TRUDNE POCZĄTKI Z DIABŁEM W TLE (1981-1986)

Niemiecka grupa założona przez Rolfa Kasparka (Niemca czeskiego pochodzenia, ur. 1 lipca 1961) w 1979 w Hamburgu, choć jej początki sięgały jeszcze 1976 i kapeli Granite Hearts. W roku swego powstania zespół zrealizował demo "Rock From Hell", zawierający trzy kompozycje: Hallow The Hell, Warchild oraz King Of The Midnight Fire. Ekipa występowała wówczas w składzie: Kasparek, Hagemann, gitarzysta Uwe Bendig oraz basista Matthias Kaufmann. Przełom nastapił w 1984 - wpierw kawałki Iron Heads i Bones To Ashes znalazły się na składance "Death Metal" obok innych pupilów wytwórni Noise (Hellhammer, Dark Avenger, Helloween), a następnie ten koncern zaproponował Running Wild podpisanie kontraktu. Debiut ukazał się 26 grudnia 1984, rozchodząc się w nakładzie 20 000 egzemplarzy (później był pierwszym wydawnictwem kompaktowym Noise). Płytę cechowały rytmiczne i szybkie kompozycje połączone z chórkami w często bardzo krótkich refrenach. Otwierający Victim Of States Power nie grzeszył skomplikowaniem, a melodyjne Soldiers Of Hell i Diabolic Force oparto właściwie na kilku akordach. Bardzo dobrze prezentował się natomiast Genghis Khan z przebojowym motywem przewodnim i dobrym śpiewem Kasparka, ale za najlepszy należało uznać bezsprzecznie wspaniały hymn Prisoner Of Our Time - sztandarowy utwór wczesnego okresu. Zgrzytami były kończące dwa kiepskie bonusy Walpurgis Night i Satan. Zdaniem jednych krążek był genialny w swej prostocie, dla innych natomiast prymitywne zagrywki, słaba produkcja i bezsensowne satanistyczne teksty powodowały, że o tym albumie należało jak najszybciej zapomnieć. Raziła głównie idea grania nadzwyczaj jednorodnego, w ramach prostackiej wręcz recepty, co potwierdzali jakby sami muzycy pozostając przeciętni w każdym aspekcie.
W rok później ukazał się podobny stylistycznie [2]. Chóralnie odśpieany Branded And Exiled czy odegrany w chłodnym jednostajnym stylu Mordor mogły się podobać, ale miałkie aranżacje i udawanie "synów Diabła" nie przysłużyły się Runningom na początku kariery. Choć już tutaj zaznaczyło się lekkie znużenie sztucznym satanizmem i lekkie ukierunkowanie na tereny magii i miecza. Szczytem kiczu był tekst do Chains And Leather z wersem "Even Satan wears leather, our souls to it forever". Nowy gitarzysta Majk Moti (ur. 29 sierpnia 1957) niewątpliwie należał do najbardziej interesujących muzyków współpracujących z Kasparkiem, serwując zagrywki bardziej technicznie niż Preacher. Kasparek jako kompozytor wciąż nie potrafił nasączyć struktur utworów odpowiednio potoczystymi melodiami, kłopoty sprawiało mu stworzenie choćby jednego nośnego refrenu. Rolf poprawił się nieco jednak jako wokalista, więcej tym razem śpiewając niż deklamując. Sztywna forma numerów jednak nie została jeszcze przełamana, co potwierdzał siłowy pseudobojowy Fight The Oppression. W stosunku do debiutu brzmienie odrobinę złagodzono, ale ta lekka zmiana formuły nie wpłynęła zupełnie na rozpoznawalność Running Wild, a właściwie jej brak w tamtym czasie. Płytę promowano po Niemczech na trasie z Sinner.

FLAGA NA MASZT (1987-1988)

Wraz z nadejściem 1987 nawet w Niemczech grupa nie była zanadto popularna. Posiadała wierny krąg lokalnych fanów, jednak nie wybijała się zbytnio na tle rodzimej konkurencji. Co więcej, w tym czasie publiczność kierowała swoją uwagę raczej na ekipy grające coraz ciężej i ostrzej. Tematyka okultystyczno-fantastyczna w formie proponowanej przez ekipę Kasparka traciła na popularności i potrzebny był szybko nowy pomysł na dalszą twórczość. Piracka flaga uratowała z całą pewnością byt formacji, a w konsekwencji zapewniła sławę o jakiej Rolf zapewne nawet nie marzył. Pewne wątki anglosaskiego morskiego folkloru w metalu gdzieś się pojawiały, na pewno jednak nikt wcześniej nie oparł całego materiału na lirycznych fundamentach epoki żagla. Teksty wypełniły historie mniej lub bardziej prawdziwe, osnute na kanwie przygodowej literatury XIX wieku i melodiach z pewnością podsłuchanych w amerykańskich filmach o bukanierach z przełomu lat 50-tych i 60-tych. Ten huk dział, szum morza, przeciąganie pod kilem, zakopane skrzynie ze skarbami i okrzyki szykujących się do abordażu korsarzy stanowiły na [3] powiew świeżości w tradycyjnym heavy. Running Wild zagrali zadziornie, swobodnie i niesamowicie melodyjnie. Do mocnych punktów należały: fantastycznie wreszcie działająca sekcja rytmiczna nadająca całości niespotykanej dynamiki, zalatujące speed metalem świdrujące solówki i oczywiście charakterystyczny zachrypnięty wokal Kasparka. Nie był on bynajmniej jakimś wybitnym śpiewakiem - cały sekret leżał we wspaniale rozpisanych ścieżkach wokalnych, idealnie wpasowujących się w opary grogu nadmorskiej tawerny. Krążek cieszy się do dziś statusem kultowym, choć pod względem przebojowości przyćmiły go w znacznej mierze późniejsze dokonania. Under Jolly Roger to już niemal metalowa Biblia, przerobiona potem przez naśladowców niezliczoną ilość razy. Zabójcze szybkie tempo, rwący mocarny riff, dosadny i melodyjny refren oraz kilka efektów dźwiękowych stworzyły jeden z najwspanialszych numerów wszechczasów. Interesująco prezentowały się Beggar`s Night i chwytliwy Diamonds Of The Black Chest z opętańczym śmiechem pod koniec. Do miana przeboju pretendowałby Raise Your Fist, ale z tego statusu odzierała go prostacka aranżacja. Land Of Ice i Merciless Game były po prostu słabe, a Raw Ride jawił się jako produkt epoki poprzedniej. A jednak mimo potknięć, to właśnie od [3] rozpoczął się dla Running Wild wieloletni rejs w nieznane, podczas którego na pokład wchodziły rosnące w siłę zastępy ślepo oddanych fanów. Jednocześnie zespół pozostał sobą w samym sposobie gry, nie zmienił również zbytnio brzmienia, opierając je na autentycznym entuzjaźmie.
Promująca album trasa (m.in. 5000 ludzi na koncercie w Budapeszcie), przyniosła w lutym 1988 udany koncertowy [4], zawierający dynamiczne wykonania m.in. Under Jolly Roger, Genghis Khan i Prisoner Of Our Time, jak również dwa nigdzie indziej nie publikowane kawałki - podniosłe intro Hymn Of Long John Silver oraz Purgatory. 26 października 1988 ukazał się [5] - jeden z najlepszych krążków Running Wild, którzy wreszcie w pełni skrystalizowali swój styl do melodyjnego heavy metalu z elementami power, pełnego chwytliwych riffów, świetnych solówek i mocnego wokalu Kasparka, a wszystko polali pirackim sosem. Płytę rozpoczynało intro w tawernie, w którym zaskoczony przybysz słyszy od jednego ze starych bywalców: "You want to know where you are? Hahaha! In Port Royal!". W rzeczywistości Port Royal był miastem na wschodnim wybrzeżu Jamajki, stolicą tego kraju w latach 1655-1692 i gniazdem piratów, paserów i złodziei. 7 czerwca 1692 podczas trzęsienia ziemi, cała część wybrzeża wraz z Port Royal osunęła się do Morza Karaibskiego, zabierając ze sobą prawie wszystkich obywateli miasta w liczbie ok. 7000 osób. Nieliczni ocaleni opowiadali o gigantycznej fali tsunami, która zalała całe miasto. To owiane ponurą sławą wśród normalnych żeglarzy miejsce obrał Kasparek za tytuł płyty i kolejnego kawałka. Był to znakomity przebój z całą esencją stylu Running Wild i kultowym już dziś odśpiewanym chóralnie refrenem: "Port Royal, a cry of freedom on the sea". Kolejne utwory tworzyły wyśmienity metalowy monolit z bardzo dobrym instrumentarium, pulsującym basem i dynamicznymi melodiami. Wspaniale wypadał niemal cały materiał: zagrany z rockowym zacięciem Raging Fire, opowiadający o Indianach Uaschitschun osadzony w średnich tempach, napisany przez Majka Moti hymn Blown To Kingdom Come, pędzący Warchild oraz wspaniały hit Mutiny z klasycznym zaśpiewem "Stand up and fight". Prawdziwymi perełkami były jednak poparty videoklipem Conquistadores z fantastycznym wstępem basowym oraz epicki Calico Jack (1) z wprowadzającą gitarą akustyczną, skomplikowanymi zagraniami i mocarną sekcją rytmiczną tworzoną przez basistę Jensa Beckera (ur. 24 maja 1965) i perkusistę Stefana Schwarzmanna (ur. 11 listopada 1965). Z jednej strony można było traktować krążęk jako zwykłe teutońskie wydawnictwo, ale z drugiej zdefiniowało ono późniejszy styl zespołu, weszło na stałe do metalowego kanonu oraz wykroczyło zdecydowanie poza schemat i banał. Prostota i klasycyzm łączyły się tu z odrobiną bardziej technicznego grania i wyższym stopniem zaawansowania kompozycji.

SKARBY, RAFY I BEZLUDNE WYSPY (1989-1991)

Po zrekrutowaniu angielskiego bębniarza Iaina Finlay`a (ur. 7 marca 1963), Running Wild weszli do studia w celu nagrania [6]. Uważany przez wielu za najwybitniejsze osiągnięcie artystyczne Niemców, krążek ukazał się 8 listopada 1989 jak zwykle nakładem Noise Records. Zespół ponownie zaprezentował żywiołowy i techniczny heavy/power, tym razem jednak z nadzwyczaj bogatą warstwą aranżacyjną i urozmaiconą pracą sekcji rytmicznej. Ten przemyślany i dopracowany zestaw utworów otwierał nieskazitelny Riding The Storm - jeden z największych przebojów ekipy, z zapierającymi dech w piersiach partiami gitar i wybornym patetycznym refrenem, który stał się wkrótce integralnym punktem koncertów. Piętnujący inkwizycję i płonące stosy Running Blood rozpoczynał się delikatnym wstępem, a potem wchodziły charakterystyczna gitara i śpiew Kasparka. Po średnio interesującym instrumentalnym Highland Glory i ciekawym Marooned ze zwracającą uwagę solówką Motiego, nadciągała prawdziwie mordercza końcówka krążka. Otwierał ją zachwycający Tortuga Bay z fantastycznymi riffami i wzorową porcją melodyjności. Tortuga jest karaibską wyspą u północnych wybrzeży Haiti, której charakterystyczne ukształtowanie nasuwa skojarzenia ze skorupą żółwia. Od 1640 francuscy bukanierzy, dysponujący królewskimi zezwoleniami i rezydujący na wyspie, urządzali ataki na przepływające w cieśninie między Tortugą a Hispaniolą statki hiszpańskie. Wkrótce wyspa stała się główną siedzibą piratów na Karaibach, a piractwo - głównym źródłem dochodu dla jej mieszkańców. W 1684 Francja i Hiszpania zgodziły się skończyć z piractwem. Bukanierzy przeszli na służbę królewską, a oporni zostali uwięzieni i powieszeni w 1688. Odgłos polowania i towarzyszącej mu trąbki zaczynał Death Or Glory, w którym znów umieszczono doborowy refren. Niemal 8-minutowy i mocno rozbudowany w formie The Battle Of Waterloo opowiadał o ostatniej bitwie Napoleona Bonaparte z 18 czerwca 1815, a całość kończył przepyszny kroczący manifest March On. Piękna perła z dna bezkresnego oceanu, po którym żeglował kapitan Rolf i jego załoga spowodowała zasłużenie, że w tamtym okresie Running Wild zostali po Helloween drugim największym niemieckim zespołem metalowym. 13 stycznia 1990 ukazał się [7] zawierający cztery kawałki: Wild Animal, Chains And Leather`90, Tear Down The Walls i Störtebeker. Warto było zwrócić uwagę na ten ostatni ze zgrabnym rozpoczęciem akustycznym, przechodzącym w dalszej części w huragan melodyjności i opowiadającym intrygującą historię Klausa Störtebekera (2). Wszystkie numery zawarto jako bonusy na wydanej w 1999 zremasterowanej kompaktowej wersji [6].
Wypuszczony 4 kwietnia 1991 [8] podtrzymywał dobrą passę grupy, choć nie był tak przełomowy jak poprzednik. Krążek był odrobinę cięższy i brzmiał surowiej, ale nie brakowało na nim świetnych melodii i chwytliwych refrenów. Świetnie wypadł niby wyciągnięty żywcem z [6] Blazon Stone z długim początkiem grających unisono gitar i kapitalną solówką Axela Morgana (ur. 5 kwietnia 1963). Wysoką poprzeczkę utrzymywał Little Big Horn dotyczący bitwy stoczonej 25 czerwca 1876 pomiędzy wojskami Stanów Zjednoczonych dowodzonymi przez George`a Custera, a Dakotami pod wodzą Szalonego Konia i Siedzącego Byka. Krwawe starcie wygrali Indianie, wyrzynając wszystkich żołnierzy 7 pułku kawalerii i towarzyszących im cywilów, ale nie powstrzymało to podboju ziem Wielkich Równin i Gór Czarnych przez Amerykanów. Pod względem przebojowości White Masque ustępował jedynie Riding The Storm, miał za to lepszą solówkę. W końcu trzeba wspomnieć o Bloody Red Rose, wspominającym Wojnę Dwóch Róż – wojnę domową w Anglii w latach 1455-1485, stanowiącą walkę o władzę pomiędzy możnymi rodami Lancasterów (czerwona róża) oraz Yorków (biała róża). Ten krwawy konflikt zakończył się w 1485, kiedy to doszło do bitwy pod Bosworth, w której zginął król Ryszard III z dynastii York, a Henryk Tudor został nowym władcą Anglii jako Henryk VII. Dobre wrażenie robił też hymn Heads Or Tails przypominający nieco Prisoner Of Our Time. Problem tkwił w reszcie numerów, gdyż Lonewolf, Fire & Ice (autorstwa perkusisty AC), Rolling Wheels czy Straight To Hell były po prostu średnie. Dało się zauważyć również częściowe odejście w tekstach od piractwa na rzecz tematyki historycznej. Umiarkowane przyjęcie albumu dało Rock`n`Rolfowi nieco do myślenia. W 1999 do zremasterowanej wersji płyty dodano bonusy Billy The Kid i cover Thin Lizzy Genocide.

GOSPODA POD CZARNĄ RĘKĄ (1992-1998)

W listopadzie 1991 światło dzienne ujrzała składanka The First Years Of Piracy, w której skład weszło dziesięć kawałków z pierwszych trzech płyt, nagranych ponownie i z większym pazurem przez skład Kasparek-Morgan-Becker-AC. Po powrocie Schwarzmnanna i dokoptowaniu basisty Thomasa Smuszynskiego (ur. 26 lipca 1963), kwartet przystąpił do nagrywania [9], na którym w smakowity sposób zespół powrócił do korsarstwa. Wpierw ukazała się jednak EP-ka Lead Or Gold zawierająca dwa wyśmienite niepublikowane nagrania Hanged, Drawn And Quartered oraz Win Or Be Drowned. Oba wraz z Uaschitschun`92 pojawiły się na reedycji [9] z 1999. Sam album ukazał się 5 listopada 1992 i był jednym z lepszych osiągnięć Niemców. Running Wild zaprezentowali naprawdę godny podziwu zestaw numerów, znakomicie odświeżając własną konwencję i utrzymując wysoką pozycję na rynku, powoli opanowywanym przez grunge. Interesującą okładkę zaprojektował Andreas Marschall, autor m.in. genialnego artworku do Imaginations From The Other Side Blind Guardian. Ucztę rozpoczynała smakowita zakąska w postaci intro Chamber Of Lies z delikatnym wstępem, cichym chórem w tle, akustyczną gitarą, potem solidniejszym uderzeniem perkusyjnym i przyspieszeniem. Następnie uderzał doskonale szybki i rytmiczny Whirlwind. Generalnie płytę wypełniły żywiołowe kawałki w średnio-szybkich tempach, w których Axel Morgan ukazał wreszcie swój nietuzinkowy talent. Do historii przeszły z pewnością korsarskie killery w postaci Black Wings Of Death, Pile Of Skulls i Lead Or Gold - wszystkie bardzo przebojowe z fenomenalną chrypką Kasparka. Skoczny Jennings Revenge opowiadał o Henry`m Jenningsie, jednym z twórców pirackiej bazy w New Providence, który zasłynął atakiem na Hiszpanów na Florydzie wydobywających na powierzchnię skarby Połączonej Armady, która zatonęła tam w 1715. Posiadając małą flotę, Jennings zdecydował się na podstępny napad na magazyn na brzegu i zrabował 500 000 pesos. Po amnestii skończył z piractwem i osiadł na Bermudach. Prawdziwą perłą wydobytą przez załogę Rock`n`Rolfa na powierzchnię oceanu metalowego był epicki Treasure Island, oparty na powieści "Wyspa Skarbów" Roberta Stevensona. Utwór rozpoczynał recytowany wstęp, żywcem wyjęty wprost z kart książki. Kawałek był różnorodny i rozbudowany, a całość świetnie skomponowana i dopasowana do całości materiału. Album okazał się pozycją wybitną w dyskografii Running Wild - doświadczona załoga po raz kolejny udowodniła niektórym szczurom lądowym, gdzie było ich miejsce. Z tego samego okresu pochodziło nagranie Skulldozer, nigdy nie wydane oficjalnie (dostępne na You Tube). Muzykę do kawałka napisał Stefan Schwarzmann, a tekst Rolf Kasparek. Kiedy muzycy pokłócili się, perkusista zabrał ze sobą prawa do melodii i wykorzystał ją na debiucie X-Wild pod nazwą Skybolter. Jednocześnie namówił do odejścia z Running Wild Axela Morgana.
Kasparek i Smuszynski nie mieli większych problemów z ich zastąpieniem. Do zespołu dołączyli znakomity gitarzysta Thilo Hermann (ur. 19 września 1964) oraz grający już z najlepszymi perkusista Jörg Michael. Ten skład miał rządzić niemieckim heavy metalem do końca stulecia. Wydany 24 marca 1994 [10] przeszedł wszelkie oczekiwania - album snuł koncepcyjną morską opowieść, w której przez cały czas przewijał się motyw gospody "Pod Czarną Ręką". Długie intro The Curse było naznaczone piętnem mroku, tajemniczości i melodyjnej posępności. Hermann okazał się gitarzystą jeszcze bardziej zaawansowanym technicznie niż Morgan, także Michael serwował wspaniałe przejścia perkusyjne, jakich Running Wild nigdy nie miał. Kasparek znalazł się w otoczeniu wysokiej klasy muzyków, ale sam dał z siebie wszystko, przede wszystkim jako wokalista. W chórkach wsparł go Thomas Rettke, frontman Heavens Gate. Kwartet uderzał na początek tawernowym Black Hand Inn w najbardziej klasycznym stylu, potem nadchodził mniej interesujący Mr.Deadhead, a pierwszą trójkę zamykał niszczący w wolniejszym tempie Soulless. Swym pędem na kolana powalał The Privateer - wpierw Michael, potem obaj gitarzyści i w końcu chrypka Kasparka serwowały lekkość w rozwijaniu tego szybkiego piracko-bojowego potwora. Zgranie gitarzystów godne najwyższego szacunku, a przecież nie były to wcale tak proste rzeczy do zagrania jak się wydawało po niezapomnianej melodii głównej. Potem trochę melodyjnego mroku i fantastycznych długich gitarowych wybrzmiewań w kroczącym Fight The Fire Of Hate, a potem chyba najlepszy z całej płyty epicko poprowadzony The Phantom Of Black Hand Hill z forsownym pirackim refrenem i gitarowo-perkusyjną nawałnicą. W energicznym Freewind Rider nie do końca zachwycała na poły piracką melodią, ale wszelkie braki rekompensował rozpędzony morski Powder & Iron. Masywny Dragonmen wzbogacała partia fletu Ralf Nowego (zmarł w 2007) i wydawało się, że to ostatni rozdział przed ostatecznym uderzeniem. To ostatecznie w pełni nie następowało w ponad 15-minutowym kolosie Genesis (The Making And The Fall Of Man) - fantazji na temat powstania i upadku rodzaju ludzkiego. Kompozycja była niewątpliwie zbyt długa i po jakimś czasie było jasne, że drugiego Treasure Island nie będzie. Wszystko zostało tu opoiedziane w dziesięć minut i to by wystarczyło. Do zremasterowanej edycji z 1999 dołączono także niepotrzebne bonusy w postaci prostackich Dancing On A Minefield i Poisoned Blood, pierwotnie zamieszczonych na singlu The Privateer. Pod względem brzmienia dokonano niemal niemożliwego - siła gitar wgniatała w ziemię, a niebagatelny ciężar wzmocniono fantastyczną ostrością, szczególnie przy gitary Hermanna. Perkusja Michaela brzmiała po prostu fenomenalnie. Tym razem mix, mastering i inżynieria dźwięku przypadła w udziale Karlowi Bauerfeindowi, współpracującemu wcześniej m.in. z Sieges Even, Sargant Fury, Angra i Heavens Gate. W zdominowanym przez grunge i death metal roku 1994, Running Wild przynosił słuchaczom klasycznego metalu ogromną radość. Przede wszystkim jednak dawał fanom metalu nadzieję, że lepsze czasy jeszcze wrócą.

  

30 października 1995 zespół wydał [11] z interesującą limitowaną edycją, w której płytę umieszczono w drewnianej skrzynce zawierającej ponadto butelkę rumu Kapitana Morgana, rozszerzoną książeczkę oraz flagę Running Wild. Album był naturalnym rozwinięciem poprzednika - o ile jednak [10] był zróżnicowany rytmicznie i aranżacyjnie, tak nowy krążek wytrwale atakował zawrotnymi tempami, potężnymi przejściami perkusyjnymi i seriami siekających riffów. Jeżeli ktokolwiek poza stałymi malkontentami miał wątpliwości czy ten skład był w stanie powtórzyć muzyczny sukces poprzedniego albumu, to po zapoznaniu się z nowym materiałem takich wątpliwości się wyzbył. Przepotężne ataki Kasparka i Hermanna były nieprawdopodobne, wokale Rolfa kapitalne, basowe pochody Smuszynskiego godne szacunku, natomiast bębnienie Michaela jak zwykle genialne. Moc i wspaniała melodia szybkiego Masquerade absolutnie porażała - numer dotyczył kłamstw kościoła katolickiego i jego prób zafałszowania historii. W dynamicznym Wheel Of Doom Kasparek przekonywał, by nie dać się omamić klerowi i wziąć ster życia we własne ręce. Men In Black zapisał się w historii metalu kolejnym nośnym refrenem. Podjęto również udane próby łączenia nieco lżejszego grania w zwrotkach z dewastującymi refrenami w Demonized, Rebel At Heart oraz Metalhead, ale nawet tutaj stare pirackie cienie w tle się przewijały. Nagrano tylko dwie prawdziwe morskie opowieści: bardziej nastrojowy Lions Of The Sea oraz killerski Soleil Royal (3), którego refren to także jedno ze szczytowych osiągnięć zespołu w ogóle. Album zamyka prawdziwy riffowy majstersztyk - emanujący złem Underworld ze świetną częścią instrumentalna z masywnymi kruszącymi atakami gitarzystów. Kiedy inne zespoły padały i poddawały się jeden po drugim pod naporem grunge, Running Wild znalazł się u szczytu potęgi, rozdzierając na strzępy brzmieniem i genialnymi melodiami. Do zremasterowanej w 1999 reedycji dorzucono dwa bonusy ze składanki "Death Metal" z 1984 - Iron Heads i Bones To Ashes.
Po przejściu do wytwórni GUN, grupa wydała kolejny album 9 lutego 1998. [12] stanowił ostatnie z wielkich dokonań Running Wild, a przy okazji nieco zaskakiwał. Z jednej strony krążek stanowił powrót do korzeni, z drugiej dość odważnie wkraczał w rejony powermetalu. Porównując to wydawnictwo z wcześniejszymi można zauważyć, że był to twór bardziej rzemieślniczy i wykalkulowany. Zabrakło dzikości i pędzenia do przodu, w zamian zaprezentowano precyzyjnie zagrany metal, przesączony marszowymi rytmami pasującymi do wojennej tematyki albumu. Słychać zwłaszcza fascynacje Kasparka kulturą rosyjską, a świeżość niektórych pomysłów miejscami mile przypominała dawne czasy. Oczywiście, znalazło się miejsce dla mniej udanych kawałków w stylu Resurrection, Fire & Thunder czy Man On The Moon, ale przyćmiewała je większość naprawdę dobrych numerów. Przykładowo Firebreather, Agents Of Black i Adventure Galley były melodyjnymi pędzącymi przebojami z przeszłości. Podobać się mogły zagrane w średnich tempach Return Of The Dragon i The Poison, zadziwiała moc tytułowego The Rivalry. Jednak diamentami krążka okazały się dwie pseudo-ballady. Ballad Of William Kidd za głównego bohatera obierał jednego z najokrutniejszych i najkrwawszych piratów XVII wieku (4). Z kolei War & Peace oparto na powieści Lwa Tołstoja "Wojna I Pokój", pisaną w latach 1865–1869 i uznawaną za rosyjską epopeję narodową. W tekstach Rolf odszedł od ponurych spraw Szatana i Piekła. Jednocześnie zastosowano brzmienie lżejsze niż na dwóch poprzednich krążkach, ale ta "lekkość" była pojęciem względnym, gdyż nadal szystko sunęło ostro i wyraziście. Mniejsza masywność wpłynęła za to pozytywnie na większą czytelność (tym razem śpiew Kasparka dominował bezapelacyjnie nad resztą) i uwypuklenie kapitalnej współpracy obu gitarzystów. Wykonanie całości cechowała rozważna agresywność, a partie perkusji Michaela były niezmiernie pomysłowe. Jeszcze w tym samym roku zajęty na wielu innych frontach Jörg Michael i rozpoczęła się pełna niejasności epoka Angelo Sasso.

DRYFOWANIE KU MIELIŹNIE (1999-)

10 stycznia 2000 ukazał się [13], na którym zespół cofnął się stylistycznie i aranżacyjnie o niemal dekadę. Od pierwszego katastrofalnego Fall Of Dorkas drażniły zwłaszcza dwie rzeczy: archaizm utworów i sztucznie brzmiąca perkusja. Przez lata Kasparek zapierał się twierdząc, że bębniarz Sasso to prawdziwa osoba, jednak tylko głuchy by nie usłyszał, że zastosowano automat perkusyjny i tylko głuchy. Trudno było uwierzyć, że jakikolwiek bębniarz mógł grać tak statycznie i prymitywnie. Album był pierwszym poważnym symptomem zastoju twórczego i kompletnie nie wniósł niczego nowego do wizerunku zespołu. Trochę to smutne, że formacja, która jeszcze na poprzednim krążku porażała energią i pomysłami, tutaj przechodziła kryzys wieku średniego serwując słuchaczom odgrzewane kotlety. Zaledwie parę kawałków wychylało się poza szarą przeciętność, ale właśnie one w zasadzie uratowały ten krążek. Poruszający Tzar z interesującymi dźwiękami dzwonów katedralnych opisywał historię rosyjskiej dynastii Romanowów wymordowanej w czasie Rewolucji Październikowej. Do nucenia nadawał się imitujący atak kawalerii The Hussar, od biedy mógł się podobać Return Of The Gods. Świetny był za to pomimo swej wtórności kończący Victory w starym pirackim stylu, będący niejako podsumowaniem twórczości zespołu, rozstrzygając wynik odwiecznej walki dobra ze złem. Reszta niestety nużyła, a pierwsze pięć kawałków (włączając w to fatalną przeróbkę The Beatles Revolution), skutecznie zniechęcało do przesłuchania całości. Syndrom twórczego wypalenia musiał kiedyś nadejść - przede wszystkim zapaść samego Kasparka jako kompozytora udzieliła się przygaszonemu Hermannowi i plumkającemu do najprostszych automatycznych rytmów Smuszynskiemu. Energia i potęga duetu gitarowego wyparowała, a kilka jaśniejszych momentów stworzono z lubianych riffów Running Wild z przeszłości. Tak dewastujące na poprzednich trzech płytach solówki gitarowe, tutaj były niezwykle marne. Wszystko zagrano bez wiary i nic dziwnego, że Smuszynski z Hermannem opuścili tonący okręt jeszcze w tym samym roku.
Wydany 25 lutego 2002 [14] był już tylko staczaniem się po równi pochyłej. Płyta nie była nawet przeciętna, tylko zwyczajnie słaba. Dużym mankamentem była słaba produkcja - zbyt klarowna i posiadająca za mało metalowego ognia. Grupa zrezygnowała z gitarzysty prowadzącego i postawiła na prostackie riffowanie Kasparka. Nowy materiał sprawiał wrażenie amatorskiej gry z początków lat 80-tych przy koszmarnym akompaniamencie elektronicznej perkusji. Nade wszystko temu krążkowi zabrakło kolektywu - Running Wild praktycznie nie istniał w studio. Był to jedynie Kasparek z sesyjnym basistą Pichlem i automatem perkusyjnym (partie drugiej gitary także nagrał Rolf). Sam kapitan nie zamierzał przyznać się do faktu, że poszarpana piracka flaga zwisała bezsilnie w połowie masztu. Z niemrawej całości wyróżnić można było jedynie otwierający Welcome To Hell, przebojowy piracki manifest Pirate Song oraz kolejne nawiązanie do Rosji w postaci instrumentalnego Siberian Winter. Ponad 10-minutowy The Ghost katował słuchacza tym samym motywem serwując dodatkowo jakieś pseudoorientalne ozdobniki, przerażały eksperymenty w postaci Unation i Detonator. Atak "dwóch" gitar w Soulstrippers był anemiczny - odczuwalny był brak Hermanna, który na poprzednim krążku wnosił sporo ożywienia. Powielanie starych patentów, które eksploatowane bez końca na wszystkich kolejnych albumach dawały w końcu efekt zadowalający miłośników takiego grania, tutaj stało się jedynie autoplagiatem. Koncertowy [15] nagrano w niemieckim Osnabrück 30 marca 2002. Na albumie w ogóle nie słychać było publiczności, zabrakło też kilku ważnych utworów, jak choćby Treasure Island, Conquistadores czy choćby Pirate Song. Skupiono się głównie na odegraniu średniego materiału z dwóch ostatnich krążków.
We wrześniu 2003 ukazała się dwupłytowa składanka 20 Years In History, zawierająca dwa premierowe kawałki: Prowling Werewolf nagrany pierwotnie na kompilację "Heavy Metal Like A Hammerblow" w 1984 oraz Apocalyptic Horsemen. 21 lutego 2005 wydano [16] - fani naprawdę pragnęli, by album okazał się czymś wielkim i by Kasparek pokazał wszystkim, że nadal należy się liczyć z piracką flagą na horyzoncie. Kapitan zapowiadał, że jego okręt obrał wreszcie właściwy kurs, że załoga nabrała wiatru w żagle. Album niestety wystawiał na mocną próbę cierpliwość zagorzałych miłośników zespołu. Maniacy Runningów liczyli chociażby na średniaka, a dostali marne popłuczyny po legendarnej kapeli. Same kompozycje tragiczne nie były, jednak to co Rolf zrobił z dźwiękiem wołało o pomstę do nieba. Gitary brzmiały tak jakby nagrywał je ktoś nie mający kompletnego pojęcia o muzyce metalowej. Nie miało to rockowego ognia, bo do metalu było daleko. Matthias Liebetruth figurował w składzie jako bębniarz, jednak tak naprawdę Kasparek znów wykorzystał zaprogramowaną perkusję, której sam dźwięk powodował ciarki na plecach. Jeśli chodzi o śpiew, to z pewnością nie były to najlepsze wokale w historii Running Wild, ale jako jedyne wydawały się "normalne", co w kontekście gitar i perkusji było nie lada osiągnięciem. Tak naprawdę najlepszym kawałkiem okazał się bonusowy Libertalia, akceptowalne były jeszcze Skulls & Bones i Black Gold. Reszta nużyła na czele z ponad 10-minutowym The War opowiadającym o I wojnie światowej. Kasparek nagrał już sporo płyt i sporo przeżył, lecz nowy materiał potwierdzał twórcze wypalenie. Przecież Running Wild to kapela, która dorobiła się charakterystycznego brzmienia i specyficznych patentów. Tymczasem raziła indolencja w realizacji dźwięku w przypadku perkusji, amatorski mix i brak masteringu, bo to co tu z tym zrobił Rainer Holst w swoim hannowerskim studio zakrawało na jakiś żart. Krążek stanowił zbyt duży balast, by dało się jeszcze statek uratować - łabędzi śpiew o dawnych sztandarach, odwiedzonych portach, sławie, śmierci, skarbach, czaszkach i wygranych bitwach. 17 kwietnia 2009 Rolf Kasparek oświadczył (po raz pierwszy), że zawiesza działalność zespołu. Była to decyzja ze wszech miar słuszna, nie pozwalająca przez jakiś czas dłużej szargać legendy grupy. "Ostatni" występ Running Wild miał miejsce na festiwalu "Wacken Open Air", 30 lipca 2009 (na basie zagrał Jan-Sören Eckert z Masterplan). Po dwóch latach koncert ten wydano jako [17] oraz DVD.

  

Fakt zejścia Runningów ze sceny zasmucił fanów, którzy nie stracili do końca nadziei, że Kasparek wróci za jakiś czas z napoleońskiej emerytury. Nie mylili się, po kilku latach formacja objawiła się ponownie z nowym materiałem, ale [18] okazał się najsłabszym dokonaniem ekipy. Zastanawiał już otwieracz Piece Of The Action, w którym pod przykrywką korsarskich riffów czaił się duch AC/DC i radiowy refren. Niby-piracki Riding On The Tide był zwyczajnie słaby i niezdecydowany w bladym refrenie. Ponownie pojawiło się rockowe podejście do tematu, przewijały się również nieudolne nawiązania do twórczości Thin Lizzy. Dynamiki nie zabrakło przynajmniej w I Am Who I Am i ten heavy metal stanowił solidny kasparkowy mix jego podstawowych riffów. Jednak już epicki w zamyśle Black Shadow cierpiał na uwiąd starczy, a trywialny Locomotive odarto kompletnie z ekspresji i melodii. Dna sięgał Me & The Boys, brzmiący niczym wydobyty ze śmietnika zaginiony hit Toxic Taste - glamrockowego projektu Rolfa, który (tam występował pod pseudonimem TT Poison) wydał fatalny album Toxification w 2010. Stylistycznie odrębność Running Wild rozmywała się w Shadowmaker i Into The Black, mogących tak naprawdę przynależeć do całej masy grup heavy czy też heavy/powermetalowych, które coś z metalowej filozofii Piratów zapożyczyły. Nieco bronił się Sailing Fire - lżejsza wersja energicznych hymnów z przeszłości, ale w ponad 8-minutowym Dracula działo się zdecydowanie za mało i ten mroczniejszy numer z dreszczykiem także rozczarowywał. Krążek wyraźnie zdradzał cechy dzieła, które powstało w domowym zaciszu. Obecność na basie Petera Pichla była podejrzana, a niektóre partie Liebetrutha sprawiały wrażenie wyciągniętego z pudła w garażu Angelo Sasso. Był to fakt trudny do pojęcia, gdyż nietrudno było zatrudnić młodego krewkiego bębniarza nawet jako gościa. Ubogi skład, kiepska okładka i miałka muzyka czyniła z wydawnictwa jedno z największych metalowych rozczarowań roku. Krążek swoją formą i treścią podważał sens powrotu Kasparka na metalową scenę - udowadniał, że Rolf kompletnie zatracił umiejętność opowiadania historii, malowania dźwiękiem klimatu i wciągania słuchacza w swój świat.
Kasparek niezbyt przejął się tsunami krytyki i już w rok później wydał chałupniczym sposobem kolejnego potworka. Na [19] znowu zagrał prawie na wszystkim w towarzystwie Petera Jordana i zaprogramowanej perkusji. Jakość brzmienia była poniżej wszelkiej krytyki, z "plastikowymi" gitarami, nieczytelnym basem, sztucznym pukaniem i wokalem wtopionym w ogólne rzężenie gitar. Rolf śpiewał fatalnie, choć stara się zapewne jak mógł. Same numery były po prostu ogranymi riffami Kasparka (głównie w rytmach pirackich), maksymalnie uproszczone z solówkami doprawdy chwilami zawstydzającymi. Ta odwieczna magia kasparkowych czasama działała i dawało się słuchać rytmicznych kawałków w rodzaju Soldiers Of Fortune, The Drift czy Fireheart. O jakości całości świadczył "wyróżniający się" w jakiś sposób Run Riot, który zapewne przed rokiem 2000 zostały odrzucony z każdej płyty Running Wild. W otoczeniu innych pseudo-utworó wypadł nawet przyjemnie - oczywiście pomijając tę część, gdy wyraźniej słychać śpiew Kasparka. W wolniejszy Resilient wrzucono fatalny refren, a próba zagrania nieco innego heavy metalu w Desert Rose była kompletnie nieudana. Down To The Wire brzmiał potwornie, a wstrętne brzmienie gitar szczególnie odrzucało w Crystal Gold - chyba najgorszym na całej płycie, z refrenem będącym parodią najsłynniejszych refrenów z lat świetności. Blisko 10-minutowy Bloody Island to kolos w zamyśle epicki, rozpoczynający się zbyt długo od cichego "łoo" i plumkania na gitarze akustycznej. Potem następował kopia riffów nawiązujących do Treasure Island. Na koniec pozostawało rzucić kilkoma przekleństwami i zapomnieć o tym koszmarku. W tym samym roku Kasparek dołączył do Petera Jordana (on napisał wszystkie utwory) w jego niezłym hard rockowym projekcie Giant X (I w 2013).
Na [20] wyczuwało się ożywienie - owszem, Kasparek grał z Jordanem swoje riffry tworzone przez ostatnie kilka dekad, ale tym razem płyta naprawdę potrafiła zaciekawić. Pojawiły się znów niezłe pomysły na solówki i nawet ponad 11-minutowy Last Of The Mohicans nie odrzucał na kilometr. Kawałki to klony klonów, ale struktury znacząco ożywił w dosłownym słowa znaczeniu Michael Wolpers (tu na prawach muzyka sesyjnego). Zwracały uwagę: Warmonger z odrobiną agresywnego mroku, pewna uroczystość przyciężkiego By The Blood In Your Heart, triumfujący w starym stylu Into The West i wesołkowaty Black Bart - choć w tym ostatnim niepotrzebnie przeciągnięto "popisy" gitarowe do granic możliwości. Można było spokojnie zrezygnować z nieociosanego Stick To Your Guns czy całkowicie bezbarwnego tytułowego Rapid Foray. Brzmienie znacznie lepsze niż poprzednio, choć gitary wciąż bez życia. W niemal 40 lat po starcie Granite Hearts, nikt nie wspomógł (nawet jako gość) Kasparka na tej płycie. Rolf w przeszłości zachowywał się dziwnie, był bezwzględny wobec innych muzyków i podejmował nieprzemyślane decyzje. Biorąc to pod uwagę słuchacza mógł ogarnąć refleksyjny smutek, gdyż spodziewane pojednania nie nastąpiły. Kasparek być może tego nie chciał czy też nie widział takiej potrzeby i wolał pozostać starym samotnym wilkiem.
[22] był płytą bez historii, zawierając utwory riffowo wtórne i monotonne w miarowych średnich tempach. Wszystko zagrano bez energii i absolutnie przewidywalnie. To wszystko to już było, jeszcze zanim powstały Wings Of Fire czy Say Your Prayers. W tym przypadku kolejne korzystanie ze sprawdzonych wzorców nie cieszyło, było to raczej auto-powielanie. W zasadzie krążek był bladym odbiciem poprzednika. Pirackie numery nie zachęcały ani do abordażu, ani do podnoszenia żagli. Diamonds & Pearls był prymitywny, a The Shellback wstęp kopiował wprost z tytułowego numeru z [10]. Jakąś sympatię wywoływał bardziej zadziorny Crossing The Blades, gdzie dopracowano także samą część instrumentalną, ale przecież ten numer znany już był z EP-ki. Absolutnie kompromitująco wypadł rockowy One Night, One Day, natomiast Wild Wild Nights przypominał raczej debiut X Wild niż samą ekipę Kasparka. Kulminacja to ponad 10-minutowy The Iron Times (1618-1648), który ratował nieco album. Z pewnością nie było to nawet zbliżenie to kolosów sprzed lat, lecz kompozycja wypadła nieźle, zapewne na miarę ówczesnych możliwości kompozytorskich lidera. Może całość ogólnie była przyciężka i trochę toporna, ale Rolf włożył tu więcej sił i talentu niż w praktycznie kopiuj/wklej jeśli chodzi o pozostały materiał. Ostatecznie całość okazała się bladym odbiciem lat chwały. Muzycy odegrali swoje partie bez większego entuzjazmu. Produkcja dobra, z mięsistymi gitarami i zaznaczoną sekcją rytmiczną. A to, że w takim graniu można wypaść świetnie udowadniał album Blazon Stone z tego samego roku.
Dyskografię uzupełniają dwie składanki typu "best of": The Story Of Jolly Roger z 1998 oraz Best Of Adrian w 2006.

Byli i obecni członkowie zespołu występowali też w innych grupach:

ALBUM ŚPIEW, GITARA GITARA BAS PERKUSJA
[1] Rolf Kasparek Gerald `Preacher` Warnecke Stephan Boriss Wolfgang `Hasche` Hagemann
[2-3] Rolf Kasparek Michael `Majk Moti` Kupper Stephan Boriss Wolfgang `Hasche` Hagemann
[4-5] Rolf Kasparek Michael `Majk Moti` Kupper Jens Becker Stefan Schwarzmann
[6-7] Rolf Kasparek Michael `Majk Moti` Kupper Jens Becker Iain Finlay
[8] Rolf Kasparek Axel Morgan Jens Becker Rudiger `AC` Dreffein
[9] Rolf Kasparek Axel Morgan Thomas `Bodo` Smuszynski Stefan Schwarzmann
[10-12] Rolf Kasparek Thilo Hermann Thomas `Bodo` Smuszynski Jörg Michael
[13] Rolf Kasparek Thilo Hermann Thomas `Bodo` Smuszynski Angelo Sasso (automat)
[14] Rolf Kasparek Peter Pichl Angelo Sasso (automat)
[15] Rolf Kasparek Bernd Aufermann Peter Pichl Matthias Liebetruth
[16] Rolf Kasparek Peter Pichl Matthias Liebetruth (automat)
[17] Rolf Kasparek Peter Jordan Jan-Sören Eckert Matthias Liebetruth
[18-19] Rolf Kasparek Peter Jordan Rolf Kasparek automat
[20] Rolf Kasparek Peter Jordan Rolf Kasparek Michael Wolpers
[21-22] Rolf Kasparek Peter Jordan Ole Hempelmann Michael Wolpers

Ian Finlay (ex-Demon Pact), Thomas Smuszynski (ex-Darxon, ex-U.D.O.),
Thilo Hermann (ex-Faithful Breath, ex-Risk), Matthias Liebetruth (ex-Victory), Michael Wolpers (ex-Hermann Frank), Ole Hempelmann (ex-Thunderhead)


Rok wydania Tytuł TOP
1984 [1] Gates To Purgatory
1985 [2] Branded And Exiled
1987 [3] Under Jolly Roger
1988 [4] Ready For Boarding (live)
1988 [5] Port Royal #6
1989 [6] Death Or Glory #2
1990 [7] Wild Animal EP
1991 [8] Blazon Stone #22
1992 [9] Pile Of Skulls #3
1994 [10] Black Hand Inn #1
1995 [11] Masquerade #15
1998 [12] The Rivalry #9
2000 [13] Victory
2002 [14] The Brotherhood
2002 [15] Live 2002 (live / 2 CD)
2005 [16] Rogues En Vogue
2011 [17] The Final Jolly Roger (live / 2 CD)
2012 [18] Shadowmaker
2013 [19] Resilient
2016 [20] Rapid Foray #22
2019 [21] Crossing The Blades EP
2021 [22] Blood On Blood

          

          

          

      

(1)
Calico Jack naprawdę nazywał się Jack Rackham i był angielskim piratem urodzonym w 1680. Ten typowy karaibski rozbójnik morski polował przy użyciu niewielkiego slupa na małe statki handlowe. Jego kariera rozpoczęła się w 1718, kiedy to pojawił się w New Providence na Bahamach, gdzie wstąpił do pirackiej załogi Charlesa Vane`a i brał udział w brawurowej ucieczce kapitana z wyspy, gdy ich statek został zaatakowany przez okręt brytyjski gubernatora Woodesa Rogersa. Już wiosną 1719 wybrano go kwatermistrzem, a kilka tygodni później w wyniku starcia pomiędzy Vane`em a załogą, został okrzyknięty nowym kapitanem. Wkrótce dopadł go pech, kiedy patrolowy okręt z Jamajki znalazł jego statek na kotwicy, podczas gdy większość pirackiej załogi znajdowała się na brzegu. W tej sytuacji Calico Jack wrócił do New Providence, gdzie w ramach ogłoszonej przez gubernatora Rogersa amnestii dla piratów został ułaskawiony. Praworządne życie na lądzie okazało się nie do zniesienia, więc w sierpniu 1719 Rackham ukradł slup "William" i wrócił do piractwa, a w jego nowej załodze znalazły się dwie kobiety: Mary Read i Anne Bonny, która została jego kochanką. Krążąc między Bermudami, Kubą i Hispaniolą zajął kilka statków ze znaczną ilością zyskownych towarów. Następnie krążył jakiś czas wokół Kuby atakując jednostki przybrzeżne, po czym skierował się ponownie ku Jamajce. Tu opuściło go szczęście - stojący na kotwicy u brzegu piracki statek został zaatakowany przez patrolowy slup Jamajki pod dowództwem Jonathana Barneta. Załoga była kompletnie pijana, lecz kobiety potrafiły zmusić nawalonych marynarzy ich do działania. W rezultacie Calico przeciął cumę kotwiczną i uciekł, a pościg trwał całą noc. Po porannej wymianie ognia, brytyjski kapitan dokonał abordażu i zdobył piracki statek, na którym jedyny opór ponownie stawiły kobiety. Po trwającym kilka tygodni procesie załoga z Calico na czele została powieszona w listopadzie 1720. Tymczasowo ocalono tylko, będące w ciąży, Read i Bonny.

(2)
Klaus Störtebeker (ur. 1360), najbardziej znany kapitan związku pirackiego Vitalienbrüder (Bracia Witalijscy). Napadał najpierw za pozwoleniem króla szwedzkiego Albrechta Meklemburskiego na statki duńskie i lubeckie, potem także na okręty kupieckie Hanzy na Bałtyku i Morzu Północnym. Störtebeker został schwytany po bitwie morskiej pod Helgoland i ścięty wraz ze swoimi ludźmi w Hamburgu. Ich głowy powbijano na kołki i ustawiono dla odstraszenia innych piratów wzdłuż Łaby. Jedna z legend głosi, że ówczesny burmistrz Hamburga Kersten Miles zgodził się na prośbę Störtebekera, żeby ocalić życie w drodze łaski tym kompanom koło których zdoła on jeszcze przejść tuż po ścięciu głowy. Podobno udało mu się przejść koło 11 skazańców i dopiero wtedy się przewrócił, kiedy kat rzucił mu pod nogi pieniek z miejsca stracenia. Burmistrz nie dotrzymał jednak słowa i stracono wszystkich 73 korsarzy.

(3)
"Soleil Royal" ("Królewskie Słońce") był francuskim 104-działowym okrętem flagowym admirała de Tourville`a. Zbudowany został w Breście w 1670. Uważany był za jeden z najlepiej zbudowanych i najbardziej zwrotnych statków epoki, powodem zaś szczególnej sławy stały się bardzo bogate zdobienia. Emblemat słońca wybrał sam król Ludwik XIV. "Soleil Royal" stał na czele zwycięskiej francuskiej floty w bitwie pod Beachy Head w 1690, wziął też udział w bitwie pod Barfleur 29 maja 1692. W trakcie tej ostatniej stał się przedmiotem ataku trzech nieprzyjacielskich trójpokładowców i chociaż ostatecznie jego obrona zakończyła się sukcesem, to po walce okręt był tak ciężko uszkodzony, że nie był w stanie wrócić do Brestu. W związku z tym admirał de Tourville musiał zostawić go wraz z dwoma innymi liniowcami w pozbawionym umocnień Cherbourgu. 1 czerwca 1692 na redzie Cherbourga stanęła angielska flota pod dowództwem wiceadmirała Delavalla, który przypuścił atak z wykorzystaniem branderów. W nocy z 2 na 3 czerwca trzy francuskie liniowce broniły się przed 17 jednostkami tego rodzaju, ale ostatecznie angielski "Blaze" przedarł się przez ogień i trafił "Soleil Royal". Kula zaprószyła ogień, który dotarł do składu prochu i okręt wybuchł (o tym momencie śpiewał w refrenie Kasparek). Mimo że mieszkańcy Cherbourga natychmiast rzucili się na ratunek marynarzom, z 883-osobowej załogi ocalał podobno tylko jeden człowiek.

(4)
William Kidd (ur. 22 stycznia 1645) był jednym z wielu korsarzy brytyjskich grasujących na wodach Atlantyku i Oceanu Indyjskiego, a jednocześnie ofiarą korupcyjnego spisku, w który wplątane były najznakomitsze brytyjskie postaci epoki. Do 1697 nigdy nie atakował neutralnych statków, ale konieczność pokrycia kosztów wyprawy przeważyła. Ponadto kapitan stanął wobec buntu spragnionych łupów marynarzy. 2 listopada 1697 zaatakował pierwszy statek handlowy płynący pod banderą hinduskiego władcy, przez co wszedł w konflikt z możną Brytyjską Kompanią Wschodnioindyjską. O aktach barbarzyństwa popełnianych podczas tego napadu przez ludzi Kidda donieśli jeńcy, którym udało się zbiec; opowiadali o wieszaniu ludzi za ręce i biczowaniu oraz kaleczeniu kordelasami. Kompania powielała doniesienia o aktach piractwa Kidda, które stawały się coraz potworniejsze wraz z rozszerzaniem się plotki. 30 stycznia 1698 Kidd zagarnął ormiański 400-tonowy statek "Quedagh" - wyładowany złotem, srebrem i jedwabiem. Kiedy wieść o napadzie dotarła do Anglii, Kompania wytoczyła przeciw Kiddowi oficjalne oskarżenie o piractwo. Ścigany przez Royal Navy, 6 lipca 1699 Kidd wraz z resztą załogi został aresztowany i osadzony w więzieniu. Po ponad roku został odesłany do Anglii, gdzie 8 maja 1700 stanął przed sądem Admiralicji w Londynie, oskarżony o uprawianie piractwa i zamordowanie swojego artylerzysty. Przed sądem występował bez obrońcy i został uznany winnym wszystkich zarzucanych mu czynów - morderstwa i pięciu przypadków piractwa. William Kidd był wieszany 23 maja 1701 dwukrotnie, gdyż za pierwszym razem urwała się lina. Jego ciało zostało włożone w żelazną klatkę i zawieszone nad brzegiem Tamizy jako przestroga dla innych, którym marzyłoby się piractwo. Znalezione na początku XX wieku dokumenty podważają częściowo winę Kidda. Podobno podczas procesu ze statku kapitana zabrano wiele cennych przedmiotów, które sprzedano na aukcji w Nowym Jorku jako "pirackie łupy", a stały za tym osoby o znanych nazwiskach, blisko związane z dworem królewskim. Legenda kapitana Kidda opierała się głównie na wierze, że zakopał gdzieś swe legendarne skarby. Znalazło to odbicie w literaturze: Edgar Allan Poe napisał "Złotego Żuka", a Robert Louis Stevenson "Wyspę Skarbów".

Powrót do spisu treści