Belgijska grupa założona w Brukseli w 2015. Zaprezentowała muzykę wydawałoby się przy pierwszym przesłuchu nadzwyczaj ciekawą, mieszającą psychodelię, ambient, rock i metal. Słuchacz początkowo odnosił wrażenie obcowania z płytami na których horyzonty nie miały w zasadzie żadnych granic. To było niczym misterium zabierające w inne miejsce, do jakiegoś zapomnianego miejsca kultu czy też tajemniczej świątyni wypełnionej gęstym dymem z kadzideł. Sharon Schievers właściwie nie śpiewała, tylko recytowała lub szeptała teksty - głównie po francusku. W studio nagraniowym operowała też thereminem – instrumentem z grupy elektrofonów elektronicznych, którego dźwięki były ubogie harmonicznie i przypominały różne wycia, jęki, kobiecy głos, gwizdy, piłę lub inne instrumenty. Zwykle kilkunastominutowe numery snuły się bez pośpiechu i bez spektakularnych momentów. Wszystko rozwijało się stopniowo i wręcz mozolnie, w niemal drone`owym tempie. Przy kolejnych odsłuchach ukazywała się jednak ubogość tego wszystkiego. Wolvennest opierał swoje aranżacje na instrumentalnym minimaliźmie, a utwory oparto na jednej powtarzającej się zagrywce. To proste granie o skąpym mix było wręcz atonalne i szybko okazywało się, że pod wydawałoby się intrygującą powierzchnią nie krył się żaden misterny kunszt lub niepokojąca atmosfera. Mało przyswajalne granie Wolvennest nudziło i zachęcało do snu, zamiast rozbudzać wyobraźnię w kierunku subtelnych pejzaży dźwiękowych. Te wszystkie zapętlone gitarowe zagrywki, otulone pogłosem i rytualnymi rytmami, nie wabiły ku sobie, ani tym bardziej nie hipnotyzowały w żaden sposób. Ponikeąd dziwiła obecność multiinstrumentalisty Déhy, znanego z wielu blackowych projektów - on tutaj tak jakby kompletnie nie pasował. Ostatecznie zespół tylko sprawiał wrażenie kreowania nastroju w jakiejś nostalgicznej i wszechogarniającej atmosferze mroku. To było puste naczynie, a szamański klimat był tylko ułudą, gdyż te płyty nie niosły sobą w zasadzie niczego i - biorąc pod uwagę potencjał grupy - twórczość Wolvennest mocno rozczarowywała.
Corvus Von Burtle grał wraz z Schievers, DeBackerem, Kirby`m i Moerenhoutem w psychodeliczno-black/ambientowym The Nest (Her True Nature w 2022), a także już sam w blackmetalowym Aerdryk (Met De Drietand Op Mijn Huid w 2022). Michel Kirby i Jonathan Marx dołączyli do blackmetalowego Satanic Witch (4:44 w 2023). Déha udzielał się w Acathexis, The Penitent, Bekëth Nexëhmü, Sorta Magora, Saturnian Tempel, Brae, Transcending Rites, Lykta, Iniquitatem, symfoniczno-deathmetalowym Wrath Of The Nebula (The Ruthless Leviathan w 2022), Insikt, Drache, heavymetalowym Impending Triumph, ambientowo-blackmetalowym Dead (EP-ka The Final Act w 2023), Chaines, Herzog, Ana'ana, deathcore`owym Horrible (Filth w 2024) oraz Alukta. Nagrał też olbrzymią ilość płyt solowych.

ALBUM ŚPIEW, KLAWISZE GITARA GITARA GITARA BAS PERKUSJA GITARA, KLAWISZE
[1] Sharon `Shazzula` Schievers Corvus Von Burtle Marc DeBacker Michel Kirby - Olmo `Déha` Lipani -
[2] Sharon `Shazzula` Schievers Corvus Von Burtle Marc DeBacker Michel Kirby Jonathan Marx Bram Moerenhout -
[3-5] Sharon `Shazzula` Schievers Corvus Von Burtle Marc DeBacker Michel Kirby Jonathan Marx Bram Moerenhout Olmo `Déha` Lipani

Corvus Von Burtle (Cult Of Erinyes, ex-Monads), Michel Kirby (ex-Length Of Time), Jonathan Marx (ex-Set The Tone, ex-Temple Of Nothing), Bram Moerenhout (Musth),
Olmo Lipani (Yhdarl, Merda Mundi, Slow, ex-Deviant Messiah. Imber Luminis, ex-Ignifer, Maladie, ex-Deos, ex-We All Die (Laughing), Clouds, ex-Vaer, ex-Sources Of I, ex-God Enslavement, Lebenssucht, ex-God Eat God, Cult Of Erinyes, ex-Ter Ziele)


Rok wydania Tytuł
2018 [1] Void
2019 [2] Vortex
2020 [3] Temple
2021 [4] Ritual: MMXX (live)
2023 [5] The Dark Path To The Light

        

Powrót do spisu treści