Amerykańska grupa powstała w Portland w 1981. Zadebiutowała w tym samym roku czteroutworową demówką. Matt McCourt z początku nie był pewny czy jego zespół osiągnie jakikolwiek sukces. Dlatego też w latach 1981-1982 dzielił swoje sceniczne obowiązki również w Malice jako basista. Nie nagrał z nimi właściwie niczego, ale poznał młodego obiecującego perkusistę Deena Castronovo, którego zrekrutował wkrótce do Wild Dogs. Pierwszą z pozycji w porządku chronologicznym był [6], ale jego jakość była tak fatalna, że zrezygnowano z oficjalnej dystrybucji tej koncertówki (w tym przypadku określenie "oficjalny bootleg" byłoby jak najbardziej na miejscu). Wild Dogs zagrali tego wieczoru jedenaście utworów, z których większość miała się pojawić na studyjnym debiucie. Po podpisaniu kontraktu z wytwórnią Shrapnel, nagrano [1] zawierający ostrzejsze granie w stylu przełomu lat 70-tych i 80-tych. W zasadzie był to heavy metal wymykający się jednoznacznym klasyfikacjom, zresztą jak wielu ówczesnych grup z USA szukających swojej tożsamości. Jeśli Born To Rock miał być swojego rodzaju manifestem, to korzenie tej kompozycji głęboko wrastały w glamowy grunt w mocniejszej wersji nieco pod Ratt. Takiego grania było więcej, bo gęsto akcentowany basem The Tonight Show oraz I Need Love także zaliczały się do tej kategorii. McCourt podpatrzył także scenę NWOBHM w chłodnej melodii The Evil in Me, w którym sam zaśpiewał trochę w punkowej manierze, a Jeff Mark ujawnił swój gitarowy talent w ostrych solówkach. Album otwierał melodyjnie drapieżny Life Is Just A Game, w którym mieszały się heavy metal, US Metal i nawet raczkujący speed metal. Pełen ekspresji Never Gonna Stop czerpał ze stylistyki Iron Maiden w gitarowych przejściach i stylu gry perkusisty. Z kolei dewastujący Two Wrongs z kapitalnym refrenem, to już raczej odniesienie do angielskich Blitzkrieg i Warrior, ale oczywiście z amerykańskiej odmianie. Do Raven nawiązywał szybki w riffach You Can`t Escape Your Lies. Matt McCourt pokazał się jako bardzo dobry wokalista i charyzmatyczny frontman. Basista Danny Kurth także zwracał uwagę swoją grą, nieraz zastępując wręcz drugą nieistniejącą gitarę. Sam Castronovo natomiast specjalnie niczym szczególnym się nie wyróżnił. Albumowi nadano dobre brzmienie - z ostrą gitarą, głośną perkusją i idealnie ustawionym basem. Za produkcję odpowiadał Paul Stubblebine, znany ze współpracy z Exciter, Culprit, Steeler i The Rods. Część krytyki chłodno odniosła się do debiutu Wild Dogs, dla części fanów jednak nagle zaświeciła kolejna gwiazda.
[2] stanowił encyklopedyczny przykład krążka okresu przejściowego. W 1984 pojawienie się szybszego metalu stało się faktem, a to co jeszcze niedawno było uznawane za brutalne straciło na znaczeniu i sile. Wild Dogs zorientowali się w tej sytuacji i próbowali się utrzymać na rynku. Jednak nie poszli na całość - otwierające Livin` On The Streets oraz Believe In Me nawiązywały siłą do Nowej Fali surowością i dynamizmem. Reszta była bardziej klasyczna, wręcz konwencjonalna - Not Stoppin`, Ready Or Not czy Rock`s Not Dead brzmiały równie przebojowo co utwory z debiutu i bez problemu mogłyby się na nim znaleźć. McCourt i Castronovo ponadto założyli uboczny projekt Dr.Mastermind, zrzeszony w tej samej wytwórni Shrapnel co ich rodzima kapela. Po podpisaniu kontraktu z nową wytwórnią Enigma wydawało się, że nowi szefowie zmuszą muzyków do złagodzenia brzmienia. Wild Dogs nie poszli jednak na komercję przyjazną amerykańskim stacjom radiowym, w dodatku przeciwko takiemu biegowi sprawy zbuntował się Matt McCourt, odchodząc z grupy.
Odejście wokalisty stanowiło dla Jeffa Marka i Deena Castronovo poważny cios, gdyż to przede wszystkim z głosem frontmana tą ekipę kojarzono. Muzycy nie poddali się jednak, rekrutując bliżej nieznanego śpiewaka Michaela Furlonga. Na [3] Wild Dogs pozostali wierni swojemu stylowi, który przyniósł wcześniejszą popularność, czyli heavy/power na granicy speed metalu, ozdobiony rozpoznawalnymi refrenami. Zachowano również lekko mroczną atmosferę i Metal Fuel jednoznacznie wskazywał, że zespół pragnął zachować swoje poprzednie oblicze. Dominowała wyważona agresja i w tej konwencji bardzo dobrze wypadł Man Against Machine, a Furlong zaprezentował głos atrakcyjny, ostry i zdecydowany, choć o mniejszej rozpiętości niż McCourta. Szkoda też, iż w niektórych momentach (Call Of The Dark) wyczyny Furlonga lekko cofano do drugiej linii. Słabszym efektem zaowocował Siberian Vacation i nie po raz pierwszy okazało się, że wolniej grający Wild Dogs już tak nie porywał. Mroczniejszy Streets Of Berlin osadzony mocniej w tradycyjnym heavy byłby udany, gdyby nie podjęta próba nadania mu epickiego klimatu - pod tym względem znacznie lepiej wypadł surowo zagrany i zaśpiewany We Rule The Night. Znakomite Psychoradio i Spellshock wracały do grania szybkiego i agresywnego. Ostatecznie okazało się, że tej grupie McCourt nie był niezbędny. Furlong przekonywał do siebie, Mark dorzucił kilka fantastycznych solówek, a bębnienie Castronovo stanowiło niedościgniony wzór do naśladowania dla innych grup grających taki metal w USA w tym czasie. Mimo, że [3] był świetny, sprzedawał się marnie. Nagrany w 1989 czwarty krążek Dead To The World nigdy nie został wydany. Na rynku pojawił się dopiero po latach jako dodatek do [3] w wersji CD. Na [4] trafiły różne odrzuty z lat 1990-1998, podobny charakter miał [5]. Nagrany po latach [7] nie był tak interesujący, mimo świetnych Out From The Shadows, Dark Mirror Dream oraz marszowego Stronger Than Evil, w którym McCourt wokalnie naśladował Udo Dirkschneidera. Na koniec dorzucono cover Scorpions Sails Of Charon. Wild Dogs na przestrzeni lat wydali kilka naprawdę dobrych płyt - na pewno nie arcydzieł, ale z pewnością solidnych i trzymających poziom.