Irlandzka grupa powstała w 1969 w Dublinie. Od początku kierowana była przez Philipa Lynotta (ur. 20 sierpnia 1949), syna Irlandki Philomeny Lynott i Cecil Parrisa - murzyna mającego afrykańsko-brazylijskie korzenie. Parris odszedł od matki Phila, gdy chłopiec miał raptem kilka tygodni. Ich znajomość zakończyła się ostatecznie po kolejnych dwóch latach, kiedy Philomena z synem przeniosła się z przedmieść Birmingham do Manchesteru. Po kolejnych dwóch latach Phil Lynott trafił do irlandzkiego Dublina pod opiekę swojej babci, Sarah. Jak twierdził później Phil, mieszkańcy wyspy nigdy nie okazywali mu żadnych uprzedzeń jeśli chodziło o kolor skóry. Lynott szybko zainteresował się światem rock`n`rolla - z początku pociągało go życie Elvisa Presley`a i fakt, że takiej gwieździe wybaczało się wszelkie możliwe ekstrawagancje. Zainteresowanie samą muzyką przyszło później. W 1968 Lynott został wokalistą kapelki Black Eagles. Na jedną z prób przyszedł kolega Phila ze szkoły Brian Downey. Sława Black Eagles nie wykraczała zbytnio poza piwnicę, w której grywano próby. Nic więc dziwnego, że zespolik nie działał długo. Downey wylądował w bluesowej formacji Sugar Shack, a Lynott trafił do kierowanego przez Brusha Shieldsa zespołu Skid Row, w którym poznał Gary`ego Moore`a. Przekonał się też, że nie chciał grać w zespole w którym nie był liderem, poza śpiewem zainteresowała go również gitara basowa. Z takim nastawieniem Lynott nie mógł długo zagrzać miejsca w Skid Row - śpiewającym basistą był w grupie bowiem sam Shields. Szczęśliwie w tym samym czasie Downey`owi znudziło się granie w Sugar Shack. Obaj przyjaciele postanowili założyć nową grupę o nazwie The Orphanage. Dziwny to był zespół, gdyż jego działalność skoncentrowała się przede wszystkim na ciągnących się w nieskończoność próbach oraz na eksperymentach z LSD. Mimo tej dość specyficznej taktyki, The Orphanage miał w Irlandii jeden niewielki przebój Morning Dew. Wkrótce chłopcy natknęli się w Belfaście na gitarzystę Erica Bella, który miał za sobą muzyczny epizod z Vanem Morrisonem, a wówczas grał w Shades Of Blue. Namówili go do stworzenia nowego tria - Thin Lizzy. Nazwa pochodziła od zniekształconej wersji Tin Lizzy, pieszczotliwego określenia słynnego Forda T. Pierwszy koncert grupa zagrała w kwietniu 1970 w Newbridge, podczas którego zagrała dwie kompozycje Hendrixa: If Six Was Nine i Fire. Jednak przede wszystkim na repertuar złożyły się własne kawałki, słyszalnie inspirowane miejscowym folklorem. Wkrótce za sprawą Bella, Thin Lizzy zaczęli się skłaniać ku mocniejszemu heavy-rockowemu graniu. Przyjmowali wszystkie propozycje i występowali gdzie się dało. W listopadzie 1970 na jakimś niewielkim koncercie zauważył ich łowca talentów z firmy Decca. Zaproponował muzykom podpisanie kontraktu na trzy płyty. Chłopakom nie pozostało nic innego, jak spakować manatki i przenieść się do Londynu.
Stolica Wielkiej Brytanii okazała się miastem wyjątkowo niegościnnym. Koncertowy debiut na nowym terenie w klubie "Speakeasy" zakończył się kompletną klapą. Równie źle przyjęto także debiut zespołu. To była komercyjna katastrofa - sprzedano jedynie 2000 egzemplarzy. Z muzycznego punktu widzenia był to krążek całkiem niezły. Mimo ograniczonego czasu nagrań (14 utworów w trzy dni), udało się grupie uzyskać własne i łatwo rozpoznawalne brzmienie. Była to głównie zasługą Lynotta, którego matowego głosu i charakterystycznego "opowiadającego" sposobu śpiewania nie sposób było nie zapamiętać. Ten śpiew łączył nierzadko bardzo zróżnicowane stylistycznie kompozycje. Różnice pomiędzy nimi były tak znaczne, że nieraz trudno było uwierzyć, że wykonał je ten sam zespół. Liryczne i pełne wyrafinowanych harmonii Honesty Is No Excuse i Diddy Levine sąsiadowały z agresywnym hendrixowskim Ray Gun. Co prawda ostrych kompozycji było na [1] mniej niż nastrojowo-balladowych, jednak tych kilka zadziorniejszych numerów mogły świadczyć o "czadowych" możliwościach grupy. O istocie brzmienia Thin Lizzy zadecydowała także specyficzna gra gitarzysty. W okresie największej popularności blues-rockowej gitarowej szkoły, w czasach Erica Claptona, Jimmy`ego Page`a, Jimi Hendrixa i Jeffa Becka, Eric Bell niemal ostentacyjnie unikał bluesowych rozwiązań i zagrywek. Kanwę jego solowych popisów stanowiły toniczne dźwięki gamy, a nie (jak w bluesie) chromatyczne interwały. Miejscami brzmiało to nieporadnie, były jednak momenty w których zestawienie "czarnego" głosu Lynotta i gitary Bella dały oryginalny efekt (Eire, Return Of The Farmer`s Son). Czuwający nad produkcją płyty amerykański kompozytor piosenek Scott English zadbał na szczęście o odpowiednie proporcje pomiędzy śpiewem, a resztą zespołu. Dzięki temu techniczne niedociągnięcia i niektóre muzyczne naiwności pozostały w tle.
Wydany w rok później [2] nie zmienił sytuacji Thin Lizzy. Płyta znów nie weszła do setki najlepiej sprzedawanych w Wielkiej Brytanii albumów. Zresztą tą płytą trio wstąpiło na grząski grunt muzycznych poszukiwań. Nie byt to eksperyment w pełni udany. Podczas gdy debiut stanowił stosunkowo czytelną całość, o tyle nowe utwory sprawiały wrażenie skomponowanych przypadkowo i nagranych w pośpiechu. Z wyjątkiem otwierającego płytę funkowego The Rise & Dear Demise Of The Funky Nomadic Tribes, większość materiału zagrana była bez energii i rockowego nerwu. Co gorsza Irlandczycy chwilami pozwalali sobie nawet na wycieczki w kierunku pseudo-kabaretowego piosenkarstwa (I Don`t Want To Forget How To Jive). Presley`owa maniera wokalna Lynotta i archaiczne brzmienie instrumentów zupełnie nie pasowały do kreowanego wizerunku nowoczesnej rockowej orkiestry. Na szczęście wśród niefortunnych pomysłów znaleźć można było kilka wartościowych dźwięków, jak nietypowy rytmicznie Buffalo Gal czy melodyjny Brough Down. Szkoda, że tak wyraźnie wyczuwalny na pierwszej płycie duch Hendrixa ustąpił miejsca kombinacjom w stylu Franka Zappy.
W końcu do Thin Lizzy uśmiechnęło się szczęście. Managerowie zespołu - Ted Carrol i Chris Morrison - bardzo pomagali grupie w trudnych chwilach i wierzyli w nią. Wymyślali nowe strategie - uparli się na przykład, że trio powinno wydać przebojowy singiel. Lynott nie miał do tego pomysłu zbytniego przekonania. Czasy były dość specyficzne i singel uważany był powszechnie za rzecz niegodną rockowego artysty. Zespół wydający single narażał się na zarzut o brak talentu. W końcu jednak Lynott przełamał się - lansowany miał być utwór nagrany początkowo z myślą o stronie B singla, irlandzka piosenka ludowa Whiskey In The Jar. Kompozycja niespodziewanie odniosła ogromny międzynarodowy sukces. W lutym 1973 zawędrowała na szóste miejsce na brytyjskiej liście przebojów, pierwsze w Irlandii i siódme w Niemczech. Utwór oryginalnie pochodził z gór niedaleko Cork i opowiadał o mieszkańcu wyżyn zdradzanym przez swoją kobietę. Kilka zwrotek zaczerpnęła z popularnej XVII-wiecznej pieśni o egzekucji Patricka Flemmena. Początkowo ten hit nie znalazł się na [3], a przecież podniosły gitarowy wstęp, zachrypnięty śpiew Lynotta i ostra solówka Bella stały się już na zawsze najlepszą wizytówką Thin Lizzy. Whiskey In The Jar nie znalazł się na albumie i dopiero przeoczenie to naprawiła wersja CD. Ale w tamtym okresie muzycy nie mieli pełnych praw do piosenki i nie mogli umieścić jej na płycie. W każdym razie na [3] muzyka nabrała większej heavy-rockowej werwy i z przyjemnością słuchało się The Rocker, Gonna Creep Up On You czy Black Boys On The Corner. Kawałki był żywsze i więcej się w nich działo, włącznie z użyciem instrumentów smyczkowych, organów i harmonii wokalnych (choć nie dało się ukryć faktu, że Lynott wciąż był mocno zapatrzony w dokonania Hendrixa). W niektórych utworach (Vagabonds Of The Western World, Randolph`s Tango) dało się wyczuć coś z relaksującego latynoskiego klimatu. Mimo nowych smaczków każdy mógł znaleźć tutaj typowe dla Thin Lizzy wokalno-gitarowe unisona, przesterowane gitarowe brzmienie i typowa już prostota solówek. Krążek rozszedł się w ilości 25 000 egzemplarzy, co w porównaniu z dotychczasowymi "osiągnięciami" było znaczącym krokiem naprzód.
Wkrótce managerska spółka Carrol/Morrison zrealizowała swój kolejny plan. Wysłała zespół na trasę koncertową u boku Slade - wówczas wielkiej gwiazdy. Sukces szybko uderzył do głowy - Lynott i coraz sięgał po narkotyki, a Bell po alkohol. Punktem zwrotnym okazał się koncert sylwestrowy zamykający rok 1973. Od początku wszystko szło źle. Kompletnie pijany Bell miotał się po scenie rozbijając wzmacniacz i gitarę, a na koniec padł nieprzytomny na deski. Lynott i Downey zakończyli występ w duecie. Nowym gitarzystą został Gary Moore, który właśnie rozstał się ze Skid Row. Nie grał jednak w Thin Lizzy zbyt długo. Odszedł zaledwie po czterech miesiącach i oględnie tłumaczył swoją decyzję rozbieżnościami w rozumieniu muzyki. Tak naprawdę nie podobało mu się, że Lynott coraz bardziej pogrążał się w swym nałogu. W rewanżu Phil i Brian nazwali Gary`ego pijakiem i chuliganem niszczącym hotelowe pokoje. Wszystko zaczęło się walić. Zwątpili nawet niewzruszeni dotychczas menagerowie - Carrol wycofał się z całego interesu, a Morrison miał zawał serca. Na dodatek obaj zaangażowani na kolejną trasę koncertową gitarzyści - Andy Gee i John Cann - zupełnie się nie sprawdzili. Kiedy Morrison powrócił do zdrowia, zabrał się sklejanie tego bałaganu. Zespół wznowił działalność i w czerwcu 1974 miał już nowy skład, w którego skład wszedł gitarzysta Brian Robertson. Podpisano też nowy kontrakt płytowy z firmą Phonogram. Jak zwykle jednak [4] nie znalazł większego uznania wśród rockowych fanów. Przede wszystkim zaistniały trudności z określeniem istoty stylu Thin Lizzy. Na pozór wszystko brzmiało jak należy, jednak każdy utwór był z zupełnie innej beczki. Obok melodyjnych pop-rockowych piosenek w stylu She Knows, Frankie Caroll, Banshee lub Dear Heart z gitarą akustyczną bądź fortepianem, wrzucono ostre rockowe łojenie, jak to miało miejsce w przypadku It`s Only Money czy Sha-La-La. Nagrano również klasyczne bluesowe kompozycje, na czele z Still In Love With You, w której gościnnie wystąpili piosenkarz Frank Miller oraz Gary Moore (ten drugi specjalnie się nie popisał, wygrywając solowe "pseudo-Santanowe" koszmarki).
Przełom nastąpił w rok później. Na początek dwie znaczące trasy po Wielkiej Brytanii, występ na festiwalu w Cardiff Castle i w końcu wydanie [5] - pierwszego albumu Thin Lizzy, który odniósł pewien sukces rynkowy. Doszedł do 60 miejsca na brytyjskiej liście przebojów oraz na 49 szwedzkiej. Krytycy przyjęli wydawnictwo bardzo życzliwie. Podkreślano, że zespołowi udało się w końcu wypracować własne brzmienie. Chwalono udane kompozycje łączące zamiłowanie do melodii i chwytliwe refreny z mocnym rockowym graniem. Z wyjątkiem Spirit Slips Away, większość kompozycji oparto na zadziornych przesterowanych riffach. Nie był to oczywiście nawet w połowie ten ciężar gatunkowy co Black Sabbath czy Deep Purple, ale w porównaniu z poprzednimi albumami słychać było wyraźną różnicę (Suicide, Fighting My Way Back, Ballad Of A Hard Man). Autorem lub współautorem większości ostrych utworów był Scott Gorham i to dzięki niemu kwartet pożeglował w kierunku bardziej konkretnego brzmienia. Nadal jednak było przeciętnie i bez większych wzlotów.
Prawdziwy sukces nadszedł wkrótce wraz z wydaniem [6], który podbił listy przebojów na całym świecie, utrzymując się tam kilkadziesiąt tygodni. Osiągnął złoty status w Wielkiej Brytanii, USA i Kanadzie. Wytrwałość muzyków została wreszcie nagrodzona. Na albumie znalazły się przede wszystkim dwa kapitalne single - Jailbreak (31 miejsce w UK) oraz The Boys Are Back In Town (ósme miejsce w UK, dwunaste w USA, pierwsze w Irlandii, ósme w Kanadzie). Zwracała uwagę zmiana stylistyczna, gdyż muzycy oparli swój styl o tonację dur. Był to efekt zamierzony - teksty Lynotta traktowały przeważnie o banalnych sprawach i trudno było wyobrazić jako ich oprawę posępne molowe harmonie. Wyjątek stanowił refleksyjny Emerald opowiadający o lęku i niepewności, którego dramaturgię podkreśliły pełne ekspresji solowe popisy obu gitarzystów. Nie do końca poważny charakter płyty podkreślały upodobanie Lynotta do stosowania dodatków w rodzaju "oh,oh,oh" w Romeo And The Lonely Girl oraz "tra-la-la-la" Running Back. Thin Lizzy ruszyli w udaną trasę po Wielkiej Brytanii, a następnie rozpoczęli przygotowania do olbrzymiego tournee po USA. Niestety, w tym momencie dał o sobie znać nałóg Lynotta. Mniej więcej w połowie trasy muzyk zachorował na żółtaczkę, którą zaraził się używając brudnej igły. To niepowodzenie zespół powetował sobie wydaniem jeszcze w listopadzie 1976 [7], który sprzedawał się całkiem przyzwoicie, ale nie powtórzył sukcesu poprzednika. Najmocniejszą stroną albumu były partie gitar, melodyjne i zdyscyplinowane, oparte przede wszystkim na dwugłosowych unisonach. Gorham i Robertson dali się ponieść emocjom tylko w kilku solówkach, a do najciekawszych należały popisy w Johnny, Don`t Believe A Word oraz Fools Gold. Kontrapunktem dla warstwy instrumentalnej były lekko przesterowane partie wokalne. Lynott śpiewał z ogromnym wyczuciem i swobodą, a przy tym agresywniej niż kiedyś. W Johnny The Fox Meets Jimmy The Weed niemal idealnie naśladował manierę wokalną Hendrixa. Szkoda, że w tym czasie atmosfera w Thin Lizzy zaczęła się psuć. Tym razem doszło do tarć pomiędzy Lynottem i Robertsonem. Phil już od dawna miał dosyć Briana, faceta o podobno "wyjątkowo złym charakterze". Jednak kto wie czy znów nie bez znaczenia było tu zamiłowanie do narkotyków lub młody wiek gitarzysty. Obaj panowie coraz gorzej znosili swoje towarzystwo. W końcu nadarzyła się sposobność - za pretekst posłużyło zdarzenie w klubie "Speakeasy" w styczniu 1977. Robertson zranił rękę w bójce i przez jakiś czas nie mógł grać na gitarze. Lynott tylko czekał na taką okazję i usunął go z zespołu.
Od lewej: Brian Robertson, Scott Gorham, Brian Downey, Phil Lynott
Niesnaski w grupie chwilowo ustały, ale za to brakowało drugiego gitarzysty. Jako, że zbliżała się kolejna wielka trasa po USA, Lynott przypomniał sobie o starym znajomym. Gary Moore najwyraźniej zdążył już zapomnieć jakimi epitetami na odchodne obdarzyli go kiedyś przyjaciele i przyjął ofertę bez wahania. Było to dobre posunięcie, ponieważ gra Moore`a dodała ognia 10-tygodniowej amerykańskiej trasie, w czasie której Thin Lizzy poprzedzało koncerty Queen. Gary nie został jednak stałym członkiem zespołu, występował bowiem w jazz-rockowym Colosseum, którego managerowie nie życzyli sobie, aby na stałe grał w dwóch kapelach. Dlatego też na [8] wszystkie partie gitarowe nagrał Gorham. Nagrany w Toronto album stanowił kontynuację kierunku obranego przez Thin Lizzy na poprzedniej płycie. Zmieniła się jedynie studyjna jakość dźwięku (realizator nagrań wysunął na czoło bas i perkusję). Muzycy sporo uwagi poświęcili dopracowaniu aranżacyjnych szczegółów, wzbogacając warstwę instrumentalną o nowe elementy. W Dancing In The Moonlight wiodącą partię zagrał saksofon tenorowy, ciekawie wypadła również nisko nastrojowa 12-strunowa gitara w Killer Without Cause. Ten drugi był jednym z dwóch kawałków nagranych jeszcze z Robertsonem (obok Opium Trail). Wydawnictwo zostało złotą płytą w Wielkiej Brytanii, gdzie doszło do czwartej pozycji na listach bestsellerów.
Do grania koncertów potrzebny był jednak drugi gitarzysta. Okazał się nim ponownie Brian Robertson. Jego powrót obudził dawne demony, ale na szczęście nie odbiło się to na jakości koncertowego [9], uważanego przez wielu za arcydzieło Thin Lizzy. Krążek przez 62 tygodnie utrzymywał się na brytyjskiej liście przebojów, na której osiągnął tam drugie miejsce (najwyższe w karierze) wśród najlepiej sprzedających się longplayów. Było to koncert naprawdę nieprzeciętny. Nieznaczne przearanżowano niektóre partie instrumentalnych, dzięki czemu emanowały one niespotykaną dawką energii. Na wielkie uznanie zasługiwał Brian Downey, który dotąd nie miał specjalnie sposobności zaprezentowania pełni swych możliwości - tutaj dał upust tłumionym namiętnościom. Dzięki niemu nawet przeciętne w wersji studyjnej utwory brzmiały porywająco. W Cowboy Song bębniarz z niebywałą łatwością przechodził z gry na talerzach w uderzenia w obręcz werbla. Do rytmu perkusji zwykle klaskała publiczność, co jeszcze bardziej podkreślało dynamiczne amplitudy perkusyjnych partii. Ostatni akord był jednocześnie pierwszym riffem The Boys Are Back In Town, któremu towarzyszyła niemal histeryczna reakcja zgromadzonych wielbicieli. Mało kto przypuszczał, by "grzeczny i opanowany" na płytach studyjnych Thin Lizzy, mógł na żywo wykrzesać ze swojej muzyki tyle czadu.
Po drugim i ostatecznym odejściu Robertsona (w przyszłości gitarzysta miał dołączyć do Wild Horses i Motörhead), po raz kolejny z pomocą pospieszył Gary Moore. Z nim w składzie ekipa przygotowała [10]. Dotychczas uskuteczniana formuła hard rockowej piosenki przestała zaspokajać artystyczne apetyty muzyków. Na krążku podjęto próbę połączenia ambitniejszych koncepcji z charakterystycznym brzmieniem grupy. W miejsce stosunkowo prostych następstw harmonicznych pojawiły się bardziej skomplikowane rozwiązania, nie zawsze fortunne - akordy w Do Anything You Want To i Toughest Street In Town sprawiały wrażenie skleconych przypadkowo. Ale nie zabrakło interesujących pomysłów jak nawiązujący do irlandzkiego folkloru czteroczęściowy Róisín Dubh (Black Rose): A Rock Legend. Udanie wypadł też With Love z gościnnym udziałem basisty Jimmy`ego Baina (znanego z Rainbow). Mimo wszystko po porywającej koncertówce, krążek pozostawiał pewien niedosyt. Na promującej wydawnictwo trasie koncertowej po USA, Gary Moore zrezygnował z grania w zespole, ulatniając się bez pożegnania (zastąpił go chwilowo Midge Ure, późniejszy założyciel Ultravox). Etatowym wioślarzem został Snowy White (właśc. Terence Charles White, ur. 3 marca 1948), znany z koncertowego składu Pink Floyd. Kiedy w formacji mimo to narastał kryzys, lata 80-te Lynott rozpoczął od wydania solowego albumu Solo In Soho, z udziałem m.in. Donwey`a, White`a, Baina, Moore`a i Marka Knopflera z Dire Straits. Fani jednak przyjęli tą mieszankę hard rocka, pop i funku dość chłodno, dając jasno do zrozumienia, że oczekują na rynku nowego albumu Thin Lizzy.
Gary Moore i Phil Lynott
To co nie do końca wyszło na [10], udało się na [11]. Nowy materiał był obfitą porcją niezwykle czadowej i ambitnej muzyki. Co prawda Thin Lizzy nie zrezygnowali całkowicie z melodyjnych wtrętów (We Will Be Strong, Having A Good Time), ale ogólnie biorąc utwory oparto na rockowo brzmiących skalach. W swojej dotychczasowej karierze Irlandczycy nigdy dotąd nie zagrali tak dynamicznie. Obok tradycyjnie już obecnych dwugłosowych pochodów gitarowych znalazło się miejsce na jazgotliwe agresywne solówki (Chinatown, Sugar Blues) i na powalające riffy (Hey You). Sekcja rytmiczna wyraźnie skłaniała się ku nieskomplikowanej siłowej technice, ale dzięki tym surowym motorycznym partiom niektóre kawałki zyskały niemal transowy charakter (Killer On The Loose). Z kolei [12] sprzedawał się słabo - w Wielkiej Brytanii osiągnął zaledwie 38 pozycję na liście przebojów. Zainteresowanie zespołem zdawało się maleć. Faktycznie, wydawało się, iż potencjał twórczy grupy wyczerpał się, dodatkowo po raz pierwszy w karierze zastosowano klawisze. Utwory nie był już tak świeże i bezpretensjonalne jak dawniej. Nie był złe, ale sprawiały wrażenie skomponowanych na siłę. Thin Lizzy powieliło własne muzyczne i tekstowe sprawdzone patenty. Zabrakło czytelnej koncepcji albumu - obok rasowych Angel Of Death i The Pressure Will Blow nagrano bluesowy Leave This Town, swingowy Fats oraz rozpoczynający się pseudohiszpańskim wstępem Mexican Blood. Akurat takie zestawienie nie było zbyt szczęśliwe.
Niewypałem okazał się drugi solowy album Lynotta The Philip Lynott Album w 1982. Ostatnim studyjnym dokonaniem Thin Lizzy okazał się [13], nagrany z Johnem Sykesem. Z perspektywy czasu płyta wydaje się wspaniałym zwieńczeniem kariery zespołu. Na krążku można wyczuć rutynę starych wyjadaczy, słychać też zwiastuny nowych czasów. Spójny stylistycznie repertuar, perfekcja instrumentalistów, doskonała realizacja i znakomite brzmienie cechowały ten krążek. Utwory nie były już tak beztrosko radosne jak niegdyś - riffy i solówki tworzyły raczej niepokojący posępny klimat o wręcz heavymetalowej estetyce. Dla podkreślenia klimatu, Lynott używał chwilami wokalnego harmonizera, dającego efekt "diabelskiego" głosu (The Holy War). Pojawiały się też kosmiczne syntezatorowe smaczki (Thunder And Lightning, The Sun Goes Down, Someday She Is Going To Hit Back). [13] osiągnął czwarte miejsce w UK (srebrny status), dziesiąte w Norwegii, dwunaste w Szwecji, ale zaledwie 159 w USA. Tymczasem koncerty grupy były nadal wyprzedawane do ostatniego miejsca. Niespodziewanie, w sierpniu 1983 Lynott rozwiązał zespół. Być może lider świadomie usunął się z rockowego panteonu w okresie popularności - co byłoby ładnym, choć teatralnym gestem. Oficjalnie motywował swoje postanowienie stagnacją artystyczną i brakiem perspektyw. We wrześniu skorzystał z zaproszenia szwedzkiego Heavy Load i zagrał gościnnie na basie w utworach Stronger Than Evil i Free. Wydany w listopadzie 1983 [14] był prawdziwym pożegnaniem. W koncercie wzięli udział wszyscy muzycy, którzy kiedykolwiek grali w Thin Lizzy. Ważne było, że spotkali się na jednej scenie i dali wspaniały show. Na występ złożyła się prawdziwa muzyczna mozaika muzyczna, repertuar z całego dorobku Irlandczyków. Najbardziej podobały się wersje utworów z [11] i [13]. Sam Lynott nie zaprzestał grania i wraz z Downey`em próbował swych sił z nową formacją Grand Slam. Do projektu dołączyli gitarzyści John Sykes (m.in. ex-Tygers Of Pan Tang), Doish Nagle (ex-The Bogey Boys) i klawiszowiec Mark Stanway z Magnum. Kiedy Sykes otrzymał propozycję z Whitesnake i odszedł, zastapił go Laurence Archer (ex-Stampede). Grand Slam nie udało się zdobyć kontraktu płytowego i ekipę rozwiązano w 1985. Powstało kilkanaście nagrań w rodzaju Nineteen, Crime Rate, Sisters Of Mercy czy przeróbka A Whiter Shade Of Play Procol Harum. Sukcesem okazało się za to nagranie w maju 1985 utworu Out In The Fields z Gary`m Moore`m (popartym videoklipem), który to kawałek doszedł do trzeciego miejsca w Irlandii i piątego na Wyspach. Wówczas Lynottem owładnęła obsesja wielkiego powrotu Thin Lizzy, nie zdążył jednak urzeczywistnić swoich marzeń. Finalnym wydawnictwem Lynotta był solowy singiel Nineteen (w A Night In The Life Of A Blues Singer zagrał Gary Moore). W końcu wieloletni nałóg w końcu odbił się na jego zdrowiu - pod koniec 1985 po przedawkowaniu narkotyków zapadł w śpiączkę. Wywiązało się zapalenie płuc, u muzyka wykryto także niewydolność serca. Phil Lynott zmarł 4 stycznia 1986 w szpitalu w Salisbury w wieku zaledwie 36 lat. Jego grób znajduje się na cmentarzu St.Fintan`s w Sutton na przedmieściach Dublina. W 2005 na Harry Street w stolicy Irlandii ustawiono przedstawiający Lynotta pomnik z brązu. W uroczystościach uczestniczyli Eric Bell, Gary Moore, Brian Robertson, Brian Downey i Scott Gorham, jak również matka muzyka.
17 maja 1986 Thin Lizzy w składzie: Moore-Downey-Gorham-Wharton, Bob Geldof za mikrofonem i Bob Daisley na basie zagrało w Dublinie koncert "Self Aid" - specjalnej imprezie poświęconej pamięci Phila. W pamięci fanów pozostał Lynott jako nieskrępowany muzyczny buntownik - latynoski elegant z wąsikiem, w czarnej skórzanej kurtce, kolczykiem w uchu i w okularach przeciwsłonecznych. Muzycy podejmowali kilka prób reaktywacji zespołu (John Sykes w 1996), jednak nie należało tego traktować jako kontynuacji legendy. 19 sierpnia Gary Moore zagrał koncert pod nazwą "The Boy Is Back In Town", a na scenie towarzyszyli mu Bell, Robertson i Gorham. Z tego przesięwzięcia nagrano DVD "One Night In Dublin: A Tribute To Phil Lynott". Gary Moore podjął karierę solową, wydając ponad 20 albumów studyjnych i koncertowych. Zmarł nagle 6 lutego 2011 w wieku 58 lat w pokoju hotelowym w hiszpańskiej Esteponie (Costa del Sol), dokąd udał się na zaplanowane sześciodniowe wakacje.
Dyskografię uzupełniają koncertówki: BBC Radio 1 Live In Concert 1983 z 1992, One Night Only z 2000, Extended Versions z 2001, UK Tour`75 z 2008 oraz Still Dangerous - Live At The Tower Theatre Philadelphia 1977 z 2009. Ukazało się także mnóstwo składanek Thin Lizzy, a najważniejsze to: Whiskey In The Jar w 1984, The Collection w 1985, Soldier Of Fortune w 1987, Lizzy Lives! (1976-1984) w 1989, The Very Best Of Thin Lizzy - Dedication w 1991, Peel Sessions w 1994, Wild One w 1996, Classic Thin Lizzy: The Universal Master Collection w 1999, Boys Are Back in Town w 2000, Hero & The Madman w 2003, Greatest Hits w 2004, The Definitive Collection w 2006, The Rocker w 2007 i The Silver Collection w 2007. Ukazał się także czteropłytowy box w 2001 Vagabonds, Kings, Warriors, Angels, zawierający oprócz znanych przebojów utwory z szuflady, jak pierwszy singiel The Farmer oraz strony B singli.
Późniejsze losy członków zespołu:
ALBUM | ŚPIEW, BAS | GITARA | GITARA | PERKUSJA | KLAWISZE |
[1-3] | Phil Lynott | Eric Bell | Brian Downey | - | |
[4-9] | Phil Lynott | Scott Gorham | Brian Robertson | Brian Downey | - |
[10] | Phil Lynott | Scott Gorham | Gary Moore | Brian Downey | - |
[11] | Phil Lynott | Scott Gorham | Terence `Snowy` White | Brian Downey | - |
[12] | Phil Lynott | Scott Gorham | Terence `Snowy` White | Brian Downey | Darren Wharton |
[13] | Phil Lynott | Scott Gorham | John Sykes | Brian Downey | Darren Wharton |
[14] | Phil Lynott | różni | Brian Downey | Darren Wharton |
Gary Moore (ex-Granny`s Intentions, ex-Skid Row), John Sykes (ex-Streetfighter, ex-Tygers Of Pan Tang)
Rok wydania | Tytuł | TOP |
1971 | [1] Thin Lizzy | |
1972 | [2] Shades Of A Blue Orphanage | |
1973 | [3] Vagabonds Of The Western World | #28 |
1974 | [4] Nightlife | #24 |
1975 | [5] Fighting | #17 |
1976 | [6] Jailbreak | #3 |
1976 | [7] Johnny The Fox | #7 |
1977 | [8] Bad Reputation | #6 |
1978 | [9] Live And Dangerous (live) | |
1979 | [10] Black Rose | #4 |
1980 | [11] Chinatown | #26 |
1981 | [12] Renegade | #30 |
1983 | [13] Thunder And Lightning | #24 |
1983 | [14] Live Life (live / 2 CD) |