, nieźle odnajdując się w zagrywkach ulotnych i często akustycznych. Kaiser okazał się właścicielem ciepłego głos, bardzo dobrze pasującego do nowego oblicza Sieges Even i pełnych emocji melodii. W ten sposób Behind Closed Doors, Prime czy These Empty Places mogły ujmować spokojem, a karkołomne wygibasy schodziły w tym momencie na dalszy plan. Nawet odrobinę płaskie brzmienie okazało się przy takiej stylistyce atutem zespołu, który wciąż był w stanie tworzyć oryginalną muzykę, nie dającą się porównać do jakiegokolwiek innej. W ciągu kolejnych dwóch lat formacja przeszła spore perturbacje personalne: bracia Holzwarth dokoptowali do składu tym razem wokalistę Grega Kellera i gitarzystę Wolfganga Zenka - obaj mieli odcisnąć mocne piętno na zawartości [4]. Kiczowata absurdalna okładka była jedynie wiekiem skrywającym pod sobą wielki muzyczny skarb. Niemiecki kwartet postanowił tym razem doprowadzić prog-metal do granic techniczności i otrzymać w efekcie niekontrolowany chaos. Całość przybrała dziwaczną formę: rozszalały funkujący bas, riffy sprawiające wrażenie przypadkowych i uspokajająca jakby to wszystko perkusja. Jak się jednak okazywało, w tym hałasie była metoda. Dosyć melodyjne utwory wpadały "w ucho", choć z początku mógł irytować nachalny krzykliwy śpiew Kellera, pasujący barwą raczej do grupy heavy/powermetalowej. Wraz z kolejnymi przesłuchaniami płyta odkrywała swoje kolejne tajemnice, a muzyka powoli zaczynała nabierać sensu. Zespół żonglował pomysłami, wrzucając wiele świetnych solówek i partii improwizowanych. W porównaniu do poprzednich płyt, muzyka stała się żywsza, intensywniejsza i bardziej dynamiczna. Odchodząc od jazzowania na rzecz większego wyeksponowania pracy sekcji rytmicznej, Sieges Even narażali się na porównania w brzmieniu nawet do Primus. Krążek nie był jednak perfekcyjny - przede wszystkim wokal Kellera nie pasował do nowego stylu, przez co śpiew i instrumentarium pochodziły z dwóch innych światów. Ponadto pomimo całej gamy pomysłów, niektóre kompozycje zmierzały w ślepy zaułek i nic z tego mieszania nie wynikało. Zabrakło także pierwiastka emocjonalnego, obecnego choćby na [3]. Powstało w ten sposób techniczne monstrum pozbawione duszy. Bracia Holzwarth wykonali duży krok do przodu, nagrali album zupełnie inny niż dotychczas, nawet odeszli dość wyraźnie od własnego stylu. Ten cały towarzyszący chaos nadawał materiałowi odrobiny uroku. Kapela stworzyła własną wizję technicznego grania, próbując połączyć biegłość instrumentalną, nieprzewidywalność i melodyjność. Album ten można ocenić jedynie pod kątem tego, co dla kogo jest wartościowe.
Pierwsze dźwięki [5] nie pozostawiały złudzeń, że formacji bardzo przypasowała konwencja obrana na poprzednim albumie. Była to w zasadzie muzyczna kontynuacja tamtego krążka. W dalszym ciągu było to granie bardzo techniczne, ale - mimo że poziom instrumentalny budził podziw - nie był to element aż tak dominujący jak wcześniej. Numery były mniej zwariowane i "poukładane w swoim chaosie". Wciąż dalekie od zachowawczości melodie zostały uwypuklone i nie stanowiły tak dużego kontrastu dla technicznego łomotu. Słyszalny był wpływ wczesnego Yes, gdyż wiele partii instrumentalnych kojarzyło się właśnie ze stylem tej legendy prog-rocka. Choć powstała płyta dojrzalsza, to w kilku utworach Niemcy za mocno zatracili się w technicznym graniu, które do niczego nie prowadziło. Rzut oka w przeszłość na [3] uświadamiał, że to w tamtym okresie właśnie Sieges Even potrafili najlepiej wykorzystać swoje instrumentalne umiejętności i wpleść je w kawałki w ten sposób, aby nie była to sztuka dla sztuki. Nagrano album niezły i z mnóstwem ciekawych rzeczy, ale nie nadawał się do zbyt częstego odsłuchu. Kilka partii klawiszowych dorzucił Börk Keller, brat Grega. W 1998 doszło do konfliktu na linii Keller-reszta zespołu, w wyniku którego ten pierwszy wyleciał z hukiem ze składu. Sieges Even zakończyli działalność, ale nie do końca. Bracia Holzwarth wraz ze starym znajomym Markusem Steffenem powołali do zycia Looking-Glass-Self, zapraszając do udziału w projekcie brazylijskiego wokalistę Andre Matosa (ex-Viper, ex-Angra). Progresywno-rockowa demówka "Equinox" z 2000 nie zyskała przychylności żadnego koncernu płytowego. Rozczarowany Matos odszedł dołączając wpierw do Virgo, a następnie do Shaman. W 2002 niemieckie trio założyło Val'Paraiso, ale demówka "Footprints Of Angels" z 2003 podzieliła los poprzednika. Tym razem jednak nowy zespół przyniósł bardziej wymierny benefit - zaśpiewał w nim Arno Menses, który miał się okazać nowym wokalistą zreaktywowanego Sieges Even.


Od lewej: Alex Holzwarth, Markus Steffen, Oliver Holzwarth, Arno Menses

Po wznowieniu działalności nagrano [6], na którym prog-metalowego szaleństwa, instrumentalnej wirtuozerii i szokujących łamańców było znacznie mniej. Ten krążek był zupełnie inny - wypełniła go urzekająca uczuciowa muzyka, zagrana niezwykle delikatnie w przemyślany sposób, ale nie pozbawiona luzu i świeżości. Odniesienia do do muzyki granej przez Rush występowały w subtelnych Unbreakable, Styx i Stigmata. Większą uwagę przykuwały utwory ukazujące inne oblicze zespołu braci Holzwarth, jak 10-minutowy The Weight lub The Lonely Views Of Condors, od których na kilometr biły ciepło i dobroć. Podobać się mogły charakterystyczne akordy gitary (nierzadko akustyczne), wysunięty intensywny bas, nakładające się delikatne wokale (podobne zabiegi wykorzystywali Spock`s Beard, Neal Morse czy The Flower Kings) oraz fundamentalna perkusja. Obok ultra-technicznego wykonania i klimatycznej otoczki, wypieki u słuchaczy mogły spowodować wokale i refreny. Ciekawe niebanalne aranżacje sprawiały, że album nie dłużył się, ani nie nudził. Krążek był w zasadzie pozycją unikalną i niepowtarzalną, choć jego ambitne oblicze mogło odrzucić niejednego. Przy produkcji maczał palce Uwe Lulis (ex-Grave Digger, Rebellion), zatem krystaliczne brzmienie nie pozbawione było dawki ciężaru i soczystości. Arno Menses doskonale wpasował się do muzycznej zawartości płyty, a jego czysta barwa przypomina trochę śpiew Teda Leonarda z Enchant. Jako ciekawostkę warto także przypomnieć fakt, że płyta to właściwie jeden 63-minutowy numer podzielony na części, przez co materiał był niesamowicie spójny, utrzymany w jednej klimatyczno-uczuciowej konwencji, starannie zaaranżowany i bezbłędnie nagrany. Album ukazał się nakładem progresywnego potentata płytowego InsideOut Music.
Na [7] Sieges Even kwartet postawił na szczuplejsze formy przekazu, ale nadal esencjonalnie prog-art rockowe. Niby schematy były same, a jednak jakość inna, wychodząca daleko poza pasaż klawiszowy-perkusyjny połamaniec-wgniatająca w fotel gitarowa mało melodyjna solówka). Ta muzyka wymagała większego zaangażowania ze strony słuchacza, melodie należały do tych z grupy subtelnych i inteligentnych, by nie powiedzieć: ładnych. Nawet balladowe melodie w Where Our Shadows Sleep czy Eyes Wide Open nie były podstepnie nachalne. O ile na [6] w dłuższych kompozycjach sporo było wyrafinowania i aranżacyjnych smaczków, tutaj więcej było mocnych riffowych zagrywek (When Alpha And Omega Collide, Tidal). Selektywny, dopieszczony i kapitalnie słyszalny bas Olivera rewelacyjnie współpracował z perkusją, dając idealne tło dla łatwo rozpoznawalnego głosu Mensesa, szczególnie w refrenach wspomagany nałożonym drugim wokalem, tworzącym "miłe" harmonie (Duende). Zespół wypracował znów coś własnego, nie stał w miejscu i obserwował światową konkurencję. Pobrzmiewały echa amerykańskiego prog-rocka (Enchant), King Crimson (ery The Power To Believe), Tool (Iconic) czy wręcz Coheed And Cambria (harmonie). Muzycy w inteligentny sposób podjęli wątki ludzkich marzeń i wolności - w instrumentalny Mounting Castles In The Blood Red Sky wpleciono fragmenty przemówienia Martina Luthera Kinga z 28 sierpnia 1963 na schodach Mauzoleum Lincolna. Sam koniec kompozycji zwieńczono odgłosem padającego deszczu. Pomimo, iż Lulisa za stołem mixerskim zastąpił Kristian Kohlmannslehner, płyta brzmiała podobnie jak poprzedniczka - czysto i soczyście. Intrygującą okładkę ozdobiło zdjęcie brytyjskiego artysty Davida Nightingale`a.
Za sprawą dwóch ostatnich krążków popularność Sieges Even raptownie wzrosła, trudno było się więc dziwić wyborowi zestawu na koncertowy [8]. Z [6] zagrano trzy kompozycje (Unbreakable, The Lonely Views Of Condors, The Weight), natomiast z [5] aż pięć (When Alpha And Omega Collide, Tidal, Iconic, Duende, Paramount). Całości dopełniły dwa utwory z [3]: The Waking Hour i These Empty Places). Zabrakło w zasadzie jedynie Mounting Castles In The Blood Red Sky i ballady Eyes Wide Open. Nagrań dokonano podczas pierwszej części "Paramount Tour 2007/2008" - zamiast zarejestrować jeden koncert, materiał stanowił zbitkę kilku występów. Nie przeszkadzało to jednak w odsłuchu, wszystko zgrabnie połączono, choć między przedostatnim a ostatnim utworem wrzucono niestety wyciszenie. Pod względem wykonawczym nie było żadnych rewolucji - muzycy trzymali się w większości wersji studyjnych, choć kawałki w większości wypadły bardziej szorstko i surowo, pozbawione technicznego i aranżacyjnego studyjnego wycyzelowania.

Byli i obecni członkowie zespołu występowali też w innych grupach:

ALBUM ŚPIEW GITARA BAS PERKUSJA
[1-2] Franz Herde Markus Steffen Oliver Holzwarth Alex Holzwarth
[3] Joachim `Jogi` Kaiser Markus Steffen Oliver Holzwarth Alex Holzwarth
[4-5] Greg Keller Wolfgang Zenk Oliver Holzwarth Alex Holzwarth
[6-8] Arno Menses Markus Steffen Oliver Holzwarth Alex Holzwarth

Greg Keller (ex-Metrical Charms)

Rok wydania Tytuł
1988 [1] Lifecycle
1990 [2] Steps
1991 [3] A Sense Of Change
1994 [4] Sophisticated
1997 [5] Uneven
2005 [6] The Art Of Navigating By The Stars
2007 [7] Paramount
2008 [8] Playgrounds (live)

          

  

Powrót do spisu treści