Hiszpański zespół powstały na gruzach kapelki Speed Demons (1988-1989), a następnie Avalancha z inicjatywy Lozano i Ardinesa. Wydany nakładem własnym (pod szyldem Bunker Records) debiut był specyficzną wypadkową pomysłów i wizji poszczególnych muzyków na melodyjny metal. Wpływy włoskiego Rhapsody w rozbudowanym powermetalowym Avalanch były zapewne przypadkowe, ale stanowiły bez wątpienia pierwsze credo ekipy. Krążek zdominowały power/speedowe elementy (El Mundo Perdido, Vicio Letal, Excalibur, Sigue Asi, La Taberna), ale te numery wykonawczo i pod względem melodii wzbudzały tylko umiarkowane zainteresowanie, choć w 1997 były z pewnością w Hiszpanii czymś nowym. Realnie ani jedna z tych szybkich kompozycji nie była jednorodna, elementy symfoniczne szkoły włoskiej pojawiały się często - podobnie jak ozdobniki ze sfery progresywnej, niejednokrotnie w pewnym stopniu zaburzające epicki fantasy klimat utworów. Tylko jeden utwór La Llama Eterna miał zdecydowanie neoklasyczny charakter i tutaj umiejętnie uwypuklono wpływy twórczości Malmsteena. Alberto Rionda był nie tylko shredderem najwyższych lotów, ale i muzykiem pełnym inwencji w innych podgatunkach. Natomiast śpiew Juana Lozano Valledora był kontrowersyjny. Czasem frontman prezentował się znakomicie, zwłaszcza we fragmentach epickich - czasem jednak niezwykle amatorsko, głównie w iberyjskich klimatach (Juego Cruel) z dziwnie dobranymi odniesieniami do klasycznego rocka. Czasem się mówi, że ten album zapoczątkował średnie hiszpańskie tempa romantycznego metalu w Hiszpanii, jednak w wielu momentach to w zasadzie Barón Rojo był dl Avalanch wiodącą inspiracją. Trochę naiwnego wzorowania się na epickim power lat 80-tych w Rainbow Warrior, tu jednak kwintet stał się wzorcem dla wielu grup grających przede wszystkim taką muzykę w Hiszpanii, Meksyku i Ameryce Południowej. W Excalibur pojawiały się tenor, sopran, flet i chóry, ale ogólnie to wszystko prezentowało się ubogo. Popełniono kilka błędów produkcyjnych, które zresztą ciągnęły się w realizacji hiszpańskich płyt z powermetalem przez kilka następnych lat - słaba ekspozycja wokalisty, suche brzmienie gitar (poza solówkami) czy podrzędnie ustawiony bas. Powstała płyta nierówna, czasem drażniąca nieuzasadnionym mieszaniem gatunków i na pewno nie progresywno-powermetalowa jak się czasem o niej pisze. To album raczkującego hiszpańskiego power, który za granicą nie miał szans zostać dostrzeżony, ale wraz z wydanym w tym samym roku Mi Ciudad Saratogi stał się fundamentem specyficznego hiszpańskiego melodyjnego metalu. W 1998 na rynek trafiła angielskojęzyczna wersja Eternal Flame, wydana przez włoską Underground Symphony, ale poza Włochami cieszyła się ona nikłym zainteresowaniem.
Koniec lat 90-tych to eksplozja fantasy powermetalu we Włoszech i popularność tego gatunku rozlała się daleko poza Italię. Avalanch zdecydował się przedstawić album w podobnym stylu i [2] ukazał się w kwietniu 1999 nakładem własnej niezależnej wytwórni Flame Records. Umiejętności techniczne muzyków pozwoliły na stworzenie kompozycji dopracowanych w szczegółach, atrakcyjnych pod względem melodii i oferujących granie podobne do wczesnych krążków Drakkar czy Higlord. Był to metal szybki, nieraz w speedowych tempach, wykorzystujący talenty obu gitarzystów i unikający bezpośredniej konfrontacji z symfoniczno-neoklasycznym stylem Rhapsody. Nowy wokalista Victor Garcia śpiewał lepiej niż poprzednik i heroiczny styl pasował mu lepiej, niż miotanie się Valledora pomiędzy power a innymi podgatunkami metalu. Słuchało się go także lepiej niż wielu wokalistów włoskich tego okresu, bo unikał męczącego wspinania się na wysokie rejestry i oszczędzał słuchaczowi nieuzasadnionych ekstatycznych okrzyków. Rionda budował partie klawiszowe oszczędnie w planie równoległym, ale pasaży wiodących było mało. Jesli występowały to jak w Torquemada w sposób wysmakowany, lekki, a nawet cofnięty (partie symfoniczne zagrano w minimalistyczny sposób). Grupa zrezygnowała z kontrapunktowych aranżacji, typowych dla pierwszej płyty i teraz te utwory miały jeden zasadniczy i zdecydowanie wiodący wątek melodyczny. Oczywiście iberyjski pierwiastek mocno akcentowano i pod tym względem wyróżniał się żarliwy Por Mi Libertad oraz wysmakowany Cambaral, w którym klimat budowano dwutorowo - przez złożone riffy gitarowe (fragmentarycznie thrashowego pochodzenia) i romantyczny wokal. Pelayo to siedem minut powermetalu w nieco wolniejszym tempie, dostojnego i majestatycznego. Plusem strony lirycznej płyty było sięgnięcie do hiszpańskiej historii i literatury - Cid w dumnym speedowym pędzie prezentował się nadzwyczaj elegancko. Zadziorny No Pidas Que Crea En Ti, jakby nieco cięższy w gitarach, jednak został także obdarzony romantycznym refrenem i tylko solówki wydawały się miejscami zbyt chaotyczne. Pod koniec zwiewny i niemal fanfarowy Aqui Estaré miał w sobie coś ze starej szkoły Helloween. Nie zabrakło utworu łagodnego i Vientos Del Sur nagrano w charakterze hymnu z tłem symfonicznym, nieco w manierze pompatycznego AOR (wybornie zaśpiewanego przez Garcię). Pewne progresywne pulsacje gitarowo-klawiszowo pojawiały się w Días De Gloria i ten kawałek trochę odbiegał od głównego nurtu płyty. Jakościowo produkcja niezła, przebijająca większość naiwnie brzmiących albumów włoskich, choć pozostająca w bezpiecznych obszarach gatunku. Mastering wykonał Brytyjczyk Timothy Young w studio w Londynie - ten sam który zrobił mastering do Ride The Lightning Metalliki. Współpraca z tym inżynierem dźwięku została zresztą przedłużona przez Avalanch w latach następnych. Hiszpanie nagrali udany materiał i zagrali Włochom na nosie w obszarze ich sztandarowych obszarów muzycznych.
Kiedy przyszedł czas na nagranie [4] w zespole panowała dosyć dziwna sytuacja. Część muzyków była intensywnie zajęta w przygotowywaniem płyty reaktywowanego WarCry i w studio nie pojawiła się ani sekcja rytmiczna, ani Roberto Garcia. Rionda jakoś namówił Victora Garcię do nagrania partii wokalnych do nowych utworów. Klawiszowiec był na tyle zdeterminowany, że postanowił sam nagrać wszystkie partie instrumentalne, przy czym perkusja została przez niego po prostu zaprogramowana. Pojawiło się kilku gości, w tym Leo Jiménez z Saratogi w wokalach pobocznych. Drum programming w 2001 to nic emocjonującego, bo technika komputerowa w tym zakresie była jeszcze w tym czasie niezbyt mocno rozwinięta i pukający jednostajnie automat był w pewnym sensie niegodny znajdowania się w jednej przestrzeni muzycznej z kunsztowną grą Riondy jako gitarzysty i klawiszowca. Muzycznie grupa pozostała w szeroko rozumianym kręgu melodyjnego metalu, szeroko rozumianym, bo obok typowego melodyjnego power wzorowanego na scenie włoskiej i szwedzkiej, znalazły się tu także odniesienia do metalu symfonicznego i progresywnego. Różne podgatunki często się przenikały w obrębie jednego numeru i tak właśnie prezentowałe się interesujący power/progresywny Tierra De Nadie. Znalazła się tu też pewna dawka klasycznego epickiego heavy w tytułowym El Angel Caido, w dalszej części ekipa przechodziła jednak do szybszego grania, a najciekawsze były motywy neoklasyczne. Gdyby nie te wstawki progresywno-neoklasyczne pewnie można by przyrównać Avalanch do lepszej wersji włoskiego Kaledon, bo styl narracji był podobny. Mogło się na pewno podobać śmiałe wykorzystanie power/thrashowej estetyki riffowej w Levántate Y Anda, jednak ostatecznie zmierzało to w kierunku progresywnego heavy, któremu nadano cechy epickiego fantasy. W Alma En Pena Rionda postanowił stworzyć pewien nowy podgatunek heroicznego grania - niejednoznacznego w środkach artystycznego wyrazu i w jakiś sposób cofający zespół do 1997. Przepięknie wypadł zagrany w umiarkowanym tempie Delirios De Grandeza - zapewne najbardziej elegancki i pozbawiony zbędnych ornamentacji utwór z tej płyty. Wielowątkowy muzycznie balladowy Antojo De Un Dios zawierał wiele z progresywnego metalu - w sumie nieźle, ale może trochę za trudne i zbyt wysublimowane jak na ogólny klimat albumu. Finałowa część to Las Ruinas Del Edén w trzech aktach poprzedzono instrumentalną miniaturą. Zaakcentowano tutaj zarówno progresywny power w akcie I, ambientowość i łagodny refleksyjny nastrój łamany ciężkimi riffami gitary w akcie II i realnie progresywny melodyjny metal w akcie III. W zamyśle ambitna rzecz, jednak wyszło to po prostu "tylko" dobrze. Utwory bez wątpienia wysokiej klasy, niemniej jeden człowiek nie był w stanie udźwignąć wszystkiego. Wykonawczo powstała płyta staranna, ale ostrożna i to (co oczywiste) raziło najbardziej w przypadku sekcji rytmicznej. Brzmienie raczej delikatne i zwiewne, a mix zbyt płaski. Basu ogólnie prawie nie słychać, planów dalszych w interesującej formie było niewiele. W roku następnym muzycy powiązani z WarCry zostali z Avalanch ostatecznie usunięci, w tym także Víctor García.
Rionda wraz z basistą Francisco Fidalgo przystąpił do kompletowania nowego składu. Nowym wokalistą został Ramón Lage. Trudno było odmówić uroku poetyckiemu [5], ale jednocześnie nie był to krążek metalowy w pełnym słowa znaczeniu (raczej progresywny rock z metalowymi ornamentacjami). Formacja dalej tą drogą nie poszła i [6] był co prawda znacznie mocniejszy, ale zahaczający o modern i nawet granie alternatywne. Płytę przyjęto chłodno i pozycja zespołu została poważnie zachwiana. Coś trzeba było zmienić. W listopadzie 2007 ukazał się [7], stanowiący krok w dobrym kierunku. Ramón Lage śpiewał romantycznie, aktorsko wszystko interpretując. Nie był to materiał jednoznacznie łatwy w odbiorze, zwłaszcza dla kogoś nastawionego na iberyjski powermetal głównego nurtu. Album miał jednak specyficzny klimat, raczej szwedzki niż hiszpański i warto było wsłuchać się w zagrane z ogromną dbałością o niuanse takie kompozycje jak lekko mroczny w zwrotkach Muerte Y Vida czy też Pies De Barro z zagrywkami a la Evergrey. Ten styl wykonania był urzekający i często po prostu hipnotyzujący, nawet gdy odchodzili od powermetalu w mniej gitarowo nasyconych Hoy Te He Vuelto A Recordar czy Bajo Las Flores w kierunku prog-metalu w czystej postaci. Zbudowany na gitarach akustycznych i odległym planie symfonicznym Aprendiendo A Perder mocno nawiązywał do stylu [5], ale ten utwór po części był tu potrzebny, bo mocnych progresywnych riffów powermetalowych nie było na tym krążku wystarczająco dużo. W nostalgicznie się rozpoczynającym Otra Vida rozwijano główną melodię refleksyjnie. Interesujący Caminar Sobre El Agua startował mocno gitarowo, zagrany w specyficznych tempach przy zdecydowanym wsparciu klawiszowym, a potem nastepowała progresywność połączona z melodią refrenu dająca frapujący efekt. Mniej interesujący Sombra Y Ceniza niekoniecznie musiał się na tej płycie znaleźć. Ogólnie pod koniec wszystko przygasało, bo łagodny La Prisión De Marfil pędził raczej po linii Kaledon i tylko brutalniejsze wstawki odróżniają ten kawałek od typowego grania z Włoch. Niezbyt się sprawdziło również umieszczenie na sam koniec nastrojowego Bajo Las Flores w którym po długim czasie pastelowego grania czegoś się oczekiwało, jakiegoś przełomu, a ten nie nadchodził. Muzycy wyciszali numer w refrenie, ale ten krążek wymagałby jakiegoś bardziej godnego zwieńczenia. Był to album zdecydowanie gitarowy i niewątpliwy talent klawiszowca Roberto Junquera nie został tutaj w pełni wykorzystany. Materiał świetnie brzmiał i za to odpowiadał sam Alberto Rionda - o ile produkcję zbliżoną do Evergrey uważało się za wzorcowe w melodyjnym progresywnym powermetalu. Znów okazało się, że każda kolejna płyta Avalanch była inna i w tamtym okresie był to najbardziej poszukujący hiszpański zespół z tych światowego formatu.
Wydawało się, że kariera grupy była ponownie na dobrej drodze. Tymczasem nastąpiła przerwa, po której ekipa z nowym klawiszowcem Chezem Garcią przypomniała o sobie w 2010 mało przekonującym [10] z metalem zasadniczo progresywnym. Następnie w rok później Hiszpanie zaskoczyli zupełnie innym stylistycznie [11] z angielskimi tekstami, będącym heavy/powermetalową ilustracją do świata obrazów fantasy braci Royo. W sierpniu 2012 muzycy zdecydowali się na czasowe rozwiązanie zespołu, by nieco od siebie odpocząć i zająć innymi projektami (m.in. Alberto Rionda założył Alquimia). Kiedy Alberto w 2016 wskrzesił Avalanch, z różnych powodów nie pojawili się w nim jego dawni członkowie i grupa przekształciła się w formację międzynarodową: na [12] zagrali szwedzki basista Magnus Rosén i wszędobylski amerykański perkusista Mike Terrana. Nowy skład nagrał na nowo [4] jako [12], ale wszyscy raczej czekali na nagrania premierowe. W końcu [13] ukazał się w marcu 2019 nakładem własnej wytwórni Ataque, przy czym płyta ukazała się także wersji angielskojęzycznej jako The Secret. Album zawierał muzykę, która godziła progresywne inklinacje Riondy z bardziej melodyjnym power i była w pewnym sensie muzyczną kontynuacją [8], gdyż klimat ogólny był podobny i użyte środki wyrazu artystycznego także. Po części wyrastało to z doświadczeń wyniesionych z Alquimia, choć muzyka Avalanch była tym razem nieco trudniejsza w odbiorze. Niemniej specyficzna chwytliwość była wszechobecna i mroczny klimat wypełnił utwory zagrane w umiarkowanych tempach, mocno obudowane planem klawiszowym (El Oráculo, La Flor En El Hielo, El Caduceo), zaaranżowanych w gustowny i zróżnicowany sposób. Iberyjski romantyczny przypominał o sobie w Demiurgus o progresywnym zabarwieniu oraz lżejszym Katarsis z sentymentalnymi partiami z gitarą akustyczną. Zdecydowanie przekonywał do siebie wysmakowany Alma Vieja w wolnym tempie, gdzie nie zapomniano o aktorskim przekazie wokalnym i wykorzystaniu łagodnego planu drugiego, pianina i gitary akustycznej. Nawiązaniem do pompatycznego stylu Alquimia był spokojnie rozegrany i na swój sposób nowocześnie epicki El Alquimista, natomiast w Decepción fani mogli wychwycić sporo przystępnej delikatnej melodyjnej progresywności. Zakończenie znakomite, gdyż Luna Nueva miał w sobie wszystko co czyniło latino powermetal z elementami symfonicznymi atrakcyjnym. Wykonanie było sumą talentów wszystkich muzyków. Wokalista Israel Ramos stanął na wysokości zadania, a Terranie ze Schlächterem najwyraźniej grało się wyjątkowo dobrze. Klawiszowiec Manuel Ramil był kreatywniejszy niż w WarCry, a Jorge Salán grał piękne rzeczy do spółki z Riondą. Rolę producenta powierzono Rolandowi Grapowowi i był to najlepiej brzmiący album zespołu, choć niektórzy krzywili się na lekko modern rozmyte brzmienie gitar.
Historia Avalanch dzieli się na epoki i wyznaczali je kolejni wokaliści: wspaniali i wpływowi, niczego nie ujmując Alberto jako liderowi i artystycznej duszy zespołu. W 2023 rozpoczęła się nowa epoka za sprawą José Antonio Pardiala, z którym nagrano [16]. Wypełnił go progresywny melodyjny heavy metal z elementami symfonicznymi i powermetalowymi. Tym razem postawiono na lżejsze brzmienie, delikatniejszą gitarę i głos z odpowiednią mocąNowy frontman raczej sprawdziłby się w dynamicznym heavy/power, gdzie rozdzierałby na strzępy. Tutaj jednak trzymał się konwencji wyważonej, eleganckiej i aksamitnej, bo ten album w takiej estetyce zbudowano. Tak się prezentował Expulsando A Mis Demonios z bogatymi symfonizacjami Manuela Ramila na planie drugim. Progresywnie i nawet metalu niewiele w Ceniza, do momentu gdy pojawiał się dobry powermetalowy refren. Tym razem klawiszowe partie brzmiały nowocześnie i przywodziły na myśl dawne czasy własnej twórczości. Tą progresywność w Cuatro Elementos ubrano w kontrowersyjną przebojowość, bo wracali do lat 80-tych w heavymetalowych motywach gitarowo-klawiszowych, choć romantyczny radiowy refren był w latino metalu zupełnie wyeksploatowany. To wrażenie powszedniości szybko rozpraszał Sonrisa De Un Angel - poetycki utwór o wysmakowanych łagodnych liniach melodycznych i złożonych aranżacjach, w końcu refren napędzał całość jak należy. Sentido to pewne zaskoczenie na plus - balladowy numer w czystej postaci, sentymentalny i pełen emocji, z gitarą akustyczną w tle. W Confianza Ciega coś z poprzedniej epoki i jako gość Israel Ramos Solomando. Szkoda tylko, że ta kompozycja była zupełnie nieudana, nic nie wnosząc w żadnym obszarze muzycznym (coś dla radia i niezbyt wybrednych konsumentów melodyjnego rocka). W Horizonte Eterno trochę użytkowego rocka wypełniającego po prostu przestrzeń, nieco ambitniejszych momentów klasycznych w klawiszach i masywnej gitarze. Konkretniejszy był gęsty i niepokojący klawiszowy klimat Tumbas Y Reyes ze zbytecznymi rykami rodem z metalcore, a wszystko ostatecznie podlane melodyjnym metalem (refren) i progresywnym (partia instrumentalna) - a także heroizmu, co na tej płycie było nad wyraz osobliwe. Pewnie by się chciało usłyszeć więcej wstępów jak ten z tytułowego El Dilema De Los Dioses, jednak muzyka z tego albumu miała jedną zasadnicza wadę: kończyła się zupełnie inaczej niż się zaczynała, za często skręcając w rejony na które wkraczała niepotrzebnie. Zupełnie nieciekawa akustyczna kołysanka Más Allá De Las Rinieblas, przesłodzona i nawet nie rockowa. José Pardial był z pewnością odkryciem, płyta jednak to rozczarowanie.

Byli i obecni członkowie zespołu występowali też w innych grupach:

ALBUM ŚPIEW GITARA GITARA KLAWISZE BAS PERKUSJA
[1] Juan Lozano Valledor Roberto Garcia Alberto Rionda - Francisco Fidalgo Alberto Ardines
[2-3] Victor Garcia Roberto Garcia Alberto Rionda - Francisco Fidalgo Alberto Ardines
[4] Victor Garcia Alberto Rionda Francisco Fidalgo -
[5] Ramón Lage Dany León Alberto Rionda Roberto Junquera Francisco Fidalgo Marco Álvarez
[6] Ramón Lage Dany León Alberto Rionda - Francisco Fidalgo Marco Álvarez
[7-8] Ramón Lage Dany León Alberto Rionda Roberto Junquera Francisco Fidalgo Marco Álvarez
[9-11] Ramón Lage Dany León Alberto Rionda Chez Garcia Francisco Fidalgo Marco Álvarez
[12] Israel Ramos Solomando Jorge Salán Alberto Rionda José Manuel Paz Magnus Rosén Mike Terrana
[13] Israel Ramos Solomando Jorge Salán Alberto Rionda Manuel Ramil Dirk Schlächter Mike Terrana
[16] José Pardial Alberto Rionda Manuel Ramil ? Mike Terrana
[17] José Pardial Alberto Rionda Manuel Ramil Fernando `Nando` Campos Bjorn Mendizábal

Alberto Ardiles (ex-Avalancha), Israel Ramos Solomando (ex-Alquimia, ex-Amadeüs), Jorge Salán (ex-Hubi Meisel, ex-Mägo De Oz, ex-TAKO, ex-Jeff Scott Soto, ex-Robin Beck, SOTO),
José Manuel Paz (ex-Koven, ex-Santelmo), Magnus Rosén (ex-Keegan, ex-Hammerfall, ex-Jörn, ex-Planet Alliance, ex-Revolution Renaissance),
Dirk Schlächter (Gamma Ray, ex-Neopera), Bjorn Mendizábal (ex-Azken Garrasia, ex-Hiverland)


Rok wydania Tytuł
1997 [1] La Llama Eterna
1999 [2] Llanto De Un Héroe
2000 [3] Días De Gloria (live)
2001 [4] El Angel Caído
2003 [5] Los Poetas Han Muerto
2004 [6] Las Ruinas Del Edén
2005 [7] El Hijo Pródigo
2007 [8] Muerte Y Vida
2008 [9] Caminar Sobre El Agua (live)
2010 [10] El Ladrón De Suenos
2011 [11] Malefic Time: Apocalypse
2017 [12] El Angel Caído: XV Aniversario
2019 [13] El Secreto
2021 [14] Cien Veces (live)
2021 [15] Lágrimas Negras (live)
2023 [16] El Dilema De Los Dioses
2025 [17] 30 Aniversario (2 CD)

          

          

        

Powrót do spisu treści