POCZĄTKI

Angielski zespół założony w 1975 w Londynie przez Iana Frasera Kilmistera. Muzyk urodził się w Wigilię, 24 grudnia 1945 w Stoke-on-Trent w angielskim Stafford. Muzyczne zainteresowania rozbudziły w nim nagrania Little Richarda i Buddy`ego Holly`ego, na które ojciec (pastor) patrzył niezbyt przychylnym okiem. Młody Ian w wieku 16 lat pracował w fabryce pralek i przez 10 godzin dziennie wykonywał bezmyślne ruchy niczym robot. Stwierdził, że to zabija mózg i wybrał drogę rock`n`rollowca. W 1962 Kilmister przeniósł się do Manchesteru, gdzie rozpoczął muzyczną karierę: wpierw grał na gitarze w The Rainmakers i Motown Sect, a swych pierwszych nagrań dokonał z grupą The Rockin` Vickers. Po przenosinach do Londynu, Lemmy`ego - bo taką przybrał ksywkę wśród przyjaciół - najbardziej fascynowali The Beatles. Niebawem został technicznym samego Jimi Hendrixa, przez co mógł z bliska przyglądać się poczynaniom rockowej czołówki, jak i doświadczyć uroków życia na trasach koncertowych. W 1968 Lemmy nagrał płytę Escalator z formacją Sam Gopal`s Dream, w której grał na gitarze i śpiewał. Potem był epizod w Opal Butterfly, zaś w sierpniu 1971 Kilmister dołączył do grającego psychodeliczno-kosmiczny rock Hawkwind, w którym został basistą. Dziś wspomina: "Wcześniej grałem na gitarze, a o basie nie miałem pojęcia. Kazali mi więc porobić trochę hałasu w tonacji E i właśnie to robiłem w Hawkwind przez następne lata". Z tą kapelą Lemmy nagrał kilka krążków, grał na basie, ale i zaśpiewał w ich największym przeboju Silver Machine. W maju 1975 został zwolniony z Hawkwind po tym, jak spędził pięć dni w kanadyjskim areszcie za posiadanie narkotyków. Z muzykami Hawkwind Lemmy przyjaźnił się jednak dalej i wiele razy gościnnie wystąpił na ich koncertach. Wkurzony na cały świat, postanowił utworzyć własną formację, w której dałby upust swojej złości. Wraz ze śpiewającym gitarzystą Larry`m Wallisem i perkusistą Lucasem Foxem stworzyli kapelę, której pierwotna nazwa brzmiała Bastard, w końcu jednak stanęło na Motörhead - taki tytuł nosiła ostatnia piosenka jaką Lemmy skomponował dla Hawkwind, a zarazem slangowy zwrot oznaczający "speed freak".
Trio zadebiutowało na scenie w lipcu 1975 w londyńskim klubie "Roundhouse". Niedługo potem w tym samym mieście muzycy zagrali w prestiżowej sali "Hammersmith Odeon" jako support Blue Öyster Cult. Nowym perkusistą formacji został Philip `Philty Animal` Taylor (ur. 21 września 1954), dla którego Motörhead był pierwszym profesjonalnym zespołem. Wcześniej był chuligańskim pseudokibicem Leeds United, któremu ojciec kupił zestaw perkusyjny z sugestią, by wyżywał się na bębnach, a nie podczas ulicznych bójek. Kapela wciąż borykała się jednak z różnymi problemami. Pierwsze numery nagrano we wrześniu 1975, jednak wytwórnia United Artists, która początkowo wyrażała zainteresowanie zespołem, uznała muzykę Motörhead za zbyt prostacką, wulgarną i nie nadającą się do publikacji. Materiał odłożono do szuflady, a po latach wydano jako [4] (w coverze Hawkwind Lost Johnny bębnił Lucas). W listopadzie do zespołu dołączył Edward Clarke (ur. 5 października 1950), znany z Blue Goose i mający początkowo być w grupie drugim gitarzystą. Kiedy przyszedł na pierwszą próbę, Wallis niezbyt ucieszył się na jego widok. Potem okazało się, że Lemmy postanowił zaangażować Clarke`a, a Wallisowi podziękować za współpracę. Muzycy zauważyli, iż podczas jammowania w ich graniu było coś szczególnego, że nie "brzmieli w normalny sposób" i to zachęciło ich do kontynuacji kariery. Sam Lemmy postanowił także śpiewać i w tym właśnie czasie upodobał sobie gitary basowe firmy Rickenbacker. Twierdził, że kształt instrumentu przypominał mu meble w stylu art-deco i że wygodnie mu się grało na cienkim gryfie Rickenbackera, który przypominał ten od zwykłej gitary.
W 1977 zarejestrowany dla Stiff Records utwór White Line Fever również nie mógł od razu ujrzeć światła dziennego, ponieważ zespół związany był umową z United Artists. Wreszcie wiosną 1977 zainteresowała się nimi wytwórnia Chiswick, proponując nagranie jednej płyty. W tym celu muzycy zarejestrowali w studiu w Kent kilkanaście utworów, a latem udali się na tournee po Wielkiej Brytanii jako support Hawkwind. W sierpniu zagrali już kilka koncertów w roli gwiazdy wieczoru. Niestety w hotelu w Plymouth Taylor złamał sobie rękę podczas bójki z tour-managerem, wskutek czego dalsze występy w ramach tej trasy zostały odwołane. Pocieszenie stanowił fakt, że we wrześniu 1977 ukazał się debiutancki longplay formacji. Płyta dotarła do 43 pozycji brytyjskich zestawień i była dawką ostrego bezkompromisowego metalu z charakterystycznym, gardłowym śpiewem Lemmy`ego. Utwór Motörhead dał kapeli nie tylko nazwę, ale zdefiniował jej męski styl i grane z premedytacją garażowe brzmienie. Motörhead spokojnie można nazwać prekursorami nagromadzenia gitarowego brudu, a motoryczną siłą od początku był szorstki puls basu i energetyczna perkusja. Jednak na pierwszy plan wysuwał się chrapliwy głos lidera, opowiadający głównie o rozpustnym życiu i doskonale wpasowujący się w konwencję. Punkowa energia pojawiła się tu zanim punk zagościł na dobre w Anglii. Z czasem okazało się, że to właśnie ten brak pokory i niespotykana dawka brutalności w muzyce zespołu świadczyły o jego oryginalności. Bo tak naprawdę Lemmy-kompozytor często bazował na istniejących już patentach - On Parole czy Beer Drinkers And Hell Raisers to rock`n`rollowy schemat, a przy tym motörheadowy ciężar i dźwiękowy brud. Z debiutu wyróżniały się też toporny blues Iron Horse, skomponowany przez Larry`ego Wallisa City Kids przypominający legendarny Born To Be Wild Steppenwolf oraz przeróbka The Yardbirds The Train Kept-A-Rollin`. Tą właśnie płytą muzycy stworzyli podwaliny stylu, z którego w przyszłości garściami czerpać miał metal. Bez Motörhead przecież nie byłoby ani Venom ani Metalliki.

OVERKILL (1978-1979)

Odtąd sprawy zaczęły toczyć się szybko. Gerry Bron z firmy Bronze Records zdecydował się wydać singel z przeróbką standardu Louie Louie, do którego sam nie był zbytnio przekonany. Ku jego zdziwieniu płytka z miejsca dostała się do zestawienia "Top 75". Bron wybrał się więc na koncert Motörhead i zobaczył, że ludzie dosłownie wariują na punkcie muzyki zespołu. Postanowił zatem podpisać kontrakt i zarezerwować dla nich miejsce w programie "Top Of The Pops". W rezultacie w 1979 ukazały się aż trzy płyty Motörhead. Traktowany jako właściwy premierowy album [2] ukazał się 24 marca i był mocnym uderzeniem w purytańskie społeczeństwo. Ten krążek to po prostu potęga, a o klasie tej płyty świadczył fakt, że w przyszłości dwa spośród czterech przerobionych przez Metallikę numerów Motörhead pochodziły właśnie z niej. Już pierwsze dźwięki tytułowego Overkill oznajmiały, że o żadnej litości mowy nie będzie. Perkusyjny łomot, szaleńczy bas i przesterowana do granic gitara miały być od tej pory koszmarem konserwatywnych rodziców. Zastosowano tutaj ciekawy zabieg, grając numer jakby dwa razy pod rząd, przez co był najdłuższy na krążku. Słychać było, że formacja wyraźnie podkręciła tempo i w tym kierunku podążał kapitalny Stay Clean ze świetną solówką na basie. Wbijały w glebę również groove`owy No Class (początkowy riff mocno przypominał Tush ZZ Top), rozpędzony Tear Ya Down i wybuchający w połowie Limb For Limb, w którym drugie solo zagrał tu dostojnie sam Lemmy. Dobrze prezentowała się piskliwa gitara Clarke`a, a w garach Taylora gotowało się aż buchała para. Zespół z łatwością pokonał ograniczenia wynikające z braku drugiej gitary, głównie dzięki aktywnemu wykorzystaniu basu oraz niby prostej, ale jednak pełnej finezji gry Clarke`a, ujawniającej się w pełnej krasie w agresywnych, melodyjnych i czytelnych solówkach. Na albumie znalazło się też kilka numerów o nieco mrocznym klimacie jak Capricorn czy fantastycznie zagrany Metropolis, zaś Damage Case brzmiał jak profanacja patentów boogie, ale w dobrym guście - ociekającym gęstym rozżarzonym metalem. Nawet wśród konkurencji Motörhead wyróżniali się łomotliwym chuligańskim brzmieniem, "prostactwem kompozycji, prymitywnymi tekstami oraz brakiem umiejętności wokalisty", jak stwierdził pewien zjadliwy krytyk. Brytyjscy fani okazali się jednak przekorni i ten zwulgaryzowany rock`n`roll sprzedawał się zupełnie nieźle. Spodobało się szybkie granie oparte na punkowym fundamencie, pozornie pełne nieczystych zagrań, dysonansów i minimalizmu - zarazem jednak trio podbiło rynek utworami na tamten czas brutalnymi, lecz pełnymi wdzięku zadymionego baru i ulicznej bójki. Powstała z pewnością najbardziej wpływowa płyta Motörhead, która wytyczyła nie tylko dalszą muzyczną drogę zespołowi, ale stała się wzorem pewnego podgatunku metalowego grania i położyła podwaliny pod wielu epigonów, którzy z lepszym lub gorszym skutkiem podążali ścieżkami motocyklowego rock`n`rolla.
Wysoki poziom utrzymywał też wydany 27 października 1979 [3], którego tytuł zaczerpnięto od noweli Lena Deightona. Album cechował ten sam dźwiękowy brud i to samo nieociosane brzmienie nie do podrobienia dla innych. Gęsta masa dźwiękowa plus gardło lidera wyrzucające słowa z niezmienną i charakterystyczną chropowatością tylko wzmocniły rosnący w siłę kult Motörhead. Rozpoczynał wszystko dobry Dead Man Tell No Tales zagrany w szybkim tempie z wszelkimi elementami charakterystycznymi już dla stylu kapeli, ale bez spodziewanego dynamitu. Rewelacyjny killer Stone Dead Forever Clarke ozdobił nadzwyczaj ciekawymi zagrywkami, zwracały uwagę motoryczne Sharpshooter oraz All The Aces, w którego refrenie wyraźnie dawały o sobie znać szablony rock`n`rollowe. Na krążek trafiły też wolniejsze kawałki w stylu surowego Lawman oraz lekko mulącego Sweet Revenge. Wszystko kończył z siłą spadającego wodospadu tytułowy Bomber. Właściwie nic się nie zmieniło - cel wskazany został już kilka lat wcześniej. Grupa odnalazła własną ścieżkę, choć duża część materiału nie dorównywała poprzednikowi. Ten album sprawiał wrażenie bardziej ułożonego, może nawet nieco schematycznego i asekuranckiego. Utwory oparto o podobne schematy, zmiany tempa stosowano wyłącznie w stopniu ograniczonym, a niektóre melodie pretendowały wręcz do radiowych. Oczywiście Motörhead nie przeistoczył się w zespół grający na sobotnich potańcówkach dla grzecznej brytyjskiej młodzieży klasy średniej. Muzykę nadal przesiąkało piwo i spaliny heavy metalu, ale słychać większą dbałość o szczegóły i mniej garażowe brzmienie. Trio wypadło jak kapela zgrana i dojrzała, ale nie do końca szczera, prezentując granie wyrachowane i obliczone w sumie na zmultiplikowanie sławy, niż na impertynencki luz [2].
Oba krążki sprzedawały się bardzo dobrze, docierając odpowiednio do 24 i 12 pozycji na brytyjskich listach bestsellerów. Podczas udanego tournee nad zespołem na scenie zawieszano ogromny półtonowy model bombowca Heinkel 111 (został on potem skradziony podczas trasy "Iron Fist"). 8 grudnia 1979 wydano [4], zawierający odrzucone niegdyś kawałki z września 1975, kiedy w składzie nie było jeszcze Clarke`a. Płytę wydano tylko przez wzgląd na płynące z tego korzyści majątkowe. Muzycy zawsze jednak zaprzeczali, że te utwory należałoby zaliczyć w poczet pierwszej płyty i że to album z 1977 był ich właściwym debiutem. Niemal wszystkie kawałki (poza Fools i Leaving Here) nagrano ponownie. Muzyka Motörhead przez wzgląd na zabójcze tempa i agresję szybko zainspirowała konkurencyjne zespoły z nurtu NWOBHM. Londyński "Daily Mirror" donosił, że "na ich koncertach jest tak głośno, że mózg wypływa nosem." Muzycy traktowali koncertowanie jak drugie życie i w tym okresie wystąpili w Skandynawii, Niemczech i Holandii. Same występy na żywo przekonywały, że zespół nie zamierzał dorobić się jakiegoś wydumanego image, a trio ubierało się w znoszone skórzane kurtki, co było czytelnym świadectwem twardego stąpania po ziemi. Od tamtego czasu datowała się słabość Lemmy`ego do kolekcjonowania gadżetów Trzeciej Rzeszy. Po latach Kilmister ciekawie wytłumaczył swoje kontrowersyjne zainteresowania: "Czasami mam dziwne uczucie, że już kiedyś żyłem jako Niemiec w erze Hitlera. Gdy pierwszy raz w życiu zobaczyłem symbol SS, rozpoznałem go. Wtedy zacząłem wierzyć w reinkarnację. Oczywiście, nie zgadzam się z niczym co robili naziści. Nie rozumiem ani nie czuję współczucia dla rasistów i faszystów". Lemmy miał w swoich zbiorach również autograf samego Adolfa, którego nazywał "kłamliwym i tchórzliwym łajdakiem".


Od lewej: Phil Taylor, Lemmy Kilmister, Eddie Clarke

AS PIKOWY (1980)

Na początku 1980 w szeregach tria zapadła decyzja, by zarobki rozdzielać równomiernie pomiędzy wszystkich członków zespołu, chociaż to Lemmy pisał teksty, a Clarke - większość muzyki. Gitarzysta żartował: "Nie chcieliśmy, by doszło do sytuacji, że Lemmy i ja jeździmy Rolls Royce`ami, a Phil hulajnogą". W lipcu tego samego roku Motörhead był główną atrakcją festiwalu "The Heavy Metal Barndance" w Stafford, gdzie poprzedziły ich Saxon, Girlschool, Angel Witch i Mythra. Występ uznano za sukces, ale Clarke miał na ten temat inne zdanie: "Lemmy przez trzy dni ostro popijał i rwał panienki. 12 000 ludzi czekało na nas, więc chciałem się do tego koncertu szczególnie przyłożyć. Przez cały dzień ludzie proponowali mi kokainę i inne dragi, a ja wypiłem sobie tylko jednego Heinekena. Po 55 minutach koncertu Lemmy zniknął za kulisami i zasłabł. Mówił potem, że to nie miało nic wspólnego ze sposobem, w jaki spędził ostatnie dni, ale nie wierzyłem mu". Zasiano ziarno konfliktu, jakie doprowadziło potem do odejścia Clarke'a. Na razie jednak grupa mogła święcić sukces wydanego 8 listopada 1980 znakomitego [5], który doszedł do czwartej pozycji brytyjskich zestawień. Kiedy wydawało się, że po [2] mocniej przywalić się nie dało, grupa zaskoczyła tym krążkiem po raz kolejny. Otwierający Ace Of Spades (snujący rady jak mieć dobre i szybkie życie) stanowił doskonałą wizytówkę zespołu, a kawałek wszedł na stałe do kanonu nie tylko heavy metalu, ale i ogólnie pojętego rocka. Tłukąca perkusja, zgiełkliwe slidowe zagrywki gitary, wyrazisty bas i pijacki głos lidera stanowiły o sile tego kawałka i reszcie mu towarzyszących. Za wyjątkiem zwalistego refrenu w (We Are) The Road Crew oraz pulsującego The Chase Is Better Than The Catch zamieszczono tu utwory o ekstremalnych jak na tamte czasy prędkościach w stylu Fire Fire lub Jailbait. Warto wspomnieć również Live To Win z ciekawym wykonaniem wokalnym czy Dance - agresywne wyładowanie melodii. Niepotrzebne wyhamowanie następowało tylko w Love Me Like A Reptile, któremu nadano zbyt łagodny refren. Ekipa powróciła do koncepcji krótkich i dynamicznych numerów wyładowanych melodyjną agresją, brudem dźwiękowym, pozornym nieporządkiem i swobodą pędzącego motocyklisty. Album brzmiał w pełni zawodowo, a jednocześnie nie stracił nic z typowej dla formacji zadziorności. Wybornie wypadały partie Clarke`a, zwłaszcza solówki. Teksty stanowiły dowcipny komentarz na temat pozytywnych bohaterów westernów (Shoot You In The Back), ale i hedonistyczną opowieść o technicznych na trasie, będące reminiscencją czasów, kiedy Kilmister pracował u Hendrixa. Płyta idealnie oddawała fenomen Motörhead, a ekipa Lemmy`ego tą prostą formułę rockowego łojenia eksploatować będzie jeszcze przez lata, nieznacznie zmieniając tylko styl zadawania ciosów. Sam Kilmister mówił potem w wywiadach: "To ludzie wynieśli ten album na ołtarz i okrzyknęli czymś niezwykłym. Ja nie dostrzegam w nim nic wyjątkowego, ale pamiętam pewien incydent, który sprawił, że Ace Of Spades i dla nas stał się czymś szczególnym. Eddie miał zagrać solówkę i tak wywijał, że w pewnej chwili wyłożył się jak długi. Jego gitara zaczęła wyć przeraźliwie i jeśli puścisz sobie ten kawałek, to usłyszysz to sprzężenie. To właśnie Eddie leży na plecach i zamiast grać, ryczy ze śmiechu, a jego gitara wydaje jakieś niekontrolowane dźwięki".
W lutym 1981 płytowej pamiątki doczekała się współpraca Motörhead z żeńską formacją Girlschool, która również podpisała kontrakt z wytwórnią Bronze i regularnie poprzedzała występy Lemmy`ego i spółki. Obie grupy połączyły swe siły na przebojowej EP-ce St. Valentine's Day Massacre, firmowanej szyldem Headgirl. Zawierała ona cover Please Don't Touch grupy Johnny Kidd And The Pirates, cover Emergency Girlschool oraz cover Bomber Motörhead, wszystkie wykonane wspólnie przez obie kapele. Trzeba w tym miejscu zaznaczyć, że Lemmy wyjątkowo chętnie współpracował z innymi muzykami i na przestrzeni lat nagrał mnóstwo duetów, szczególnie z kobietami. Tłumaczył: "Uwielbiam kobiety na scenie. Lubię się na nie gapić. Niestety ich kariery są zazwyczaj krótkie. Wychodzą za mąż, zachodzą w ciążę i kończą z graniem". Basista miał w tej kwestii własne bolesne doświadczenia - na początku lat 80-tych mieszkał z Gil Weston, której pomógł otrzymać posadę basistki w Girlschool. Pół roku później poślubiła ona własnego tour-menagera. W kwietniu 1981 Motörhead odbył pierwsze amerykańskie tournee, na którym wystąpił u boku Ozzy`ego Osbourne`a. Debiut nastąpił w "Orange Bowl" w Miami. Clarke wspominał ten moment: "Jankesi byli zszokowani. Gdy skończyliśmy grać, nadal stali w osłupieniu, patrząc jeden na drugiego. Pierwszego bisu doczekaliśmy się dopiero w Chicago po kilku koncertach". 1 czerwca 1981 ukazał się koncertowy [6], zawierający 11 żywiołowo wykonanych kawałków. Już po tygodniu album stał się numerem jeden brytyjskiej listy bestsellerów. Zawarte na nim nagrania pochodziły z koncertów w Leeds i Newcastle z poprzedniego roku. Pismo "Melody Maker", które niegdyś obwołało Motörhead najgorszym zespołem świata, przyznało albumowi pięć gwiazdek na pięć możliwych. Można było też trafić na opinię, że przy muzyce tria propozycje innych heavymetalowych zespołów wydawały się tylko udawaniem. Najciekawszym był jednak fakt, że zespół wcale nie był zainteresowany publikacją koncertówki. Gerry Bron wydał więc ten krążek, kiedy grupa ruszyła w tournee na innym kontynencie. Kilmister: "Ludzie czekali na nasz album na żywo, ale nigdy nie przypuszczałem, że odniesie on taki sukces. Gdy do pierwszego miejsca dochodzi właśnie koncertówka, trudno jest zespołowi poczynić następny krok i rozwinąć się. Myślisz wtedy o tym, kiedy wydać następną płytę live". Jednak niewątpliwie na [6] muzyka Motörhead z domieszką koncertowej duchoty wypadła jeszcze pyszniej. Zespół uderzał od początku mocno i bez ostrzeżenia. Za otwarcie posłużył Ace Of Spades. Dalszy zestaw prezentował się równie wspaniale - imponowało solo w Stay Clean, powala furia No Class, znacznie lepiej wypadł w wersji koncertowej Iron Horse i nawet Bomber zyskał tu dodatkowe dopalacze w postaci szaleńczej gry podwójnej stopy perkusyjnej. Wydana w 2001 dwupłytowa wersja kompaktowa zawierała dodatkowo: Over The Top, Shoot You In The Back, Jailbait, Leaving Here, Fire Fire, Too Late Too Late oraz Bite The Bullet / The Chase Is Better Than The Catch.

ŻELAZNA PIĘŚĆ (1981-1987)

Po wielkim sukcesie [5] i [6] Motörhead był u szczytu sławy. Muzycy dalej wiedli szalone rock`n`rollowe życie, a ich hedonizm stał się etatową pożywką dla prasy. Jesienią 1980 "Daily Mirror" opublikował wiadomość, że Phil Taylor skręcił sobie kark spadając ze schodów hotelu w Bellast. Na szczęście skończyło się na rekonwalescencji w specjalnym kołnierzu. Manager Doug Smith wspominał: "Kiedyś myślałem, że Phil umarł z przedawkowania w Nowym Jorku. W Stanach bowiem, gdy do kogoś przyjeżdża ambulans, od razu zjawia się policja. Musiałem więc usunąć wszelkie narkotyki, jakie znajdowały się w jego pokoju hotelowym". Clarke dodawał: "Pamiętam czerwoną mgłę, jaką miałem w tamtych czasach przed oczami. Bójki pomiędzy mną a Philem stały się legendarne, gdyż podczas nich naprawdę próbowaliśmy zranić się nawzajem." W sierpniu 1981 na festiwalu w Norymberdze Motörhead wystąpił przed prawie stutysięczną publicznością u boku Iron Maiden, Foreigner i Kansas. Na początku 1982 Lemmy zaśpiewał gościnnie w numerze Revanche francuskiego Speed Queen. Tymczasem rosły oczekiwania dotyczące kolejnej płyty studyjnej. [7] ukazał się 17 kwietnia 1982 i sprzedawał się świetnie, docierając do 6 miejsca w Anglii. Był udanym dziełem, a jednak muzycy wyjątkowo tej płyty nie lubili. Lemmy przekonywał, że co najmniej trzy piosenki były tam niedokończone, a błędem było powierzenie produkcji Clarke`owi. Z kolei gitarzysta zarzekał się, że nie chciał być producentem krążka. Przyznał po latach, że w tamtym czasie zaczął spotykać się z byłą dziewczyną Lemmy`ego, który miał do niego pretensje o to, że razem z nią zajął największy pokój w wynajętym dla zespołu domu w Clapham. W dodatku wytwórnia Bronze zawaliła promocję, gdYż płyta dotarła do sklepów z opóźnieniem w stosunku do tournee. Sam album jak wspomniano był co najmniej dobry i należał do klasycznego pierwszego okresu twórczości zespołu. Po raz kolejny zaprezentowano porcję silnych i szybkich ciosów zadanych w kompozycjach zwartych i podanych z bezwzględną surowością. Ciężki otwieracz Iron Fist stanowił petardę, w której zrezygnowano częściowo z rock`n`rolla na rzecz metalowej mocy. Także Heart Of Stone pozbawiono ozdobników i kiedy wydawało się, że był to album dla twardzieli, zespół zaskakiwał nagle tanecznie rozbujanym I`m The Doctor, demolującym w średnim tempie. Motörhead popisał się też we wzbudzającymi czujność ciętymi motywami Go To Hell oraz przebojowo zaśpiewanym Loser. Z kolei Sex And Outrage spełniał rolę bezczelnej zawiadiackiej erupcji mocy. Niesławną funkcję albumowego zamulacza obejmował tym razem America, oparty na melodyjnym nudzeniu, które obniżało poziom całości. Ciśnienie wzrastało ponownie przy pełnych drapieżności Shut It Down i Speedfreak, w których klasę pokazywał Eddie Clarke. Zaledwie dobry (Don`t Let`Em) Grind Ya Down pozbawiono energii dwóch poprzednich utworów, a potem wrażenie wyjatkowo siadało przy utrzymanym w dziwacznym tempie i słabo zaśpiewanym (Don`t Need) Religion. Krążek nierówny i przy zachowaniu zasad wykonania całości wydawało się, że nastąpiło pewne zmęczenie materiału.
Rozczarowany Eddie Clarke twierdził, że Lemmy niepotrzebnie uparł się, by na trasie grać dużo z nowego materiału, którego ludzie nie znali. Czary goryczy dopełnił podobno pomysł Kilmistera, by wspólnie z Wendy O`Williams z grupy The Plasmatics nagrać przeróbkę Tammy Wynette Stand By Your Man. Po latach Clarke wyjaśniał: "Po katastrofalnych koncertach potrzebowaliśmy mocnego uderzenia, a nie jakiegoś pieprzonego żartu". W rezultacie gitarzysta odszedł z zespołu w trakcie tournee po Ameryce Północnej i niebawem sformował Fastway (był również producentem Filth Hounds Of Hades Tank w 1982). Jego następcą został Brian Robertson (ur. 12 września 1956), znany z Thin Lizzy. Niestety, temu świetnemu gitarzyście jakby nie zależało na tym, by pozostać w zespole na dłużej. Na scenę wychodził w różowych spodniach i nie chciał wykonywać niektórych utworów. Miał też irytujący zwyczaj sypiania z na wpół opróżnioną butelką alkoholu w ręku w miejscach publicznych. Nagrany z Robertsonem i wydany 4 czerwca 1983 [8] zebrał różne recenzje. Dotychczas kompozycje podpisywano nazwiskami wszystkich członków grupy, ale ostateczny kierunek muzyczny wytyczał zawsze Lemmy. Teraz po raz pierwszy przyszło liderowi nagrać krążek będący wypadkową własnej wizji i muzycznych upodobań Robertsona - zakorzenionych w bluesie, rocku klasycznym i hard rockowej tradycji lat 70-tych. Rock`n`rollowa agresja oparta na punkowej manierze ustąpiła tu miejsca melodiom wysublimowanym, dużo spokojniejszym i zagranym wolniej. Bas Kilmistera został lekko zepchnięty na dalszy plan i wtopił się w sekcję rytmiczną. Gitarzysta z kolei wielokrotnie powtarzał te same riffy, czasem w zmieniających się konfiguracjach, ale wszystkie kawałki oparto na melodiach bardzo prostych pod względem formalnym. Wcześniejsze niechlujstwo ustąpiło miejsca splotom riffów, nieraz o zastanawiającej sile oddziaływania. Robertson pozostawił Kilmisterowi więcej miejsca w ścieżkach wokalnych, a Lemmy z tym zadaniem poradził sobie nieźle - pozostając sobą, ale bez wulgarnego artykułowania, jakie cechowało go na płytach wcześniejszych. Doskonałym przykładem tych zmian był Back At The Funny Farm, odegrany w średnim tempie i mało chwytliwie, przy wykorzystaniu nieuchwytnego elementu desperacji, jakiego nigdy wcześniej na płyach Motörhead nie było. Najdoskonalszym wyrażeniem tego nieco dziwnego mariażu dwóch wizji grania był Shine, splatający niemal idealnie rock`n`roll z elegancją brytyjskiego podejścia do hard rocka. Nie wzbudzała większych emocji smętna melodia w Dancing On Your Grave z niezbyt dopasowanym refrene, natomiast Rock It stanowił ugrzecznioną wersję dynamicznych kawałków z lat wcześniejszych, ale bez odpowiedniego snopu iskier. W tym momenice zespół uderzał po części monumentalnym One Track Mind, a potem wymownym Marching Off To War. Oba ujawniły kunszt Robertsona jako gitarzysty, który momentami po prostu hipnotyzował, wycinając ogniste rockowe solówki. Po przeciętnym tytułowym Another Perfect Day i gniewnym I Got Mine przychodziła kolej na szybki Tales Of Glory o zdecydowanie heavymetalowym charakterze. Na koniec do głosu dochodził Lemmy w brutalnym i prostackim Die You Bastard, którego obrazoburczego charakteru nie zdołała zmiękczyć nawet gitara Robertsona. Jak na tą grupę, krążek wyjątkowo starannie wyprodukowano, ustawiając centralnie gitarę i dopieszczając jej zagrania. To nowe oblicze Motörhead zostało przez wielu fanów odrzucone. Materiałowi zarzucano "brak pary", a Robertsonowi - brak odnalezienia się w motörheadowej konwencji. Część z tych niepochlebnych opinii przyjął do siebie sam Lemmy, nie propagując nowych utworów w repertuarze koncertowym. W zasadzie dopiero po wielu latach [8] zaczął zdobywać sobie szerszą sympatię i zrozumienie.
Sam Robertson długo w Motörhead miejsca nie zagrzał. Podczas jednego z koncertów gitarzysta zaczął grać Another Perfect Day. Nagle przestał i zaczął od początku. "Właśnie gramy ten numer, bałwanie" - krzyknął do niego Lemmy. Brian przeprosił, po czym zaczął to samo po raz trzeci. Zespół zszedł ze sceny, a wściekły Kilmister wyrzucił Robertsona ze składu. Było to w zasadzie zwieńczeniem wcześniejszych kłopotów, powiązanych z alkoholem i niesubordynacją. Nie było to jedyne zmartwienie lidera, ponieważ coraz bardziej apatyczny i obojętny na to co działo się w grupie stawał się także Phil Taylor. On odszedł z Motörhead z własnej woli, by potem przez krótki czas grać wspólnie z Robertsonem w grupie Operator. Lemmy nie załamał jednak rąk i zimą 1983 znalazł nowych współpracowników, czyniąc zespół kwartetem. Gitarzystami grupy zostali Phil Campbell (ur. 7 maja 1961) i Michael Burston (ur. 23 października 1949, przyjął pseudonim Würzel), a za bębnami zasiadł znany z Saxon Pete Gill (ur. 9 czerwca 1951). Czteroosobowy skład zadebiutował w maju 1984 w "Hammersmith Odeon" w Londynie. W tym czasie zespół ostatecznie poróżnił się z firmą Bronze, ale zawiłości kontraktowe spowodowały, że Motörhead nie mógł opublikować nowej muzyki przez niemal dwa następne lata. Można było natomiast uczcić 10-lecie istnienia w czerwcu 1985 na koncercie w Londynie, gdzie z Motörhead wystąpili Phil Lynott i Wendy O`Williams, a imprezę sfilmowano i wydano później na VHS "The Birthday Party". Miesiąc później, z braku lepszego zajęcia, Lemmy zarejestrował piosenkę z 19-letnią wówczas Samanthą Fox, jednak utwór nigdy światła dziennego nie ujrzał. W 1985 grupa wzięła udział w o wiele ciekawszym przedsięwzięciu, jakim było nagranie przez gwiazdy metalu charytatywnego singla pod szyldem Hear`N`Aid. Zwolnieni wreszcie od zobowiązań wobec Bronze muzycy znaleźli nową wytwórnię GWR i w trzy tygodnie nagrali [9], który w sklepach ukazał się 9 sierpnia 1986. O ile Clarke i Robertson byli swego rodzaju gwiazdami i posiadali własny styl, to nowi wioślarze nie wykazali się na krążku niczym szczególnym. Był on powrotem do grania prostszego i szybszego, przy okazji w dużej mierze wytrzymującym porównania z klasycznymi dziełami formacji. Materiał wyraźnie zdominowały tradycyjne pomysły Kilmistera, a obaj gitarzyści pełnili funkcję odtwórczą niż kreatywną. Zabrakło zatem spodziewanego w przypadku dwóch gitar totalnego ataku. Album stanowił w pewnym sensie motörheadową odpowiedź na dokonania innych, jakie powstały po opadnięciu NWOBHM. Dominację odzyskał rock`n`roll, ale zagubiono miejscami spontaniczność i uroczy muzyczny bałagan z epoki Clarke`a. Singlowy Deaf Forever jawił się dość topornie, obarczony sztampowym heavymetalowym podejściem drugiej połowy lat 80-tych, ale był niezwykle chwytliwy. Kiedy Campbell i Würzel zaczynali grać luźniej, owocowało to utworami w rodzaju Nothing Up My Sleeve z zawadiackimi partiami gitar czy drapieżnym Claw. Do ciekawszych kompozycji należało zaliczyć też niezwykle swobodnie wykonany Ain`t My Crime. Prościutki Doctor Rock był "miły dla ucha" i na takich numerach Motörhead zbudował swoją sławę i potęgę. Nieco kontrowersyjnie z początku wypadł tytułowy Orgasmatron, nasycony transowymi riffami i utrzymany w tempie wolniejszym, ale posiadający ogromny potencjał ciężkości i mocy (później znakomicie przerobiła go Sepultura). Kilmister w wielu utworach dostojnie statystował, a doświadczony Gill zrobił swoje, grając w odpowiedni sposób do prostych zazwyczaj melodii. Można było się przyczepić do brzmienia, gdyż wyeliminowanie dźwiękowego brudu zaowocowało soundem suchym i chwilami wręcz sterylnym i bez odpowiedniej głębi. Chociaż zabrakło na albumie osiągnięć wybitnych i wciąż doskwierał brak zagrywek Clarke`a, to [9] był przekonującym ciosem w twarz, jeśli nie nawet nokautem. Muzycy wrócili do intensywnego koncertowania, a 16 sierpnia 1986 wystąpili przed gigantyczną widownią na festiwalu "Monsters Of Rock" w Castle Donington. Rok następny przyniósł Lemmy`emu małą rolę w filmie "Eat The Rich" w reżyserii Petera Richardsona. Sam kawałek Eat The Rich znalazł się na [10], wydanym 5 września 1987, na którym powrócił marnotrawny Taylor. Tytułowy kawałek otwierał punkowy podkład rytmiczny - w ten sposób zaczynał się najgorszy album Motörhead, zawierający muzykę zanadto uproszczoną. Zbyt mało się działo, by piekielne boogie ekipy Lemmy`ego porywało jak dawniej. Twórczość Motörhead stała się wręcz na tym krążku zupełnie pozbawiona wyrazu. Broniły się tylko: szybki The Wolf, posiadający ciekawą solówkę Dogs i miłosny All For You z łagodnym refrenem.

MASZERUJ LUB GIŃ (1988-1994)

Lata 1988-1990 zaowocowały koncertowym [11] (zawierającym koncert z Hameenlinna w Finlandii), wspólnym tournee z Alice Cooperem oraz podbojem scen Brazylii i Jugosławii, gdzie zespół nigdy wcześniej nie grał. Kwitła też współpraca Lemmy`ego ze śpiewającymi paniami - skomponował Can`t Catch Me z Litą Ford, napisał tekst Head Over Heels dla swych przyjaciółek z Girlschool, jak również zagrał na basie i zaśpiewał dla Niny Hagen. Mimo że Lemmy zakończył lata 80-te przeprowadzką do Los Angeles, bacznie obserwował przemiany polityczne w Europie. Wiosną 1990 na łamach "Metal Hammer" zapewnił, że tak szybko jak to będzie możliwe chciałby wystąpić na terenie byłego NRD, dodając z przekąsem, że Erich Honecker zasłużył sobie na to, by Motörhead zagrał na jego pogrzebie. Na wydanym 26 lutego 1991 [12] można było zaobserwować próby złagodzenia brzmienia. Najprościej było nagrać płytę typową i w ramach zdefiniowanych dotychczasowym stylem, ale album zapewne nie poruszyłby mocniej rynku. Lemmy musiał czymś zaszokować, a przy tym pozostając wierny ideałom Motörhead, nie odrzucając fanów wiernie trwających przy zespole pomimo wszelkich przeciwności. Dlatego też grupa wyszła z propozycją muzyczną do wszystkich, niezależnie od upodobań muzycznych i społecznego statusu. Kapitalny przykład muzycznej pop kultury, łączącej pokolenia i gusta ludzi obdarzonych dystansem do tego co słuchali stanowił Angel City - szczyt muzycznego kiczu, z saksofonem i sięgającą chodnikowych kaset nachalną przebojowością. Wydawało się, że tym kawałkiem Kilmister i spółka strategicznie pobili konkurencję, która sztywno trzymając się skostniałych kanonów powoli i dostojnie szła na dno metalowego oceanu. Szokującą kompozycją był tytułowy 1916 - smutna elegia na tle dźwięków wiolonczeli i marszowych werbli, oddająca hołd młodym brytyjskim żołnierzom poległym w czasie I Wojny Światowej. Wykonany skromnie kawałek odarto z gitar i patosu, ale z dużym ładunkiem emocji. Smutek ubrany w dynamiczne riffy unosił się nad Love Me Forever z namiętną solówką. W sposób klarowny Motörhead stawiali na piedestale The Ramones w krótkim R.A.M.O.N.E.S., a punkowy rock poparty klawiszami dał podstawę Going To Brazil. Do dawnego stylu nawiazywały rozpędzony i tylko pozornie toporny I`m So Bad (Baby I Don`t Care (zacierający niedosyt po średnim otwieraczu), lżejszy przebojowy No Voices In The Sky, a przede wszystkim ostre Make My Day i Shut You Down. Nie obeszło się bez zamulacza w postaci ponurego Nightmare - The Dreamtime, opartej na syntezatorach pseudo-balladzie. Był to najbardziej starannie wyprodukowany albumem zespołu, gdzie wszystkie instrumenty słychać było doskonale, a całość dopieszczono również na planie drugim. Lemmy starał się śpiewać na ile leżało to w jego możliwościach, a z melodiami i różnorodnymi pułapkami aranżacyjnymi poradził sobie dobrze, także w utworach wolnych. Kwartet pokazał się jako zespół zgrany i swobodnie przemieszczający się wśród wielu stylów. Krążek cieszył się wielkim powodzeniem, a kompozycje z niego długo gościły na różnych listach przebojów. Ostatecznie [12] przyniósł pierwszą w karierze nominację do nagrody Grammy (wygrała Metallica).
Motörhead wyruszył na tournee u boku Judas Priest i Alice`a Coopera, jednak po występie w Mansfield Lemmy poślizgnął się i złamał dwa żebra, wskutek czego dalsze koncerty trzeba było odwołać. Podczas rekonwalescencji nie próżnował - zaśpiewał razem z Ozzy`m Osbourne`m kawałki I Ain`t No Nice Guy i Hellraiser, które wkrótce pojawiły się na [13], wydanym 14 sierpnia 1992. Krążek spotkał się z dość chłodnym przyjęciem, choć na płycie pojawili się Ozzy i Slash. Pojawiły się głosy, że Motörhead się skomercjalizował i zaczął brzmieć "po amerykańsku". Powstał album bardziej rozrywkowy niż poprzednik, ale w znacznej mierze nastawiony na słuchacza głównego nurtu rocka i melodyjnego metalu. Solidny otwieracz Stand, melodyjny i nie za szybki, zagrano z dużą pewnością siebie, ale potem nie było już tak kolorowo. Przeciętnie wypadł cover Teda Nugenta Cat Scratch Fever - prosty rockowy kawałek, w którym faktycznej oryginalności i atrakcyjnej melodii było jak na lekarstwo. Dość niemrawy Bad Religion pozbawiono energii i emocji, a I Ain`t No Nice Guy z udziałem Slasha także wystawiał nerwy fanów metalowego rock`n`rolla na ciężką próbę. Utwór poziomem nie odbiegał od dolnych rejonów stanów średnich mainstreamowego rock-metalowego grania, które na kontynencie wzbudzić mogło zainteresowanie jedynie tych, dla których najlepszym metalowym zespołem był Thunder. Światełkiem w tunelu był pełen drapieżnych riffów Jack The Ripper, ukazujący nowoczesne wcielenie Motörhead, jednocześnie łączące w sobie prostą przebojowość z heavymetalowym zębem. Dużym hitem powinien być Hellraiser, ale wersja Kilmistera uwypukliła wszelkie mielizny tego kawałka. Bez większych emocji przelatywał Asylum Choir, znacznie lepszy był rytmiczno-melodyjny Too Good To Be True. Przyjemnie słuchało się również zmetalizowanego bluesa You Better Run, ale bojowo-marszowo-transowy March Or Die stanowił ponad sześć minut nudzenia. Słabość Kilmistera do takich pozbawionych muzycznej treści tasiemców niestety ujawniła się także i w okresie późniejszym, a dla fanów była tylko drogą przez mękę. Wykonanie materiału było w poszczególnych aspektach dyskusyjne - w związku z dużą dawką melodii ujawniły się słabości wokalne lidera, gitarzyści niczego wielkiego nie zaprezentowali, a perkusista Tommy Aldridge jako muzyk sesyjny za wiele serca w te nagrania nie włożył. Produkcyjnie krążek stanowił owoc wielu sesji nagraniowych, zatem osiągnięcie jednolitego brzmienia nie było możliwe. Płyta sprzedawała się słabo, na domiar złego z zespołem nieoczekiwanie rozstała się wytwórnia Epic.
Dlatego też następny album, wydany 29 listopada 1993 dla koncernu ZYX był powrotem do mocniejszego grania. Na [14] wróciło natchnienie - tyle ognia co w Burner nie było na płytach Motörhead dawno. Ten kawałek potwierdzał trafność wyboru Mikkey`a Dee (właśc. Micael Delaoglou, ur. 31 października 1963) jako perkusisty, dotychczas znanego z King Diamond. Kilmister nie zrezygnował do końca ze stylistyki mieszania gatunków, ale przejął się narzekaniem fanów tradycyjnego Motörhead. Dlatego też materiał wypełniły gniewne kawałki odnoszące się do okresu przesyconego zapachem spalin i piwa chuligańskiego rock`n`rolla. Z drugiej strony samo rozplanowanie kompozycji na tym krążku było bardzo sprytne, co stanowiło figiel pod adresem tych, którzy oczekiwali nieustannej jazdy bez trzymanki. Otwierający szybki On Your Feet Or On Your Knees kumulował w sobie wszystkie cechy nagrań z dawnych lat przy jednoczesnym zastosowaniu nowszych rozwiązań. Przejawiający cechy heavymetalowych "wojennych" kawałków Death Or Glory posiadał znakomity refren. Do tego miejsca grupa doszczętnie demolowała, niepodzielnie panując na terytorium takiego grania. Staranne akcentowanie i rozplanawanie uczyniło z Born To Raise Hell prawdziwy metalowy przebój, ale prawdziwe emocje wzbudzała ciężka ballada Don`t Let Daddy Kiss Me w autentyczny sposób poruszający problem molestowania dzieci przez rodziców. Utwór podano w "piękny" sposób, z narastającym poziomem gniewu i rozpaczy, a sam Lemmy wokalnie poradził sobie umiejętnie, schodząc do niemal chrapliwej melorecytacji i swobodnie przemieszczając się ku mocnym gniewnym partiom w części drugiej. Solidne Bad Woman oraz Liar emanowały mocą umiarkowaną i na tle burzliwego otwarcia wypadły średnio. Adresowanej do szerszej grupy konsumentów balladzie Lost In The Ozone towarzyszyła chwytliwa melodia, ale pod koniec poziom płyty siadał. I`m The Man był ukłonem w kierunku głównego nurtu rocka, a We Bring The Shake zaskakiwał melancholijnym ciepłem, niezbyt pasującym do ekipy Kilmistera. Na koniec wrzucono rozwlekły i pozbawiony w zasadzie treści Devils, którego największą wadą była nuda. Ogólnie tak rasowych ostrych numerów formacja dawno nie zaprezentowała, gitarzyści spisali się bez zarzutu, także Dee udanie wpisał się w styl kwartetu. W efekcie Motörhead przedstawił album solidny - nieco nierówny, ale potwierdzający, że zespół stać było na atrakcyjne rozwinięcie własnych, czasem już ogranych pomysłów. Album nagrano własnym sumptem, a wytwórnia ZYX zajęła się jedynie dystrybucją.
W 1994 grupa nagrała wspólnie z Ice T. i Whitfieldem Crane`m z Ugly Kid Joe znany już Born To Raise Hell do filmu "Airheads", a wraz z The Ramones zagrała dla 45 000 fanów w Argentynie. [15] wydał koncern CMC, z którym grupa związała się na dłużej. Krążek nie zawiódł oczekiwań zwolenników łatwo przyswajalnych przebojów, a bohaterowie bynamniej nie wydawali się zmęczeni. Motörhead gniótł potężnym brzmieniem - nawet nie brudnym, ale mocarnym, momentami na modłę amerykańskich grup hardcore`owych i idealnie tutaj pasującym do rock`n`rollowego stylu. Wgniatający w ziemię bas oraz chwilami za głośna perkusja dały podstawy do nadmiaru agresji i wręcz wylewającej się frustracji. Zabawowy charakter muzyki został w dużej mierze utrzymany, a płyta była wyjątkowo zróżnicowana, przez co można by nazwać ją jako kolejny krok w historii rozwoju zespołu. Zachowawczo Lemmy wrzucił tu kilka numerów lżejszych i sympatycznych: sympatyczny Don`t Waste Your Time uderzał łatwym do powtórzenia refrenem, a nieco lirycznych nut dokoptowano do In Another Time, który pretendował do miana łączącego pokolenia. W tych numerach Kilmister śpiewał łagodniej, co w efekcie dawało chwile wytchnienia pomiędzy wyładowanymi niekontrolowaną agresją innymi utworami. All Gone To Hell, Make`Em Blind i wojenny War For War zwracały uwagę mocą, a szalę przeważyły brutalne Sacrifice i Over Your Shoulder. Ukoronowaniem płyty był kapitalny Out Of The Sun, w smakowity sposób podkreślający solidny przekaz całości. Znalazło się również miejsce dla dwóch numerów pomostowych między oboma stylami (agresywnym i melodyjnym): Sex And Death oraz Dog-Face Boy, zagrany z wyczuciem i gracją, a przy tym nasączony rock`n`rollem. Videoklip do utworu tytułowego odtwarzano wyjątkowo często w muzycznych telewizjach i zawierał dawkę typowo motörheadowej perwersji z faszystowskimi dygnitarzami, seksownymi pielęgniarkami w rolach głównych oraz szokującym wizerunkiem Lemmy`ego, pozbawionego połowy twarzy. Pojawiły się tam również ulubione pojazdy Kilmistera ("Nigdy nie pisałem piosenek o motocyklach, jeśli już to o czołgach. Są o wiele bezpieczniejsze, a przy tym możesz sobie postrzelać"). Dużo zabawy, sporo rock`n`rolla, pełno chwytliwych i pozytywnych zagrywek zaowocowało krążkiem sadowiącym się na wyżynach dokonań Motörhead w latach 90-tych - bardzo dobrym, ale nie najlepszym. Jednocześnie był to ostatni album z udziałem Würzela i od tej pory zespół powrócił do koncepcji tria, a historia zatoczyła pełny krąg. Skład Kilmister-Campbell-Dee przetrwać miał długie lata.

OVERNIGHT SENSATION (1995-1999)

Obchodzona w 1995 dwudziesta rocznica działalności zespołu też miała wpływ na to, że media poświęciły grupie więcej uwagi niż zazwyczaj. Właśnie wtedy Motörhead po raz pierwszy zawitał do Polski, dając wspaniały show 18 października w Zabrzu. W listopadzie Lemmy wyznał w wywiadzie: "Nie martwię się z tego powodu, że wiele młodszych zespołów przyznających się do inspiracji naszymi dokonaniami sprzedaje znacznie więcej płyt niż my. Irytuje mnie natomiast, że wielu ludzi kojarzy nas tylko z Ace Of Spades i tylko tego domaga się na koncertach. Myślę wtedy jaki jest sens tego, co robiłem przez te 15 lat od czasu napisania tamtego utworu?". Jednak już wkrótce kapela zaatakowała nowym wspaniałym materiałem. 15 października 1996 ukazał się [16], jeden z najlepszych krążków w historii Motörhead. Album zawierał materiał atrakcyjny pod względem melodii i tekstów. Jeden z krytyków napisał: "Dobrze, że łobuzeria nie umiera. Dzień, w którym Motörhead przestaną grasować, należy ogłosić Czarnym Czwartkiem. Wprawdzie to już dawno nie jest as pikowy, ale pokażcie mi takich czterech jak tych trzech." Już od pierwszych taktów pędzącego Civil War wiadomo było, że żartów nie będzie. Czasy [12] przypominał Crazy Like A Fox z partią harmonijki, a bujający refren cechował tytułowy Overnight Sensation, utrzymany w średnim tempie z mocnym prowadzącym basem. Basowy wstęp rozpoczynał kapitalny I Don`t Believe A Word - świetnie rytmicznie rozegrany i spokojnie zagrany kawałek z częściowo lżejszym wokalem, przypominającym miejscami melorecytację. Agresywny Motörhead powracał w szybkim Them Not Me z brutalną motoryką i mało melodyjnym refrenem. Dynamicznemu Shake The World nadano charakter manifestacji, podobał się także motoryczno-prześmiewczy Eat The Gun. Pomysłowe riffy i patenty melodyczne pojawiały się w Broken, z gracją rozegrano też radiowy Listen To Your Heart. Przeciętnie wypadł jedynie Love Can`t Buy You Money, ale nawet tu uwagę zwracało basowe solo Kilmistera. Płyta udowadniała niezbicie, że Lemmy potrafił stworzyć repertuar niejednoznaczny stylowo, a jednocześnie niezwykle wciągający i emanujący nadzwyczajną pasją wykonania.
Na trasie koncertowej zespół zawitał m.in. do Rosji i Brazylii, gdzie zagrał koncerty u boku Iron Maiden i Skid Row. Blaze Bayley poczynił wówczas ciekawą uwagę na temat szefa Motörhead: "Lemmy cały czas wygląda tak samo. Czy to po nieprzespanej nocy, czy to na zdjęciu sprzed 20 lat. Całkiem możliwe, że jest to wynik interwencji obcych, którzy wszczepili mu jakiś implant zapewniający niezniszczalność." Legendarny stał się też wpływ Kilmistera na kobiety i chyba na scenie rockowej tylko Gene Simmons z Kiss (i być może Joey DiMaio z Manowar) przebijał go pod względem zaliczonych panienek. 3 marca 1998 na rynku ukazał się [17], będący mniej atrakcyjniejszą kontynuacją poprzednika. Co więcej, tym razem pewna agresywność odsunęła na jeszcze dalszy plan rock`n`rollową chwytliwość i powstała płyta dość zwarta, ale pozbawiona prawdziwych przebojów. Szybki Motörhead objawiał się w Take The Blame, ale tylko do pewnego momentu, bo wykorzystanie organów w części środkowej trudno uznać za udany zabieg. Ballada Dead And Gone była raczej bladą reminiscencją Don`t Let Daddy Kiss Me, a Lemmy w mediach bronił tego kawałka jak lew: "To ważny utwór. Hołd dla tych wszystkich, których znałem, a których nie ma już wśród nas, jak również dla zespołów, które się rozleciały." Don`t Lie To Me nasuwał nieodparte skojarzenia z Angel City, ale bez większej siły rażenia. Odświeżanie starych riffów przeciągnęło się na Desperate For You, w którym prostota górowała na szczęście nad nieodpartym uczucie deja vu. Najwięcej zespół pokazał w Better Of Dead z dynamicznym świeżym riffem, melodyjną drapieżnością i nietypową solówką Campbella. Forma wokalna Lemmy`ego była co najmniej dyskusyjna, a w tytułowym Snake Bite Love głos lidera wydawał się zmęczony i brzmiał "płytko", co dodatkowo wynikało z dziwnego mixu albumu. Gitara była cofnięta, bas spłaszczony i "bez kopa w dołach", a perkusja Dee zanadto wysunięta i przegłośniona. Kilmister nie odmówił sobie znów ponurego nudzenia w Assassin oraz Dogs Of War, mało konkretnie wypadł Joy Of Labour oparty na tradycyjnych heavymetalowych riffach, dużo kontrowersji wzbudzał też radiowy Love For Sale. Krążek teoretycznie nastawiono na przebojowość, ale w praktyce tych hitów nie było. Niektóre oddzielne fragmenty ekscytujące, poszczególne riffy niezłe, ale to wszystko Motörhead grali wcześniej i znacznie lepiej. Nie ulegało wątpliwości, że z zespołu uszło powietrze, zabrakło czadu i innych nieodzownych składników kojarzonych z zespołem.
W marcu 1999 wydano podwójną koncertówkę [18], będącą zapisem koncertu w Hamburgu z 21 maja 1998. Lemmy tak przedstawił zespół hamburskiej publiczności tego dnia: "Jesteśmy Motörhead i skopiemy wam tyłki", by od razu ruszyć z Iron Fist. W repertuarze tego wieczora przeważyły potężnie brzmiące szybkie kawałki. Phil Campbell starał się jak mógł i co chwila dodawał jakieś gitarowe smaczki. Nie było tu specjalnych niespodzianek poza luźną wstawką w The Chase Is Better Than The Catch i dedykowaniem No Class Wendy O`Williams. Zespół pracował nad kolejnym studyjnym krążkiem, a Mikkey Dee mówił: "Ja i Phil jesteśmy odpowiedzialni za 70% muzyki w ostatnich latach. Zaczynamy we dwóch, potem Lemmy pisze tekst oraz dodaje swoje trzy grosze. Ostatecznie utwory są więc wspólnym dziełem". Wydany przez SPV Records 15 maja 2000 [19] zdawał się sugerować tą zespołowość. Za efektowną ilustrację na okładce odpowiedzialny był wieloletni współpracownik grupy - grafik Joe Petagno, którego dziełem było także słynne logo zespołu. Sinusoida formy znów poszła do góry, a to dlatego, że krążek reprezentował naprawdę dobry materiał, bezpośrednio nawiązujący do złotych lat zespołu. Superszybki See Me Burning siał spustoszenie - przez dwie i pół minuty trio fundowało ostry i bezkompromisowy kawałek metalowego rock`n`rolla na najwyższych obrotach. Solidny Stay Out Of Jail stanowił tylko przygrywkę do dynamitu Out To Lunch, wyjętego żywcem z lat 80-tych z niszczącymi zagrywkami Campbella i przepitym wokalem Lemmy`ego, a dłuższy Wake The Dead zawierał ciekawie powiązanie gitarowych zagrywek z wokalem i klimatycznym solo basowym. Rewelacyjna przeróbka God Save The Queen Sex Pistols przypominała kto naprawdę był prekursorem w dziedzinie punk rocka. Poruszający refren wzbogacał uroczą balladę One More Fucking Time z wisielczym odcieniem szarości, jaki potrafił Lemmy wydobyć w przypływie geniuszu. Wyremontowany harley ruszał z rykiem na autostradę w Stagefright / Crash And Burn - nerwowo-rock`n`rollowym numerze w starym stylu. Na koniec manifest We Are Motörhead - konkretna odpowiedź i potwierdzenie faktu, że trio wspięło się na artystyczne wyżyny. Te 35 minut stanowiło kwintesencją tego co najlepsze w muzyce Lemmy`ego i spółki. Jedyny słaby punkt stanowił Slow Dance, rozczarowujący brakiem odpowiedniej melodii i zaśpiewany przez Kilmistera bez ikry. W kwietniu 2000 lider tria oświadczył dla magazynu "Q", że uczył grać na basie Sida Viciousa, jeszcze zanim ten dołączył do Sex Pistols. Nie omieszkał dodać: "Czułem się naprawdę parszywie, gdy zmarł. Sid był zawsze dla mnie bardzo miły. Co innego ta cholerna Nancy Spungen, to była Courtney Love tamtych czasów".


Od lewej: Phil Campbell, Lemmy Kilmister, Mikkey Dee

HAMMERED (2000-2015)

W 2000 Motörhead został nominowany do nagrody Grammy za opracowanie Enter Sandman Metalliki, który znalazł się na składance "ECWExtreme Music" poświęconą wrestlingowi. Latem Lemmy nagrał dwa utwory z Doro Pesch - Alone Again i Let Me Forever (zmienioną wersję kawałka z [12]). Warto dodać, że drugą po Girlschool grupą, z którą Kilmister regularnie współpracował był niemiecki Skew Siskin, oczywiście z atrakcyjną frontmenką Niną Alice. Przyjaźń obu ekip zaczęła się w 1996, a pierwszym jej owocem było nagranie B4. Skew Siskin stali się etatowym uczestnikiem tras koncertowych Motörhead i - jak wynikało z ówczesnych wywiadów - pierwszą grupą na liście zespołów, których Lemmy lubił posłuchać. Od maja do października 2000 trio występowało z nadzwyczajną intensywnością - zagrało na kilku kontynentach, a 6 grudnia pojawiło się w warszawskiej "Stodole". 22 października 2000 w Brixton Academy w Londynie odbył się koncert z okazji 25-lecia zespołu, na którym zagościli m.in. Brian May z Queen oraz Skin ze Skunk Anansie. Impreza doczekała się dokumentacji na płytach CD i DVD. Tak długie tournee spowodowało jednak, że we Włoszech Lemmy trafił do szpitala w rezultacie skrajnego wyczerpania i trasa przedwcześnie się zakończyła. Trzeba jednak sobie uświadomić, że od wspomnianego urodzinowego koncertu, aż do końca roku mieli jeszcze zagrać 42 razy, z czego tylko sześć ostatnich występów zostało odwołanych.
W 2001 zespół zaliczył występy na najważniejszych festiwalach metalowych, takich jak niemiecki "Wacken Open Air" czy włoski "Gods Of Metal Festival". 9 kwietnia 2002 ukazał się [20]. Mikkey Dee: "Ten album różnił się od naszej poprzedniej płyty, która była bardzo agresywna i szybka, może nawet trochę punkowa. Nowe dzieło było bardziej melodyjne, bluesowe i rockowe w tradycyjnym sensie." Faktycznie, kawałki skręciły znów w stronę łagodniejszych lżejszych brzmień, choć otwierającemu Walk A Crooked Mile nic nie można było zarzucić, a duże wrażenie robiły części instrumentalne z solówkami gitarowymi zdumiewającymi dopracowaniem szczegółów. Down The Line zaczynał się świetnym motywem gitarowym wymyślonym kiedyś przez Budgie, potem jednak granie popadało w monotonię, a sam Kilmister śpiewał jakby bez przekonania. Dynamiczny Brave New World odpowiednio "nie chwytał", może z powodu prymitywnego refrenu. Ponury i surowy Voices From The War zasnuwał intensywnie dymami pole bitwy, lecz rozwiewały się one pod wpływem wstawki gadanej. W dodatku, kiedy zespół wychodził poza konwencję rock`n`rolla i wchodził na pole tradycyjnego heavy metalu, Lemmy wydawał się lekko zagubiony. Podobnie było w melodyjno-rockowym Mine All Mine, ale niedyspozycję lidera krył poniekąd Campbell, którego zaangażowanie warte było wyróżnienia. Jednak nawet on nie mógł niczego wydobyć z topornego Shut Your Mouth z zaskakującym użyciem klawiszy w tle czy Dr.Love - próby zagrania rock`n`rollowego boogie, w której szwankowały melodia i pozbawiony zadziora wokal Kilmistera. Nie mogło zabraknąć minimalistycznego utworu wyrażającego ciemną stronę natury Kilmistera, ale No Remorse bardziej nudził niż intrygoał. Znacznie lepiej prezentował się szybki Red Raw, surowa ostra kompozycja napędzana wybornie przez Dee. Na zakończenie Serial Killer wpisywał się jako epilog w ten nadzwyczaj mroczny album. Płyta nie była zła, z wartą uwagi grą Campbella, idealnie ustawioną pod względem głośności perkusją i przestrzennym basem. Zabrakło jednak czegoś w samych kawałkach, jak i śpiewie Lemmy`ego.
Jesienią 2002 swoją europejską premierę miała autobiografia Kilmistera "White Line Fever". W następnym roku Motörhead został wprowadzony do Hollywood Rock Walk Of Fame, a Lemmy otrzymał specjalną nagrodę od czytelników "Metal Hammer". Wkróce też basista wystąpił gościnnie w utworze Shake Your Blood Probot, projekcie byłego perkusisty Nirvany Dave`a Grohla. W lutym 2004 [6] zajął 10 miejsce na liście płyt koncertowych wszechczasów opublikowanej na łamach pisma "Classic Rock". 22 czerwca 2004, nakładem Sanctuary Records, ukazał się [21], przyjęty bardzo dobrze - w Niemczech ulokował się w pierwszej dziesiątce najchętniej kupowanych albumów. Zespół stał się symbolem długowieczności i witalności rockowej, niemal metalową instytucją, ale czas zrobił swoje i na tym krążku doszła do głosu zwykła rutyna. Otwierający Terminal Show brzmiał jak dziesiątki innych i tylko solówka Steve`a Vai`a odróżniała go od masy nagranych wcześniej. Dużo lepszą melodię zawarto w Killers i taki "cieplejszy" Motörhead wciąż potrafił bujać. Sporo dynamizmu emanowało ze Smiling Like A Killer, a wszystko w klasycznych trzech minutach. Wolny i po częsci transowy Suicide daleki był od zamulania, jakie Lemmy zbyt często uskuteczniał w ponurych kompozycjach. Solidnie prezentował się Fight, w którym metalowy kop był odpowiednio silny, a tempo bardzo szybkie z zagrywkami thrashowymi i groove, ale wszystko w obrębie własnej konwencji. Ciekawą solówkę gitarową tym razem Campbell wystylizował na Eddiego Clarke`a. Na tym albumie jednak ogólnie gitarzysta jakoś nie włożył tyle serca jak na płycie poprzedniej. Melodyjność rock`n`rolla połączono z pewnym ponuractwem w riffowo rozegranym wybornie Down On Me, a radosny Life`s A Bitch mógłby być fantastycznym killerem, ale nie stworzono w nim wystarczająco nośnego refrenu. Zaletą tego albumu był równy poziom i nawet pozornie monotonny In The Name Of Tragedy wciągał specyficznym klimatem. To nastawienie na rytm zaakcentowano również w In The Black i tylko wielogłosy Kilmistera nakładane w refrenach nie korespondowały z resztą kawałka. Świetnie za to rozpracowano Keys To The Kingdom, opartym na zmetalizowanym bluesie i spokojnym refrenie podkreślacym pewną dostojność. W pewnej opozycji do pozostałych stał Whorehouse Blues, stworzony wyłącznie przez Lemmy`ego - tradycyjnie potraktowany blues, w którym lider śpiewał jakby obok muzyki akustycznej, jaką tu zaprezentowano. Całości nadano brzmienie dobre, zbliżone do [20], lecz z daleką od rewelacji formą wokalną Kilmistera. Był to jednak solidny, przemyślany i zwarty album, z mrokiem słabo oświetlonego baru przy autostradzie z piwem i pewną ilością rock`n`rolllowych płyt w szafie grającej. Tradycyjnie grupa ruszyła w trasę, ale po raz kolejny prześladował ją pech. Podczas koncertów na europejskich festiwalach Lemmy nabawił się urazu stopy, który nie był leczony, bo artysta nie chciał zawieść swych fanów i zaprzestać występów. Spowodowało to po jakimś czasie na tyle poważną infekcję, że lekarze zaczęli straszyć go amputacją. Artysta powrócił więc do USA i dopiero tam porządnie się wykurował. 13 lutego 2005 po raz pierwszy w karierze zespół otrzymał nagrodę Grammy. Na ironię losu zakrawał fakt, że wyróżnionym utworem okazała się własna wersja Whiplash z repertuaru Metalliki, pochodząca ze składanki "Metallic Attack - The Ultimate Tribute". W swojej kategorii grupa wyprzedziła m.in. Slipknot i Cradle Of Filth. Jeśli zaś chodzi o Metallikę, to na koncercie z okazji 50-tych urodzin Kilmistera, Hetfield i spółka zagrali utwory Motörhead przebrani za czterech Lemmy`ch.
29 sierpnia 2006 w ręce fanów trafił [22], który poprzedziły zapewnienia o hektolitrach piwa i motocyklowych spalin, jednak poprzednie płyty nie bardzo świadczyły o najwyższej formie ekipy, a przede wszystkim jej lidera. Pewne zmęczenie materiału dawało o sobie znać, skrzętnie przykrywane doświadczeniem i muzycznym cwaniactwem, które pozwalało uniknąć porażki. Tym razem wydawało się, że wreszcie trio nawiąże do chlubnych tradycji, gdyż otwarcie było imponujące. Sucker to trzy minuty morderczej jazdy bez trzymanki na rozpędzonym harley`u i to był ten chuligański Motörhead z ryczącą gitarą i młócącą perkusją. Wolniejszy One Night Stand ocierał się o roztańczoną przebojowość, urzekając jednocześnie prostotą - główną siłą tego bandu. Znacznie ostrzej było w Devil I Know, także opartym na nieskomplikowanym motywie głównym i z solowymi zagrywkami basu. Po średnim Trigger udanie jawił się zagrany w średnim tempie Under The Gun, a urzekający ciepłą melodią God Was Never On Your Side (z gościnnym udziałem gitarzysty Poison, C.C.DeVille`a) nasuwał skojarzenia z utworem 1916 i pięknym refrenem pełnym rockowego żaru. Ten wzruszający szczery numer zwracał uwagę ogromną dbałością o szczegóły planu drugiego. Do tej pory temu materiałowi należały się brawa przy otwartej kurtynie, ale dalej był znacznie gorzej. O ile Living In The Past należał jeszcze do kategorii "dobrych", a Christine przypominał Angel City, to refreny całkowicie niemal odarto chwytliwości. Ubogi w treść Be My Baby przypominał miejscami prymitywne amerykańskie kompozycje glam rockowe, równie niewiele wnosił ponury zamulacz Kingdom Of The Worm. Na zakończenie jeszcze Going Down, gdzie w tekście słowo "rock`n`roll" przewijało się często, ale samego Motörhead w tej konwencji było niewiele. Ponadto [22] był krążkiem z dziwnie ustawioną tracklistą, na której najlepsze kompozycje znalazły się w pierwszej części, a pozostałą przestrzeń zapełniono kilmisterową szarzyzną. Gdyby ten album został okrojony do starych motorheadowych standardów czasowych i pozbawiony kompozycji przeciętnych, można by mówić o dokonaniu na miarę [16] czy [19]. Tym bardziej, że wykonanie było bardzo dobre i wszyscy muzycy wykazali odpowiedni entuzjazm. Campbell w wielu miejscach znów czarował graniem wyrastającym ponad potrzeby prostego przybrudzonego motocyklowego rocka, Dee grał z ogromną precyzją i nawet Lemmy wspiął się na swoje "wyżyny" wokalne. Brzmieniowo zaproponowano tym razem ostrzejsze, z większą głębią i zróżnicowanym tłem. Szkoda było tego nierównego zestawu, w którym niefortunne skomasowanie utworów słabszych na końcu w znacznej mierze niwelowało plusy z niszczącej pierwszej połowy albumu.
26 sierpnia 2008 wydano [24], uderzając na początku Runaround Man - zagranym w średnim tempie tradycyjnym kilmisterowskim kawałkiem z odrobiną zabawy rytmem w części instrumentalnej i łobuzerskim refrenem. Już jednak w gniewnym Teach You How To Sing The Blues wkraczały sztampa i rutyna, a w When The Eagle Screams zawarto za dużo mielizn, nie wykorzystano też w należytym stopniu niemal hipnotycznego riffu przewodniego. W słabym refrenie pryskał wojenny klimat, a solówka nie wyrażała niczego związanego z samą ideą utworu. W One Shout Life następowała niezła próba wydobycia klimatu w wolnej kompozycji, opartej o tradycyjne rockowe motywy lat 70-tych, lepszy był jednak intensywnie szybki Buried Alive - nie imponujący co prawda oryginalnością, ale wystarczająco potoczysty w refrenie i w zagrywkach Campbella. Uroczy English Rose balansował na granicy kiczu - ta łagodna piosenka stanowiła dysonans wśród tego stosunkowo ostrego materiału. Rewelacyjnie prezentował się za to Heroes, z pewną dozą epickości i odrobiną balladowej zadumy w przyjemnym refrenie. Daleki od otępienia był również Time Is Right z dynamiczną wiązanką riffów posyłanych przez Campbella. Płytę zamykał The Thousand Names Of God, kolejny utwór w niespiesznym tempie, ale niestety ze średnio wyrazistą melodią. Nie była to może płyta nagrana na siłę, ale odegrana raczej niż zagrana z pasją. Sam Kilmister w formie przeciętnej, tak jakby najlepsze lata tego nieokrzesanego głosu bezpowrotnie minęły. Pozostała dwójka dopasowała się do lidera i postawiła głównie na doświadczenie, niż pasję. Na uwagę zasługiwała okładka pełna symboliki powiązanej z poszczególnymi muzykami formacji i ich korzeniami rodowymi. Podzielony na ćwiartki herb reprezentował: Anglię (Lemmy), Walię (Phil), Szwecję (Mikkey) i naturalnie sam Motörhead.
Również na [25] wieloletni wyznawcy kultu Motörhead mogli odnaleźć kolejne przeboje i hity, a wrogowie Lemmy`ego po raz kolejny zadawali pytanie: czym ta płyta różniła od poprzednich? Praktycznie niczym, a i kawałków porywających mniej było niż na dokonaniach wcześniejszych. Imponujący początek w postaci Born To Lose wydawał się idealny - nie za szybki, z gęstą perkusją i doskonałym bujającym refrenem. Świetnie wypadł także I Know How To Die z fantastycznymi wybrzmiewaniami gitary i "wpadającą w ucho" pełną luzu solówką Campbella. Zagrany w rozsądnym rockowym tempie Get Back In Line posiadał ładunek pozytywnej energii, zresztą specjalnego pędzenia na tym krążku nie było. Całość zdominował bas Kilmistera - dobrze ustawiony, czasem głęboki i mocno metaliczny. Z kolei gitara zabrzmiała nieco matowo i pozbawiono jej specyficznej dla Campbella ostrości. Tradycyjne zmetalizowane rock`n`rolle - Rock`n`Roll Music i Bye Bye Bitch Bye Bye - energicznie budziły z nieco sennej atmosfery. Do udanych kompozycji należało zaliczyć I Know What You Need, choć w tym przypadku była to już naprawdę kalka z kalki. Bardziej oryginalny był Waiting For The Snake z uporczywym riffem głównym. Nie obyło się niestety bez rozwlekłego zamulacza - Brotherhood Of Man zadziwiał uporem, z jakim trio wtłaczało na album po raz kolejny mętne ponuractwo. Lemmy w dobrej formie wokalnej, jednak agresja i barowa nerwowość w jego głosie powoli zaczynała zanikać. Zespół na szczęście uraczył fanów dobrą płytą, ale nie zbliżającą się do najlepszych krążków. [26] zawierał nagrania z Chile, Nowego Jorku i Manchesteru, natomiast [27] z festiwali Wacken, "Sonisphere" oraz "Rock In Rio".
28 grudnia 2015 muzyczny świat obiegła dewastująca wiadomość, że Lemmy zmarł na raka prostaty w wieku 70 lat. Wiadomość była o tyle niespodziewana, że Kilmister podobno o swej chorobie dowiedział się dwa dni wcześniej. Mikkey Dee w wywiadzie ze szwedzką gazetą powiedział: "To koniec, to jasne. Lemmy uosabiał Motörhead. Nie będziemy więcej koncertować i nie będzie więcej płyt. Ale marka przetrwa, a Lemmy będzie nadal żył w sercu każdego z nas".
Dyskografia nie uwzględnia wszystkich dostępnych pozycji (zupełnie osobną kwestią są wydawnictwa koncertowe). Niektóre tytuły miały charakter półoficjalny - były legalne, ale nie posiadały autoryzacji zespołu. Nie odbijało się to na jakości nagrań, a czasem nawet je przewyższało. Na przykład wydany przez Roadrunner w 1994 Live At Brixton `87 pochodził mniej więcej z tego samego okresu co oficjalny [11], a jednak bił tamto wydawnictwo na głowę pod każdym względem. Godny uwagi był również King Biscuit Flower Hour wydany w 1997, będący jedynym powszechnie dostępnym albumem koncertowym Motörhead nagranym z gitarzystą Brianem Robertsonem. Płyta zawierała osiem numerów, w większości pochodzących z [8] oraz 20-minutowy wywiad z Lemmy`m.

Późniejsze losy członków zespołu:

ALBUM ŚPIEW, BAS GITARA GITARA PERKUSJA
[1] Lemmy Kilmister Larry Wallis Lucas Fox
[2-7] Lemmy Kilmister `Fast` Eddie Clarke Phil `Animal` Taylor
[8] Lemmy Kilmister Brian Robertson Phil `Animal` Taylor
[9] Lemmy Kilmister Phil Campbell Michael `Würzel` Burston Pete Gill
[10-12] Lemmy Kilmister Phil Campbell Michael `Würzel` Burston Phil `Animal` Taylor
[13] Lemmy Kilmister Phil Campbell Michael `Würzel` Burston Tommy Aldridge
[14-15] Lemmy Kilmister Phil Campbell Michael `Würzel` Burston Micael `Mikkey Dee` Delaouglou
[16-30] Lemmy Kilmister Phil Campbell Micael `Mikkey Dee` Delaouglou

Lemmy Kilmister (ex-Hawkwind), Brian Robertson (ex-Thin Lizzy, ex-Wild Horses), Pete Gill (ex-Saxon),
Mikkey Dee (ex-King Diamond, ex-Don Dokken), Tommy Aldridge (ex-Ozzy Osbourne, ex-Thin Lizzy, ex-M.A.R.S., ex-Vinnie Moore)

Rok wydania Tytuł TOP
1977 [1] Motörhead #25
1979 [2] Overkill #1
1979 [3] Bomber #5
1979 [4] On Parole
1980 [5] Ace Of Spades #11
1981 [6] No Sleep `Til Hammersmith (live)
1982 [7] Iron Fist #4
1983 [8] Another Perfect Day
1986 [9] Orgasmatron #8
1987 [10] Rock`n`Roll
1990 [11] No Sleep At All (live)
1991 [12] 1916 #30
1992 [13] March Or Die
1993 [14] Bastards #27
1995 [15] Sacrifice
1996 [16] Overnight Sensation #18
1998 [17] Snake Bite Love
1999 [18] Everything Louder Than Everyone Else (live / 2 CD)
2000 [19] We Are Motörhead
2002 [20] Hammered
2004 [21] Inferno
2006 [22] Kiss Of Death
2007 [23] Better Motörhead Than Dead: Live At Hammersmith (live / 2 CD)
2008 [24] Motörizer
2010 [25] The Wörld Is Yours
2011 [26] The Wörld Is Ours 1: Everywhere Further Than Everyplace Else (live / 2 CD)
2012 [27] The Wörld Is Ours 2: Anyplace Crazy as Anywhere Else (live / 2 CD)
2013 [28] Aftershock
2015 [29] Bad Magic
2016 [30] Clean Your Clock (live)

          

          

          

          

          

Powrót do spisu treści