Niemiecki zespół hard rockowy powstały w Hanowerze. Swóją pierwszą grupę Rudolf Schenker (ur. 31 sierpnia 1948) założył w 1965 nazywając go The Scorpions. Zajął on stanowisko gitarzysty rytmicznego i wokalisty, a towarzyszyli mu gitarzysta Karl Heinz-Vollmer, basista Achim Kirchoff i bębniarz Wolfgang Dziony. W składzie nie znalazł się Michael Schenker (ur. 10 stycznia 1955), gdyż Rudolf stwierdził, że 10 lat to za mało, aby grać w zespole rockowym. Kiedy jednak ojciec Rudolfa przyprowadził młodszego syna na próbę okazało się, że chłopak przewyższał umiejętnościami zarówno brata jak i Heinza-Vollmera. Zawstydzeni gitarzyści The Scorpions i tak pozostali w opozycji do przyjęcia do składu dzieciaka - niezrażony tą decyzją chłopak zaczął ćwiczyć jeszcze więcej chcąc udowodnić bratu, że popełnił wielki błąd. Tymczasem formacja, grająca głównie covery The Beatles i The Rolling Stones, zaczęła powoli zyskiwać status lokalnej gwiazdy klubowej. Ich głównym konkurentem był zespół Mushrooms, w którym wokalistą był Klaus Meine (ur. 25 maja 1948). Wkrótce niespodziewanie obu ekipom wyrósł na lokalnym rynku groźny konkurent - formacja Cry, w której grał Michael Schenker. Cry szybko zdobyli olbrzymią popularność, stanęły przed nimi otworem drzwi do największych klubów w Niemczech. Rodzice Michaela stwierdzili jednak, że jest jeszcze za wcześnie, aby ich młodszy syn poznawał życie rock`n`rollowca i tak pięknie zapowiadająca się kariera kapeli legła w gruzach, a o palmę pierwszeństwa w Hannoverze znów walczyły Mushrooms i The Scorpions. W 1968 wewnętrzne konflikty o liderowanie i panienki doprowadziły jednak do rozpadu Mushrooms. Rudolf nie zdążył zaproponować bezrobotnemu Meine współpracy, kiedy dowiedział się o powstaniu zespołu Copernicus w składzie, którego obok Klausa znaleźli się jego młodszy brat Michael i basista Holger Zerbe. Tym razem rodzice nie zdołali powstrzymać Michaela - uznali, że nie będą dłużej hamować jego rozwoju; tym bardziej, że zawodową opiekę nad młodzieńcem miał przejąć Meine, a próby zespołu odbywały się w tym samym miejscu, gdzie ćwiczyli The Scorpions. Rudolf z zazdrością i podziwem spoglądał na sukcesy Copernicus - nie dość, że mieli wspaniałego wokalistę i gitarzystę, to na dodatek wykonywali własne piosenki, podczas gdy The Scorpions nadal odgrywali przeróbki innych. Postanowił zatem zreformować swój zespół i po poważnej rozmowie z bratem zmienić skład. W ten sposób w styczniu 1970 do Rudolfa i Wolfganga Dzionego dołączyli Michael Schenker, Klaus Meine oraz basista Lothar Heinberg. Grupa postawiła sobie jasny i ambitny cel: podbić muzycznie wpierw Europę, a następnie USA. Taki plan wykluczał śpiewanie niemieckich tekstów, chłopaki rozpoczęli więc intensywną naukę angielskiego. Odnowione Scorpions zaczęło zyskiwać coraz większy rozgłos i już w 1971 niemiecki reżyser Schlesinger zaproponował zespołowi nagranie muzyki do jego antynarkotykowego filmu "Das Kalte Paradies". W ten sposób Scorpions dotarli całkiem przypadkiem do jednego z najbardziej znanych niemieckich producentów - Conny`ego Planka, który postanowił przejąć kontrolę nad grupą, proponując siebie na stanowisko managera. Scorpions nie byli jednak tym pomysłem zachwyceni, a kiedy Plank stwierdził, że może zrobić z nich największą gwiazdę w Niemczech usłyszał: "My chcemy zostać gwiazdami nie tylko w Niemczech, ale na całym świecie". Zespół zdecydował się jednak na krótkotrwałą umowę z Plankiem i to właśnie dzięki niemu zaraz po nagraniu ścieżki dźwiękowej do filmu podpisał swój pierwszy kontrakt na wydanie albumu - ogromne możliwości muzyków Plank zareklamował wytwórni Brain Records, która szybko zdecydowała się na podpisanie kontraktu.
Debiut zawierał repertuar ujawniający skłonności do dźwiękowych eksperymentów. Siedem niezwykle nastrojowych i porywających piosenek plasowało się stylistycznie gdzieś pomiędzy rockiem progresywnym, space-rockiem i heavy-rockiem. Pełno tu było długich gitarowych pasaży, solówek, elementów psychodelii i motywów orientalnych. Album aż kipiał od dobrych pomysłów i rozwiązań, ale zabrakło jeszcze aranżacyjnej wyobraźni, by spiąć całość w udane artystyczne ramy. Uwagę zwracały transowe zagrywki, brzmieniowe eksperymenty i elementy psychodelii. I`m Going Mad ze swoją intensywną bujającą rytmiką sdowił się blisko Deep Purple i już tutaj błyszczały gitara 17-letni Michael Schenker wraz ze śpiewem utalentowanego Klausa Meine (charakterystyczna czysta barwa o dużej skali). W It All Depends krótki tekst pojawiał się na samym początku, a potem następowała galopada instrumentalistów – tym razem kojarząca się z Black Sabbath. Balladowo-progresywnie ze szczyptą psychodelii robiło się w Leave Me, a jednym z ciekawszych momentów krążka był In Search Of The Peace On Mind - po mocnym otwarciu wchodziła chóralna partia a capella, po której rozpoczynała się balladowa część. W połowie numeru stosowano nagłą zmianę klimatu – ostre dźwięki gitary prowadziły do wykrzyczanego przejmującego finału. Action to dynamiczny i nieco jazzujący kawałek zbudowany na mocnej linii basu. Spore wrażenie robił zamykający album ponad 13-minutowy Lonesome Crow, pełen zmian nastroju i motywów mogących kojarzyć się z Pink Floyd. Psychodeliczny klimat, oniryczny bas na początek, za chwilę zryw i obłędna solówka Michaela, potem eksperymenty brzmieniowe a la Hendrix, swingujący bas i gitarowe odjazdy w stylu King Crimson. Najbardziej niezwykłym wątkiem było uspokojenie niczym w środkowej części Fools Deep Purple - do momentu, kiedy Michael Schenker przedstawiał swoją kapitalną solówkę o nieco orientalnym tle, w której młodzik zachwycał polotem w budowaniu natchnionych fraz.
Album zyskał przychylne oceny, choć z pewnością nie entuzjastyczne i czas było wyruszyć w trasę, aby go wypromować. Nieoczekiwanie jednak Dziony zdecydował się opuścić grupę, gdyż nie uśmiechało mu się życie rock`n`rollowca. Jako tymczasowego zastępcę wybrano Amerykanina Joe Wymana. Tournee obejmowało ponad 100 koncertów w całych Niemczech. Na początku Scorpions grali głównie w małych klubach, gdzie przyjęto ich entuzjastycznie. Później nadszedł czas na większe sale, gdzie ekipa przyjęła rolę supportu dla Rory'ego Gallaghera, Uriah Heep i powoli zdobywającej uznanie angielskiej grupy UFO. Po kilkunastu koncertach gitarzysta tych ostatnich - Bernie Marsden - zgubił swój paszport i został odesłany do domu. Jako, że zespół musiał realizować kontrakt, jego członkowie poprosili Michaela Schenkera, aby ten na jakiś okres zastąpił pechowca. W ten sposób Michael zaczął grywać dwa koncerty dziennie. Dla Phila Mogga (wokalisty UFO) szybko stało się jasne, że powrót Marsdena wcale nie będzie konieczny i zaproponował Michaelowi dołączenie do zespołu na stałe. Ten natychmiast zaakceptował propozycję, co spotkało się ze smutkiem, ale i zrozumieniem członków Scorpions. Rudolf był dumny z brata, ale jednocześnie niezwykle zmartwiony przyszłością własnej kapeli - tym bardziej, że zrażony sytuacją Lothar Heimberg postanowił odejść, zniechęcony sytuacją Klaus również, a on sam został powołany do wojska.
Po zespole Scorpions został jeden album i finansowe długi. Wytwórnia płytowa zdecydowała się zerwać kontrakt uzasadniając to stwierdzeniem, że "bez Michaela Schenkera ten zespół jest skończony". Jednak Rudolf nie zamierzał się poddać i po odbyciu służby wojskowej rozpoczął próby reaktywowania zespołu. Któregoś dnia przypadkowo trafił na próbę zespołu Dawn Road, gdzie jego uwagę zwrócił niesamowity gitarzysta Uli Jon Roth (właśc. Ulrich Roth, ur. 18 grudnia 1954). Natychmiast zaproponował mu współpracę, na co ten szybko przystał. Kiedy Meine przekonał się o umiejętnościach Rotha, zdecydował się powrócić do zespołu. Szybko znaleźli się także muzycy sekcji rytmicznej. Bas przejął Francis Buchholz (ur. 19 lutego 1954), a perkusję - Jurgen Rosenthal. Rudolf był pewny, że nadchodzą dobre czasy, tym bardziej, że bez żadnych problemów udało się podpisać kontrakt z dużą wytwórnią RCA Records. W drugiej połowie 1973 Scorpions ruszyli na swoją pierwszą ogólnoeuropejską trasę supportując Sweet, a 7 października 1974 ukazał się [2], dzięki któremu Niemcy zaczęli powoli wspinać się ku hard rockowym szczytom. Roth od razu objawił się jako prawdziwy wirtuoz, prezentując szeroką gamę sztuczek technicznych, ciekawych efektów i brzmień, śmiało nawiązujących do twórczości jego guru - Jimmiego Hendrixa. Gitarzysta okazał się także genialnym kompozytorem, tekściarzem-poetą, całkiem niezłym wokalistą i wielkim indywidualistą. Nic dziwnego, że od razu stał się jednym z liderów zespołu i miał największy wpływ na jego ówczesną muzykę. Całość rozpoczynał szybki Speedy`s Coming, 3 i pół minuty czadu z niesamowitym refrenem i płynącą z piosenki energią. They Need A Million i Drifting Sun stwarzały psychodeliczną atmosferę niepokojących lat 70-tych. Po nich następowały pełne uroku ballady Fly People Fly, This Is My Song i Far Away, by w finałowym niemal 10-minutowym Fly To The Rainbow wybuchnąć esencją ówczesnego stylu Scorpions, w którym znalazło się miejsce na liryzm, melodyjną psychodelię, wirtuozerskie solówki i gitarowe sprzężenia. Słychać było, że duet kompozytorski Schenker-Meine powoli się rozkręcał. Wkrótce po premierze albumu do wojska powołany został Rosenthal, a jego miejsce zajął Belg - Rudy Lenners. W odświeżonym składzie Scorpions ruszyli na trasę po kraju z Dr Hook, odnosząc umiarkowane sukcesy, po czym wrócili do studia przygotowując trzeci krążek.
17 września 1975, nakładem RCA, ukazał się [3] zawierający dziesięć kompozycji, z których większość utrzymano w hard rockowym stylu, ale nie zabrakło pięknych, nastrojowych ballad i utworów brzmiących jak niepublikowane piosenki Hendrixa, którym jednak nie można zarzucić było wtórności. Album brzmiał potężnie i selektywnie, nie zabrakło ciekawych studyjnych efektów, kawałki wypełniły porywające solówki Rotha. Piękna blondynka z gitarą rozpoczęła serię kontrowersyjnych erotycznych okładek zespołu, po raz pierwszy pojawiło się też na niej właściwe logo. Nagiej piersi w USA nie zaakceptowano, ale czarno-białe zdjęcie dało się łatwo ocenzurować poprzez zaciemnienie odpowiedniego fragmentu. Płyta stanowiła nieśmiały początek kształtowania się własnego stylu kwintetu, a jednocześnie udaną kontynuacją [2]. Szybkie rytmiczne numery jak Robot Man czy Top Of The Bill spodobały się fanom, podobnie jak Dark Lady, w którym umiejętnościami wokalnymi popisał się Uli Roth. Jednak o wiele ważniejsze miejsce zajmowały kawałki wolniejsze, jak tytułowy In Trance, Living And Dying lub Evening Wind. To była oś wokół której koncentrował się muzyczny metafizyczny niepokój, bo album wypełniły dżwięki tęsknoty za czymś ulotnym i nierealnym. Krążek nie był przejawem nowatorstwa, ale z pewnością potwierdzeniem tego, że muzyka rockowa jest ekspresją własnych wewnętrznych przeżyć. Ku zdumieniu muzyków, płyta świetnie się sprzedawała w Japonii. Mimo entuzjastycznych recenzji w prasie, na rynku zachodnioerupejskim dzieło schodziło z półek sklepowych niewiele lepiej od swoich poprzedników. Trzeba było porządnie zająć się promocją. Zespół wyruszył więc w drugą europejską trasę, tym razem supportując Kiss. W czasie trasy pierwszy raz Scorpions zawitali do Wielkiej Brytanii. Tournee okazało się olbrzymim sukcesem, a Scorpions zostali uznani za najlepszy zespół z RFN.
Wydany 9 października 1976 [4] stanowił kolejny krok naprzód. Było to dzieło będące kontynuacją stylu wypracowanego na poprzedniku, ale podane z jeszcze większym pazurem. W tydzień po premierze zdobyło status złotej płyty, a wkrótce później zostało wybrany albumem roku w Niemczech i Japonii. Album zdobiła jedna z najbardziej kontrowersyjnych okładek w historii muzyki - przedstawiająca pękającą szybę, za którą siedziała 10-letnia naga dziewczynka (pęknięcie widoczne było w łonie dziecka). Na pomysł ten wpadli przedstawiciele RCA, którzy potraktowali tytuł krążka zbyt dosłownie. "Twierdzili, że wydadzą to nawet jeśli mieliby ich wsadzić do więzienia" - mówił Rudolf Schenker i dodawał: "Tłumaczyliśmy wszystkim, że jeśli wsłuchają się w słowa piosenki, to zrozumieją, o co chodzi. W tekście "zabójcą dziewictwa" jest czas. Kiedy na świat przychodzi dzieciak jest jeszcze bardzo naiwny. Potem musi stawić życiu czoło i traci to wszystko. Zaczynają się kłopoty. O to w tym wszystkim chodziło". Równie mocno zarzekał się po latach Klaus Meine: "Dzisiaj, kiedy myślisz o dziecięcej pornografii, nigdy byś czegoś takiego nie zrobił. Wtedy zgodziliśmy się na to w imię sztuki, a firma płytowa świadomie chciała wzbudzić kontrowersje". Po latach strona Wikipedii z tą płytą została zablokowana w wersji anglojęzycznej 5 grudnia 2008 z powodu rzekomego naruszenia prawa. We wszystko wmieszało się FBI, ale ostatecznie stronę odblokowano, uznając okładkę za element twórczości artystycznej, a nie akt dziecięcej pornografii. W większości krajów na okładce znalazło się po prostu zdjęcie kapeli (nieudane). Głównym bohaterem płyty był niewątpliwie Uli Roth, który samodzielnie skomponował ponad połowę utworów, a na dodatek aż dwa z nich zaśpiewał - Hell Cat zachwycał przesterowaną gitarą i świetnym tekstem, natomiast Polar Nights raczył niesamowitymi wstępem i refrenem. Pozostałe utwory stylistycznie osadzono mocniej w stylu Scorpions, z wyjątkiem nieudanego Backstage Queen. Na wyróżnienie zasługiwały: Virgin Killer oraz dwie ballady In Your Park i Yellow Raven. Zespół ruszył w trasę, grając m.in. na "Open-Air Festival" w Offenburgu obok Boba Marley`a oraz Wishbone Ash. Niestety, kłopoty z sercem zmusiły Lennersa do opuszczenia zespołu. Na szczęście pomoc zaoferował Michael Schenker, przedstawiając nowego perkusistę - Hermana Rarebella (właśc. Hermann Erbel) - Niemca mieszkającego na stałe w Londynie i pracującego jako stróż na jednym z tamtejszych lotnisk. Po zaprezentowaniu swoich możliwości, Rarebell został natychmiast przyjęty.
Okazało się jednak, że nie wszyscy muzycy dążyli do ogromnego sukcesu. Wewnętrzne kłótnie prowokował Uli Roth, który wprost ogłosił reszcie kapeli, że nie interesuje go sukces na rynku amerykańskim i nie zamierza schlebiać gustom słuchaczy. Dodatkowo rozzłościło go to, że zespół wybierał na płyty tylko część jego kompozycji, gdyż "albo były one zbyt mało melodyjne i za trudne w odbiorze, albo Meine nie był w stanie ich zaśpiewać". Roth nie chciał grać chwytliwych i komercyjnych melodii - jego celem była muzyka bardziej ambitna, czerpiąca z dokonań mistrzów muzyki klasycznej i Hendrixa. Konflikt zaogniał się: z jednej strony mający wybujałe ambicje gitarzysta, z drugiej - reszta zespołu gotowa złagodzić i dostosować brzmienie na rynek amerykański, aby osiągnąć wymarzony sukces. W efekcie Roth odizolował się od reszty kapeli i większość czasu spędzał czytając lektury związane z kulturą Bliskiego Wschodu. W atmosferze ciągłych nieporozumień powstał [5], najlepszy album pierwszego okresu, wydany 4 grudnia 1977. Muzyczną podróż rozpoczynał świetny heavymetalowy killer Steamrock Fever ze wspaniałym refrenem i fantastyczną grą gitar, choć bez partii solowej. We`ll Burn The Sky rozpoczynał się spokojnie, by po chwili wybuchnąć dynamicznym refrenem. Przeciętnie wypadł kawałek autorstwa Rotha I`ve Got To Be Free, denerwował bezpłciowy The Riot Of Your Time. Trudno natomiast opisać to co działo się w wyśmienitym The Sails Of Charon z genialną grą Rotha, przenoszącym słuchacza w rejony orientalizmów i świat fantazji. Na deser zostawał singlowy hit He`s A Woman - She's A Man, będący dziś klasyką rocka. Wydana w 2001 zremasterowana wersja zawierała dwa bonusy - piosenkę Suspender Love oraz śpiewaną przez Rotha koncertową wersję Polar Nights. Warto podkreślić, iż mimo niesprzyjającej w studio atmosfery, Scorpions nagrali znakomitą płytę.
Zaraz po wydaniu albumu Roth ogłosił, że zamierza opuścić szeregi Scorpions. W tym czasie zespół miał szansę wyjechać na tournee w charakterze gwiazdy po Europie i Japonii. Gitarzysta dał się więc namówić na pożegnalną trasę. Przyjęcie zespołu w Japonii przeszło najśmielsze oczekiwania. Tłumy fanów towarzyszyły grupie na każdym kroku, udzielono setek wywiadów japońskim mediom, a na ulicach małolaty nosiły koszulki Scorpions. Schenker, Meine, Bucholz i Rarebell czuli się w siódmym niebie - właśnie dla takich chwil grali i na to czekali. Sława nie podobała się tylko Rothowi, który czuł się nieswojo i większość czasu spędzał w hotelu. Na szczęście Uli odżywał na scenie, grając porywająco i z ogromną pasją. Zdania jednak nie zmienił - ostatnie koncerty ze Scorpions zagrał 24 i 27 kwietnia 1978 w Tokio. Sukces trasy postanowiła wykorzystać wytwórnia i tak ukazał się podwójny [6], należący do jednych z najlepszych płyt koncertowych wszechczasów. Wydawnictwo sprzedawało się świetnie, a na dodatek zainteresowanie koncertami wyrazili Amerykanie. Problem leżał w tym, że grupa nie mogła znaleźć następcy Rotha. Rarebell zaproponował przenieść poszukiwania do Anglii, gdzie na ogłoszenie zamieszczone w "Melody Maker" odpowiedziało ponad 150 gitarzystów, jednak żaden z nich nie prezentował umiejętności pozwalających na zastąpienie Rotha. Kiedy wydawało się już, że nowego wioślarza trzeba będzie szukać za oceanem, pomocną dłoń wyciągnął do grupy sam Ulrich - przedstawiając zespołowi Matthiasa Jabsa (ur. 25 października 1955), który dotychczas udzielał się w grupie Lady. Kiedy Scorpions rozpoczęli pracę nad nowym albumem, stała się rzecz zupełnie niespodziewana. Otóż chęć powrotu do grupy zgłosił Michael Schenker, który został wyrzucony z UFO za pijaństwo i narkomanię. Niestety, Michaelowi pierwsze sukcesy z UFO mocno przewróciły w głowie i dotąd spokojny chłopak zapragnął żyć zgodnie z hasłem "sex, drugs & rock`n`roll". Po wspólnej naradzie Scorpions zdecydowali się przyjąć Michaela zamiast Jabsa, co w teorii oznaczało niesamowite wzmocnienie składu - wszak Michael był gitarzystą równie dobrym jak Uli (jak nie lepszym). Żaden z członków grupy nie zdawał sobie jednak sprawy w jak fatalnym stanie fizycznym i psychicznym znajdował się wówczas młodszy Schenker. Kiedy prawda wyszła na jaw, Scorpions zdecydowali że Jabs jednak zostanie, a nowy album zostanie nagrany w "trójgitarowym składzie". Koniec końców, nie nagrano jednak nowych utworów na trzy gitary - Matthias i Michael podzielili się partiami solowymi. Jabs zagrał w pięciu utworach, a Michael w trzech. Roth założył Electric Sun, w którym kontynuował swoje fascynacje muzyką Hendrixa, wydał też szereg mało interesujących krążków solowych: Aquila Suite - 12 Arpeggio Concert Etudes For Solo Piano w 1991, Sky Of Avalon - Prologue To The Symphonic Legends w 1996, Transcendental Sky Guitar Vol. 1 & 2 w 2000, Metamorphosis Of Vivaldi`s Four Seasons w 2003 oraz Under A Dark Sky w 2008 pod nazwą Sky Of Avalon.

                  

Wydany przez wytwórnię Polydor 25 lutego 1979 [7] udowadniał, że Scorpions wcale specjalnie nie osłabiło odejście Rotha. Schenker i Meine w końcu nie musieli iść na żadne kompromisy, a krążek otworzył nową epokę w karierze grupy. To właśnie tutaj ukształtował się zupełnie nowy styl, który miał obowiązywać przez długie lata i prowadzić Scorpions od sukcesu do sukcesu. W nowych utworach nie słychać było już charakterystycznego dominującego brzmienia gitary Rotha, jego ciekawych i dziwacznych riffów oraz pięknych solówek. Nagrano za to niemal czysty (ówczesny) heavy metal - zabójczo melodyjny, pełne prostych riffów Rudolfa Schenkera, wzbogacone doskonałymi wstawkami Jabsa i świetnym głosem Klausa Meine na wokalu. Teskty obracały się jak dawniej wokół miłości i wszystkich jej aspektów. Odejście Rotha przyniosło też nieoczekiwanie kolejną zaletę - w końcu powstał album spójny i jednolity stylistycznie. Na ironię, album otwierał zdecydowanie najsłabszy utwór Loving You Sunday Morning - mało wciągający przez wzgląd na średnie tempo, a w tym czasie Scorpions znacznie lepiej czuli się w szybszych ostrzejszych klimatach. Dowodziły tego porywające mocniejsze numery w rodzaju Another Piece Of Meat, Lovedrive czy Can`t Get Enough z zaskakującym drapieżnością głosem Klausa i ostrymi jak brzytwa gitarami. W dwóch pierwszych fantastyczne solówki zagrał Michael Schenker. Nie oznaczało to, że Jabs spisał się słabo, ale to nie była ta klasa. Ostatni kawałek z udziałem Michaela Coast To Coast stanowił wzorcowy przykład, jak stworzyć wybitny instrumentalny utwór bez zbędnych gitarowej ekwilibrystyki. Po raz pierwszy pojawiły się też utwory, przez które Scorpions zaczęto nazywać mistrzami rockowej ballady. Always Somewhere z pięknie tkaną gitarami linią melodyczną oraz Holiday, który w drugiej fazie płynnie przechodził w ostrzejszą rockową jazdę. Z kolei w Is There Anybody There? Niemcy zaprezentowali swoją wersję muzyki reggae, zniewalając słuchacza transowymi melodiami i niezwykłą przebojowością. To był czas, że Scorpions wychodziło dosłownie wszystko. Płyta okazała się niesamowitym sukcesem i zdobyła status złotej nie tylko w Europie, ale i w USA, gdzie zespół był oczekiwany przez tłumy fanów. Strona graficzna zdobyła także tytuł "okładki roku" w magazynie "Playboy". Trasa miała wynieść zespół na sam szczyt, wcześniej jednak grupa podziękowała za współpracę Jabsowi, gdyż w grupie było "o jednego gitarzystę za dużo". Decyzja ta okazała się błędem, ponieważ już trzy tygodnie później Michael Schenker ogłosił, że z powodów osobistych musiał na jakiś czas opuścić Scorpions. Zespół poprosił więc Jabsa, aby ten wrócił i zagrał kilka koncertów - gitarzysta uniósł się jednak dumą i stwierdził, że po tym jak go potraktowano nie ma zamiaru wracać. W końcu jednak dał się przekonać i zagrał na niemieckiej części trasy, po czym ponownie opuścił Scorpions, gdyż Michael Schenker powrócił. Nie minął jednak nawet miesiąc, kiedy młodszy Schenker stwierdził, że nie jest w stanie grać i opuścił zespół udając się do kliniki odwykowej. Scorpions nie mieli wyjścia - ponownie zaangażowali Jabsa, który znów miał poważne opory, ale zgodził się przystąpić do grupy na stałe. Scorpions ruszyli na trasę do Stanów, gdzie towarzyszyli im inni nowicjusze na amerykańskim rynku: Australijczycy z AC/DC. Obie grupy występowały jako support dla Aerosmith, Rainbow i Teda Nugenta. Obie zresztą bardzo się w USA spodobały szybko dołączając do grona najpopularniejszych wykonawców. Nie było już wątpliwości, że dla Scorpions skończyła się epoka supportowania. Nadszedł czas nagrania nowego albumu i podboju całego świata.
[8] światło dzienne ujrzał 31 marca 1980 i zawierał kawałki typowe raczej dla metalu amerykańskiego - dynamiczne, maksymalnie melodyjnie z niesamowicie chwytliwymi chóralnymi refrenami. Scorpions postanowili dopasować swój wypracowany styl pod gusta komercyjne amerykańskiego słuchacza. Słychać to w niezłym, aczkolwiek mocno już zapomnianym Only A Man, opartym na rytmice wkrótce zastosowanej przez Van Halen Falling In Love czy kompozycji Jabsa Don`t Make No Promises. Prosto zaaranżowane numery nadrabiały dynamizmem i obok tej energii trudno było przejść obojętnie. Największymi przebojami stały się jednak: wzorowany na klasycznym Deep Purple The Zoo oraz (udana) zdecydowanie zbyt długa ballada Lady Starlight. Fani cenili sobie również Hold Me Tight i Animal Magnetism - utwory w zupełnie innym stylu, mocno kontrastujące z pozostałą częścią płyty, oparte na ciężkich riffach i złowieszczym śpiewem Klausa. Wadą była mocno zachowawacza gra Rudolfa Schenkera, a także zdumiewająco słaba forma wokalna frontmana w niektórych kawałkach, sprawiającego wrażenie zmęczonego i znużonego. Być może była to wina nienajlepszej produkcji lub rozwijającej się choroby gardła, która wkrótce spowodowała roczny rozbrat Meine z muzyką. Rarebell niewątpliwie stanowił najsłabsze ogniwo zespołu - pomimo posiadania zmysłu kompozytorskiego, Herman był miernym perkusistą. W większości utworów jego bębnienie było naprawdę nie do zniesienia. W momentach, kiedy aż się prosiło o mocniejsze uderzenie czy kanonadę ze stopy, on z oślim uporem wystukiwał swój rytm niczym przedszkolak grający na trójkącie. Album określić można jako "czkawkę" po [7], zdecydowanie słabsze wydawnictwo od swojego poorzednika.
Wkrótce po zakończeniu sesji nagraniowej, zespół powrócił do USA kontynuując trasę z AC/DC jako support dla Teda Nugenta. Zagrał też na słynnym Castle Donnington obok Rainbow i początkujących przyszłych megagwiazd - Judas Priest i Saxon. Trasa zrobiła swoje i kiedy tylko [8] ukazał się w sklepach, ludzie ruszyli do sklepów, zapewniając albumowi status złotej płyty. Kiedy Scorpions przenieśli się na południe Francji, gdzie w wynajętej willi miały odbywać się próby materiału przeznaczonego na nowy krążek, Klaus Meine stracił głos. Okazało się, że cierpiał na poważną chorobę stron głosowych i wylądował na leczeniu w szpitalu. Trwało to prawie cały rok i nie było pewności, czy wokalista będzie mógł powrócić do śpiewania. Pauza mogła okazać się tragiczna w skutkach - trzeba by było odwołać intratne kontrakty i zaplanowane koncerty, istniała też groźba że zespół może zostać zapomniany i przyjdzie walczyć od zera o tak silną pozycję na rynku. Producent Dieter Dierks postanowił zadziałać - zaproponował Rudolfowi zmianę wokalisty na Amerykanina Dona Dokkena oraz usiłował przeforsować zmianę basisty i perkusisty. Uważał, że Rarebell i Buchholz hamują rozwój zespołu, gdyż ich umiejętności są za małe. Dierksowi udało się już wynegocjować wstępny kontrakt z nową sekcją rytmiczną, którą mieli stworzyć Jimmy Bain (znany z Rainbow i Dio) i Bobby Rondinelli (Blue Öyster Cult, Rainbow), ale Schenker odrzucił propozycję. Zespół tworzyła piątka przyjaciół i tak miało pozostać. Decyzja ta okazała się słuszna. Tym bardziej, że Rondinelli i Bain pokazali na próbach z zespołem, że są muzykami nietuzinkowymi, ale i trudnymi pod względem charakteru. Dierks był wściekły, ale nie mając innego wyjścia, zaakceptował decyzję Rudolfa.
Na szczęście Klaus uporał się z chorobą i po długiej rekonwalescencji powrócił do kapeli. Pracę nad nowym materiałem zostały wznowione i już 10 kwietnia 1982 ukazał się [9], okazując się prawdziwą muzyczną sensacją, wzmocnioną dodatkową świetną okładką zaprojektowaną przez Austriaka Gottfrieda Helnweina. Była to płyta porywająca od początku do końca, pełna niesamowitego czadu i świetnych melodii. Wydana została w okresie wyjątkowego zapotrzebowania na granie ciężkiej odmiany rocka i wkrótce stała się jedną z klasycznych pozycji gatunku. Zawierała dziewięć zróżnicowanych stylistycznie utworów, choć całość robiła wrażenie niezwykle spójnej. Scorpions wyprodukowali wreszcie pierwszy wielki przebój No One Like You z fenomenalnym popisem gitarowym Jabsa. Krążek otwierał wysamkowany tytułowy Blackout kończący się odgłosem tłuczonego szkła. Dynamite ze spokojnych zwrotek eksplodował w świetny riff Schenkera i w refrenie, niosącym niesamowitą siłę i energię. Now! stanowił jeden z najostrzejszych kawałków w repertuarze Scorpions, a China White nie powstydziliby się Black Sabbath. Trudno było również pominąć łatwo wpadającą w ucho balladę When The Smoke Is Going Down, która stając się kolejnym hitem, potwierdziła wyjątkowy talent kapeli do tworzenia nastrojowych elektryzujących piosenek. [9] szybko wskoczył do amerykańskiej "Top 10", zdobywając platynowy status oraz tytuł najlepszej płyty hard rockowej w Stanach. Nie było już wątpliwości, że Ameryka została podbita, choć nie należało zapominać o wciąż nie słabnącej popularności w Europie i Japonii. Muzyczny świat leżał już u stóp zespołu, co dodatkowo udowodniła trwająca od marca 1982 do grudnia 1983 trasa, w czasie której Scorpions zagrali w całej Europie Zachodniej, Japonii, USA i Kanadzie. Co ciekawe poprzedzali ich Iron Maiden, którzy po wydaniu rewelacyjnego The Number Of The Beast powoli zdobywali rozgłos i sławę.
Po wyczerpującym tournee Scorpions powrócili do studia, by w ekspresowym tempie zarejestrować [10] - kolejne niezłe dzieło, choć nieco łagodniejsze od poprzednika. Wydane zostało ono 19 sierpnia 1984 nakładem Polydor. Album rozpoczynała krótka przebieżka Jabsa po gryfie, po czym wchodził znakomity riff do Boys Running Wild. Ten utwór to wzorcowy przykład stylu Scorpions, a szczególną uwagę zwracał niesamowicie melodyjny śpiew Klausa. Następny numer zapewnił Scorpions przebojowy hymn, który z miejsca dołączył do rockowej klasyki - Rock You Like A Hurricane. Wzorcowy porywający riff Rudolfa, fantastyczne wstawki Jabsa, przebojowy refren - ten kawałek spełniał wszystkie wymagania klasycznego mega-hitu. Równie reprezentatywna była przepiękna ballada Still Loving You z sugestywnym wokalem Meine, śpiewającego przejmująco o utraconej miłości na tle powoli nabierających mocy gitar, a końcowa niezwykle ekspresywna solówka Schenkera przeszła już do historii (singiel z tym utworem kupiło we Francji ponad półtora miliona osób). O reszcie materiału krytycy wypowiadali się w samych superlatywach, porywały melodyjnością zwłaszcza Big City Nights i I`m Leaving You. Outsiderem wydawał się jedynie banalny The Same Thrill. W okresie styczeń 1984-wrzesień 1986 zespół zagrał 203 koncerty, w tym w Japonii, Malezji, Tajlandii, a także pierwszy raz za żelazną kurtyną w Bułgarii. Warto tu wspomnieć o występie na słynnym "Rock In Rio" w 1985, gdzie Scorpions wystąpili obok Ozzy`ego Osbourne`a, AC/DC i Iron Maiden przed 350 000 fanów. W czasie trasy zarejestrowano koncerty w Paryżu, San Diego, Los Angeles, Costa Mesa i San Diego, aby po dokładnym przesłuchaniu wybrać koncerty z Kalifornii na [11], wydany 1 października 1985. Album potwierdził opinię, że Scorpions to znakomity zespół koncertowy. Utwory odegrano perfekcyjnie, a na scenie nabrały dodatkowego kopa, brzmiąc o wiele ciężej i dynamiczniej. Nieoczekiwanie to forma wokalna Klausa czyniła z niego tutaj najsłabszy punkt zespołu. Jego śpiew wyraźnie odbiegał od wysokiego standardu, do którego wszystkich przyzwyczaił.
Muzycy udali się na zasłużony wypoczynek, aby zebrać siły na nagranie kolejnego dzieła. Prace nad nowym materiałem przeciągały się jednak w nieskończoność. Dierks był niezadowolony z nowych piosenek, a wkrótce między producentem a zespołem doszło do ostrego konfliktu. W końcu [12] wydany został 4 lutego 1988, szybko docierając w notowaniach do pierwszego miejsca w Europie i trzeciego w USA. Jednak była to płyta słaba, zawierająca banalne melodie, nudne i schematyczne kompozycje, rutyniarski śpiew Meine. Jakby tego było mało, album został fatalnie wyprodukowany - sterylne plastikowe brzmienie przypominało bardziej klimaty dyskotekowe niż rockowe. Same kompozycje zbudowano według sprawdzonej recepty, zwłaszcza w otwierających Don`t Stop At The Top i Rhythm Of Love. W pozostałych utworach zabrakło iskry i mocy, które były siłą napędową poprzednich krążków. Może gdyby zagrano je ciężej, nabrałyby innego kolorytu. Najlepiej bronił się dynamiczny We Let It Rock...You Let It Roll z udanym riffem, zagrany z odpowiednim czadem. Reszta drażniła sztampowymi infantylnymi tekstami oraz słodziutkim śpiewem. Zabrakło zapadających w pamięć riffów i wyrazistych solówek. Widocznie długa i męcząca trasa koncertowa wyraźnie odbiła się na kompozycjnej formie zespołu.

                  

Scorpions nie przejęli się jednak ostrą krytyką ich najnowszego dzieła, tym bardziej że kolejna trasa utwierdziła ich w przekonaniu, że wszystko szło w należytym kierunku. Sensacją było 10 koncertów (17-26 kwietnia 1988) w sercu komunizmu - Leningradzie, gdzie na dobre Niemcy przełamali żelazną kurtynę i otworzyli ją dla innych wielkich z całego świata. Latem 1988 Scorpions koncertowali po USA w ramach festiwalu "Monsters Of Rock", a towarzyszyły im Metallica, Van Halen i Dokken. 12 i 13 sierpnia 1989 zespół - wraz z Ozzy`m Osbourne`m, Motley Crue, Cinderellą i Bon Jovi - wzięli udział w historycznym "Moscow Music Peace Festiwal", który miał być symbolem pojednania, końcem zimnej wojny i początkiem politycznych przemian we wschodniej Europie. Po powrocie z trasy formacja została całkowicie zaskoczona wiadomością, że wytwórnia Polydor nie zamierza przedłużać z nimi kontraktu. Zespół szybko znalazł nowego wydawcę w Vertigo i postanowił zrezygnować z usług Dietera Dierksa. Ponadto, pierwszy raz w swojej historii, zdecydowali się skorzystać z pomocy zawodowego songwritera Jima Vallance`a, który zmobilizował niechętnie dotychczas komponujących Matthiasa Jabsa i Francisa Buchholza do napisania własnych utworów.
W ten sposób 6 listopada 1990 światło dzienne ujrzał [13] i przyniósł Scorpions kolejny mega-przebój w postaci ballady Wind Of Change. Któż nie zna dziś słynnej zwrotki: "I follow the Moskva, down To Gorky Park, listening to the wind of change". Napisany przez Klausa będącego pod wpływem zachodzących w Europie przemian politycznych utwór okazał się prawdziwą sensacją, włączając w to słynne gwizdanie wokalisty. Wind Of Change szybko zdobył ogromną popularność, stając się numerem jeden w 11 krajach oraz swego rodzaju symbolem nadziei na lepsze czasy. Szał na balladę był w owym czasie niewiarygodny, piosenka została wręcz zakatowana przez wszelakie media, jednak nie tylko ona stanowiła o sile albumu. Zespół zyskał przede wszystkim przestrzenne i potężne brzmienie, choć przepis na kompozycje pozostał ten sam. Otwierający Tease Me, Please Me to nic innego jak typowy Scorpions w nowoczesnej dźwiękowej oprawie. Płyta właściwie niczym nowym nie zaskakiwała, odziedziczyła też większość wad swoich poprzedników - miejscami banalne i naiwne teksty, często popadający w schemat w liniach melodycznych Schenker, zupełnie chybione refreny w Kicks After Six czy Money And Fame. Jednak poza tym, o albumie można pisać tylko w superlatywach. Ekipa zasypała znów kolekcją bardzo ciekawych riffów, a nieoczekiwanym cichym bohaterem był tu Rarebell, który w końcu pokazał, że potrafi nieźle uderzyć. Dynamiczna mocno uwypuklona przez producenta Keitha Olsena perkusja stanowiła siłę napędową większości numerów. Na szczególne wyróżnienie zasługiwały To Be With In You Heaven, Hit Between The Eyes ze znakomitą grą Jabsa (wykorzystany w filmie s-f "Freejack" z Emilio Estevezem i Mickiem Jaggerem), tytułowy Crazy World z wgniatającym w fotel riffem, chwytliwy Lust Or Love oraz zamykająca całość akustyczna ballada Send Me An Angel z klawiszami w tle. Był to solidny krążek będacy niewątpliwie najsłynniejszym dziełem załogi z Hannoweru. Dzięki "Wiatrowi Przemian" świat oszalał na punkcie Scorpions, a muzyka grupy zawitała pod strzechy przeciętnego konsumenta muzyki. Co ciekawe, nowego oblicza zespołu i nagłej ogromnej popularności nie chcieli zaakceptować starzy fani, którzy niczym obrażone dzieci, odwrócili się od kapeli. Takie były prawa rynku - [13] zniechęcił całą rzeszę dawnych wielbicieli, lecz pozyskał ogromną rzeszę sezonowych fanów, nie mających pojęcia kim byli Uli Roth czy Michael Schenker.
W listopadzie 1990 zespół wziął udział w przygotowanym przez Rogera Watersa (ex-Pink Floyd) spektaklu "The Wall", upamiętniającego zburzenie Muru Berlińskiego. Następie skorzystano z zaproszenia prezydenta ZSRR Michaiła Gorbaczowa na spotkanie na Kremlu. W ten sposób Scorpions przełamali kolejną barierę i jako pierwsza grupa grająca cięższą odmianę muzyki dostąpili zaszczytu wizyty u prezydenta światowego supermocarstwa. W 1992 Scorpions otrzymali prestiżową nagrodę World Music Award jako najlepszy zespół rockowy z Niemiec. Wkrótce po tym wydarzeniu zespół opuścił Francis Buchholz. Basista, który odpowiadał za finansową sferę grupy, dopuścił się poważnych malwersacji podatkowych, przez co Scorpions popadli w tarapaty. Rozstanie nie odbyło się w zbyt przyjaznej atmosferze. Zastępcą Buchholza został Ralph Rieckermann, dotychczas udzielający się głównie w orkiestrach symfonicznych i tworzący ścieżki dźwiękowe do filmów. Mimo to, Rieckermann szybko znalazł wspólny język z pozostałymi członkami zespołu. Tym razem Niemcy zaprosili do współpracy songwritera Marka Hudsona co znów okazało się znakomitym pomysłem. 21 września 1993 nakładem wytwórni Mercury ukazał się [14], zapowiadany jako następca [9]. Przez wielu fanów i krytyków album uważany jest za najostrzejszy album Scorpions w całej dyskografii. Płytę otwierał metalowy czad Alien Nation z bombardującą perkusją Rarebella i wizją nadchodzącej apokalipsy roztaczaną przez Klausa Meine. Podobały się pełne ekspresji No Pain, No Gain i Someone To Touch z chwytliwymi refrenami, piękna ballada Under The Same Sun będąca apelem o pokój dla świata (znalazł się on też na ścieżce dźwiękowej filmu "Na Zabójczej Ziemi" ze Stevenem Seagelem w roli głównej) i Unholly Alliance - ostrzeżenie przeciwko odradzającej się ideologii neonazizmu w Niemczech. Z kolei psychodeliczny Woman ze zwielokrotnionymi głosami i smyczkami to opowieść o człowieku żyjącym w róznych epokach, ale opętanym przez jedną i tą samą kobietę. Dwa dodatkowe utwory stylistycznie nieco odbiegały od całości - w Destiny z akordeonem i na wpół francuskim tekstem czuć było klimat paryskich uliczek, a smutna ballada Daddy`s Girl poruszała temat tabu wykorzystywania dzieci na tle seksualnym. Dużym plusem były właśnie teksty, porzucające temat utraconej miłości na rzecz problemówh społecznych i politycznych dzisiejszego świata. Nie było tutaj złego utworu, a kompozycje tworzyły spójną całość. Okazało się, że zespół wcale nie zamierzał stąpać łatwą ścieżką komercji i produkować kolejne klony Wind Of Change. Był to zaskakująco dobry album w starym sprawdzonym stylu. Warto też zaopatrzyć się w singiel Alien Nation z brawurowo wykonanym niepublikowanym nigdzie indziej Rubber Fucker, ukazującym świetne umiejętności Rickermanna.
W czasie trasy promującej (wrzesień 1993-lipiec 1994) zespół po raz pierwszy zawitał do Polski, występując 29 września 1993 na kortach tenisowych warszawskiej "Legii". Na scenie nieoczekiwanie pojawił się też Michael Schenker, który towarzyszył grupie w czasie części trasy, wykonując ze Scorpions kilka ballad oraz prezentując utwór Positive Forward z udanej solowej instrumentalnej płyty Thank You. W 1994 zespół nagrodzono kolejnym World Music Award, a w kilka tygodni później wystąpił na koncercie poświęconym pamięci Elvisa Presley`a w Memphis, wykonując cover króla His Latest Flame. Singiel z 1994 White Dove był przeróbką słynnego przeboju węgierskiej Omegi Gyöngyhajú Lány, czyli "Dziewczyny O Perłowych Włosach". Nagrano go w celach charytatywnych w ramach pomocy ONZ w zwalczaniu głodu w Rwandzie. [15] zawierał nagrania z Leningradu, San Francisco, Meksyku, Monachium i Berlina. Może nie był to krążek na miarę dwóch poprzednich koncertówek, ale na pewno rzecz interesująca. Wkrótce po jego wydaniu Scorpions postanowił opuścić Herman Rarebell, który miał dość rock`n`rollowego życia i postanowił zostać muzycznym producentem. Zespół przyjął tymczasowo Curta Cressa, próbując jednocześnie zwerbować na stałe Jamesa Kottaka z grupy Kingdom Come. W tym samym czasie z propozycją nagrania wspólnego albumu wystąpiła słynna Filharmonia Berlińska. Idąc za modą, Scorpions przystali na nagranie albumu symfonicznego i zaczęli poszukiwania osoby, która zajęłaby się aranżacjami. Początkowo chęć uczestnictwa w projekcie wyraził znany amerykański producent i kompozytor Michael Kamen, jednakże niemożność dogadania terminów i warunków spowodowała, że projekt został odłożono na czas nieokreślony. Zespół postanowił więc zarejestrować kolejny album studyjny.
[16] był w całości dziełem Schenkera i Meine - okazał się kompletnym niewypałem. Wypełniły go utwory schematyczne do bólu i utrzymane w lekkim wesołym klimacie. Kilka cięższych kawałków zupełnie nie przekonywało. Owszem, jak zawsze u Scorpions było parę świetnych pomysłów, ładnych melodii i chwytliwych refrenów, ale to wszystko gdzieś już było. Meine śpiewał rutyniarsko i manierycznie, większość tekstów oparto na denerwujących frazesach, a całość stanowiła ogromny krok wstecz. Grupa jakby nie mogła odnaleźc się na rynku, nagle opanowanym przez grunge i nu-metal. To złagodzenie brzmienia miało w zamyśle odzyskać zasłużoną popularność. Niemcy oparli aranżacje na akustycznym brzmieniu, śmielej sięgnęli też po klawisze. Całość zaczynała się obiecującym rockowym Wild Child, potem jednak było już tylko gorzej. Prognozowanie jako rockowe dynamity Stone In My Shoe czy Oh Girl jednocześnie nudziły i drażniły. Popowych Soul Behind The Face, When The River Flows i Time Will Call Your Name słuchało się "miło", ale nie posiadały one w sobie nic, co byłoby w stanie porwać słuchacza. Czarę goryczy przelewały zaskakująco słabe ballady, jak chociażby namolnie promowany You And I. Warto za to wspomnieć o Are You The One?, porywającej klawiszowej balladzie z ascetyczną melodią i wykorzystaniem instrumentów smyczkowych. Było to ogromne rozczarowanie.

                  

Z nowym perkusistą Jamesem Kottakiem, Scorpions objechali prawie całą kulę ziemską - od maja 1996 do lipca 1998 odwiedzili m.in. Filipiny, Malezję, Tajlandię, a nawet Bejrut (Polskę ominęli). Przy przygotowaniach do [17], muzycy zastrzegali w wywiadach, że nowego krążka nie należy traktować poważnie, że chcą trochę poeksperymentować. Jednak rezultat tej zabawy wzbudził prawdziwy szok wśród fanów. Okazało się bowiem, że [16] nie był tylko chwilowym kryzysem, a nowy album był jeszcze gorszy. Wspomniane eksperymenty okazały się dodaniem elektroniki, przede wszystkim kiepskich komputerowych sampli. Na okładce Meine, Schenker i Jabs sprawiali wrażenie starych zmęczonych panów, a Rieckermanna i Kottaka potraktowano bardziej jako muzyków sesyjnych. Otwierający Mysterious mógł się podobać, mimo potężnego zestawu nowinek w postaci automatycznej perkusji, niedbałego śpiewu Klausa oraz sporej ilości nakładek i efektów. Jednak następny To Be No.1 wzbudzał pierwszy niepokój koszmarnymi samplami i fatalnym brzmieniem gitar okraszonym solówką rodem z gry komputerowej. Trudno uwierzyć, ale ten udający nowoczesne funky utwór został wytypowany na singla. W Yellow Butterfly i Mind Like A Tree elektronicznie brzmienie gitar psuło cały drzemiący w tych kawałkach dynamizm. Poziom ballad był niewiele lepszy - Obsession i What U Give U Get Back były mdłymi niesmacznymi koszmarkami. W A Moment In A Million Years początkowe dźwięki fortepianiu sprawiały naprawdę kojące wrażenie po męczarni w słuchaniu poprzednich utworów, ale nie dało się ukryć, że i ten numer był słabiutki. Nie można było oprzeć się wrażeniu, że ballady Scorpions zbliżyły się niebezpiecznie do taśmowej produkcji popowej. Niemiłą niespodzianką była również forma wokalna Klausa, który na żadnym innym albumie nie wypadł tak słabo.
Po półrocznej trasie promującej nowy album, nadszedł wreszcie czas na zrealizowanie planowanego od czterech lat projektu z Filharmonią Berlińską. Wszystko ruszyło, dzięki austriackiemu producentowi, kompozytorowi i dyrygentowi Christianowi Kolonovitsowi, którego Scorpions poznali 9 listopada 1999 w czasie koncertu z okazji 10-lecia upadku Muru, kiedy to 160 wiolonczelistów pod batutą słynnego wirtuoza wiolonczeli Mstislava Rostropovicha odegrało Wind Of Change w aranżacji Kolonovitsa własnie. W końcu 8 sierpnia 2000 nakładem EMI ukazał się [18], w którego nagrywaniu wzięło udział 120 członków Berliner Philharmoniker (w tym kilku Polaków), zespół Scorpions, dwunastu zaproszonych gości, chór dziecięcy z Wiednia i niezliczona liczba specjalistów od spraw technicznych. Album powstawał w pięciu studiach nagraniowych we Włoszech, Belgii, Anglii i Niemczech. Efekt końcowy przerósł nawet najśmielsze oczekiwania fanów i samego zespołu - krążek udowodnił, że Scorpions wciąż potrafili grać tak jak dawniej, mieli świetne pomysły i że jeszcze niejeden raz mogli wszystkich zaskoczyć. Zwłaszcza nowa wersja Rock You Like A Hurricane wzbudziła ogromny entuzjazm. Tytułowy Moment Of Glory został oficjalnym hymnem wystawy "Expo 2000". Zespół promując nowy album zagrał kilka koncertów z orkiestrą, a 26 sierpnia 2000 dał drugi koncert w Polsce, tym razem w podkrakowskim "Pobiedniku" w ramach "Inwazji Mocy" organizowanej przez RMF FM. Koncert ten przeszedł do historii, ponieważ stawiło się na nim ponad pół miliona osób. Ta rzesza fanów zmuszona była jeszcze tego wieczoru obejrzeć supporty w postaci Brathanków i Budki Suflera, ale nie należy zapominać, iż wstęp był bezpłatny. Nie zmieniło to faktu, że koncert był doskonały, a grupa w świetnej formie. Ciekawostką było brawurowe wykonanie utworu Gdybym Miał Gitarę zaśpiewanego przez Klausa łamaną polszczyzną.
Wkróce fanów czekała kolejna niespodzianka. Grupa wydała bowiem koncertowy [19], który nagrano podczas trzech koncertów w Lizbonie w dniach 8-10 lutego 2001. Znalazło się na nim dziewięć wielkich hitów zespołu, trzy nowe utwory i trzy covery. Całość rozpoczynał kapitalny The Zoo, po nim następował rewelacyjnie wykonany Always Somewhere, jakby specjalnie napisany pod wersję bez prądu. Nowy kawałek Life Is Too Short był delikatną balladą, kiepsko wypadł natomiast Holiday ze zmienioną aranżacją i znacznie przyspieszonym rytmem. Trochę szybsze granie z ciekawym brzmieniem i wpadającą w ucho linią melodyczną reprezentował singlowy When Love Kills Love, udanie wypadła przeróbka Kansas Dust In The Wind. Po nieśmiertelnym Wind Of Change pojawiał się I Wanted To Cry - utwór ciekawy i warty posłuchania. Końcówka krążka byłą naprawdę mocna - cover przeboju The Cars Drive oraz ciekawe wersje Still Loving You i Hurricane 2001. Byłoby banalnym stwierdzenie, że był to wspaniały album, ale nie pozbawionym racji. Można było oczywiście dyskutować co do doboru utworów - każdy widziałby z pewnością nieco inny zestaw, ale należało uszanować wybór samych muzyków (trzecim coverem był Love Of My Life Queen). W 2002 Scorpions wystosowali list do fanów, w którym poinformowali, że ich następny album będzie hard rockowy i że nadal interesuje ich granie takiej muzyki, ale wpierw zamierzają zrealizowac musical "Wind Of Change". Po 14 latach wrócili do starego znajomego Dietera Dierksa. Wszystkie dawne animozje zostały wyjaśnione i zespół rozpoczął pracę nad materiałem. 28 maja 2002 można było podziwiać pierwsze efekty pracy - dwa nowe utwory Bad For Good i Cause I Love You znalazły się na składance "Bad For Good: The Very Best Of" zdobywając przychylne opinie wśród fanów. Ostatecznie jednak do dłuższej współpracy z Dierksem nie doszło.
Pod koniec 2003 formację opuścił Ralph Rieckermann, którego ambicje wychodziły znacznie ponad funkcje basisty w Scorpions i coraz więcej czasu poświęcał tworzeniu muzyki filmowej. Jego następcą został nieoczekiwanie znany z TSA i Oddziału Zamkniętego Paweł Mąciwoda-Jastrzębski, który dołączył do Scorpions w październiku 2003, stając się oficjalnym członkiem zespołu rok później. Polak wspaniale wkomponował się w zespół, okazując się nie tylko znakomitym basistą, ale i prawdziwym showmenem. Z nim w składzie, 3 maja 2004 nagrano nakładem BMG [20], na którym zespół dotrzymał obietnicy wracając do pełnego żaru siarczystego hard rocka, pełnego kapitalnych melodii. New Generation był typowym otwieraczem w stylu Scorpions, a za nim następował szybki Love`em Or Leave'em. Refleksyjny Deep And Dark pozwalał na relaks przed dwoma numerami niemal żywcem wyciągniętymi z [9] - Borderline i Blood Too Hot . Jednak najmocniejszymi punktami wydawnictwa były: melodyjny hit Someday Is Now oraz Through My Eyes przypominający aranżacją nieco No One Like You. Niemcy tym samym przypomnieli się fanom i starli zdecydowanym ruchem kurz ze swojej nazwy.
W czerwcu 2005 ukazało się DVD "Unbreakable World Tour 2004: One Night In Vienna", na którym zawarto koncert z Wiednia, jak również pobieżny dokument o całej dotychczasowej karierze. W sierpniu tego samego roku zespół nieoczekiwanie pojawił się na festiwalu w Sopocie, gdzie zagrał krótki koncert i spotkał się z polskim fan-klubem. Zapowiedzi co do nowej płyty były niezwykle obiecujące, tym bardziej, że nawiązano współpracę z Desmondem Childem, który przywrócił sławę Alice`owi Cooperowi dzięki Trash oraz wykreował Bon Jovi. Na początek niesamowity Hour 1 - drapieżny i nowoczesny utwór z potężnym brzmieniem, industrialnymi gitarami, zadziornym śpiewem Klausa i fenomenalną solówka. Niestety, z każdym kolejnym numerem z kwintetu wyraźnie uchodziło powietrze. Reszta płyty okazała się wygładzonym przyjaznym radiu pop-rockiem, przypominającym mocno fatalny [16]. Utwory wypadły nijako i nieciekawie, nie mając w sobie nic przyciagąjącego. Brakowało energii, mocy i oryginalności. Po raz kolejny rozczarowywały ballady - niesamowicie przesłodzonego Love Will Keep Us Alive słuchało się wręcz z zażenowaniem, a Your Last Song i Love Is War przed totalną kiepścizną ratowały tylko dobre refreny. Oprócz Hour 1 na wyróżnienie zasługiwały tylko You`re Lovin` Me To Death z zawadiackim refrenem oraz wieńczący całość Humanity - przejmująco zaśpiewany, pełen emocji i świetnych melodii. Na plus na pewno trzeba zaliczyć także znakomitą, przestrzenną i nowoczesną produkcję oraz doskonałą formę wokalną Klausa Meine, który zaśpiewał tu naprawdę fantastycznie. Szkoda tylko, że zawodziły kompletnie same kompozycje. W skład [23] weszły ponownie nagrane stare hity w rodzaju Rhythm Of Love, The Zoo, Blackout czy Still Loving You, a także sześć przeróbek (m.in. Children Of The Revolution T.Rex, Across The Universe The Beatles oraz All Day And All Of The Night The Kinks).

Późniejsze losy członków zespołu:

ALBUM ŚPIEW GITARA PROWADZĄCA GITARA RYTMICZNA BAS PERKUSJA
[1] Klaus Meine Michael Schenker Rudolf Schenker Lothar Heimberg Wolfgang Dziony
[2] Klaus Meine Uli Jon Roth Rudolf Schenker Francis Buchholz Jürgen Rosenthal
[3-4] Klaus Meine Uli Jon Roth Rudolf Schenker Francis Buchholz Rudy Lenners
[5-6] Klaus Meine Uli Jon Roth Rudolf Schenker Francis Buchholz Herman Rarebell
[7-13] Klaus Meine Matthias Jabs Rudolf Schenker Francis Buchholz Herman Rarebell
[14-15] Klaus Meine Matthias Jabs Rudolf Schenker Ralph Rieckermann Herman Rarebell
[16] Klaus Meine Matthias Jabs Rudolf Schenker Ralph Rieckermann Curt Cress
[17] Klaus Meine Matthias Jabs Rudolf Schenker Ralph Rieckermann James Kottak
[18] Klaus Meine Matthias Jabs Rudolf Schenker Ken Taylor James Kottak
[19] Klaus Meine Matthias Jabs Rudolf Schenker Ralph Rieckermann James Kottak
[20-24] Klaus Meine Matthias Jabs Rudolf Schenker Paweł Mąciwoda James Kottak
[25] Klaus Meine Matthias Jabs Rudolf Schenker Paweł Mąciwoda Micael `Mikkey Dee` Delaouglou

Herman Rarebell (ex-Fargo), Ralph Rieckermann (ex-Beyond The Blind), Curt Cress (ex-Lucifer`s Friend), Paweł Mąciwoda (ex-TSA),
James Kottak (ex-Montrose, ex-Kingdom Come, ex-Wild Horses, ex-McAuley Schenker Group, ex-Warrant, ex-Black Sheep)


Rok wydania Tytuł TOP
1972 [1] Lonesome Crow
1974 [2] Fly To The Rainbow #15
1975 [3] In Trance #2
1976 [4] Virgin Killer #4
1977 [5] Taken By Force #3
1978 [6] Tokyo Tapes (live / 2 CD)
1979 [7] Lovedrive #9
1980 [8] Animal Magnetism #30
1982 [9] Blackout #12
1984 [10] Love At First Sting
1985 [11] World Wild Live (live)
1988 [12] Savage Amusement
1990 [13] Crazy World
1993 [14] Face The Heat
1995 [15] Live Bites (live)
1996 [16] Pure Instinct
1999 [17] Eye To Eye
2000 [18] Moment Of Glory
2001 [19] Acoustica (live)
2004 [20] Unbreakable
2007 [21] Humanity - Hour 1
2010 [22] Sting In The Tail
2011 [23] Comeblack (kompilacja)
2015 [24] Return To Forever
2022 [25] Rock Believer

          

          

          

          

Powrót do spisu treści