Niemiecka grupa powstała w 1998 w Idar-Oberstein. Debiut - stanowiący w większości podróbkę rodaków z Superior - przeszedł bez większego echa i ekipa musiała czekać kolejne cztery lata, by podpisać kontrakt z małą wytwórnią Source Of Deluge Records. W międzyczasie jednak formacja przeszła gruntowne zmiany personalne (na lepsze). [2] dotyczył futurystycznych manipulacji genetycznych oraz lęków z nimi związanych. Dopracowana płyta koncepcyjna stawiała na klasyczny prog-metal bez udziwnień w rodzaju powermetalowych wstawek czy też fusion. W tek oklepanej formule muzycy Tomorrow`s Eve znaleźli jednak złoty środek na nagranie świetnego materiału - tak jakby zespół pokusił się o przesłuchanie setek płyt, wybierając z nich najbardziej sprawdzone patenty. Po niepokojącym fabularyzowanym intro następowały Optimization, Cold Science i wyśmienity If Eyes Turn Blind - trzy połączone utwory o łącznym czasie około 18 minut i w zasadzie kanonada połamanych rytmów zmieniających się jak w kalejdoskopie tematów. Tą opowieść Rouven Bitz snuł głosem (lekko pod Ray`a Aldera) na tle mixu Disconnected Fates Warning, Very Dreamscape i wydanej w tym samym roku II=I szwedzkiej Andromedy. Kolejne utwory również stanowiły dłuższe formy muzyczne poprzeplatane krótkimi nastrojowymi miniaturkami z kapitalnym zwieńczeniem w postaci oszałamiającego Point Of No Return. Pomimo wyraźnego podziału, wszystko splatało się w jeden spójny monolit. Ogrom pracy włożony w powstanie tej płyty był słyszalny w każdej sekundzie - wszystko starannie przemyślano i poukładano.
W celu nagraniu [3] Grund i Schwickert znów wymienili pozostały skład, zatrudniając m.in. wokalistę Martina LeMara. Album miał najwięcej wspólnego z dokonaniami Dreamscape, pojawiały się również elementy twórczości Cloudscape, Dream Theater, a nawet szwedzkiego Evergrey. Pod względem tekstów była to kontynuacja historii z części pierwszej: człowiek - wynik pewnego eksperymentu - przyczyniał się do jego zniszczenia, tracił pamięć, trafiał do szpitala i zakochiwał się z wzajemnością w lekarce, która nie miała coś wspólnego z owym eksperymentem. Generalnie wszystko zagrano ciężej i szybciej, o czym świadczyły choćby Pain czy Irreversible. Naturalnie Niemcy nie zapomnieli o utworach nastrojowych w rodzaju Not From This World i The Eve-Suite. Ten drugi trwał dziewięć minut i wiele się w nim działo, czym zespół udowodnił po raz kolejny spory potencjał do tworzenia interesujących rozbudowanych kompozycji. Kawałek rozpoczynał się spokojnie dźwiękami pianina i po pewnym czasie dawał miejsce dla popisów możliwości technicznych na wzór Teatru Snów. Ciekawie wypadły tutaj przestrzenne linie melodyczne w refrenach, podbite w tle dźwiękami klawiszy. Ciekawie prezentowały się również The Market Of Umbra z gościnnym udziałem Jennie Kloos, śpiewającej na zmianę z Martinem. Na koniec kwintet przypuszczał atak w niemal 17-minutowym The Trials Of Man (po dwunastu minutach następowała jednakże rytująca cisza, a po niej niepotrzebny akustyczny motyw gitarowy). Płyta wymagała od słuchacza trochę cierpliwości - trwała dość długo i była stosunkowo rozbudowana, z mnóstwem wyciszeń, zwolnień i zmian tempa. Instrumenty zmixowano ciszej co dawało więcej miejsca śpiewowi, gitary zestrojono nisko, a pompatyczne klawisze pojawiały się najczęściej się w tle jako pianino.
W oczekiwaniu na nowy album, Tomorrow`s Eve postanowił umilić czas oczekiwania i pokusić się o wydanie [4]. Na EP-ce znalazły się cztery utwory: dwa nowe i dwa starsze. The Tower to drapieżniejsze wcielenie grupy, choć na początku nic nie zapowiadało takiego stanu rzeczy. Po niemalże minucie spokoju, zaczynały się hammondowe klawisze, charakterystyczne dla tego zespołu zwolnienia oraz melodyjny refren. Remember stawiał na łagodność, także w wokalu LeMara. Ponownie wykorzystano patent z chwilowym wyciszeniem i momentalnym dociążeniem. Success i Not From His Word nagrano na nowo - ten drugi w wersji akustycznej był ciekawostką dla fanów. [5] dowodził znów, że co prawda Tomorrow`s Eve oryginalnością nie grzeszyli, jednak muzycy grali na tyle technicznie i melodyjnie, że warto było sięgnąć po ich nowe nagrania. Wszystko rozpoczynał odgłos padającego deszczu i stek przekleństw małżonków. Dynamiczny The Years Ahead od razu kojarzył się z Dream Theater - głównie przez wzgląd na klawiszowe motywy Schwickerta grającego pod Jordana Rudessa. Słyszalny był trend do utrzymywania melodyjności. Formacja próbowała utrzymać klimat mroku w Dream Diary - numerze strukturalnie prostszym i stawiającym na wolne przestrzenne zagrywki. LeMar nieco zawodził w zakręconym Succubus i przy tej okazji z tej muzyki można było wyłowić jednoczesną wadę i zaletę: płyta brzmiała jednolicie, a kompozycje był do siebie dość podobne. Na miarę małego prog-metalowego przeboju wyrastał The Curse, wyróżniający się skoczną melodią. Kończący wszystko ponad 19-minutowy kolos Muse odegrano poprawnie, ale nie wciągał on jak podobne numery z preszłości. Fani szukający oryginalności, inwencji czy daleko idących eksperymentów nie stanowili docelowej grupy dla muzyków Tomorrow`s Eve. Za to sympatycy lekkostrawnego progresu z odrobiną mocniejszego uderzenia mogli śmiało zapoznać się z wydawnictwem. W tym progresywnym metalu od początku było wiadomo o co chodzi, aranżacje były mocno poukładane i nie było mowy o przeroście formy nad treścią.
Na kolejne dziesięć lat grupa zamilkła, w międzyczasie Martin LeMar dołączył do Mekong Delta. Kiedy Tomorrow`s Eve wrócili z nowym albumem, zadziwili wszystkich. Przede wszystkim w studio stawili się znakomici goście: niestrudzony basista Mike LePond oraz wirtuoz perkusji John Macaluso. Choć nowy krążek był poniekąd powiązany z dwoma pierwszymi odsłonami Lustra Stworzenia, to bazował na zupełnie innym pomyśle. Całość przedstawiono bowiem w formie wielowarstwowego snu głównego bohatera - pod przykrywką s-f zespół poruszył poważne tematy, jednocześnie kierując w stronę odbiorcy mocne przesłanie. W specyficzny klimat wprowadzała już futurystyczna okładka - oto w blasku fleszy i refleksów promowanej zewsząd doskonałości, wychodziła wszechobecna sztuczność próbująca zatrzeć rzeczywistość. Pod przykrywką nowych wartości i rozkwitu technologii wkradła się w życie zgnilizna destrukcji, sukcesywnie wyniszczając coraz bardziej nieświadomego człowieka. Tego typu rozważań w tekstach nie brakowało i ten autentyzm przekazu sprzyjał filozoficznym rozważaniom. O wyjątkowości albumu stanowiła jednak głównie nieprzeciętna muzyka, bazująca na sprawdzonych rozwiązaniach, z jakich ekipa dała się poznać w przeszłości. Nie oznaczało to jednak stagnacji twórczej, powielania wcześniejszych pomysłów czy pójścia na łatwiznę. Zespół przy wykorzystaniu sprawdzonych metod propagował wyraziste i dojrzałe formy. Utwory emanowały świeżością i odpowiednią siłą wyrazu. Tradycyjnie zastosowano instrumentalne zawiłości - zaawansowanie techniczne stało na wysokim poziomie, a całość była spójna, kompozytorsko barwna i atrakcyjna. Praktycznie każdy utwór łączył w sobie co najmniej dwa bieguny nastrojowej wrażliwości. Odwzorowywały to przyjemnie bujający Inner Sanctum i zmienny Morpheus z ujmującym refrenem. Melodii było pełno i choć specjalnie się nie narzucały, to potrafiły zadomowić się w świadomości słuchacza. Dało się to wyczuć przy okazji Welcome To The Show, Bread And Circuses oraz Law And Order z pianinowymi ozdobnikami. Miarkowaną chwytliwość dawkowano gustownie i zespół omijał szerokim łukiem melodyjną infantylność. Miłe niespodzianki zawarto przy okazji Imago, w którym pojawiały się delikatno-zwiewne motywy orientlane. Przy okazji tego właśnie utworu przewijały się również elementy przywołujące na myśl styl Ark z czasów Burn The Sun. Grupa nie stosowała półśrodków czy technicznego dyletanctwa, a przy tym nie pozbyto się swobody wykonania. Martin LeMar potrafił ekspresyjnie i agresywnie zaśpiewać, żadnego problemu nie sprawiały mu też delikatne frazy. Te najlepiej oddawały nastrojowe fragmenty nie tylko we wspomnianych Law And Order, Welcome To The Show (którego pierwszy akord do złudzenia przypomina wstęp do Bleed Angel Dust), ale także Morpheus. Kapitalna sekcja rytmiczna nadała materiałowi nadzwyczajnego kolorytu, działając niczym wabik dla wielbicieli LePonda i Macaluso. To był album w pełni udany, przemyślany i profesjonalnie wyprodukowany, zawierający muzykę wysokich lotów, której należało poświęcić więcej uwagi. Coś dla maniaków Dream Theater, Pagan`s Mind, DGM i Cloudscape.
Thomas Diener bębnił potem w hard`n`heavymetalowym Bad Butler (Not Bad At All w 2017). Mike LePond grał w DeadRisen (DeadRisen w 2020) i Death Dealer.

ALBUM ŚPIEW GITARA KLAWISZE BAS PERKUSJA
[1] Peter Webel Rainer Grund Oliver Schwickert Sascha Hilles Ralf Gottlieb
[2] Rouven Bitz Rainer Grund Oliver Schwickert René Müller Oliver Jungmann
[3-5] Martin `LeMar` Rammel Rainer Grund Oliver Schwickert Christian `Chris Doerr` Dörr Thomas Diener
[6] Martin `LeMar` Rammel Rainer Grund Oliver Schwickert Mike LePond (gość) John Macaluso (gość)

Martin LeMar (ex-Broken Grace, Lalu), Christian Dörr (ex-Angels Cry, Broken Grace),
Mike LePond (ex-Heathen`s Rage, ex-Brute Force, ex-Symphony X, ex-Distant Thunder, ex-Holy Force, ex-Seven Witches, Lalu, ex-Ashenveil, ex-Sleepy Hollow,
ex-Affector, MindMaze, ex-Starbynary, Mike LePond's Silent Assassins, ex-Waken Eyes, Them, Dramatica, Ross The Boss, Eternity`s End)


Rok wydania Tytuł TOP
1999 [1] The Unexpected World
2003 [2] Mirror Of Creation #27
2006 [3] Mirror Of Creation 2: Genesis
2007 [4] The Tower EP
2008 [5] Tales From Serpentia
2018 [6] Mirror Of Creation 3: Project Ikaros #24

          

Powrót do spisu treści