
1990-1994: WYPUŚCIĆ ŁABĘDZIE
Angielski zespół powstały 6 czerwca 1990 w Halifax. Po blisko ośmiu miesiącach ukazała się demówka "Towards The Sinister". W miesiąc po tym francuska wytwórnia Listenable Records wydała singiel God Is Alone / De Sade Soliloquay. Wydawnictwo to sprzedało się niemal natychmiast, a zespół starał się zawojować scenę charakterystycznym śpiewem Aarona Stainthorpe`a (ur. 12 listopada 1968). Wszystko doprowadziło do zainicjowania współpracy z wytwórnią Peaceville Records. [1] był pierwszym wydawnictwem zespołu z prawdziwego zdarzenia (na singlu do grupy dołączył basista Ade). 22 maja 1992 miała miejsce premiera [2], jednego z ważniejszych albumów metalowych tamtego okresu. Wtedy niemal wszyscy starali się grać deathmetalowo - chodziło o brutalność, szaleństwo i zawrotną szybkość. Podobnie jak wcześniej Paradise Lost ze swoim Gothic, My Dying Bride mieli odwagę złamać przyjęte żelazne zasady. Mimo że przesiąknięty deathowymi pierwiastkami, krążek nie dawał się jednoznacznie zaliczyć do tego nurtu. Przede wszystkim materiał ujawniał umiłowanie do pisania długich złożonych kompozycji o nietypowych strukturach, często przypominających bardziej suity znane z muzyki klasycznej (z charakterystycznym trzyczęściowym układem szybko-wolno-szybko albo odwrotnie) aniżeli klasyczne metalowe numery. Takich kawałków było zawarto tu cztery, w tym ponad 12-minutowy The Return Of The Beautiful, który aż do czasu wydania [19] zajmował zaszczytną pozycję najdłuższego utworu w dorobku My Dying Bride. W utworach zespół przeplatał fragmenty ostrzejsze, ciężkie i agresywne z klimatycznymi, łącząc je w sposób nie pozwalający się nudzić. Muzyka bardzo często wchodziła w wolne i bardzo wolne tempa, ale trzymając się z dala o tych specyficznych dla funeral doomu. Ponadto na płycie doomowe zwolnienia równoważono agresją death metalu i okresowymi przyśpieszeniami, w tym także wchodzącymi w blasty. Istotnym elementem twórczości My Dying Bride od początku były ciężkie riffy Andy`ego Craighana (ur. 18 lipca 1970) i Calvina Robertshowa, mocno inspirowane Candlemass. W grze gitar często pojawiają się dysonase, przeciąganie dźwięków czy też dialogi polegające na zawieszaniu gry jednej gitary, podczas gdy druga dalej ciągnęła grany riff. Partie solowych pojawiały się tylko w Vast Choirs i nie porażały pomysłowością. Cechą charakterystyczną były melancholijne i smutne partie skrzypiec wykonywane przez nowego członka grupy Martina Powella (ur. 19 lipca 1973) - tych wstawek tutaj jeszcze za wiele nie było w porównaniu do przyszłości. To właśnie jednak skrzypce i gra na rogu Wolfganga Bremmera akcentowały najwyraźniej cechy płyty jakimi były: surowość muzyki, oparcie jej na tradycyjnym gitarowym brzmieniu oraz spore ilości ekstremalnego, szybkiego i mrocznego grania inspirowanego wczesnym Celtic Frost. Proporcje pomiędzy pierwiastkiem doomowym a deathmetalowym rozkładały się mniej więcej pół na pół. Wokal Aarona bazował na growlingu, przypominającym momentami kwiczenie świni. Czysty śpiew Stainthorpe zastosował jedynie w dwóch wersach kończących The Return Of The Beautiful. Surowość muzyki podkreślało też mocno garażowe - szczególnie raziła "pykająca" perkusja i rzężące gitary. Rozpoczynający płytę po pogrzebowym intrze Sear Me to przykład utworu, w którym skontrastowano powolny i stopniowo rozwijający się do coraz bogatszych aranżacji motyw melodyczny (powracający później w okolicach siódmej minuty) z deathmetalową szybką częścią środkową. Wspomniany The Return Of The BeautifulThe Bitterness And The Bereavement zwracał uwagę grą skrzypiec Powella, a na drugim biegunie leżał galopujący przed siebie The Forever People z mrocznym zwolnieniem w środku. Album stanowił odpowiednie wprowadzenie do "właściwych" trzech płyt, które miały dopiero nadejść. Ten doom/death stał się punktem odniesienia dla płyt nagranych przez My Dying Bride na przełomie wieków. Szkoda że momentami spory potencjał muzyki został w dużym stopniu zaprzepaszczony przez marne brzmienie. W tekstach Aaron najwięcej miejsca poświęcił miłości i religii, jak również wszechobecnej śmierci i jej smutnym znaczeniu. Całość oprawiono poetyckim ramami przypominającymi litanię boleści. Gniew i rozgoryczenie przeplatały się z pasją, a utwory nacechowano wachlarzem kontrastów. To była zapowiedź natchnionego spektaklu, który My Dying Bride mieli wkrótce prezentować światu przez długie lata.
Zespół zagrał trzy koncerty w Anglii i odbył krótkie tourne po Europie wraz z At The Gates. Zaraz potem grupa weszła do studia, by zarejestrować [3]. Podczas kręcenia teledysku do The Thrash Of Naked Limbs perkusista Rick Miah uległ wypadkowi co spowodowało odwołanie planowanej trasy koncertowej po Europie. Na wydanym w październiku 1994 [4] Anglicy ponownie wymykali się wszelkim klasyfikacjom - łącząc piękno i smutek, ból i miłość, śmierć i zagubienie. Od pierwszych dźwięków skrzypiec i klawiszy Sear Me MCMXCIII zaczynało się misterium pełne łez. Dotychczas walcowate granie było równoważone deathową konwencją z dominującym growlingiem oraz częstymi przyspieszeniami zarówno rytmiki jak i gry gitar. Tymczasem nowym album w dominującej części odchodził od death metalu, którego pozostałością był tylko czytelny growling Aarona oraz agresja we fragmentach The Snow In My Hand i utworze tytułowym. reszta riffowo hołdowała tradycyjnemu doomowemu graniu oraz melodiom bliższym Candlemass niż Celtic Frost. Nowością stały się fragmenty klimatyczne, oparte o brzmienia klawiszy, skrzypiec czy też delikatnej gry gitar elektrycznych. Pojawił się czysty śpiew, który od razu zdominował większość kompozycji, spychając growling do defensywy. Frontman śpiewał mniej nonszalancko, za to z większym zaangażowaniem. Numery były długie, wielowątkowe, zbudowane w sposób niestandardowy - częściowo w formie otwartej i liniowej, a częściowo na zasadzie suit przeplatających momenty ostre i szybkie z wolniejszymi i ciężkimi. Tempo kawałków było w większości muzyki ślamazarne, a dla urozmaicenia pojawiały się okresowe podkręcenia dynamiki. Więcej do powiedzenia miał Martin Powell i jego skrzypce, nadające twórczości zespołu charakterystyczny styl. Grę gitarzystów i skrzypka świetnie uzupełniała sekcja rytmiczna: wyraźny i często wychodzący na pierwszy plan bas Jacksona oraz wielowątkowa perkusja Ricka Miaha. Album zaczynał się nietypowo, bo powolnym mrocznym Sear Me MCMXCIII - utworze pozbawionym gitar, basu i perkusji, w którym za oprawę muzyczną robiły jedynie dźwięki pianina, klawiszy, skrzypiec oraz melodeklamacje Aarona. Spokój towarzyszył też pierwszej minucie Your River z monotonnym wybijaniem i klimatycznymi akordami gitarowymi. Dopiero później wchodziły ciężkie gitary, a cały utwór to popis powolnego grania z melodyjnymi popisami gitar, skrzypiec i wokali (wpierw czystych, a na koniec growling). The Songless Bird to najbardziej dynamiczna kompozycja na krążku, w której pełne gitarowych sprzężeń początek i koniec zostały skontrastowane z klimatycznym środkiem, w którym dominującą rolę przejęły skrzypce Powella. The Snow In My Hand (literackie pytanie o istnienie Boga) to przeplatanka momentów klimatycznych i bardzo melodyjnych z agresywnymi i wręcz deathmetalowymi. W ponad 12-minutowym The Crown Of Sympathy mocno stawiano na klimat, przede wszystkim w mrocznej części środkowej pod Dead Can Dance. Dla odmiany Turn Loose The Swans wnosił więcej ciężaru, gitarowej mocy i growlingu, choć nawet tutaj nie obyło się bez spokojniejszej wstawki w drugiej połowie kompozycji. Płyta kończyła się w podobny sposób jak się zaczęła, a więc numerem klimatycznym i pozbawionym gitar Black God z pianinem, skrzypcami i czystym śpiewem Stainthorpe`a, którego dodatkowo wsparła ciepłym (trochę naiwnym głosem) Zena Choi. To był jeden z tych krążków, które odmieniły oblicze metalu klimatycznego. Solidne gitarowe rzemiosło doskonale zgrywało się ze świetnymi popisami na skrzypcach oraz różnorodnymi wokalizami. Klimat i spokój świetnie dogadywały się z metalową agresją, a rozbudowane i nieszablonowe utwory cechowała spora przystępność i chwytliwość. Jednocześnie Anglicy po raz pierwszy pochwalili się czymś oryginalnym i ciężko było porównać materiał do twórczości jakiegokolwiek innego wykonawcy.

Od lewej: Calvin Robertshaw, Rick Miah, Andy Craighan, Aaron Stainthorpe, Ade Jackson
1995-1999: ANIOŁ NAD MROCZNĄ RZEKĄ
Prawdziwym arcydziełem był [6], wydany 22 maja 1995. Zespół całkowicie zrezygnował z elementów deathmetalowych, gitarowej agresji i growlingu. Muzyka uległa większemu stonowaniu z zaakcentowaniem fragmentów spokojnych opartych na spokojnej grze gitar, delikatnym brzdąkaniu basu, solowych partiach skrzypiec i klawiszowych wstawkach. Kolejnym elementem złagodzenia muzyki było brzmienie, pozbawione wcześniejszej szorstkości, a jednocześnie rozmyślnie rozmyte jeśli chodziło o wyrazistość poszczególnych instrumentów, co podkreśla mocno jesienny klimat płyty. Poza tym album kontynuował typowe elementy stylu My Dying Bride - bardzo długie kompozycje o otwartej kombinowanej budowie, spora chwytliwość całości, bujająca powolna rytmika od czasu do czasu przyśpieszająca, ciężkie riffy bliskie doomowej melodyce i brak klasycznych solówek. Tą ostatnią sferę rekompensowały popisy na skrzypcach Martina Powella, wrzucone do niemal wszystkich utworów. Martin od czasu do czasu udzielał się też na klawiszach, eksperymentując z atmosferycznymi wstawkami, brzmieniem pianina i organów Hammonda. Wokal Aarona brzmiał pewniej niż na [4], znakomicie podkreślając zawodzącą manierę jakby śpiewania od niechcenia. Wszystko otwierał kapitalny ponad 12-minutowy The Cry Of Mankind, oparty o grany monotonnie prosty motyw gitary, wokół którego dobudowywano melodyjne riffy, inne instrumenty i "marudzący" wokal Aarona. W okolicach siódmej minuty kończyła się właściwa część utworu, a dalej zespół kontynuował ambientowe plamy klawiszowe, tajemnicze pogłosy, dźwięki szumiącego morza czy też statków wypływających z portu. From The Darkest Skies rozpoczynał się od delikatnych dźwięków basu i powolnej gry skrzypiec, by potem rozwinąć się w typową dla zespołu ciężką powolną i wielowątkową opowieść, w której największe wrażenie robiły fragmenty z frazami organów Hammonda. Black Voyage to lekko schizofreniczny kawałek, którego ciemne barwy rozjaśniały dwie melancholijne solówki Martina Powella na skrzypcach. Więcej pozytywnych emocji i momentami konkretnej dynamiki fani otrzymali w A Sea To Suffer In i w zasadzie to był najprzystępniejszy moment płyty. Two Winters Only to tradycyjnie zbudowana (ze zwrotkami i refrenami) melancholijna ballada, w większości utrzymana w brzdąkających gitarowych tonacjach z bogatymi skrzypcowymi ozdobnikami stylizowanymi na orkiestrę. W końcu Your Shameful Heaven to najszybszy numer pomimo spokojnych pasaży skrzypiec na początku, a potem szczególne wrażenie robiły doomowe "przyspieszenia" w stylu Trouble i Candlemass. Grupa zyskała sławę, która nigdy nie przeminęła i ta płyta stała się wzorem dla szeregu późniejszych spokojniejszych dokonań Anglików. Dzieło stanowiło zarazem wyśmienity pomnik czasów, w których klimatyczne zespoły takie jak Paradise Lost, Anathema, Tiamat czy The Gathering rozdawały karty w świecie ciężkich dźwięków. W przypadku My Dying Bride cechą rozpoznawalną stał się wszechogarniający smutek, który odzwierciedlał piękno tej muzyki wnikające w każdy zakamarek duszy. Przepustką do tej muzyki okazały się odczuwane przez słuchacza emocje, które niemal nakazywału mu zastanowić się nad nostalgią i agonalnym pięknem. Udany dla siebie rok zespół uświetnił występując w wielkim stylu na festiwalu "Dynamo Open Air". Nagrania z tego koncertu znalazły się na specjalnej limitowanej edycji podwójnego krążka, który był sprzedawany podczas kolejnej trasy. We wrześniu 1995 ukazała się z kolei składanka Trinity, na którym zebrano wszystkie trzy EP-ki.
Niewiele ustępował poprzednikowi [7], ktory na rynku pojawił się 7 października 1996. Mistrzowie uczuć i emocji stworzyli kolejny trwały monument, który potwierdził ich wyjątkowe miejsce w krainie klimatycznego metalu. Muzycznie krążek zbliżony był do swego poprzednika, ale kawałki charakteryzowały się większą ciężkością, a w warstwie riffów słyszalne było zafascynowanie dokonaniami Black Sabbath. Jednocześnie zaznaczono odejście od pisania tasiemcowych i numerów (tylko dwa kawałki przekraczały siedem minut). Muzycy postanowili po prostu tym razem stworzyć muzykę zwięzłą i bardziej przystępną. Inny niż zwykle był też klimat całości - nie tak mroczny i dołujący jak wcześniej. W końcu pojawiły się solidne gitarowe solówki - co prawda niezbyt skomplikowane technicznie i słyszalnie naśladujące styl gry Grega Mackintosha z Paradise Lost. Poza tymi nowinkami Craighan i Robertshaw obdarzali słuchaczy typowymi dla siebie zagrywkami, nieco schowano bas, a perkusja brzmiała stanowczo zbyt sucho i nie tak przestrzennie jak na wcześniejszych płytach. Niezmienne pozostały melancholijne skrzypce Powella, wprowadzające do muzyki zarówno świetne linie melodyczne, jak i partie solowe. Dużo częściej Martin grał też na klawiszach, ale też wprowadzając intrygujące wstawki zahaczające momentami o brzmienia symfoniczne. Aaron skupił się jedynie na czystym wokalu i w tym wszystkim nieco zawodziło brzmienie, sprawiające wrażenie robionego na szybko - momentami nieczyste jako "płasa ściana dźwięków" co utrudniało wychwycenie wszystkich walorów i smaczków. Świetnie wypadły powolny mroczny tytułowy Like Gods Of The Sun oraz dość szybki All Swept Away z deathmetalową wręcz perkusją i smakowitymi wstawkami pianina. Melancholijny For You przeplatał klimatyczne zwolnienia oparte o brzmienie organów inspirowane Pink Floyd, natomiast marszowy Here In The Throat nasycono przestrzennymi klawiszami i motywami z Icon Paradise Lost. Więcej muzycznego kombinowania z pięknymi partiami skrzypiec oferował The Dark Caress. Spore wrażenie robiły również utwory dłuższe jak nietypowy riffowo Grace Unhearing z lekko psychodelicznym klimatem oraz wyjątkowo piękny i zmienny klimatycznie A Kiss To Remember. Zamykający płytę For My Fallen Angel to bardzo smutny utwór, nawiązujący muzycznie do spokojnych utworów z [2] - w zasadzie melodeklamacja Aarona na tle niezwykle smutnych partii skrzypiec i atmosferycznych klawiszowych. Fani jeszcze tego nie wiedzieli, ale ostatnie tony tego utwory stanowiły jednocześnie pożegnanie Martina Powella z My Dying Bride. Grupa osiągnęła swój artystyczny szczyt, jednocześnie kreując trendy muzyczne. My Dying Bride promowali wydawnictwo na wspólnych koncertach z Cathedral i Sentenced. Ostatnie kilkanaście koncertów zostało odwołanych ze względu na zły stan zdrowia Ricka Miaha, który wkrótce odszedł właśnie ze względów zdrowotnych - zastąpił go Kanadyjczyk Bill Law.

Mimo tych niedogodności, grupa nagrała udaną [8], której tytuł niezwykle trafnie odzwierciedlał ten nowy i niezwykle enigmatyczny materiał. Ku przerażeniu "wiernych wyznawców", My Dying Bride postanowili wzbogacić muzykę o nowoczesne naleciałości. W odróżnieniu od chociażby Tiamat czy The Gathering, Anglicy nie odcięli się jednak od swych korzeni. Tytuł krążka miał oznaczać czas jaki ludzie już przeżyli na Ziemi. Z wyliczeń wynikało, że zostało człowiekowi jeszcze całkiem sporo, ale Aaron podkreślał, że we współczesnym świecie i przy ciągłym rozwoju technologii, wszystko toczyło się trzy razy szybciej. To proroctwo podkreślało, że czasu ubywało, a procenty uciekały. Nie było mowy o złagodzeniu brzmienia, a technologia posłużyła jedynie za dopełnienie ponurych obrazków rzeczywistości. Gitary wciąż atakowały soczystymi riffami, choćbyło mniej typowych dla zespołu melodyjnych "zawijasów", a więcej ściany dźwięku czy zabaw dysonansami, sprzężeniami i różnymi efektami. Utwory ponownie wydłużyły się, przekraczając w dwóch przypadkach 10 minut. Tempo słyszalnie zwolniło i fani ponownie otrzymali walcowate rytmy, które raz przyspieszały w ostatnim numerze. Klimat ponownie stał się wisielczy. Najbardziej odczuwalna zmiana dotyczyła wyeliminowania skrzypiec z muzyki Anglików. Zostały one zastąpione bogatymi i wielobarwnymi partiami klawiszy Keitha Appletona, stylizowanymi zarówno na atmosferyczne motywy, brzmienia symfoniczne (niektóre naśladowały zagrywki typowe dla Martina Powella) i nowocześniej brzmiącą elektronikę. Gitary trzymały się solówek prostych i bardzo melodyjnych. Nietypowe elementy i eksperymenty wkradły się do warstwy wokalnej. Aaron co prawda cały czas trzymał się czystego śpiewu, ale pojawiło się sporo przesterów głosu, zmodyfikowanych elektronicznie partii mówionych czy też histerycznych wrzasków. Nowością było również wplecenie elementów sludge metalu, trip hopu czy rocka alternatywnego, które niezbyt dobrze zgrywały się z doom metalem. Bębniarz Bill Law grał mniej gęsto i nie tak ciężko w porównaniu do Miaha, wydawał się za to odnajdywać w lżejszych odmianach metalu czy rocka. Brzmienie tworzyło jednolitą i momentami przybrudzoną ścianę dźwięku, ale tym razem dopracowano detale i klarowną prezentację wszystkich smaczków tej wielowątkowej muzyki. Na początek 12-minutowy The Whore, The Cook And The Mother - z jednej strony swoją budową i długą atmosferyczną wstawką w środku nawiązywał do The Cry Of Mankind, lecz z drugiej sporo tu eksperymentowania z przesterowanym śpiewem i mechanicznym elektronicznym rytmem. The Stance Of Evander Sinque to utwór cięższy i dołujący, w których eksperymentalne fragmenty (m.in. symfoniczne stylizacje na brzmienia skrzypiec) i wzmocniony elektronicznie bas przeplatały się z tradycyjnym śpiewem Aarona w zwrotkach i doomowym tempem. Uspokojenie przynosił Der Uberlebende, pozostający pod pewnymi wpływami rocka alternatywnego w grze gitar. Największym eksperymentem był Heroin Chic - metalowa wariacja muzyki trip hopowej, z monotonnie wybijanym przez cały utwór połamanym rytmem, przeplatanką momentów cięższych ze spokojniejszymi i dialogiem wokalnym Aarona i Michelle Richfield (znanej z pierwszych albumów Antimatter). Od tego wręcz narkotycznego kawałka wiało hipnotycznym chłodem i lekko industrialną nutą. Apocalypse Woman to wzrost dynamiki i nieco metalowego czadowania, z podziałem na spokojniejsze zwrotki i ostrzejsze refreny. Muzycy wracali do doomu wpierw w powolnym bujającym Base Level Erotica (psuty przez "depeszowe" wokale), a na sam koniec interesujący Under Your Wings And Into Your Arms - kompozycja mroczna, utrzymany w dość szybkim jak na My Dying Bride tempie i zawierająca najlepsze na płycie solówki. Płytę przyjęto ze spora dozą ostrożności i nieufności. Pomimo tego zdystansowania fanów, krążek był wart uwagi, a zespołowi udało się przekuć problemy i kryzysy w naładowane autentycznymi emocjami kompozycje. Brak skrzypiec Powella był dotkliwy, ale materiał nie zasłużył na taką falę krytyki jaka spotkała ten album - w rezultacie już nigdy więcej grupa nie zapuściła się w tak eksperymentalne rejony, trzymając się raczej sprawdzonych formuł muzycznych.
Do wysokiego poziomu formacja powróciła na [9], wydanym 12 października 1999 - z nowym perkusistą Shaunem Steelsem. Odszedł też Robertshaw i Andy Craighan musiał radzić sobie sam. W rezultacie powstał jedyny krążek My Dying Bride nagrany tylko z jedną gitarą. Album snuł opowieść o człowieku, który sprzeniewierzył się bogom i miał w sobie na tyle dużo odwagi, by wybrać własną drogę życia. Nie wiedział jednak o piekle jakie go czekało - bogowie w swej bezwzględności odebrali mu żonę, a jej śmierć spowodowała nieuleczalne cierpienie i desperackie łzy. Ale jeden z bogów odnalazł w sobie odrobinę litości i zaproponował mu układ. Obiecał spędzenie jeszcze jednej nocy z żoną, lecz ceną miało być zesłanie na wieczny pobyt gdzieś na końcu świata. Dla tej jednej chwili warto było pogrążyć się w wiecznej męce. Przyrzeczenie się spełniło, a jemu przyszło samotnie żyć z dala od ludzi wśród szaleńczych myśli i rozpaczy. W końcu postanowił popełnić samobójstwo, skacząc do morza z wysokich skał - jednak w decydującym momencie jego ręce zamieniły się w skrzydła anioła. Tą fascynującą historię opowiedziano na tle melancholijnych klimatów, nawiązujących do wspomnianej stylistycznej przeszłości. Nowa płyta stylistycznie sięgała do pierwszych dwóch albumów, na których pojawiał się death metal. Tej agresji było tu sporo w szybkim riffowaniu i okresowym podkręcaniem tempa. Aaron wrócił do growlingu, choć "marudzący" śpiewo-zawodzenie dominowało. Redukcji uległy fragmenty klimatyczne ze spokojnymi gitarami, których poza Christliar w zasadzie nie było. Jednakże nie było to odwzorowanie sposobu gry zespołu z pierwszej połowy lat 90-tych, bo do korzennego grania wpleciono sporo nowych elementów, które we wczesnej twórczości się nie pojawiało. Przede wszystkim w gitarowych riffach zamiast "celticfrostowej" ściany dźwięku posyawiono na sporą ilość melodii i ozdobników. W tym kwestiach zespół zaczerpnął z twórczości Opeth i In The Woods, które początkowo wzorowały się właśnie na My Dying Bride. Mało było partii solowych i jeśli występowały to zwykle stapiały się z riffami - tworząc jedną całość, a nie wyodrębniony element. Klawisze malowały atmosferyczne pejzaże, podobne w klimacie do znanych z płyt niektórych zespołów blackmetalowych jak Emperor. Pewne elementy blacku pojawiały się też w wokalach Aarona. Steels nie bębnił tak ciężko jak Rick Miah, za to często łamał rytmikę. 71 minut mogło przytłaczać i z tej płyty warto wymienić z pewnością: monumentalny ponad 11-minutowy Edenbeast (bujające zwrotki skontrastowano z deathowo-blackowymi refrenami), ciągnący się ponury The Light At The End Of The World czy w końcu She Is The Dark (mix fragmentów klimatycznych z szybkimi deathowymi momentami). Krążka dopełniły: w większości deathowy The Fever Sea oraz romantyczny Sear Me III. Rodzynkiem był Into The Lake Of Ghosts - melodyjna "wpadająca w ucho" piosenka, zbudowana na tradycyjnym schemacie zwrotkowo-refrenowym, której jedyną wadą było zbytnie rozciągnięcie w czasie. Pozostałe dwa utwory (The Night He Died i The Isis Script) przypominały granie z czasów [4], które jednak tym razem wydawało się przekombinowane i momentami nudziło. Powstał ostatecznie album trudny w ocenie. Z jednej strony rezygnacja z eksperymentów i powrót na sprawdzone muzycznie ścieżki cieszył fanów, ale niektóre utwory nie wchodizły gładko za pierwszym razem i wymagały kolejnych odsłuchów. Zespół odnalazł twardy grunt, jednocześnie nie było mowy o prostym odcinaniu kuponów i żerowaniu na sentymentach. Powstała płyta niezwykle dojrzała i przemyślana, na której dziewięć przeładowanych emocjami utworów tworzyło spójny konglomerat - wymagający, lecz niezwykle piękny.
2000-2010: PIEŚNI CIEMNOŚCI I ŚWIETLISTE SŁOWA
[10] i [11] zawierały rozmaite przeróbki kawałków już znanych, a to oznaczało wersje z koncertów i różnego rodzaju mixy, jak również cover Lee Hazlewooda Some Velvet Morning. Patrząc na okładkę [12] można było się zastanawiać czy nie było to niedopowiedziane zakończenie poprzedniej historii. Tam osamotniony człowiek stojący na skale stawał się aniołem, potrafiącym oślepić blaskiem swej chwały. Tutaj jakby anioł stracił swoją moc, zabłądził wśród mrocznych wrzosowisk i bagien, stając się przy tym szkieletem. Do grupy dołączył gitarzysta Hamish Glencross. Album na pewno nie rozczarował tych, którzy czekali na powrót do walcowatych depresyjnych klimatów i growlingów. Płyta stanowiła rozwinięcie pomysłów z [9], choc postawiono na więcej naleciałości ekstremalnego metalu - szczególnie blacku. Aaron częściej growlował i skrzeczał, gitary częściowo porzuciły melodyjność, a riffowo zbliżono się niemal do twórczości Immolation. Nie zabrakło też podkręceń tempa przy użyciu blastów czego nie stosowano od czasów [2]. Brutalności dodawało także brzmienie przypominające efekt jaki wcześniej uzyskało Cradle Of Filth na Midian. Kontrastem dla ekstremalnych były bogate partie klawiszy, budujące w wielu utworach główne linie melodyczne i tworzące ich mroczny zimowy klimat. Miały one wielobarwny i zróżnicowany charakter, bazując zarówno na delikatnych pejzażach, symfonicznych zagrywkach oraz dusznych zagrywkach. Zespół nie zapomniał też o charakterystycznych dla siebie gitarowych melodiach. Utwory nie wymagały takiej uwagi słuchacza jak na krążku poprzednim. Tytułowy The Dreadful Hours doskonale wprowadzał w klimat całości - od delikatnych dźwięków gitar na tle odgłosów padającego deszczu, poprzez melodyjny doom metal po średnio-szybkieg gitarowe piłowanie z growlingiem. The Raven And The Rose to najostrzejszy numer na płycie, w którym największe wrażenie robiło blackmetalowe przyśpieszenie w środku w tej wielowątkowej kompozycji. Le Figlie Della Tempest to uspokojenie nastroju i wręcz powrót do stylistyki grupy z pierwszej połowy lat 90-tych (echa The Cry Of Mankind). Podobnie powolny, ale zdecydowanie bardziej mroczny klimat zawierał Black Heart Romance, w którym największe wrażenie robiły zaskakująco spokojne momenty w refrenach z melodyjnymi partiami gitar solowych. Prawdziwym majstersztykiem był A Cruel Taste Of Winter - kolejny walec z panoramicznymi klawiszami w stylu Emperor i świetnym mieszanym wokalem Aarona. My Hope, The Destroyer jawił się jako najbardziej przystępny utwór z ciężkim zwolnieniem w środku, zaśpiewany w większości czysto przez Aarona (przypominająca momentami [7]). Jego przeciwieństwem był deathmetalowy i mocno przesterowany dwuminutowy początek The Deepest Of All Hearts, który potem przechodził w monotonną klimatyczną opowieść przerywaną okazjonalnymi ciężkimi wejściami. Na koniec ponad 14-minutowy Return To The Beautiful - wydłużona nowa wersja utworu znanego z [2] - świetnie zgrywająca z wcześniejszymi kompozycjami i dorzucając wartościowe muzyczne doznania (głównie w rozbudowanych szybkich fragmentach, których w pierwowzorze nie było). My Dying Bride udanie powrócił do swych korzeni sprzed blisko dekady i okazało się, że to podejście w niczym się nie zestarzało i dalej błyszczyło. Ekipa zebrała wszystko co najlepsze ze swojej wczesnej twórczości i dodając kilka nowych składników stworzyło znakomity krążek.
[13] był zapisem występu w holenderskim Tilburg 4 marca 2001. Wydany 23 lutego 2004 [14] utrzymywał wysoki poziom twórczy i udowadniał, że Anglicy ciągle posiadali mnóstwo pomysłów na zobrazowanie ludzkich fobii. Tym razem zrezygnowano z gwałtownych eksplozji i jeśli już pojawiały się brutalniejsze fragmenty, to ich nadejście sygnalizowano przez narastające napięcie, bez nagłych niespodziewanych przejść. Formacja na tym albumie przypominała raczej uregulowaną leniwą rzekę niż złowieszczy huragan. Owszem, rzeka ta nieraz wykraczała poza granice swego koryta, a jej wzburzone fale doprowadzały do trwałych uszkodzeń pobliskich brzegów, ale w ogólnym kontekście krążek wydawał się bardziej stonowany i melancholijny niż dwa poprzednie wydawnictwa. Jednocześnie trudno było oprzeć się wrażeniu, że muzycy zabrnęli poza dopuszczalne normy i ryzykownie balansowali na granicy kruchych emocji. Ekshibicjonizm twórczy najlepiej eksponował śpiew Aarona, który poza dobrze znanym uczuciowym śpiewem, postanowił wykorzystać szepty i deklamacje (The Blue Lotus). Tempa utworów słyszalnie zwolniły, momentami zbliżając się pod względem ślimaczego tempa do kapel z kręgu funeral doomu czy atmosferycznego sludge`u. Inspiracje tymi gatunkami muzycznymi słychać zresztą w niektórych kompozycjach pod względem naszpikowanej podskórnym niepokojem monotonii oraz zapętlaniu na dłużej niektórych motywów. Po raz pierwszy od czasów [7] zespół nie napisał ani jednej kompozycji przekraczającej 10 minut. Gitary podobnie jak na [12] nie były tak wyraziste jak na płytach z lat 90-tych, tworząc raczej tło dla linii melodycznych, tworzonych bądź przez wokalistę bądź przez wszechobecne panoramiczne klawisze Sary Stanton. Pewnym ukłonem w stronę tradycji była większa liczba gitarowych solówek - w większości prostych i melodyjnych, z wyjątkiem The Blue Lotus, w którym Craighan i Glencross postawili na bardziej zaawansowane technicznie granie. Lekko schizofreniczny The Wreckage Of My Flesh witał słuchacza histerycznymi przesterowanymi wrzaskami Aarona, po czym utwór przechodził w tonacje dość pogodne i leniwe. The Scarlet Garden to także początkowo ociężałe granie, które jednak wybuchało deathmetalową agresją i konkretniejszą dynamiką, by na koniec znów powrócić w rejony klimatyczne i melodyjne z pierwszoplanowymi klawiszami stylizowanymi na brzmienie skrzypiec. Kontrastowy schemat wolno-szybko zastosowano także w Catherine Blake, gdzie dominującą rolę przejmował Aaron - najpierw za sprawą świetnie zaśpiewanego zmęczonym głosem refrenu, a potem mrocznych melodeklamacji. My Wine In Silence to początkowo delikatna i melodyjna ballada, która jednak w dalszej części zyskiwała na ciężarze i mroku. Zmienne granie oferował The Prize Of Beauty, w którym masywny doom przenikał się z przestrzennymi klawiszami i klimatycznym zakończeniem. Mocno zaskakiwał wspomniany The Blue Lotus - walec ze zmodyfikowanymi elektronicznie czystymi wokalami i konkretnymi solówkami pod koniec. Eksperymentalny And My Fury Stands Ready zawierał z jednej strony tradycyjny doomowy początek i koniec a z drugiej niesamowita instrumentalna partia środkowa - wyciszona, z brzdąkającymi gitarami i dziwnymi pogłosami nasuwającymi skojarzenia z [8]. Ostatni A Doomed Lover miał najbardziej funeralny charakter, sunąc do przodu w ślimaczym tempie, praktycznie pozbawiony skoków napięcia. Podtrzymano doom/deathową stylistykę i po raz kolejny udowadniono, że brak rewolucyjnych zmian nie musiał od razu oznaczać nudy i braku zaskoczeń w hermetycznej stylistyce.

Połowa pierwszej dekady XXI wieku przyniosła zmiany i przewartościowania. Po olbrzymich sukcesach Białego Albumu Candlemass, Alone Solitude Aeturnus i w mniejszym stopniu The Garden Of Unearthly Delights Cathedral, do łask powrócił tradycyjny doom metal. Doom/death powoli zaczął się wypalać i wpadać w koleiny wtórności. Muzycy My Dying Bride byli czuli na punkcie nowinek i trendów i musieli na te zmiany jakoś zareagować. Zmiana oblicza na [15] grupa ograniczyła ekstremalne elementy swej muzyki na rzecz spokojniejszego i bardziej przystępnego metalu. Co prawda ani death metal ani growling całkowicie nie zniknęły, lecz tylko jako ciekawostkę i dodatek do głównego rdzenia muzyki. Ten osadzono w rejonach klimatyczno-smęcących, budowanych przez delikatną oprawę klawiszową oraz grające powoli sludge`owo gitary. Akcent postawiono na ciężkie i melodyjne tradycyjne doomowe riffowanie. Po dwóch oszczędnych gitarowo albumach, sfera gitarowa znów stała się głównym spiritus movens kompozycji. Do tyłu przesunięto klawisze Sary Stranton, które tutaj pełniły rolę dodatkowego smaczku, choć pojawiającego się często i w urozmaiconej formule. Dobrze spisała się sucho brzmiąca perkusja Johna Bennetta, a Aaron w 90% procentach skupił się na czystym śpiewie. Pod względem struktury utworów, dało się wychwycić spore uproszczenie muzyki. Tym razem nie zawarto aż tylu zaskakujących i niepodziewanych zwrotów akcji, kawałki trzymały się swych głównych wątków. Numery były krótsze niż zwykle, oscylując w granicach 5-6 minut, a jedynie w trzech przypadkach przekraczając siedem. Nowością, którą zespół miał kontynuować na kolejnych wydawnictwach (nie zawsze z dobrym rezultatem), była dwuczęściowa budowa niektórych numerów, polegająca na kontrastowaniu dynamicznej pierwszej połowy ze zdecydowanie wolniejszą i bardziej smętną drugą. Wszystko rozpoczynał żwawy i połamany rytmicznie To Remain Tombless, którego najbardziej charakterystycznym elementem była nietypowa dla My Dying Bride nerwowość a także ciekawe doomowe zagrywki. Klimatyczny L'amour Detruit przypominał melodyjne kawałki z [6] pod względem prostej trzyczęściowej konstrukcji (ciężko-klimatycznie-ciężko). Także powolnie rozpoczynał się rozmarzony I Cannot Be Loved, który w połowie (po krótkiej melodyjnej i dynamicznej solówce) przechodził gwałtownie na tereny mroczniejsze i niepokojące. Rozczarowywał And I Walk With Them, którego marszowa doomowa pierwsza połowa w drugiej częściutworu ciągnęła się nazbyt rzewnie i przydługo. Dźwięki pianina otwierały powolny Thy Raven Wings, najspokojniejszy i najprostszy utwór na albumie, zbudowany na przewijającym się melodyjnym motywie z towarzyszeniem emocjonalnego śpiewu Aarona.Na drugim biegunie stał Love's Intolerable Pain, mocno wchodzący na pola Candlemass. Niespodzianką było zwolnienie w środku utworu, do którego po raz pierwszy na dłużej dołączał growling frontmana. One Of Beauty's Daughters bujajł w dostojnych rytmach, a obudowango wstawkami klawiszy i momentami przesterowaną "neurosisową" gitarą. Najwięcej odwołań do death metalu znalazło się w Deeper Down, zarówno za sprawą okazjonalnych growlingów, agresywnej szybkiej pracy gitar i specyficznych perkusyjnych stopek. Ślimacze tempa zwiastowały The Blood, The Wine, The Roses i te tradycyjnie doomowe melodyjne riffy wypadły znakomicie. Koncertowy [16] nagrano w kwietniu 2007 w amsterdamskim klubie "Paradiso". Na tej płycie zadebiutowali Lena Abé (basistka urodzona w Tokio, która jako dziecko przeprowadziła się z rodziną do Anglii) oraz perkusista Dan Mullins.
Na wydanym 23 marca 2009 [17] zadebiutowała Katie Stone (znana z blackowego A Forest Of Stars), grająca na skrzypcach i klawiszach. Pod względem stylistycznym to dalszy etap łagodzenia muzyki zespołu. Jakość gry nowych członków zespołu prezentowała się nieźle tym bardziej, że starali się oni zaznaczyć swą obecność w brzmieniu grupy. Mullins kombinował, łamał rytmikę i prezentował różne techniczne sztuczki, Abé dostała kilka momentów na zaakcentowanie trochę mniej tradycyjnego dla zespołu (częściej przesterowanego i sporo szybszego od sposobu gry Jacksona) brzmienia basu. W końcu Stone w sposobie gry na skrzypcach starała się imitować grę Powella, choć wypadło to o wiele mniej pomysłowo i ubogo w porównaniu pierwowzoru. Zresztą skrzypce nie były aż tak wszechobecne jak na albumach z lat 90-tych, stanowiąc bardziej dodatek. Najbardziej zawiodła stara gwardia. Poziom riffów Craighana i Glencrossa nie dorównywał ich grze z przeszłości. W końcu wokal Aarona nie wypadł satysfakcjonująco, jakby lider nie próbował śpiewać pełną barwą głosu, a w paru momentach ten głos wręcz się załamywał i sprawiał wrażenie mocno zmęczonego życiem. Album zawodził również pod względem kompozytorskim. Grupa poszła na prostotę i minimalizm aranżacyjny, który niestety odkrywał w wielu miejscach brak pomysłów i powodował uczucie nudy. Słuchając krążka słuchacz musiał być przygotowany na duże wahania poziomu muzycznego poszczególnych utworów. Początek był niezły - leniwy i dołujący My Body A Funeral prezentował się nieźle na starcie, z kolei Fall For Me to kawałek dość dynamiczny, z dobrymi wokalami, ciekawymi partiami skrzypiec, wbudowaną narastającym napięciem i heavymetalowym przyśpieszeniu. Ciężki tytułowy The Lies I Sire i wręcz przebojowy Bring Me Victory także zaliczały się do względnie udanych, chociaż tutaj zaczynało doskwierać zbytnie uproszczenie i skrócenie muzyki, która aż się prosiła by wprowadzić do niej nowe wątki. Największe zawody czekały jednak w drugiej części albumu. Zarówno zbyt rzewny Echoes From A Hollow Soul oraz trochę od niego cięższy Santuario Di Sangue raziły banalnością aranżacji, brakiem jakichkolwiek zaskoczeń i ciekawych pomysłów na samą muzykę. Death Triumphant zaczynał się marszowo krótkimi riffami, a potem cechował się melancholijną partią solową skrzypiec oraz wyrazistym basem. Nijaka ostrzejsza końcówka pasowała do wcześniejszych wątków jak przysłowiowa pięść do oka. W Shadowhaunt skontrastowano spokojną i nerwową pierwszą połowę z z cięższą drugą - tu jednak lepszy efekt dałby growling Aarona aniżeli nijaki zniekształcony szept. Deathmetalowy A Chapter In Loathing wypadł obskurnie i nieciekawie. Powstała zdecydowanie najgorsza płyta My Dying Bride - żaden utwór nie wpisał się do zespołowej klasyki. Tym razem nie pomogło zatrudnienie nowych muzyków, gdyż u głównych kompozytorów pojawił się marazm twórczy. W zasadzie z tego wszystkiego najlepsza była książeczka wypełniona rewelacyjnymi grafikami, w nieco kontrowersyjny sposób nawiązujący do ukrzyżowania Jezusa. Ten okres regresu "podsumowano" zupełnie niepotrzebnym [18], na który złożyły się nudne pseudosymfoniczne wersje znanych utworów, "urozmaicone" głosem francuskiej śpiewaczki operowej Lucie Roche oraz klawiszami Johnny`ego Maudlinga.
2011-dziś: MANUSKRYPT
W zaledwie trzy miesiące po wydaniu tej porażki, My Dying Bride wypuścili na rynek [19], zawierajacy jedną kompozycję tytułową, trwającą za to ponad 27 minut. Ten szybki czas niektórzy odczytali jako przeprosiny dla fanów, którzy poczuli się zawiedzeni i zbici z tropu poprzednim niepowodzeniem. Koncepcja opowieści dotyczyła legendy barghesta - mitycznego wielkiego demonicznego psa, wywodzącego się z legend północnej Anglii (zwłaszcza okolic Yorkshire). Jego cechami szczególnymi miały być ogromne zęby, czarna sierść oraz przenikliwe żółte oczy. Barghest pojawia się tylko w nocy, a każdy kto go zobaczy wkrótce umiera. Słowo "barhgest" prawdopodobnie wywodziło się z języka saksońskiego ("berg-geist" oznaczał górskiego demona). Na okładce zawarto fotografię ruin opactwa w Whitby, które swego czasu miały zainspirować Brama Stokera, piszącego właśnie tam powieść "Dracula”. Prawdopodobnie tamtejszy barghest był słynnym wampirem, który przypłynął rosyjskim statkiem z Transylwanii na angielskie wybrzeże i opuścił pokład pod postacią czarnego psa. Pod względem brzmienia, EP-ka stanowiła powrót do doskonale rozpoznawalnego posepnego grania. Już sam początek ze skrzypcami nie pozostawiał miejsca na wątpliwości - tego instrumentu w wykonaniu klawiszowca Macgowana było zresztą dość sporo. Ekipa połączyła tu typowe dla siebie powolne granie z klimatami bliskimi funeral doomowi. Poszczególne motywy rozwijano starannie i powoli, niezabrakło sprzężeń i dziwnych brzmień wydobywanych z gitary, a także namiastek solówek. Szczególną uwagę zwracała pierwsza połowa dążąca do wyciszenia w okolicach piętnastej minuty, jak również deathmetalowe zakończenie. Aaron przeplatał jęcząco-zawodzący czysty śpiew ze sporą ilością growlingów i histerycznych wrzasków. EP-ka zaskakiwała wysoką formą oraz sporą agresją, szczególnie gdy porównało się ją ze średnimi jakościowo i stonowanymi muzycznie kawałkami z albumu poprzedniego. Po części było to też zasługą bębniącego żywiołowo Shauna Steelsa, który powrócił w szeregi My Dying Bride. Ten niemal przerażający klimat przesiąknięty był dodatkowymi efektami specjalnymi w rodzaju grzmotów czy przerażającego wycia. Jedynym mankamentem było niemal kompletne zgubienie w procesie mixu basu Leny Abé.
Poziom zawartości nadchodzącego [20] pozostawał dla fanów niewiadomą. Po mocno rozczarowującym [18] i intrygującym [19] można było tylko zgadywać, którą z tych dwóch ścieżęk zespół podąży tym razem. Prawda miała leżeć pośrodku, ponieważ formacja stworzyła album będący wypadkową obu tych wydawnictw. Krążek przynosił zdecydowanie więcej ciężkiego grania i w tej kwestii grupa skorzystała z doświadczeń wyniesionych ze studia nagraniowego przy okazji EP-ki. W przeważającej większości płyta była ciężka, z wyraźną dominacją przesterowanych gitar, rzadkimi momentami klimatycznymi i okazjonalnie klawiszowo-skrzypcowymi. Nagrano głównie wolny i bardzo wolny doom, a jedynie w trzech utworach zespół pozwolił sobie na podkręcenie tempa. Skupienie się na monotonnym jednorodnym graniu stanowiło największą bolączkę płyty. Zespół jakby świadomie dostarczył amunicji swoim wrogom, tworząc materiał zbyt rozlazły, z wieloma niepotrzebnymi dłużyznami. Ekipa po prostu zbyt kurczowo trzymała się tutaj minimalistycznego sposobu aranżacji. Na szczęście gitarzystom udało się napisać sporo niezłych riffów, nawiązujących swoją wyrazistością i melodiami dogry zespołu z lat 90-tych XX wieku. Wróciły gitarowe solówki, którym zdarzało się nawet wchodzić w pojedynki ze skrzypcami. Sporo uwag ponownie padło po adresem niektórych wokali - zbyt zawodzących i jęczących. Dominował czysty śpiew jak na kilku wcześniejszych albumach, natomiast growling pojawiał się tylko w trzech kawałkach. Najlepsze numery trafiły na początek. Nietypowy na tle reszty Kneel Till Dommsday po początkowych uderzeniach dzwonu i powolnym ciężkim wstępie dość szybko przechodził najpierw do heavy/thrashowej średnio-szybkiej galopady, a następnie do deathmetalowych blastów i growlingu. The Poorest Waltz to najbardziej zwięzła muzycznie na tym krążku romantyczna kompozycja, z której szczególnie zapadały w pamięć pojedynki i dialogi między gitarami solowymi a skrzypcami (a także wstawki gitar akustycznych). Rozbudowaną formułę nadano A Tapestry Scorned w większości będącym przyciężkawym doomowym walcem, który jednak w środku niespodziewanie wybuchał deathową agresją, by w dalszej części wyraźnie się uspokajać i tonować. Melodyjny Like A Perpetual Funeral czarował ciekawymi chóralnymi śpiewami w refrenach oraz niezłą gitarową solówką przeciągniętą aż do zakończenia utworu. Zwracać uwagę mogły również wstawki skrzypiec w pierwszej połowie A Map Of All Our Failures, morskie efekty w Hail Odysseus i w końcu solówki w Abandoned As Christ. Całościowo jednak pierwsza połowa albumu prezentowała się lepiej - pozostałe były mało urozmaicone i sprawiały wrażenie ciągniętych w nieskończoność. Dotyczyło to zwłaszcza wyjątkowo słabego Within The Presence Of Absence. Wydawnictwo jako całość przyniosło więcej dobrej muzyki niż miało to miejsce na [17], ale muzycy nadal nie potrafili utrzymać uwagę słuchacza do samego końca, a przebrnięcie przez ostatnie dwie kompozycje było zadaniem trudnym.
EP-ka [21] nie zaskakiwała już tak jak [19]. Materiał objął częściowo utwory, które pozostały po sesji [20]. Dominował gitarowy ciężar i surowość kompozycji, do których dołożono dla równowagi jako dodatek melodyjne partie skrzypiec Macgowana i trochę większą ilość fragmentów klimatycznych i stonowanych muzycznie. Tutaj jednak znalazło się sporo odwołań do przeszłości z pierwszej połowy lat 90-tych XX wieku. Momentami wręcz odnosiło się wrażenie, że grupa znalazła w swoich archiwach zaginione kawałki z okresu [4], co dla jednych było wadą, a dla innych zaletą. Z wyjątkiem ostatniego Only Tears To Replace Her With, w każdym z utworów zastosowano dwuczęściową budowę: w pierwszej połowie 2-3 główne powtarzalne motywy, a w drugiej następowało przełamanie i przejście do jednego-dwóch zbliżonych muzycznie tematów, zagranych jednak w innym tempie. Najbardziej poprzedni krążek przypominał tytułowy The Manuscript - powolny, ciężki i początkowo trudno przyswajalny walec, który zyskiwał na dynamice w swojej drugiej połowie, kończąc się zaskakująco spokojnym graniem na rozstrojonej gitarze akustycznej. Var Gud Over Er to
najbardziej agresywna część minialbumu, przywracająca wspomnienia z The Fever Sea (sporo growlingów). Lepiej wypadł klasycznie doomowy A Pale Shroud of Longing, w którym szczególnie ciekawie wypadły momenty klimatyczne z wyrazistymi partiami skrzypiec. Only Tears To Replace Her With swoją prostotą i powolnym dociążaniem głównego gitarowego motywu przypominał kompozycje z [17], prezentując się tak i tamta płyta, przeciętnie. W maju 2014 ukazała się składanka The Vaulted Shadows, w której skład weszły [19] i [21].

Górny rząd, od lewej: Dan Mullins, Andy Craighan, Calvin Robertshaw
Dolny rząd, od lewej: Lena Abé, Shaun Macgowan, Aaron Stainthorpe
Na [22] Andy Craighan otrzymał pełną wolność w pisaniu materiału. Brak nacisków ze strony pozostałych muzyków zaowocował albumem na którego kształcie bardzo wyraźnie odcisnął się wpływ osobowości gitarzysty. Było to o tyle łatwiejsze, że chyba pozbawiony już weny twórczej Hamish Glencross odszedł (skupiając się w pełni na Vallenfyre), a jego miejsce zajął stary znajomy Calvin Robertshaw. Grupa dała sobie spokój z poszukiwaniami i próbami redefinicji swego brzmienia i po prostu odwołała się do rożnych etapów swojej wcześniejszej twórczości (kolaż różnych etapów ich historii). Klasyczne do bólu melodyjne riffy i wyrazista gra gitar nasuwały skojarzenia z [4], mroczny klimat i bogate aranżacje klawiszy przypominały czasy [14], a reminescencje [20] odciskały swoje piętno w sporej ilość ślimaczych momentów pozbawionych większych przyśpieszeń. Doskonale jako inżynier dźwięku spisał się Dan Mullins (który powrócił by zasiąść za perkusją) i producent Robert Magoolagan. Brzmienie było mocarne i doskonale uwypuklało wszystkie walory instrumentów, w tym liczne popisy Shauna Macgowana na skrzypcach. W końcu płyta broniła się znakomicie jako całość - tak jakby muzycy odzyskali zdolność pisania długich wielowątkowych ciekawych utworów. Tym razem około 10-minutowych kolosów było aż cztery i to one jaśniały największym światłem. My Dying Bride powrócili do kontrastowania momentów agresywnych ze stonowanymi, utrzymując kapitalny balans między tymi biegunami. Dobrze wypadła warstwa gitarowa, riffy łączyły w sobie technikę charakterystyczną dla wczesnych nagrań własnych z melodiami charakterystycznymi dla krążków z przełomu XX i XXI wieku. Solówek było mniej, ale tam gdzie się pojawiały (jak w A Cold New Curse) od razu zostawały w pamięci (dialogi gitarowo-skrzypcowe). Wysoką formę prezentował Aaron, który powrócił tutaj do sporej ilości growlingów (bez skrzeczenia czy wrzeszczenia), łącząc je w odpowiednich proporcjach w stosunku do czystego śpiewu. Całość rozpoczył dynamiczny And My Father Left Forever, poświęcony śmierci ojca Aarona, oparty na ogranej już dwuczęściowej konstrukcji. To Shiver In Empty Halls startował grobowym growlingiem, a numer początkowo miał cechy funeralne, by w dalszej części z każa minutą wyciszać się. A Cold New Curse to mix stylu pierwszych dwóch utworów, z jednej strony z odpowiednią dozą dynamiki, a z drugiej sporo ponurego doom/deathu oraz długiego gitarowo-skrzypcowego pojedynku z symfonicznym zakończeniem. Tytułowy Feel The Misery to prawdziwa potęga brzmienia i moc objawiona. Zespół kapitalnie skontrastował ciężkie gitarowe granie z monotonnym deklamowaniem tekstu przez Aarona i okazjonalnymi zwolnieniami. Prosto skomponowany A Thorn Of Wisdom oparto na monotonnym powolnym rytmie, rozwijającym się od klimatycznej klawiszowo-basowej pierwszej połowy do drugiej - zdecydowanie cięższej i gitarowej. Zwrotkowo-refrenową strukturę grupa zastosował w kolejnym walcu I Celebrate Your Skin, który jednak nie zapada mocno w pamięci słuchacza, w odwrotności do oryginalnie brzmiącego I Almost Loved You - stonowanej ponurej pieśni, opartej jedynie o wokal Aarona, pianina i skrzypiec. Grobowy Within A Sleeping Forest swoim ciężarnym, powolnym klimatem i nisko nastrojowych gitar po raz kolejny ocierał się o stylistykę funeralnego doomu. Płyta okazała się bardzo dobra i z pewnością stanowiła najlepsze dokonanie My Dying Bride w XXI wieku. Okazało sie, że kluczem do sukcesu była sprawdzona wtórność zamiast mało przekonujące eksperymenty z brzmieniem. materiał sprawiał wielką przyjemność i nadawał się na wielokrotny odsłuch. Na szczególnąuwagę zasługiwały w końcu teksty utworów - Aaron niejednokrotnie powtarzał, że muzyki My Dying Bride nie należało słuchać bez zaangażowania i w jego ustach taki slogan absolutnie nie wydawał się świadomie budowaną strategią marketingową. Ten zespół nigdy nie zbliżył się do mainstreamu na tyle, aby odnieść realne profity z uprawianego zawodu.
Grupa parokrotnie wystąpiła w Polsce, m.in. 29 kwietnia 2000 na "Metalmanii" wraz z Katatonią, Tiamatem, Opeth i Theatre Of Tragedy. Dyskografię uzupełnia koncertówka z koncertu w Krakowie właśnie For Darkest Eyes (Live In Krakow), wydana internetowo i na podwójnym winylu w lutym 2022 (wystep odbył się w 1996).
Byli i obecni członkowie zespołu występowali też w innych grupach:
| ALBUM | ŚPIEW | GITARA | GITARA | KLAWISZE, SKRZYPCE | BAS | PERKUSJA |
| [1-7] | Aaron Stainthorpe | Andy Craighan | Calvin Robertshaw | Martin Powell | Ade Jackson | Rick Miah |
| [8] | Aaron Stainthorpe | Andy Craighan | Calvin Robertshaw | Keith Appleton | Ade Jackson | Bill Law |
| [9] | Aaron Stainthorpe | Andy Craighan | Jonathan Maudling | Ade Jackson | Shaun Steels | |
| [12] | Aaron Stainthorpe | Andy Craighan | Hamish Glencross | Jonathan Maudling | Ade Jackson | Shaun Steels |
| [13] | Aaron Stainthorpe | Andy Craighan | Hamish Glencross | Yasmin Ahmed | Ade Jackson | Shaun Steels |
| [14] | Aaron Stainthorpe | Andy Craighan | Hamish Glencross | Sarah Stanton | Ade Jackson | Shaun Steels |
| [15] | Aaron Stainthorpe | Andy Craighan | Hamish Glencross | Sarah Stanton | Ade Jackson | John Bennett |
| [16] | Aaron Stainthorpe | Andy Craighan | Hamish Glencross | Sarah Stanton | Lena Abé | Dan Mullins |
| [17] | Aaron Stainthorpe | Andy Craighan | Hamish Glencross | Katie Stone | Lena Abé | Dan Mullins |
| [18] | Aaron Stainthorpe | Andy Craighan | Hamish Glencross | Shaun Macgowan | Lena Abé | Dan Mullins |
| [19-21] | Aaron Stainthorpe | Andy Craighan | Hamish Glencross | Shaun Macgowan | Lena Abé | Shaun Steels |
| [22] | Aaron Stainthorpe | Andy Craighan | Calvin Robertshaw | Shaun Macgowan | Lena Abé | Dan Mullins |
| [24-25] | Aaron Stainthorpe | Andy Craighan | Neil Blanchett | Shaun Macgowan | Lena Abé | Jeff Singer |
| [27] | Aaron Stainthorpe | Andy Craighan | Neil Blanchett | Shaun Macgowan | Lena Abé | Dan Mullins |
Andy Craighan / Rick Miah (obaj ex-Abiosis), Bill Law (ex-Dominion), Shaun Steels (ex-Solstice, ex-Anathema), Hamish Glencross (ex-Seer`s Tear, ex-Solstice),
Shaun Macgowan (ex-Narcotic Death), Neil Blanchett (ex-Valafar), Dan Mullins (ex-Broken, Thine, ex-Sermon Of Hypocrisy, ex-Bal-Sagoth),
Katie Stone (A Forest Of Stars), Jeff Singer (ex-Kill II This, ex-Blaze, ex-City Of God, ex-Paradise Lost, ex-Soldierfield)
| Rok wydania | Tytuł | TOP |
| 1991 | [1] Symphonaire Infernus Et Spera Empyrium EP | |
| 1992 | [2] As The Flower Withers | #26 |
| 1993 | [3] The Thrash Of Naked Limbs EP | |
| 1993 | [4] Turn Loose The Swans | #9 |
| 1994 | [5] I Am The Bloody Earth EP | |
| 1995 | [6] The Angel And The Dark River | #8 |
| 1996 | [7] Like Gods Of The Sun | #11 |
| 1998 | [8] 34.788%...Complete | |
| 1999 | [9] The Light At The End Of The World | |
| 2000 | [10] Meisterwerk 1 | |
| 2001 | [11] Meisterwerk 2 | |
| 2001 | [12] The Dreadful Hours | |
| 2002 | [13] The Voice Of The Wretched (live) | |
| 2004 | [14] Songs Of Darkness, Words Of Light | |
| 2006 | [15] A Line Of Deathless Kings | |
| 2008 | [16] An Ode to Woe (live) | |
| 2009 | [17] For Lies I Sire | #19 |
| 2011 | [18] Evinta | |
| 2011 | [19] The Barghest O' Whitby | |
| 2012 | [20] A Map Of All Our Failures | |
| 2013 | [21] The Manuscript EP | |
| 2015 | [22] Feel The Misery | #20 |
| 2016 | [23] Meisterwerk 3 | |
| 2020 | [24] The Ghost Of Orion | |
| 2020 | [25] Macabre Cabaret EP | |
| 2022 | [26] For Darkest Eyes: Live In Krakow (live'96) | |
| 2024 | [27] A Mortal Binding |




