
Szwedzka grupa powstała w 2006 w Göteborgu. Pomysł zrodził się, kiedy dwaj muzycy-aktorzy spotkali się przy okazji realizacji teatralnej wersji dzieła Umberto Eco "Imię Róży". Asp i Niemi postanowili stworzyć własną mroczną historię i opracować ją w formie metalowej opery. Prace trwały długo i w międzyczasie udało się pozyskać liczne grono znanych osobistości szwedzkiego metalu, w tym Matsa Levéna i Snowy`ego Shawa. Całość wyprodukował sam Andy LaRocque, ale efekt tego wszystkie był mizerny, co słychać na debiutanckim albumie wydanym w styczniu 2012. Być może obaj panowie mieli ukryte talenty artystyczne, ale w sferze kompozytorskiej do powiedzenia mieli niewiele. Album wypełniły długie i monotonne numery w stylu gotyckiego metalu, utrzymane w jednostajnych tempach i tylko nieliczne fragmenty można było uznać za interesujące z punktu widzenia mrocznego muzycznego widowiska. Fabuła rozwijała się powoli i w zasadzie głównie poprzez partie wokalne: harsh, czysty wokal Camilli Alisander-Ason oraz głosy zaproszonych gości, którzy próbowali się tu jakoś odnaleźć, ale określone zagubienie było nad wyraz słyszalne. Levén, Shaw, Niklas Isfeldt z Dream Evil i Joakim Lundberg z Dreamland nadrabiali wokalną rutyną, próbowali z tej przeciętności wydobyć coś więcej, ale nawet znakomity Mats Levén nie mógł przebić się przez jałowe aranżacje. Dominowała jednowymiarowość, ubogość ornamentacji, a pola manewru do muzycznej wirtuozerii nie było. Zabrakło stopniowania napięcia, mrok epidemii był nijaki, a monumentalizm występował w stanie szczątkowym. Te utwory niesamowicie dłużyły się, były przegadane, a gwałtowne skręty w kierunku lżejszych fragmentów nie pasowały do całości. Historii zabrakło finału muzycznego, a w końcówce przewijała się ambicja grania progresywnego i tego było już po prostu za wiele w tym mało strawnym dziele.
LaRocque nie popisał się jako producent, gdyż płyta brzmiała płasko i wszystkie te liczne instrumenty zostały stłoczone, co nie pomagało w odbiorze i nie tworzyło specyfiki dusznego klimatu. Być może z jakąś oprawą audiowizualną można by tego posłuchać (i obejrzeć) bez zniecierpliwienia, ale jako metalowa muzyczna opera był album zupełnie nieudany.
Po prawie dekadzie milczenia, Opera Diabolicus powrócił w listopadzie 2021, znowu przy wsparciu licznych gości. Tym razem ekipa opowiadała historię Czarnej Śmierci w mrocznych tonacjach symfonicznego powermetalu i cechach progresywno-teatralnych. Posępne kawałki układały się w całość zgrabnie, momentami przypominając ponury metal gotycki, momentami nawet łagodnie podany black metal (Bring Out Your Dead), cały czas zachowując melodyjność. Dobre partie gitarowe, niezłe współdziałanie z klawiszami i na pewno wysokiej klasy śpiew Levéna. Muzycy ciekawie wpletli gitary akustyczne i motywy zaczerpnięte z epickiego doomu (Siren`s Call). Kilka wątków melodycznych zapadało w pamięć, szybszy Darkest Doom On The Brightest Of Days. Słabszym elementem były wokale żeńskie, wspomagające głównego narratora ani Amerykanka Angelina DelCarmen, ani Madeleine Liljestam z kapeli Eleine, nie zachwycały i zapewne bardziej diaboliczne głosy wpisywałyby się w album lepiej. Warto natomiast posłuchać dodatków w postaci Hammondów, Mooga i pianinia w wykonaniu Elias Holmlida z Dragonland. Smyczki ubarwiały utwory we właściwych momentach i odpowiednich dawkach i na pewno nie było pod tym względem zbędnego symfonicznego przesytu. Snowy Shaw zaśpiewał w A Song Of Detestation, dokładając dodatkową porcję zakręconej psychodelii w konwencji horroru. Second Coming był najdłuższy - prawie dziesięć minut gitarowego mroku w wykonaniu znamienitych gości (Andy LaRocque i Michael Denner). Najlepsze partie symfoniczne zawarto w Night Demon, choć w ten numer wkradło się nieco monotonii. Finał w postaci At Nighttime zróżnicowany, z kilkoma nieoczekiwanymi zwrotami akcji, ale jednak w końcowej fazie za mało dramatyczny. Ostatecznie pozostawało wrażenie braku teatralnej kulminacji. Jens Bogren wykonał mix i mastering, upodobniając brzmienie do stylu Dimmu Borgir - był to ruch dobry, bo ta posępna drapieżnośc wypadła naturalnie. Był to album znacznie lepszy niż debiut, przemyślany w detalach, ale jednak jako całość robił wrażenie po prostu tylko rzetelnego.
Snowy Shaw grał w Denner / Sherman.
| ALBUM | ŚPIEW | GITARA, KLAWISZE | BAS | PERKUSJA, ŚPIEW |
| [1-2] | różni | David `Grimoire` Asp | Andreas `Adrian De Crow` Niemi | Tommy `Snowy Shaw` Helgesson |
Andreas Niemi (ex-Akilles),
Snowy Shaw (ex-King Diamond, ex-Memento Mori, ex-Mercyful Fate, ex-Colossus, ex-Illwill, Notre Dame, ex-Dream Evil, ex-Kee Marcello's K2, Therion, ex-Dimmu Borgir, ex-Scheepers, Mad Architect)
| Rok wydania | Tytuł |
| 2012 | [1] 1614 |
| 2021 | [2] Death On A Pale Horse |
