Amerykańska grupa założona w 1994 w Nowym Jorku przez Tirelliego, który zrekrutował do swojego projektu muzyków średniego pokolenia, którzy zaczynali swoje kariery w poprzedzniej dekadzie, ale nie odnieśli większych sukcesów. Debiut okazał się płytą muzycznych kompromisów. Nie chodziło nawet o potworka Kayla z pogranicza pop, rocka i stadionowego glamu czy cover Eltona Johna Your Song. W Call Me By My Real Name Holy Mother zaskakiwali nawiązaniami do Soundgarden z okresu Badmotorfinger, próbując stworzyć pewien rodzaj heavy metalu, który mógłby pogodzić gusta tradycyjne, ale i zainteresować pokolenie grunge. W utworach delikatniejszych i nastawionych na radiową przebojowość jak Eden, grupa wychodziła poza muzykę rockową, ale z wyraźnym zaznaczeniem obecności brytyjskiego heavy-rocka lat 70-tych. To wrażenie potęgował The Train o niemal leniwej melodii i beatlesowskiej manierze. Jednym z lepszych kawałków był rozbujany Rage, wyjęty jakby z amerykańskiej poetyki ulicy czy przyprawiony elementami twórczości Deep Purple Say Goodbye. Kolejnym klockiem konglomeratowej układanki był The Innocent Only oparty na psychodelicznym rocku z domieszką Led Zeppelin, do których nawiązania powracały w Indian Summer. Gitary zarejestrowano w modnych wówczas i niezbyt skomplikowanych rytmach, z solówkami w tle w formie sekwencji powtarzalnych motywów z nutką southernowego podejścia. Największe wrażenie robił bas Randy`ego Covena, swobodnie przemieszczający się w przestrzeni i wygrywający mnóstwo "klubowych" motywów. Tirelli raz próbował być Robertem Plantem, innym razem naśladował wokalistów ze Seattle. To był album niezbyt ciężki, z lekkimi przesterami zamiast przybrudzenia w stylu eleganckiej dekadencji. Album nie okazał się jednak pozycją apetyczną dla fanów tradycyjnego heavy w amerykańskim wydaniu i powinien być raczej rozpatrywany jako charakterystyczny dla okresu poszukiwań połowy lat 90-tych. W tym samym składzie, kwartet przybrał nazwę Not Our World i nagrać elektro-akustyczny [2], który poniósł całkowitą klęskę.
Po tym niepowodzeniu Holy Mother potrzebowali ponad półtora roku, aby odzyskać siły i spróbować jeszcze raz z nowym gitarzystą Richem Naso. Na [3] nie zrezygnowano z pewnych eksperymentów, ale przynajmniej zespół zaprezentował się jako ekipa metalowa, jednoznacznie nawiązująca do tradycji Dio z czasów Strange Highways i Angry Machines. Krótkie utwory definitywnie zrywały zarówno z flirtem z latami 70-tymi, jak i transformacjami wyrosłych na glebie grunge podgatunków. Tirelli zmienił swój styl śpiewania, dużo krzycząc na tle ściany gitar. Dosyć ponury The Rats Keep Runnin` jako jedyny nawiązywał do doświadczeń z debiutu, choć dorzucono solówkę stylizowaną na wczesny Black Sabbath. Agresja i prostota stały się cechami dominującymi, choć pod względem melodii krążek nie prezentował się najlepiej. Nieźle wypadły: dość szybki Live To Die z udanym refrenem oraz ostry jak brzytwa The River. Wszystko kończył niezbyt ekscytujący Losing My Bet - bezstylowy, a raczej zgubnie w tym wypadku eklektyczny. Przywiązanie do tradycji pieczetował cover Judas Priest You`ve Got Another Thing Comin`, skłaniający się tutaj ku agresji z czasów Rippera, niż klasycznego okresu halfordowskiego. Na plus krążka należało zaliczyć wyjątkowo gęstą perkusję Harrisa, choć miejscami sprawiała wrażenie nadmiernie zbrutalizowanej, z czym musiał mierzyć się czesto bez powodzenia głos Tirelliego.
Na [4] ponownie składano hołd Dio, tym razem w postaci coveru klasyka Holy Diver. Tytułowy Criminal Afterlife był odpowiednio ciężki, z chłodną gitarą Naso, który narzucał reszcie swój styl. Płyta stanowiła prostą kontynuację poprzednika w odmianie nieco surowszej, ale i mniej ostrej. Zrezygnowano ze zbytnich komplikacji i dlatego Cycle Of The Sun wypadł nieźle, ale prawdziwą ozdobą krążka był Call The Ghost dzięki kilku ciętym riffom i rozpoznawalnemu refrenowi. Tirelli dostosował się do stylu proponowanego tutaj przez resztę - "siłował się" z gitarą i niezbyt udane krzyki zastępował konkretniejszym śpiewem, znacznie czystszym i technicznie bardziej zaawansowanym. To zdawało egzamin w ponurym i nowocześnie brzmiącym niczym Pantera The Memory Dies. Udanie prezentował się Armageddon, nadciągający nieubłaganie w kroczącym motywie głównym. Ten numer zawierał świetny refren, rewelacyjnie wykonany przez Tirelliego. Mimo tych plusów, krążek był jednak bardzo wtórny, a dokonania Dio z okresu Strange Highways nasuwały się nieodparcie w melodiach, agresji i sekwencjach riffów (Turned In Your Gun, What If Tomorrow Never Comes). Jedynie zamykający Life In Stone wyróżniał się od reszty modernistycznym podejściem do stopu heavy-rocka lat 70-tych i true grania z lat 80-tych. Materiał porównywalny do poprzedniego pod względem zawartości muzycznej, lecz zawierający utwory bardziej przemyślane i lepiej dobrane, o staranniejszym wykonaniu.
Z nowym gitarzystą Jonem Bivoną przystąpiono do nagrywania [5]. Jasnym punktem albumu była niewątpliwie przeróbka Rebel Yell Billy`ego Idola, choć nie stanowiła reprezentatywności całości. Holy Mother pozostali wierny swojemu stylowi agresywnego melodyjnego heavy/power - aczkolwiek o różnej sile rażenia. Momentami wydawało się, że z kapeli uszło powietrze jak w Livin` On Luck, gdzie poza efektownymi solówkami Bivony czegoś brakowało. Pozytywem był za to szybki painkillerowy Freakshow, ale zaraz atmosferę psuł The Itch z zapożyczeniami z grunge i groove na poziomie elementarnym. Zespół potrafił dodać też dawkę mroczniejszych brzmień z nastawieniem na rytm w My World War, ale ze złagodzonym refrenem i dawno nie słyszanym basowym akcentowaniem Covena. Z alternatywnego metalu wyrastał też Where Their Children Play z odrobiną psychodelii. Niektórym utworom nadano niepotrzebnie skomplikowane aranżacje i w tej stylistyce Tirelli nie radził sobie najlepiej, posiadając głos o małym zasięgu. Wspomagał go gitarą Bivona i on akurat nie zawiódł, w wielu miejscach ratując sytuację. Ku szerszemu radiowemu audytorium grupa zwracała się w łagodnym kawałku o cechach ballady Yesterday, wzorowanym jakby na twórczości Skid Row. W dość ostro zagranym High przemykał ponownie Dio ze średniego okresu, podobne wrażenie sprawiał Hunting - tutaj pojawiały się odległe echa Metalliki z czasów And Justice For All. Grupa jednak w żadnym wypadku nie wchodziła na obszar thrashu, raczej w drugiej części albumu starała się udowodnić swoją wizję "heavy/poweru drugiej generacji". W Save Me agresja amerykańskich zaułków wielkich miast została umiejętnie dawkowana i po raz kolejny prezentowano dobry refren wygładzający surowy wydźwięk całości. Tirelli przebudził się po sam koniec i w Mr.Right wreszcie zaśpiewał intrygująco i z pasją, z wykorzystaniem różnych efektownie dobranych środków wyrazu. Pod względem produkcyjnym zadbano o ekspozycję basu i perkusyjnych blach przy zachowaniu specyficznego i nieco ascetycznego brzmienia gitary. Pewne błędy wokalne starano się ukryć wśród instrumentów, a większość niedociągnięć maskował na ile się dało Bivona. Zabrakło wystarczającej ilości pomysłów na autentyczny heavy/power i środkowa część sprawiała wrażenie zbioru nieco przypadkowo dobranych nagrań.
Pomimo trudności personalnych, Nowojorczycy postanowili działać dalej, nawiązując współpracę z niemiecką wytwórnią Steamhammer/SPV. Z odsieczą pospieszył na [6] znakomity perkusista Frank Gilchriest, który nagrał większość partii tego instrumentu, choć pojawił się też roli gościa inny znamienity bębniarz John Macaluso. Gitarę przejął jak za dawnych lat Tirelli, wsparty przez niemieckiego wioślarza Hermana Franka (m.in. ex-Accept). Na cover wybrano raczej przekornie Never Say Die Black Sabbath. Holy Mother niczym nie zaskoczyli, serwując nowocześnie podany heavy/power z elementami groove. Tirelli nie postawił zwartej ściany gitarowej jak wcześniej Bivona czy Naso, dlatego więcej miejsca zajęła tym razem sekcja rytmiczna. Było coś intrygującego w nowoczesnym podejściu do melodii mało oryginalnej w Success. Kiepski modern-metalowy Modern Day God wypadł mało interesująco, podobnie jak podbarwiony groove w Heaven`s Door. Krążek był nieschematyczny, ale równocześnie odarto go z możliwej przebojowości. Dość wolny Skitzo nafaszerowano odniesieniami do Soundgarden, rozczarowywał również Nympho po melodyjnym drapieżnym początku. Album przeznaczono właściwie jedynie dla fanów Seattle, ale ten grunge został wzbogacony dekadą muzycznego rozwoju ciężkich brzmień. Kiedy płyta nie znalazła zrozumienia wśród fanów metalu, Tirelli skoncentrował się na graniu konwencjonalnego heavy w międzynarodowym Messiah`s Kiss.
Dyskografię uzupełnia kompilacja Dealin` With The Devil, zawierająca po części demówki. Randy Coven grał również w Ark, MCM i u Witalija Kuprija - basista zmarł 20 maja 2014 w wieku 54 lat. Frank Gilchriest bębnił w Architects Of Agony, Riot i Feanor.

ALBUM ŚPIEW GITARA BAS PERKUSJA
[1-2] Mike Tirelli Spike Francis Randy Coven Jim Harris
[3-4] Mike Tirelli Rich Naso Randy Coven Jim Harris
[5] Mike Tirelli Jon Bivona Randy Coven Jim Harris
[6] Mike Tirelli Randy Coven Frank Gilchriest
[7] Mike Tirelli Greg Giordano Russell Pzutto Jim Harris
[8] Mike Tirelli Michael `Mickey Lyxx` Lussos Wayne Banks Jim Harris

Mike Tirelli (ex-Burning Starr, ex-Strider), Jim Harris (ex-Burning Starr), Randy Coven (ex-CPR, ex-Leslie West),
Frank Gilchriest (Virgin Steele, Gothic Knights), Greg Giordano (ex-Turrigenous), Russell Pzutto (Reverence),
Wayne Banks (ex-Blaze, ex-Brazen Abbot, ex-Persian Risk)


Rok wydania Tytuł
1995 [1] Holy Mother
1996 [2] Tabloid Crush [jako NOT OUR WORLD]
1998 [3] Toxic Rain
1999 [4] Criminal Afterlife
2000 [5] My World War
2003 [6] Agoraphobia
2021 [7] Face This Burn
2024 [8] Rise

          

  

Powrót do spisu treści