DWA PIERWSZE ALBUMY (1981-1984)

Amerykański zespół założony wiosną 1981 w Nowym Jorku przez gitarzystę Jacka Starra (ur. 22 sierpnia 1961). Gdy usłyszał on Davida De Feisa (ur. 4 stycznia 1961) wykonującego Child In Time Deep Purple, nie tylko był zachwycony jego wokalem, ale także pozwolił mu wybrać basistę. Został nim Joe O'Reilly, a składu dopełnił perkusista Joey Ayvazian. Pierwszym sukcesem ekipy było nagranie w 1982 utworu Children Of The Storm na składankę "U.S.Metal 2". Pod koniec roku wydano [1], a grupa stała się jedną z największych młodych nadziei amerykańskiego heavy metalu. Po opartym na analogowych syntezatorach wstępie Minuet In G Minor Bacha wchodził Danger Zone - wierny ideałom Rainbow i Led Zeppelin, ale mający również coś z żywiołowości kapel NWOBHM. Cięższe numery przenikały się nie tylko ze zwykłymi hard rockowymi kompozycjami (Drive On Thru), ale również kawałkami mający komercyjne zapędy w rodzaju Aerosmith (American Girl). Pod nastawionymi na ewentualną przebojowość numerami podpisał się wyłącznie Jack Starr, ale w utworach o heavymetalowym duchu wspomógł go DeFeis. Najjaśniejszym punktem był znany już Children Of The Storm z szybkim tempem, galopującymi bębnami, zadziornym wokalem i Tęczową atmosferą. Kompozycja wyznaczyła kierunek, w którym zespół miał się udać na kolejnych albumach. Pictures On You zaczynał się jak godny następca poprzednika, z firmowym wrzaskiem DeFeisa i zeppelinowym riffem, ale dalej formacja popadała w przeciętny rock. De Feis pomimo niewątpliwego talentu do tworzenia intrygujących tekstów, skupił się tu na banalnym seksie ("How would you mama like it? How would your daddy take it? To see you lying naked right on my bed"). Nijako wypadła 130-sekundowa gitarowa solówka Pulverizer - jako przeciętny instrumentalista, Starr nigdy nie powinien zgrywać wirtuoza. Living In Sin startował basem O'Reilly’ego i był utrzymany w typowym dla tego albumu stylu ("Prostitution is that your final solution"). Kończący całość Virgin Steele posiadał niezłe orkiestracje oparte na analogowych syntezatorach i przykuwającej uwagę grę Ayvaziana. Krążek zremasterowała wytwórnia T&T/Noise/Sanctuary w 2002 i ta wersja zawierała aż osiem bonusów - w tym Lothlorien, piękny klawiszowy popis DeFeisa (jako wstęp do Still In Love With You). Krążek zdradzał pewien potencjał, który wciąż pozostawał w uśpieniu i z perspektywy czasu wydawał się jedynie bladym odbiciem genialnych dzieł z lat 90-tych. Jednak wówczas maniacy heavy metalu mocno osadzonego w tradycjach hard rockowych byli zadowoleni. Płytę stworzono według sprawdzonych receptur i prócz kilku momentów nie zaskakiwała niczym nowym. Wedle plotki, materiał nagrano w przeważającej większości na żywo w studiu, cała produkcja kosztowała 1000 dolarów, a nagrywanie i mix zajęły około tygodnia.
Pierwsze 5000 kopii debiutu sprzedało się w kilka tygodni. Sprawy wyglądały świetnie, a wytwórnie zaczęły się interesować Virgin Steele. Najlepszą ofertę przysłała Mongol Horde, z którą grupa podpisała kontrakt w marcu 1983. Od pierwszego uderzenia lewej dłoni DeFeisa w klawisze syntezatora ARP Odyssey i prawej dłoni w klawiaturę Mooga słychać było, że rozpoczynający [2] Don`t Say Goodbye (Tonight) nie był zwyczajnym otwieraczem. Miażdżąca progresja akordów, wzmocniona tysiąckrotnie przez potężne brzmienie syntezatorów przechodziła w sprawny galop, kiedy David rozpoczynał pierwszą zwrotkę. Virgin Steele zdecydowali się dociążyć brzmienie i skupili się na metalowych formach kosztem hard rockowych wymysłów. Pojawiło się więcej utworów stricte epickich, a całości nadano pompatycznego charakteru. Jack Starr nadal pisał większość materiału, przez co ogólny szlif zbliżony był do debiutu, ale ster powoli zaczął przejmować DeFeis. To właśnie jego kawałki okazały się na nowej płycie najlepsze. Świadczyły o tym The Redeemer ze wzniosłymi orkiestracjami, instrumentalny Birth Through Fire połączony z utworem tytułowym oraz ballada A Cry In The Night. Z kolei numery Starra jak Burn The Sun i Metal City też wypadły nad wyraz zgrabnie. Całość psuły powciskane tu i ówdzie relikty z poprzedniej płyty - Hell Or High Water oraz Go All The Way, nie wnoszące do stylistyki zespołu kompletnie nic nowego. Podstawowa wersja zawierała dziesięć kompozycji, a remaster z 2002 wzbogacono o sześciominutowy wywiad przeprowadzony przez Marka Snidera i EP-kę Wait For The Night z grudnia 1983. Na ten zestaw trzech kawałków złożyły się: zabójczo rozpędzony I Am The One, przeciętny Go Down Fighting i zaledwie znośny Wait For The Night. Bonusy dopełniał Blues Deluxe Oreganata (I Might Drown) nagrany w 1990 i doczepiony tutaj na siłę - video bluesowego jammu z jakiegoś koncertu, o kiepskiej jakości dźwięku. [2] był niewątpliwym krokiem w przód, albumem lepszym od poprzednika o kilka długości. Wkrótce w grupie nastąpiło zwarcie - De Feis pragnął kontynuować pompatyczno-melodyjne aranżacje na bazie heavymetalowej, natomiast Starr naciskał na złagodzenie brzmienia. Ten dualizm osobowości doprowadził do rozłamu. Starr musiał odejść, by Virgin Steele mogli cokolwiek osiągnąć w przyszłości. Obaj panowie jeszcze utrzymywali ze sobą kontakt przez jakiś czas - m.in. przy nagrywaniu solowego debiutu Jacka Out Of The Darkness.

SZLACHETNY DZIKUS (1985-1992)

Wkrótce DeFeis poznał uzdolnionego gitarzystę Edwarda Pursino (ur. 3 stycznia, 1963), a pierwszym efektem ich współpracy był utwór Obsession (It Burns For You). W 1984 na rynku kanadyjskim ukazał się nakładem wytwórni Maze Burn The Sun, będący tak naprawdę zlepkiem [2] i EP-ki. Pod koniec roku DeFeis rozpoczął zgłębiać zagadnienie "szlachetnego dzikusa" - pojęcia odnoszącego się do wyidealizowanego obrazu człowieka pierwotnego jako istoty czystej i nieskażonej cywilizacją. Ten romantyczny prymitywizm stawiał na życie w harmonii z naturą, bezinteresowność, niewinność, odwagę moralną oraz wrodzoną niewyuczoną mądrość. Uzbrojony w nową krew i entuzjazm, kwartet rozpoczął nagrywanie [3], łączącego epicki rozmach i klasyczną melodykę. Album deklasował wszystko, co zespół nagrał do tej pory i udowadniał, że to Starr stał na dotychczasowej ścieżce rozwoju i że to on był osobą skutecznie uniemożliwiającą artystyczny progres. Czytając późniejsze wywiady z Jackiem fani pękali ze śmiechu znajdując jego buńczuczne wypowiedzi, jaki to Virgin Steele nie byłby wielki, gdyby on nie odszedł z tej ekipy. Tymczasem Pursino zmiatał Starra każdym riffem i zagrywką. O ile do poprzednich płyt można było mieć zastrzeżenia co do zawartości muzycznej i utyskiwać na nieraz glamowo-komercyjne hity, tutaj muzycy dostarczyli wysokoenergetyczny czysty heavy metal. We Rule The Night stanowił deklarację nowej siły, popartą tekstami o walce i zwycięstwie. Grupa zaprezentowała inteligentną muzykę, tu i ówdzie poprzetykaną kompozycjami humorystycznymi, przepełnionymi dobrą zabawą. Odgłos syntezatorowego wichru, świetne wejście Pursino, galopujące zwrotki i zadziorny wokal były istotą tego numeru, który wykorzystano w 1986 na ścieżce dźwiękowej do horroru "Zombie Nightmare" (reż. Jack Bravman). DeFeis w końcu odnalazł dla siebie idealną manierę wokalną, śpiewając głosem za który pokochali go fani. I`m On Fire przedstawiał już inne podejście - rozpoczynał się 25-sekundowym popisem gitarowym Edwarda, ale średnie tempo oparte na rymie "fire-desire" już tak nie powalało. Rekompensował to z nawiązką kolejny Thy Kingom Come z epickim patetycznym intro, galopadą w zwrotkach i świetnym przestrzennym refrenem. Krótki instrumentalny Image Of Faun At Twilight wprowadzał w podniosły klimat tytułowego Noble Savage. Tutaj właśnie DeFeis tak wyraźnie ukazał swój talent do tworzenia tekstów o potędze duszy, o wierze człowieka we własne siły i walce z przeciwnościami. Barbarzyńskie riffy, wspaniałe orkiestracje i potężny wokal lidera stworzyły (jak sam David to określił w wywiadzie) soundtrack do pogrzebu wikinga z liryczną końcówką. Odgłos dwóch obijających się o siebie mieczy zwiastował nagrany w barbarzyńskim duchu Fight Tooth And Nail, w którym było coś z twórczości Judas Priest. Podobno skomponowano go jedynie w dziesięć minut i był nośnikiem dzikiej energii, nie potrzebującym zbędnych kombinacji. Evil In Her Eyes jawił się jako złowieszczy mroczny erotyk ubrany w heavymetalowe szaty, upstrzony rewelacyjnym zrzynaniem z Van Halen w refrenach. Rozdzierający wrzask startował Rock Me, stylistyczną pozostałość po poprzednich płytach. Mimo ciężaru i ostrości, numer wpisywał się idealnie w tradycję czasów Jacka Starra. Dość naiwną balladę Don`t Close Your Eyes wykonano perfekcyjne, choć David śpiewał dziwną manierą. Kawałek okazał się po prostu dzieckiem swoich czasów i w żaden sposób nie wykraczał poza przyjęte wtedy standardy. Inaczej miała się sprawa z The Angel Of Light, wyprzedzającym swoją epokę. Był to klimatyczny egzaltowany kawałek z przemyconymi wpływami muzyki Wschodu. Reedycja z 1997 zawierała sześć bonusów. Pierwszym był kapitalny Obsession (It Burns For You), który nie zmieścił się na oryginalnym winylu. Utwór ewidentnie składał hołd wczesnemu Black Sabbath. Love And Death wpierw był odrzutem z sesji [3], ale zrealizowano go jeszcze raz w 1994. Słychać totalnie inny wokal i nowocześniejsze brzmienie. Przeciętna ballada Where Are You Running To ustępowała zdecydowanie posiadającemu seksistowską atmosferę Come On And Love. Ten zestaw kończyły połączone ze sobą The Spirit Of Steele i instrumentalny The Pyre Of Kings, utrzymane w klimacie głównego albumu, ale na ironię nagrane podczas sesji do [6] - tym razem uniknięto odczucia inności. Ostatecznie powstała płyta z wierzchu pełna zwyczajnych heavymetalowych hymnów, a naprawdę zmuszająca do konkretnych przemyśleń, głównie w sferze celebracji życia, światła, piękna i walki. W maju 2011 ukazała się wersja dwupłytwoa, a na drugi CD wrzucono trzynaście bonusów, w tym niepublikowane To The Devil A Daughter i God Of Violence Kill.
Sprawy miały się znakomicie - DeFeis stoczył (zwycięską w rezultacie) sprawę sądową o nazwę ze Starrem. Album otrzymał wyśmienite recenzje i sprzedawał się lepiej niż ktokolwiek się spodziewał. Do wszystkiego doszła udana trasa po USA i Kanadzie. David zajął się produkcją - spod jego ręki wyszły m.in. Stay Ugly Piledriver (Pursino zagrał tam wszystkie partie gitarowe), Sin Will Find You Out Original Sin (w którym grali Pursino i O'Reilly pod kobiecymi pseudonimami), The Sign Of The Jackal Damien Thorne, a nawet No Turning Back Burning Starr. W tym samym roku DeFeis, Pursino i O`Reilly nagrali jeszcze album pod szyldem Exorcist. W 1987 zespół wkroczył dwoma dużymi tournee po Europie - z Manowar i Black Sabbath. Zastosowano wówczas po raz pierwszy efekt płonącego na scenie miecza. Obie trasy okazały się tak znakomitym doświadczeniem, że grupie udało się wydać trzy pierwsze albumy w niemal wszystkich krajach na świecie, łącznie z Japonią i Brazylią.


Od lewej: Joe O'Reilly, Edward Pursino, David DeFeis, Joey Ayvazian

W październiku 1988 na rynek trafił [4], na którym jeszcze bardziej słyszalna była fascynacja epickim rozmachem i potęgą wzniosłych hymnów. Od razu trzeba zaznaczyć, że oryginalna wersja znacznie rózniła się od wydanego w 1997 remasteru z odmienną okładką. W odróżnieniu od wznowienia [3], w którym bonusy umieszczono na końcu oryginalnego materiału, tutaj utwory z pierwszego wydania przemieszano z niepublikowanymi. Album powstawał w bólach i dużej przestrzeni czasowej, a DeFeis nie był zadowolony z finalnego efektu. Numery opublikowane na remasterze zarejestrowano głównie podczas sesji do [6] i gryzły się nieco z poprzednimi kompozycjami. Przykładowo Serpent`s Kiss pasowałby bardziej na [8] i odbiegał od klimatów lat 80-tych. Firmowe klawisze rozpoczynały On The Wings Of The Night, a udany riff i uduchowiony śpiew Davida nasuwał skojarzenia z poprzednim krążkiem. Dało się jednak wychwycić wokalne ciągoty do niemiłosiernie wysokich zaśpiewów. Seventeen skłaniał się już w stronę amerykańskiej komercji spod znaku Van Halen, ale na szczęście lepiej zazębiał się z całością, niż miało to miejsce na dwóch pierwszych wydawnictwach - prawdopodobnie dzięki riffom Pursino. Epicki The Burning Of Rome (Cry For Pompeii) wpisywał się wachlarz najlepszych dokonań Virgin Steele, a Lion In Winter posiadał odpowiedni wojowniczy klimat (na remasterze utwór odarto z intro Prelude To Evening i outro Stranger At The Gate, którym nadano charakter pełnoprawnych utworów). Ciężej było w Chains Of Fire i Let It Roar. Do charakteru płyty zupełnie nie pasował cover Uriah Heep Stay On Top i niezrozumiały był sens wrzucania nijakiej przeróbki, kiedy tyle innych utworów odłożono do szuflady. Przeciętna ballada Cry Forever również zaliczała się do negatywów. Z bonusów warto wymienić udany cover Judas Priest Desert Plains, kapitalnie wypadł również Perfect Mansions (Mountains Of The Sun). Szkoda, że te kawałki były gotowe niemal w całości na pierwsze wydanie, ale ich rejestracji dokonano kilka lat później. Powstała płyta zaledwie dobra, ale stanowiąca kolejny ważny kamień milowy w karierze Virgin Steele. O'Reilly był chory przez większość czasu nagrań i dlatego we wszystkich utworach (oprócz Lion In Winter) na basie zagrał tak naprawdę Pursino, wspomagany przez syntezator De Feisa.

POMIĘDZY NIEBEM A PIEKŁEM (1993-2000)

Zespół wkroczył w swój najmroczniejszy okres - odszedł O'Reilly, a David zadecydował o zawieszeniu działalności na czas nieokreślony. Manager zespołu mocno zamieszał również w finansach muzyków. W 1993 grupa wróciła koszmarnym [5] - najgorszym wydawnictwem w dyskografii grupy, zawierającym tandetny pop-rock w stylu Bon Jovi przemieszany ze zbuesowanym hard rockiem Whitesnake. Jakkolwiek muzyka taka wypadała przyzwoicie w wykonaniu tamtych formacji, do DeFeisa i spółki nie pasowała. Poddany miażdżacej krytyce fanów, David postanowił po raz kolejny zmienić kierunek, wpadając na pomysł albumu koncepcyjnego. Lider napisał sam blisko 30 utworów, a razem z Pursino - kolejne 25. Do ostatecznej realizacji wybrano ostatecznie "najlepsze" z nich. Grupa odbiła się od dna dobrym [6], który udanie połączył ciężar i moc. Średnie tempa i drapieżny dramatyczny śpiew DeFeisa - tak rozpoczynała się wycieczka po Niebie i Piekle w znakomitym, lekko surowym I Will Come for You. To, że album będzie miał rys progresywny czuło się praktycznie od początku, ale że zostanie on połączony z taką epicką mocą jak w rytmicznym i mocno akcentowanym Weeping Of The Spirits wskazywało, że krążek przemyślano w najdrobniejszych szczegółach. Zdumiewała łatwość przechodzenia muzyków od delikatnych ornamentacji do twardego heavy metalu - zwłaszcza, że Pursino przejął na siebie również obowiązki basisty. Energetyczny Blood And Gasoline zyskałby z pewnością jeszcze więcej, gdyby zagrano go szybciej. Następny fragment płyty od Self Crucifixion do Trail Of Tears był nieco słabszy - po części pozbawiony metalowej mocy, po części progresywnie monotonny w epickim przekazie. Mocniejsze uderzenie wracało wraz z The Raven Song odegranym niemal z powermetalową energią, przy czym nie zabrakło tu miejsca na zdecydowanie rockową solówkę Pursino. Natomiast Forever Will I Roam wpisywał się znakomicie w serię chwytających za serce łagodnych pompatycznych piesni DeFeisa z gitarą akustyczną, klawiszami i dewastującym eleganckim refrenem. Dalsza część płyty to nieustający popis DeFeisa i Pursino jako kompozytorów. Bujający I Wake Up Screaming poprowadzono misternie pomimo pozornej powtarzalności riffów, a balladowy House Of Dust urzeka emocjonalnym wokalem i kolejnym wspaniałym refrenem. Zespół ponownie przybierał surowe oblicze w Blood Of The Saints, mającym muzycznie dużo wspólnego z wypolerowanym US Metalem. Tu zachwycał potoczysty rozległy epicki refren, pełen dumy i elegancji. Zapewne przekornym żartem było umieszczenie numeru pod tytułem Life Among The Ruins, gdyż nie był to utwór z tamtego albumu, tylko nowa kompozycja z rytmicznymi atakami gitarowymi, doskonałymi melodiami oraz progresywnymi wstawkami. Pod względem brzmienia postawiono na głośną perkusję z wyeksponowanym werblem i centralką, surową gitarę elektryczną, ulotną akustyczną i gustownymi nienachalnymi orkiestracjami. Wyborne wykonanie całości, chociaż można odnieść wrażenie, że nie było w tym wszystkim tyle żaru i pasji jak na [4]. Jeśli nawet po części ten album czerpał z fundamentów rockowych znanych z [5], to jednak ten filar krzepko utrzymał epickie monumentalne mury.
Grudzień 1995 przyniósł drugą część sagi. Tym razem było to dzieło wybitne, a De Feis dał całkowity upust swoim słabościom do lirycznych metalowych hymnów popartych wspaniałą dawką symfoniczności i progresywności. Rozpoczęcie tej płyty było wspaniałe i monumentalne - A Symphony Of Steele po klawiszowym wstępie przekształcał się w heavy/powerowy killer, podobny w narracji i melodii do nagrań Manowar. Crown Of Glory to ciąg dalszy epickiego grania i ten numer przypominał w swej formie On The Wings Of The Night, znalazły się tu także w drugiej połowie znakomite partie o łagodniejszej wymowie muzycznej. Następnie słuchacza porywał Twilight Of The Gods - tradycyjny rycerski galopujący heavy z bardzo dynamicznymi partiami perkusji Ayvaziana. Środkowa część płyty była dyskusyjna - w obu rozbudowanych kawałkach zagrał już nowy bębniarz Frank Girlchriest. Wydawało się, że 8-minutowemu Prometheus The Fallen One zabrakło jakby ostatecznego szlifu i wykorzystanie bliskowschodnich motywów nie wypadło ani interesująco ani nowatorsko. Natomiast blisko 10-minutowy Emalaith stanowił szczytowe osiągnięcie Virgin Steele w łączeniu metalowych podgatunków i ten wysublimowany utwór zmierzał ku zamierzonemu celowi przy faktycznym realnym rozmachu. Niestety Rising Unchained to trywialny numer w ramach klasycznego heavy, pastelowy Transfiguration tak naprawdę ratowało tylko przepiękna solówka Pursino, natomiast Strawgirl to tylko dobra kontynuacja słynnych romantycznych songów Virgin Steele. Końcówka krązka na szczęście bardzo dobra - potoczysty i autentyczny Devil/Angel zagrany został przez Pursino z fantazją na wzór Jeffa Watersa z Annihilator. Wysokiej klasy był także Victory Is Mine z potężną gitarą - nie za szybki i z nadspodziewanie łagodnym prowadzeniem tego wszystkiego przez DeFeisa. Solidna amerykańska produkcja - brzmienie zdominowane przez głośną perkusję, mocny bas i umiejętnie zaaranżowany odległy plan klawiszowy. Gitarę ustawiono indywidualnie w zależności od potrzeb - od miękkiej i raczej cichej w rozbudowanych kompozycjach o cecha progresywnych do ryczącej i ciężkiej w true-heavy kawałkach. Powstał album bardzo dobry, jednak pod względem melodii i samego wykonania nie tak atrakcyjny jakby można było się tego spodziewać. Klasyczne patenty grupy jawiło sie jako nieco rozmyte i rozmazane. Tak czy inaczej, pozycja w ścisłej czołówce epickiego metalu z elementami progresywnymi została ugruntowana i pora było na następny muzyczny krok.Po wyczerpującej europejskiej trasie z Manowar i Uriah Heep, grupa pojawiła się na składance "A Tribute To Judas Priest: Legends Of Metal 2" z przeróbką Screaming For Vengeance. Virgin Steele dali również dwa intrygujące występy na festiwalach "Wacken Open Air" w 1997 i 1998.
15 kwietnia 1998 ukazało się najwybitniejsze dzieło zespołu i jednocześnie jeden z najwspanialszych albumów w historii heavy metalu. Nie można było sobie wyobrazić lepszego zwieńczenia wzniosłej trylogii niż [8]. Krążek rozpoczynało naprawdę klimatyczne intro The Blood Of Vengeance, by przejść wojowniczo w niesamowity Invictus, ze świetnymi liniami melodycznymi, fantastyczną grą całej trójki i godną pozazdroszczenia żywiołowością. W ten sposób rozpoczynała się w pełni wciągająca słuchacza muzyczna podróż śledząca losy Endyamona i jego wyznaczonego przez bogów losie przez czas i przestrzeń. Długie rozbudowane numery połączono i dzielone instrumentalnymi interludiami, przeważnie o charakterze symfonicznym. Słychać było postawienie na stylistykę Manowar, elementy orientalne oraz zdecydowaną równowagę pomiędzy gitarą a klawiszami. Potężny riffowo Mind Body Spirit wyrażał podstawowe przesłanie albumu i pięknie zaakcentowano to łagodniejszą częścią drugą. Epicka opowieść rozwijała się w surowym gitarowo i delikatnym wokalnie Through Blood And Fire, aby przejść do kapitalnego Sword Of The Gods z podniosłym nośnym refrenem. Nerwowo galopował ponury Defiance z bogatym tłem perkusyjnym i znalazło się tu również miejsce dla fragmentu przeznaczonego dla aktorskiego manifestu DeFeisa. W tej szlachetnej stawce nieco standardowo jawił się Dust From The Burning, z którego najlepsza była rozbudowana solówka Pursino ze śladowymi elementami neoklasycznymi. A Whisper Of Death był kompozycję najbardziej klimatyczną, co uzyskano po części przez zdjęcie gitarowego ciężaru w części wstępnej. Dzięki temu poświęcono nieco metalowego ciężaru na rzecz znakomitej onirycznej atmosfery. W przypadku Dominion miało się z początku wrażenie, że będzie to uroczysty hymn, jednak utwór wchodził na pole rytmicznego epickiego heavy z momentami falsetowym wokalem DeFeisa. Nieco mniej atrakcyjnie wypadł A Shadow Of Fear, zapadającym w pamięc jedynie dzięki masywnemu charakterowi. Kulminacja to monumentalny kolos Veni Vidi Vici - wspaniale kumulujący w sobie łagodność śpiewu DeFeisa i kapitalne true-zagrywki Pursino. Ta historia rozwijała się stopniowo, powoli eksplodując w niesamowitych refrenach i cudownej partii instrumentalnej, stanowiącej jeden wielki popis kunsztu gitarowego połączonego z talentem DeFeisa do tworzenia orkiestracji przy pomocy pianina. Wokale DeFeisa były na całej płycie lepsze niż na obu częściach The Marriage, także Pursino grał bardziej kreatywnie i fantazyjnie. Nie można również zapominać o rewelacyjnych partiach perkusji Gilchriesta, grającego tu z niebywałym wyczuciem. Brzmieniowo krążkowi nadano kompromis pomiędzy ciężką gitarą, mocno słyszalną sekcją rytmiczną, znakomicie zrobionym basem i subtelnymi tonami pianina. Głos DeFeisa ustawiono centralnie, ale bez zdecydowanego wysuwania do przodu. Album szybko zyskał status absolutnego klasyka epickiego heavy.

Grupa wreszcie doczekała się popularności na miarę swojego statusu, który ugruntowała ambitnym [9], wydanym 16 listopada 1999. W pewnych kręgach wywołał on sporo kontrowersji, gdyż w pierwotnym zamyśle idea metalowej opery w realiach greckiej mitologii przeznaczona była do zagrania na deskach teatru z podziałem na role. Dlatego też przy pierwszym przesłuchu mogły razić wstawki instrumentalne, częściowo osadzone w muzyce klasycznej. Całość robiła jednak piorunujące wrażenie jako epicki koncept stworzony z rozmachem i muzycznym przepychem. Ktoś idealnie określił to dokonanie jako "inteligentny heavy metal dla wybranych, którzy szukają w takiej muzyce palca bożego". Absolutna perfekcja nie licząc tych nieszczęsnych łączników, mających na celu stworzenie wrażenia słuchania jednej nieprzerwanej historii. Wszystko rozpoczynały podniosłe organy dając znak do startu przebojowemu Kingdom Of The Fearless, granemu na dwie stopy perkusyjne, niemal w stylu Manowar. Walcowaty riff z "wpadającym w ucho" refrenem cechował doskonały Through The Ring Of Fire, w którym DeFeis forsował w pewnym momencie stosował swój niesamowity falset. Niezapomniany był także motyw nucony pod koniec utworu. Po przeciętnym Return Of The King Virgin Steel niszczyli absolutnie majstersztykiem Flames Of The Black Star. Odgłosy burzy zapowiadaly niepozorny pseudoballadowy And Hecate Smiled, przechodzący po 50 sekundach w pełnoprawną galopadę, a następnie w popis DeFeisa na fortepianie. Czegoś zabrakło smutnej balladzie Child Of Desolation i ten niedosyt zacierał pędzący Great Sword Of Flame. Wyciągnięty z szuflady The Fire God pojawił się niegdyś na drugim krążku Piledriver - tu zabrzmiał wreszcie z odpowiednim rozmachem i wyśmienitą solówką Pursino. Po transowo-nostalgicznym krótkim Garden Of Lamentation uderzał w patetycznym tonie Agony And Shame, stanowiący rozwinięcie tematu z przerywnika In Triumph Or Tragedy. Grupa czarowała marszowym tempem z nieco szybszym refrenem i nieoczekiwanymi rockowymi zagrywkami pod koniec. Cudowny Gate Of Kings łagodził wszelkie emocje, łącząc w sobie piękne ulotne klawisze i chóry. Trio udowodniło po raz kolejny, że nadmierny ciężar nie stanowił całkowitego sensu grania Virgin Steele.
W czerwcu 2000 światło dzienne ujrzała EP-ka Magick Fire-Music, która wypełniły głównie remixy. Wydany 16 października zjawiskowy [10] dopełniał opowieść o Atreusie. Z tych 89 minut można by wyciąć kilkanaście i umieścić wszystko na jednym CD, tworząc wówczas skonkretyzowane spełnione arcydzieło. W formie i treści płyta stanowiła logiczną kontynuację części pierwszej i zapewne inaczej być nie mogło. Album w metalowej światowej spuściźnie zajął miejsce szczególne i wywołał pytania o granice teatralnej formy przekazu w muzyce heavymetalowej. W węższym zakresie zagadnienie dotyczyło granic formalnego rozbudowania epickiego grania i tego jak daleko można się posunąć w stosowaniu pozametalowych środków wyrazu, aby nie przejść na pozycje grania progresywnego na granicy metalu i rocka. Kompozycje o wyraźnie metalowym charakterze przedzielono miniaturami muzycznymi wykraczającymi poza ramy metalu, a samą granicę między tymi dwoma muzycznymi światami zarysowano dość ostro. Jednak próba powiązania wszystkiego głównym wątkiem spaliła na panewce, ponieważ ta spójność była w dużej mierze pozorna. Doszło tu do zaburzenia proporcji - zupełnie zbędnymi wydawały się Moira, Nemesis, The Waters Of Acheron oraz eksperymentalny Fantasy And Fugue In D Minor. Reszta materiału była jednak pierwszej klasy, a sama formacja po raz kolejny udowadniała, że stała poza zasięgiem czyjegokolwiek kopiowania. Wings Of Vengeance, Fire Of Ecstasy, The Wine Of Violence, A Token Of My Hatred, Flames Of Thy Power, By The Gods czy w końcu przepiękna ponad 10-minutowa suita Ressurection Day (The Finale) nadały Virgin Steele niemal nimbu boskiego. Szkoda, że rozmycie gatunkowe w niekończącej się serii miniatur zdecydowanie osłabiało siłę oddziaływania całości. Ostatecznie powstała płyta bardzo dobra, ale nie genialna.

WIZJE RAJU (2001-dziś)

Pomysł metalowej opery został szybko podchwycony przez metalowy światek. W USA powstał intrygujący Genius, a w Niemczech młody Tobias Sammet z Edguy założył projekt Avantasia. David DeFeis wystąpił gościnnie na debiucie tego zespołu w 2001, wcielając się w rolę zakonnika Jakuba w dwóch kompozycjach - Serpents In Paradise oraz The Tower. Zgodził się również wziąć udział w drugiej części opowieści w kawałku The Final Sacrifice. W tym okresie do Virgin Steele dołączył basista Joshua Block, z którym formacja ruszyła w 2001 na trasę z Hammerfall i Freedom Call. W 2002 ukazała się składanka Hymns To Victory ze zremasterowanymi kompozycjami, mixami, akustyczną wersją The Spirit Of Steele oraz niepublikowanym dotychczas Mists Of Avalon. [11] zawierał siedem nowych utworów (m.in. znakomity Rain Of Fire oraz Conjuration Of The Watcher, który swoją premierę miał na albumie Sin Will Find You Out grupy Original Sin w 1986), osiem ponownie nagranych kawałków z dwóch pierwszych płyt oraz Hot And Wild (odrzut z sesji [3]). Kwartet intensywnie koncertował - w lutym 2001 Virgin Steele zagrali w Katowicach, a następnie na festiwalach: włoskich "Agglutination" w 2003 i "Tradate Iron Fest" w 2004, niemieckim "Keep It True V" w 2004 oraz holenderskim "Ragnarock" w 2005. David DeFeis w 2005 ukończył również budowę własnego studio nagraniowego o nazwie "The Wrecking Ball Of Thor".
8 września 2006 ukazał się [12] o podtytule "The Lilith Project - A Barbaric Romantic Movie Of The Mind". W warstwie tekstowej album nawiązywał do wierzeń sumeryjskich i gnostyckich (doktryn religijnych łączących chrześcijaństwo z grecko-egipskim hermetyzmem), jak również tradycyjnego spojrzenia na stworzenie świata. Był to jeszcze mroczniejszy akt dramatu niż saga o Atreusie. Opowieść dotyczyła Lilith - mitycznej pierwszej żony Adama uosabiającej kobiecą siłę i niezależność. Wedle wierzeń, Lilith nie powstała z żebra Adama jak Ewa, lecz została stworzona razem z mężczyzną. Nie zgodziła się jednak pełnić służalczej roli, porzuciła męża i opuściła Raj, wstępując do Piekieł, gdzie podobno została kochanką Szatana. DeFeis ukazał Ewę jako podmiot pożądania Adama, który żąda od Boga stworzenia istoty posłusznej jego woli. Pod względem muzycznym było to dzieło wybitne i skomplikowane, niełatwe jednak w odbiorze. Przede wszystkim porzucono krótkie interludia i retrospekcje na korzyść długich i rozbudowanych kompozycji. Ciężar przeniesiono na 6-7 minutowe molochy, w których zawarto jednak wszystkie motywy, które stosowano z powodzeniem na poprzednich płytach. Mnogość rozwiązań zawartych na albumie sprawiała, że zaakceptowanie tej produkcji po jednym czy dwóch przesłuchach stanowiło problem, gdyż dopiero po jakimś czasie można było okiełznać ogrom tej muzyki. Płyta oferowała całe bogactwo dźwięków i emocji, jednak krytycy zmieszali ją z błotem, zarzucając jej zbyt klawiszowe brzmienie i cofnięcie gitary Pursino na drugi plan. Była to po części prawda, ale jednocześnie świadome rozwiązanie aranżacyjne, pasujące do koncepcji krążka. Tak naprawdę jedynym prawdziwym mankamentem była sucha produkcja, ale po części rekompensowały ją wyborne kompozycje. DeFeis zastosował konkretne kontrasty - z jednej strony intensywne i brutalne w swojej wymowie fragmenty, a z drugiej jesienne i przybijające pieśni. Tej agresji nie należało rozpatrywać pod kątem siły uderzenia czy też ciężaru gatunkowego. Dynamika objawiała się w użyciu bardzo intensywnych motywów, dużo zależało też od śpiewu lidera. Na drugim biegunie leżały momenty akustyczne, wspomagane fortepianem, gitarą i smyczkami. Genialne przedstawiono smutek w When Dusk Fell z niemal przytłaczającą atmosferą, odbierającą wszelką nadzieję. Filmowość materiału podkreślało soundtrackowe podejście do niektórych motywów, które dzięki olbrzymiej sugestywności sprawiały, że w wyobraźni ten epicki koncept zaczynał się wyłaniać z mroku. Subtelnie rozpoczynał się epicki hymn Angel Of Death, który wybuchał w refrenie wspartym przez chórek nieco przypominający The Chosen Ones z [11]. Fantastyczny God Above God wymykał się wszystkim kanonom tradycyjnej ballady, mimo iż w pewien sposób nawiązywał do uznanych standardów. Świetnie wszystko startowało dynamicznym Immortal I Stand, blisko 10-minutowy Adorned With The Rising Cobra czarująco wracał do czasów Emalaith, wiele do zaoferowania miały chóralny Black Light On Black z nienawistnym refrenem oraz obrazowy w wymowie The Hidden God. Wiele elementów zaskoczenia rekompensowało fakt wykorzystania patentów z wcześniejszych płyt. DeFeis po raz kolejny udowodnił, że był czarodziejem stworzenia specyficznej atmosfery, żonglowania nastrojami i porzucania łańcuchów konwencji.
W 2007 Virgin Steele zagrali na dwóch wielkich festiwalach - "Power Prog VIII" w Atlancie oraz "Evolution Festival" we Florencji. DeFeis i Block zagościli w przeróbce Blood And Gasoline, którą umieszczono w 2008 na kompilacji polskiej grupy Crystal Viper The Last Axeman. Wielkim rozczarowaniem okazał się [13] - poza By The Hammer Of Zeus, płytę wypełniły smętne monotonne kompozycje, z nierównym słabym śpiewem DeFeisa. Gitarę Pursino jeszcze bardziej cofnięto, a grupa zaczęła "zjadać swój ogon". DeFeis postawił na nostalgię, alnie było ani podniosłych hymnów z poprzednika, ani pięknych ballad z przeszłości. Była to twórczość niezorientowana, czego dowodem były zupełnie bezpłciowe Pagan Heart czy Nepenthe. Równie fatalne były bonusy w postaci When I`m Silent i Silent Sorrow. Śmieszyła From A Whisper To A Scream, ponad półgodzinna biografia Virgin Steele, czytana przez DeFeisa na podkładzie utworów znanych już w przeszłości. W skład [15] weszły: dwie nowe płyty Ghost Harvest, Gothic Voodoo Anthems z wersjami orkiestrowymi oraz ponownie przearanżowane Hymns To Victory i [11]. Te dwie pierwsze stanowiły niechlubny rekord w pobiciu narcystycznego uwielbienia własnej twórczości. Część pierwsza zawierała utwory dłuższe, o charakterze niby-metalowym w stylistyczne pseudo-progresywnej, drugi CD to w większości miniatury oraz wszystko co tylko możliwe: od standardu Summertime George`a Gershwina po cover Nutshell Alice In Chains. Nic nie było tu godnego uwagi - wszystko rujnowało zawodzenie i jęczenie DeFeisa, strojącego miny przed lustrem. Stylistycznie wszystko oparto na prymitywnych riffach gitarowych, które tylko przygrywały Davidowi. Idea całego tworu nie do końca była jasna. Fatalna produkcja tego wszystkiego była kompromitująca i miała się nijak do nawet średnio udanych wzorców lat 70-tych. Te wydawnictwa skutecznie odsiały ostatnich fanów.
Nie zważając na dewastującą falę krytyki, DeFeis w 2023 wypuścił kolejne blisko 80 minut muzyki na [16]. David zaprogramował perkusję i bas z puszki, a przy jego boku pozostali tylko wierny druh Edward Pursino oraz akompaniujący gdzieś w tle orkietracji Joshua Block. To już nawet nie był prawdziwy zespół. Na tym krążku DeFeis coraz bardziej brnął w obszary z pogranicza progresywnego rocka i metalu o nieokreślonej aparycji, z manierycznym miauczeniem i lubieżnymi porykiwaniami. Nie dało się tego wszystkiego razem czy oddzielnie słuchać bez zażenowania - utwory odarto z rozpoznawalnych melodii, linii przewodnich i dramatycznych historii. Sadomachistyczni słuchacze trwali przy głośnikach w nadziei, że gdzieś czekała ich jakaś nagroda za cierpliwość. Tymczasem natrafiali na You'll Never See The Sun Again - pseudo-poetyckie pojękiwania przy pianinie, A Song Of Possession - recital poezji śpiewanej z dodatkiem ponurej muzyki czy Black Earth And Blood - w zamyśle jakby nokturnowy, ale na szczęście był bardzo krótki. Na początku The Ritual Of Descent wyciągnięty niczym z kapelusza wyrzut adrenaliny, a DeFeis ryczał jak tygrys, podczas gdy gęsta sztuczna perkusja plus marne klawiszowe tworzyły blisko 13 minut niepotrzebnie zabranych z życia. Spiritual Warfare to nieco metalu w niby-progresywnym stylu i drobne przebłyski melodii w wolniejszej partii, ale to wszystko było po prostu marne. Oniryczna metalowa gitara snuła swoją niejasną opowieść w The Passion Of Dionysus, lecz to był typowy Virgin Steele z ostatnich kilku płyt. Więcej sennych temp w Unio Mystica z fortepianem i kawałek spodobałby się miłośnikom Eltona Johna. To, że na metal (powiedzmy) progresywny nie ma zupełnie żadnych pomysłów, pokazał DeFeis w I Will Fear No Man For I Am A God i aż szkoda było Pursino męczącego się tutaj niesamowicie przy obrzydliwych motywach orientalnych i jęczeniu w refrenie. W zasadzie nikt nie wiedział po co i dla kogo ten album powstał.
Jack Starr długi czas tułał się po rynku muzycznym, zakładając kolejno Devil Childe, Phantom Lord, wspomniany już Burning Starr, Strider (Strider w 1991) i Guardians Of The Flame. Frank Gilchriest grał w Holy Mother, Gothic Knights, Riot i Feanor. David DeFeis zaśpiewał gościnnie w balladzie Forever Lost na krążku Hanging Rock Tommy`ego Vitaly w 2012.

ALBUM ŚPIEW, KLAWISZE GITARA BAS PERKUSJA
[1-2] David DeFeis Jack Starr Joe O'Reilly Joey Ayvazian
[3-4] David DeFeis Edward Pursino Joe O'Reilly Joey Ayvazian
[5] David DeFeis Edward Pursino Rob DeMartino Joey Ayvazian
[6] David DeFeis Edward Pursino Joey Ayvazian
[7] David DeFeis Edward Pursino Joey Ayvazian / Frank Gilchriest
[8] David DeFeis Edward Pursino Rob DeMartino Frank Gilchriest
[9-12] David DeFeis Edward Pursino Frank Gilchriest
[13-14] David DeFeis Edward Pursino Joshua Block Frank Gilchriest
[16] David DeFeis Edward Pursino Joshua Block -


Rok wydania Tytuł TOP
1982 [1] Virgin Steele
1983 [2] Guardians Of The Flame
1985 [3] Noble Savage #29
1988 [4] Age Of Consent
1993 [5] Life Among The Ruins
1994 [6] The Marriage Of Heaven And Hell 1 #14
1995 [7] The Marriage Of Heaven And Hell 2 #13
1998 [8] Invictus #1
1999 [9] The House Of Atreus 1 #15
2000 [10] The House Of Atreus 2 (2 CD) #7
2002 [11] The Book Of Burning (kompilacja)
2006 [12] Visions Of Eden #1
2010 [13] The Black Light Bacchanalia
2015 [14] Nocturnes Of Hellfire & Damnation
2018 [15] Seven Devils Moonshine (box / 5 CD)
2023 [16] The Passion Of Dionysus

          

          

      

Powrót do spisu treści