Znakomity angielski zespół założony w 1989 w Coventry z inicjatywy Lee Dorriana (ur. 5 czerwca 1968). Zadebiutował dwoma nagraniami na składance "Dark Passages" wydanej na początku 1991 przez należącą do Dorriana maleńką firmę Rise Above. Szybko jednak podpisał umowę z Earache i wydał w 1990 czteroutworową demówkę "In Memorium" (m.in. przeróbka All Your Sins Pentagram). Nagrany w trzy tygodnie [1] zawierał własną odmianę doom metalu, o niezwykle miażdżącym ponurym brzmieniu i maksymalnie zwolnionym tempie inspirowanym dokonaniami wczesnego Black Sabbath i Saint Vitus (Ebony Tears, A Funeral Request). Mimo upływu lat to wydawnictwo nadal wywołuje gorące emocje i znajduje wiernych naśladowców twierdzących, że to właśnie ten krążek dał początek doom/deathowi. Na album złożyły się fantastyczna mieszanka ciężkich gitar z wręcz pogrzebowym klimatem. Sabbathowy duch, zawsze obecny w muzyce Cathedral, oprawiono nowoczesną i twarda ramą, przez co krążek poza metalowym brudem emanował mistycznym psychodelicznym klimatem. Ta muzyka była w zasadzie inna od wszystkiego, co się wówczas grało - death metal przeżywał rozkwit, grania brutalnego było w bród, a zespoły prześcigały się w graniu coraz szybszym i agresywniejszym. Dorrian znalazł niszę, która jednak groziła osamotnieniem w przypadku porażki. Album był zbyt ciężki dla fanów tradycyjnego heavy, mało melodyjny dla zwolenników powermetalu i za mało ekstremalny dla tych, którzy liczyli na nowe wcielenie Napalm Death - jednakże w intrygujący sposób odwoływał się do gotyckiego mroku średniowiecza, budując katedrę posępnej muzyki wolnych temp i miażdżących riffów. Wykorzystanie growlingu stanowiło nowość w muzyce, w której melodia miała duże znaczenie. Za przykład mógł posłużyć ekstremalnie wolny Commiserating The Celebration po pięknym wstępie z gitarą akustyczną i fletem w wykonaniu Helen Acreman. Nieustanne powtarzanie prostych riffów przecinanych krótkimi solówkami w stylu Iommiego określiło tą płytę, a transowość pogłębiała się z każdym kolejnym powtórzeniem zasadniczych motywów. Porażał minimalizm i surowość Ebony Tears - ta kompozycja stała się poniekąd prekursorem funeral doomu. Niespełna 3-minutowy Soul Sacrifice był najmniej reprezentatywny dla całego albumu, ale stał się podstawą do konwencji, jaką Cathedral zaserwowali na kolejnym krążku. Saint Vitus nigdy nie zagrał tak ciężko, a Pentagram nie byli w stanie wygenerować takiego nastroju. Flet w Reaching Happiness, Touching Pain spinał klamrą początek z końcem. Była to niezwykła płyta, na której nikt się indywidualnie nie wyróżnił, nikt nie szedł z zapaloną pochodnią na czele, a twarze wszystkich przesuwających się w korowodzie spowił mrok i czarne kaptury. Cathedral jawił się jako grupa nowatorska i wyprzedzająca epokę, a dzisiaj - kultowa i nadal robiąca ogromne wrażenie, szczególnie nocą przy unoszącym się w powietrzu zapachu kadzidła.
Utrzymany w podobnym stylu [2] zawierał cztery kawałki: szybszą wersję znanego z debiutu Soul Sacrifice, a także melancholijny Autumn Twilight, doomową balladę Frozen Rapture oraz eksperymentalny Golden Blood (Flooding). Wydawało się że po otworzeniu nowego rozdziału z niemal średniowiecznym doom/death, zespół będzie tą drogą szedł dalej. Ku chyba powszechnemu zaskoczeniu stało się inaczej, a Dorrian po raz kolejny okazał się wizjonerem, tworząc zupełnie inny i niemal nowy styl na [3], zwracający się już ku większej grupie słuchaczy. Nowa konwencja obracała się wokół niezwykłej nowoczesności przy zachowaniu pełnej zgodności z metalową tradycją. Płytę wypełniły pokręcone teksty ocierające się o psychodeliczny futuryzm, a sama muzyka wymykała się prostym klasyfikacjom. Cathedral uniknęli brnięcia w rejony progresywnych udziwnień czy pozametalowych inspiracji i ten wir rzeczy z pozoru znanych, podano w zupełnie odmienny sposób. Kompozycje w stylu Ride czy Midnight Mountain zawierały ogromny pierwiastek przebojowości, dalekiej jednak od radiowej chwytliwości. Black Sabbath był tu wszędzie, ale ekipa Iommiego nigdy tak nie grała. Łatwo było wychwycić też elementy doomowe, ale dalekie od minimalizmu i ociężałości. Sam Dorrian śpiewał, rezygnując z ryków i growli, co wypadło znakomicie, a miejscami zabawnie i wesoło, kiedy jego głosowi towarzyszyły melodyjne rockowe solówki, kontrastujące nieraz mocno z motywami głównymi. Przy okazji krążkowi nie można było odmówić ciężaru, do czego przyczyniły się bezsprzecznie nisko strojone gitary. Warto podkreślić fantastyczną grę Whartona, który musiał się wykazać większą elastycznością niż w typowym graniu doom czy stoner/doom. Oczarowywał elektronicznie przetworzony wokal w Fountain Of Innocence, połamany później dodającymi smaku ciężkimi riffami. Niewymuszoną swobodę zawarto również w krótszym Grim Luxuria, gdzie mrok taniego horroru odwzorowano w pełnym ekspresji śpiewie i wręcz przebojowym refrenie. W Jaded Entity i Phantasmagoria pojawił się jednak problem, który później miał się stać przekleństwem Cathedral w XXI wieku - nie zawsze czas 8 minut był wypełniony graniem na tyle przykuwającym uwagę, aby uniknąć wrażenia pewnego przeciagania. Drugą stronę płyty bronił skuteczniej Ashes You Leave, w który wrzucono najwięcej tradycyjnego heavy metalu i czegoś na kształt epickiego doomu w psychodelicznej otoczce. Wszystko kończyło urocze outro Imprisoned In Flesh. Ta płyta wyznaczyła nowe standardy, ale tą drogą poszło niewiele zespołów.
5 kwietnia 1994 ukazał się [4] - trwający ponad 40 minut, ale zawierający przede wszystkim 22-minutowy The Voyage Of The Homeless Sapien. Zaprezentowanie tej kompozycji na oddzielnej EP-ce było słusznym posunięciem, gdyż była to logicznie zbudowana 8-częściowa opowieść z filozoficznym podtekstem, a zarazem nieco odmienna od tego co formacja zaprezentowała na poprzednim albumie. W stylistyce ciężkiej pokręconej mieszanki heavy, doomu i stoner nie odbiegała aż tak bardzo od nagrań z [3], ale sens wydawał się tutaj głębszy i bardziej osobisty. Wielowątkowe fragmenty łączyły się i przenikały, kwartet zdecydował się nagrać wiele melancholijnych i zadumanych fragmentów, jak również zbudować klimat środkami pozamuzycznymi użytymi tle. Chwilami ten kolos raził nadmiernym minimalizmem, głównie w momentach kiedy Anglicy stawiali na death/doom. W pełni podobał się za to dynamiczny Hypnos 164 z solówkami w stylu Iommiego. Ten kawałek był o tyle ważny, że posiadał specyficzne tempa, które stać się wkrótce miały podstawą tworzenia [5]. Cosmic Funeral stanowił powrót do wolnego grania ze smutną i wzniosłą melodią w doomowym stylu. Ale nawet tu Cathedral nie rezygnowali z różnicowania temp i wykorzystywania miejscami rockowego zabarwienia oraz cytatów z wczesnego Black Sabbath. Brzmieniowo zachowano na EP-ce cechy z poprzednika, które stanowiły o jego swoistości, choć było pewne wrażenie typowego raczej dla doomu ustawienia miękkich gitar. Przy zachowaniu dotychczasowej filozofii muzycznej, wydawnictwo tworzyło pomost do tego, co zostało uwypuklone na kolejnym krążku.


Od lewej: Gaz Jennings, Brian Dixon, Lee Dorrian, Leo Smee

Wspaniałym osiągnięciem Cathedral okazał się [6], wydany 29 września 1995. Na okładkę trafili Jezus i jego matka w postaci zeschniętych szkieletów otoczonych baśniowymi stworami. Zespół stylistycznie przeszedł metamorfozę - nie zrezygnował z doomowych korzeni, jednak śmielej podążył w kierunku psychodelii i wrzutek stonerowych. Dorrian ostatecznie porzucił wszelki ekstremizm na rzecz heavy metalu nasączonego stylistyką Black Sabbath, ale podanego w znacznie nowocześniejszej oprawie i śmielej sięgającemu ku rozwiązaniom niedostępnym tradycyjnie pojmowanemu doomowi. Nowa seckja rytmiczna wniosła w muzykę Cathedral nową jakość. Album mógłby być dokonaniem Sabbathów lat 90-tych, gdyby Iommi chciał nadal w tym czasie czerpać inspiracje z lat 70-tych, z dużą domieszką klimatu. Sam Iommi pojawił się jako gość w Utopian Blaster, w którym przygniatające gitary doskonale współgrały z chwytliwymi melodiami i nieco transową atmosferą. Prysnął gdzieś posępny nastrój znany choćby z debiutu, postawiono na pełną polotu i drapieżności dynamikę. Zdumiewał sam początek płyty z dwoma killerami: Vampire Sun oraz Hopkins (The Witchfinder General) z dialogiem z filmu z udziałem Vincenta Price`a z 1968. Utwory wciągały bez reszty, a w niektórych momentach można było wychwycić jeszcze echa skocznego grania z [3]. Gaz Jennings zachwycał swobodą z jaką rozgrywał sabbathowe riffy, a Dorrian rozgrywał wszystko kapitalnie. W ponurym Night Of The Seagulls zaproponowano więcej psychodelii o wolnym tempie, a kawałek nawiązywał do hiszpańskiego horroru "La Noche De Las Gaviotas" z 1975. Wiele działo się w tytułowym Carnival Bizarre, gdzie każdą sekundę starannie zaplanowano w oparciu o prosty, ale hipnotyczny motyw główny. Łagodniejszy wokal Dorriana dziwił w eterycznej partii, gdzie w tle pojawiała się elektronika w ambientowym wydaniu. O ile mocny Inertias Cave nie odbiegał od obranej konwencji, to już w Fangalactic Supergoria ten rozpęd wyhamowywał, by wpaść na mielizny przy zupełnie zbytecznym Blue Light, który lepiej prezentowałby się na samym końcu jako stopniowe wyciszenie. Okazale doomowo wypadł za to Palace Of Fallen Majesty, z potężną dawką epickości ujętej w nietypowy sposób, a rasowy Electric Grave atakował ponownie wyrazistą rytmiką zapożyczoną wprost od Black Sabbath połowy lat 70-tych. Wizję Dorriana i Jenningsa przekazano jasno i czytelnie: zrobić coś po nowemu z najlepszych elementów, które w spuściźnie zostawiła ekipa Iommiego. Także samo brzmienie zostało odświeżone i ani wcześniej ani później Cathedral nigdy tak bardzo nie zbliżyli się do najbardziej klasycznego soundu Sabbathów, dorzucając od siebie groteskę i zabawę występujące przede wszystkim w śpiewie charyzmatycznego Doriana. Lider dał się tak unieść sukcesowi, że z entuzjazmem przyjął zaproszenie słynnego Paula Chaina w celu nagrania czterech kompozycji (Voyage To Hell, Static End, Lake Without Water, Sepulchral Life) na jego krążek Alkahest. [7] był uzupełnieniem niesamowitego poprzednika. Zawierał poza kawałkiem tytułowym cztery inne: cover Arthura Browna Fire, depresyjny instrumentalny Copper Sunset, znakomity doomowy Purple Wonderland oraz kończący całość ponad 9-minutowy The Devil`s Summit - mix doomu i muzyki funky.
12 listopada 1996 na rynek trafił [8], a towarzyszyły temu faktowi przepychanki związane z okładką (smok wokół którego pląsały dziwaczne postacie, niektóre w dwuznacznych pozach). W USA krążek wydano ze zdjęciem przedstawiającym samych muzyków. Płyta stanowiła kontynuację stylu obranego [6], jednak w niektórych momentach nastąpił nawrót do czasów [3] w sposobie prezentacji muzyki. Ponownie za bazę posłużyło rytmiczne granie wyładowane ciężkimi riffami z pewnym stonerowym podejściem. Gaz Jennings popisał się większą ilością solówek - bardziej indywidualnych w wyrazie i mniej stanowiących kopię dokonań Iommiego. Urko`s Conquest wpisywał się niemal idealnie w stylistykę krążka poprzedniego, także Stained Glass Horizon oparto na nieco przestylizowanym sabbathowym riffie. Tym razem na materiał złożyły się numery bardzo dobre i zdecydowanie od nich odstające. Cyclops Revolution bronił się przede wszystkim klimatyczną częścią instrumentalną, a Fireball Demon cechowała niesamowita wręcz swoboda. Centralnie umieszczony 9-minutowy Birth Machine 2000 był ciekawy, z deklamacją właściwie zamiast śpiewu i basem istotnym dla pierwszego planu, choć miejscami powstawało wrażenie nadmiernie uporczywego powtarzania użytych motywów. Krótszy i bardziej zwarty Suicide Asteroid oraz bardziej przypominający Black Sabbath Magnetic Hole także stanowiły o sile tego krążka. Reszta zabrzmiała dość topornie na czele z Nightmare Castle i Dragon Ryder 13, które częściowo odarto ze specyficznej rytmiki i dramatyzmu. Surowsze ostrzejsze brzmienie z głośniejszą perkusją mogło czasem drażnić. Śpiew Dorriana jakby miejscami tracił zdolność generowania melodii, szczególnie kiedy wokalista decydował się na pół-deklamacje. Ostatecznie powstał album nierówny i trochę chropowaty, ale stanowiący co najmniej dobre podsumowanie doświadczeń tego okresu działalności.


Od lewej: Brian Dixon, Scott Carlson, Lee Dorrian, Gaz Jennings

[9] przynosił blisko 73 minuty muzyki i odnosiło się wrażenie, że przedłużono go na siłę. Nie dotyczyło to 14-minutowego kolosa Dust Of Paradise - numeru transowego, monumentalnego, zagranego w dostojno-refleksyjnym stylu w manierze The Voyage Of The Homeless Sapien. Kompozycję dodatkowo ubarwiono specyficzną częścią instrumentalną, nie w każdym aspekcie metalową, ale budzącą szacunek wobec muzycznych inspiracji i horyzontów grupy. Dorrian był w bardzo dobrej formie wokalnej, nastąpiło jednakże słyszalne wypalenie pod kątem tworzenia atrakcyjnych melodii i Cathedral już nie czarował jak kiedyś fantastycznymi refrenami w pozytywnie zakręconym stylu. Nagrano sporo średnio-szybkich temp, w których tak dobrze się zespół zazwyczaj prezentował, ale refreny były bezbarwne. Tylko dzięki kapitalnym gitarowym ornamentacjom Jenningsa Voodoo Fire, Freedom czy Revolution broniły się. Gdy jednak tego brakowało, kwartet popadał w prostotę, jak we chwytliwym The Unnatural World czy Earth Messiah, gdzie ten brak pomysłu na coś więcej niż monotonne riffy doskwierał najbardziej. Powolne granie w niemal funeralnych tempach (Satanikus Robotikus) nadal świetne, ale przyspieszenia już sztampowe. W Captain Clegg grupa wracała na terytoria Black Sabbath z drugiej połowy lat 70-tych, generalnie jednak album od strony muzycznej był raczej powtórką estetyki z poprzednika, tylko w bezbarwnym wydaniu. Trudno bowiem o coś bardziej nijakiego niż Kaleidoscope Of Desire. Oniryczna nastrojowość The Omega Man także nie wyszła, ponadto fatalnym zabiegiem było tu inne ustawienie brzmienia gitar w części środkowej. Podobne rzeczy muzycy już robili wcześniej, ale znacznie zgrabniej. Ponadto do tego numeru wrzucono fatalną solówkę i chyba nigdy wcześniej Jennings nic równie bezsensownego nie zaprezentował. Na plus ustawienie perkusji Dixona i to był inżynierski majstersztyk mixu i masteringu Andy Sneapa.
W 1999 Brian Dixon zrobił sobie krótką przerwę, bębniąc na jedynej płycie Horakane. Na [10] i [11] zespół postanowił zwolnić tempo, tworząc monotonny i prosty niczym kij doom. Tym razem było to świadectwo marazmu twórczego - bez wyrazu, polotu i przekonania, standardowe powiększanie dyskografii ku uciesze najbardziej zatwardziałych fanów. [12] był znacznie lepszy od poprzedników - nadal był ciężko i tradycyjnie, ale nie archaicznie. Doomowa masywność zgrabnie współgrała ze stonerską lekkością. Rozsądne zachowanie proporcji między stylistykami nie pozwalało na nudę. Album był szachownicą, na której białe oznaczało Black Sabbath, a czarne Celtic Frost. O ile ta pierwsza inspiracja nie dziwiła, o tyle ta druga zaskakiwała. Te odwołania nigdy nie były tak bezpośrednie i przede wszystkim tak dobrze przyswojone. Wystarczyło posłuchać Tree Of Life & Death i surowego Upon Azrael`s Wings, by ulec magii wspomnień. Celtyckie było nie tylko brzmienie gitar, ale nawet stylistyka wokalna przypominająca Thomasa Gabriela Warriora. Pojawiające się w środku utworu kobiece wokale również przywodziły na myśl Into The Pandemonium. Po miażdżącym nokaucie Cathedral serwowali hit w postaci Corpsecycle oraz akustyczną miniaturkę Fields Of Zagara. Dynamiczny sabbathowy Oro The Manslayer był smakowitą przygrywką przed ozdobionym dziecięcym chórem Beneath A Funeral Sun. Kulminacja następowała w rozbudowanej suicie The Garden ze zmysłowym kobiecym głosem na powitanie i następujących po nim ciężkich soczystych gitarach. Było to magiczne zaproszenie do zaczarowanego ogrodu, w którym postacie pochodziły z baśni przepuszczonych przez narkotyczne wizje. Album był miłą niespodzianką przede wszystkim dla tych, którzy od dłuższego czasu ziewali przy słuchaniu płyt Cathedral. Było to jak przebudzenie się muzyków z zimowego snu - może nie nowatorskie, ale na pewno bardzo pomysłowe i energetyzujące. Nagrany po 5 latach przerwy [13] pozostawiał z kolei uczucie niedosytu. Wydawało się, że z pierwszymi riffami Funeral Of Dreams Dorrian i spółka powrócili do sabbathowej tradycji, jednak już po minucie pojawiała się irytyjąca i zbędna wstawka mówiona. Tak było z całym krążkiem stanowiącym mix doomu, psychodelii i "progresywnego punku". [14] dokumentował występ z londyńskiej "Aslington Academy" z 3 grudnia 2010, a pierwszy CD zawierał zagrany na żywo w całości debiut.
Na koniec należałoby podkreślić, że znaczenie Cathedral dla rozwoju sceny metalowej było ogromne. Zespół stworzył podwaliny pod doom/death, wyznaczył kierunki w stoner/doom i psychodelicznym metalu. Dyskografię zespołu uzupełnia utwór Solitude, nagrany na pierwszą część tributu dla Black Sabbath "Nativity In Black".

Byli i obecni członkowie zespołu występowali też w innych grupach:

ALBUM ŚPIEW GITARA GITARA BAS PERKUSJA
[1] Lee Dorrian Adam Lehan Garry `Gaz` Jennings Mark Griffiths Mike Smail
[2] Lee Dorrian Adam Lehan Garry `Gaz` Jennings Mark Griffiths Mark Wharton
[3-5] Lee Dorrian Adam Lehan Garry `Gaz` Jennings Mark Wharton
[6-14] Lee Dorrian Garry `Gaz` Jennings Leo Smee Brian Dixon
[15-16] Lee Dorrian Garry `Gaz` Jennings Scott Carlson Brian Dixon

Lee Dorrian (ex-Napalm Death), Gaz Jennings / Mark Wharton (obaj ex-Acid Reign),
Adam Lehan (ex-Lord Crucifier, ex-Acid Reign), Mike Smail (ex-Dream Death), Leo Smee (ex-Trespass), Scott Carlson (ex-Repulsion)


Rok wydania Tytuł TOP
1991 [1] Forest Of Equilibrium
1992 [2] Soul Sacrifice EP
1993 [3] The Ethereal Mirror #7
1994 [4] Statik Majik EP
1994 [5] Cosmic Requiem EP
1995 [6] The Carnival Bizarre #2
1996 [7] Hopkins EP
1996 [8] Supernatural Birth Machine #21
1999 [9] Caravan Beyond Redemption
2001 [10] Endtyme
2002 [11] Seventh Coming
2005 [12] The Garden Of Unearthly Delights
2010 [13] The Guessing Game (2 CD)
2011 [14] Anniversary (live / 2 CD)
2013 [15] The Last Spire
2025 [16] Society`s Pact With Satan (kompilacja)

          

          

      

Powrót do spisu treści