1976-1982: OKRES ŚWIETNOŚCI
Jedna z najbardziej znanych grup NWOBHM, założona w 1976 w Barnsley pod nazwą Son Of A Bitch przez Grahama Olivera (ur. 6 czerwca 1952) i Stevena Dawsona (ur. 24 lutego 1951). Wkrótce porzucono kontrowersyjną nazwę i wybrano nową - Saxon - która miała przejść do annałów heavy metalu. Wkrótce do składu dołączyli wokalista Biff Byford (właśc. Peter Rodney Byford, ur. 15 stycznia 1951), gitarzysta Paul Quinn (ur. 26 grudnia 1951) i perkusista Pete Gill (ur. 9 czerwca 1951). Wszyscy zatem członkowie oryginalnego składu pochodzili z jednego rocznika - w początkowym okresie grali własny materiał w klubach rockowych, m.in. przed Ian Gillan Band. Wydany 21 maja 1979 debiut zawierał w większości prosto zagrany i inspirowany hard rockiem tradycyjny heavy. Niewiele tu było jeszcze z buntowniczej rock`n`rollowej energii, jaką Saxon zaprezentował w rok później, choć nie można było odmówić [1] określonej przebojowości. Wyróżniały się przede wszystkim Big Teaser, Stallions Of The Highway oraz epicka ballada Frozen Rainbow. Pozostałe kompozycje orbitowały wokół nieco ugrzecznionego w sposobie wykonania odegranego heavy metalu z mniejszą lub większą dawką rocka - i tylko miejscami pojawiały się cięte riffy i dłuższe wybrzmiewania. Z drugiej strony Militia Guard wyrażał niezdecydowanie stylistyczne - lekko udziwniony melodyjny rock mieszał się z ostrzejszym riffowaniem. Duet Quinn-Oliver powoli zaczął budować własny styl, a Bill Byford coraz mocniej zaczął wierzyć we własny talent. Na zremasterowanych wersjach CD słychać uważną grę Dawsona, ale najbardziej interesująco wypadły partie perkusyjne Pete`a Gilla. Stallions Of The Highway zajął 24 lipca 1979 pierwszą pozycję na singlowej liście "Powerhouse Chart". Nikt się nie spodziewał, że tak przeciętnie grająca formacja odniesie w przyszłości tak wielką sławę. Wkrótce Saxon ruszył w tournee supportując Motörhead - trasa rozpoczęła się 10 listopada w Bracknell Sports Centre i prowadziła przez wszystkie ważniejsze miasta w kraju, łącznie z trzema występami w londyńskim Hammersmith Odeon.
5 maja 1980 wydano [2], którym grupa rewelacyjnie wpisała się w rosnący w siłę nurt NWOBHM. Saxon przedstawił atrakcyjny i urozmaicony repertuar, ujawniający przede wszystkim przywiązanie do hard rocka, ale w połączeniu z ekspresją brytyjskiego metalu dało to riffową melodyjność i stosunkowo bogate partie wokalne. Mimo nieskomplikowanej struktury otwierający Motorcycle Man urzekał klimatem amerykańskiej autostrady i opisem brawurowej jazdy motocyklem, pozwalającej uciec od problemów życia codziennego w świat rocka. Zespół brzmiał autentycznie w wyładowanym energią Street Fighing Gang, z gwizdaniem i specyficzną grą duetu gitarowego, który zresztą stał się wizytówką grupy na długie lata. Stand Up And Be Counted oparto na średnich tempach i bardzo dobrych chórkach. Przejmująca solówka rozpoczynała 747 (Strangers In The Night) - świetny utwór z interesującym tekstem i kapitalnym śpiewem Biffa w konwencji rock-metalowego hitu. Tytułowy Wheels Of Steel zżynał mocno z AC/DC, ale nie można było odmówić Saxon motoryczności i specyficznego talentu do układania melodyjnych refrenów. Druga część krążka była nieco gorsza, wiało nudą zwłaszcza od See The Light Shining i piosenkowego Suzie Hold On. Całe szczęście wszystko kończył czadowy Machine Gun z urywającym głowę riffem i wojowniczym refrenem. Ten styl oparty na krótkich ciętych zagrywkach był co prawda typowy dla wielu brytyjskich zespołów z tego okresu, ale niewiele z nich potrafiło to zrobić w sposób tak ciekawy i atrakcyjny. Album obrazował wjazd na motocyklach wesołej i zawadiackiej ekipy, proponującej muzykę prostą, melodyjną, opartą na rock`n`rollu i rockowym feelingu, przy tym jednak odległą od przesyconej piwem atmosfery Motörhead. Saxon celowali zarówno w gusta fanów spragnionych elektrycznie wspomaganych przebojów radiowych, jak i poszukujących heavy metalu niewydumanego i atakującego ostrymi riffami dwóch gitar. Saxon był poniekąd skazany na sukces, bo potrafił zaoferować jedno i drugie. Oryginalna produkcja była niezbyt dobra, raczej sucha i jednowymiarowa, ale na swój sposób oryginalna. Nagrania wiele lat później doczekały się remasteringu i nabrały innego wymiaru, ale zgubiono gdzieś specyficzny ascetyczny duch z początku działalności. Ta ekipa - mimo, że nie prezentowała ani wielkich umiejętności, ani niebywałego kompozytorskiego kunsztu - musiała się spodobać. Dobra sprzedaż sprawiła, że obok Iron Maiden i Def Leppard, Saxon stał się liderem nowego stylu, znajdującego niesamowitą popularność wśród tysięcy fanów młodego pokolenia. [2] dostał się na listę pięciu najlepszych brytyjskich albumów, a oba single - Wheels Of Steel i 747 - trafiły na "Top Of The Pops".
Od lewej: Paul Quinn, Bill Byford, Steve Dawson, Pete Gill, Graham Oliver
Muzyczne wydarzenia w Anglii biegły niezwykle szybko i aby utrzymać się na topie zespoły musiały nieustannie o sobie przypominać nowymi nagraniami. Wydany 1 września 1980 [3] (po zaledwie niespełna czterech miesiącach) ugruntował dominującą pozycję kwintetu. Był to najlepszy album z pierwszego okresu działalności, udowadniający jednocześnie tkwiący w zespole ogromny potencjał. Stylu nie zmieniono, lecz powstał krążek dojrzalszy i bardziej przemyślany. Chłopaki na motocyklach odrobinę spoważnieli, do nieustannej rockowej zabawy dodając także szczyptę mroku. Najlepszym tego przykładem był Dallas 1 PM, dotyczący zabójstwa prezydenta Johna Kennedy`ego w dniu 22 listopada 1963, w którym grupa opowiadała się za pacyfizmem i przeciwko bezmyślnym grom politycznym prowadzącym do tragedii. Szczególne wrażenie robił niepokojący wstęp do tej kompozycji, potęgujący napięcie zbliżającego się nieuchronnie tragicznego wydarzenia oraz autentyczny historyczny przekaz radiowy z miejsca zdarzenia. W ostatecznym rozrachunku jednak największa furorę zrobiły sprawdzone już kawałki oparte na podwójnym gitarowym ataku i dłuższych wybrzmiewaniach. Osadzonym w tej konwencji utworom nadano zaskakującą chwytliwość, czego przykładem były Heavy Metal Thunder i 20 000 Feet. Miejscami krążek zawierał utwory nieco wolniejsze niż poprzednio, oscylujące w rejonach bardziej tradycyjnego heavy, jak zgrabnie skonstruowany tytułowy Strong Arm Of The Law z pseudo-hymnowym refrenem czy często niedoceniany To Hell And Back Again. Byford zdecydowanie poprawił swój styl śpiewania - lepiej operował głosem, nadając mu większą elastyczność. Także obaj gitarzyści postarali się o ciekawsze solówki. Więcej od siebie dał Steve Dawson, a brzmienie perkusji Gilla uatrakcyjniono. Jedynym potknięciem był nudny Sixth From Girls. Z produkcji nadal przebijały metaliczną surowość i prostota, które stały się znakiem rozpoznawczym zespołu na długie lata. Saxon okrzepł i wydoroślał, ale pozostał sobą i dał fanom to czego od niego oczekiwali.
Większość następnego roku Saxon spędzili w trasie, a szczególny sukces odnieśli w Japonii, gdzie singiel Motorcycle Man / See The Light Shining utrzymywał się na liście przebojów przez pięć miesięcy. 5 października 1981 ukazał się [4], dedykowany fanom zespołu i ich stylowi ubierania się. Muzycy doskonale rozumieli, że konkurencji przybywało, a nowe grupy proponowały często granie lepsze, przez co mogły wywalczyć sobie drogę do czołówki. Kwintet miał już sprawdzoną receptę na udaną płytę, styl wykrystalizował się i pozostało tylko w jego obrębie zaproponować interesujące melodie. Zasada pozostała ta sama - natarcie dwóch gitar, dosyć szybkie tempa, wpadające w ucho refreny i przykuwający uwagę krzykliwy wokal Byforda. Nowy krążek, choć całościowo nie odbiegał od stylu wypracowanego wcześniej, był bardziej różnorodny i znalazły się tu utwory wybiegające poza standard, do jakiego grupa zdążyła już przyzwyczaić. Taką kompozycją był niewątpliwie treściwy manifest And The Bands Played On, gdzie w niecałych trzech minutach Saxon zaprezentował ideę NWOBHM w pigułce, epatujac tekstem opiewającym atmosferę rockowego święta, jakim był wówczas festiwal w Reading. Tytułowy Denim And Leather ze stadionowym refrenem nawiązywał do wolniejszego heavy-grania z utworu Strong Arm Of The Law, ale szedł jeszcze dalej i proponował metalowy hymn, nieco na wzór tych tworzonych przez Judas Priest, choć z mniejszym ładunkiem metalowego ciężaru. Znalazło się także miejsce na znakomity przebój Princess Of The Night, z wyśmienitym refrenem i wyśmienitym riffem przewodnim. Świetnie wypadły też: zagrany w hard rockowej stylistyce Never Surrender oraz nieco zapomniany i oparty na rock`n`rollowym fundamencie Rough And Ready. Nieubłagane gitarowe ataki były esencją Fire In The Sky, jednego z najszybszych i kipiących energią utworów z początkowego okresu kariery. Biffowi i reszcie jednak po raz kolejny nie udało się jednak stworzyć repertuaru równego na najwyższym poziomie. W nieco mdłym Midnight Rider formacja nie potrafiła utrzymać uwagi słuchacza przez dłuższy czas, a niezbyt atrakcyjne pod względem melodii były Play It Loud oraz Out Of Control. Ten drugi posiadał chociaż wszystkie cechy numeru nastawionego na zadziorny rockowy przebój. Saxon nadal był kapelą dobrze zgraną - z dobrą sekcją rytmiczną, choć podporządkowaną gitarzystom. Nawet jak na ówczesne normy, ponownie duże zastrzeżenia można było mieć pod względem produkcji - nadal surowej i oschłej, z trochę mniej grzmiącą perkusją niż poprzednio, ale zachowano specyficzne i rozpoznawalne brzmienie, które nieco zatarło się na późniejszych remasterach z XXI wieku. Album po raz kolejny zdobył uznanie słuchaczy, popularność sięgnęła zenitu i wzbudziła zainteresowanie nawet w USA, gdzie muzyka z kręgu Nowej Fali zbyt wielką popularnością nigdy się nie cieszyła.
Krążek promowano 46 występami na żywo w całej Europie. Na dwa dni przed rozpoczęciem tournee z zespołu odszedł Pete Gill, który dołączył do Motörhead (nagrał z nimi album Orgasmatron w 1986, także koncertowe video "The Birthday Party" w 1985). Nowym bębniarzem został Nigel Glockler (ur. 24 stycznia 1953), znany ze współpracy z Berniem Tormé. Musiał on co prawda nauczyć się wszystkich partii w półtora dnia, ale spełnił wszelkie oczekiwania. Najważniejszym celem jednak było podbicie USA. Na trasie w 1982 odbyło się 38 występów, podczas których Saxon podróżował od Nowego Jorku po Florydę i z Texasu po Zachodnie Wybrzeże. Poproszono fanów o wybór nazwy dla albumu koncertowego - ostateczna decyzja padła na wydany 14 maja 1982 [5]. W ten sposób Metalowy Orzeł obleciał świat, był gwiazdą Castle Donington na festiwalu "Monsters Of Rock", a grupa dotarła do szczytu popularności i ówczesnych artystycznych możliwości.
1983-1988: DROGA KU NIEPEWNOŚCI
21 marca 1983 ukazał się [6] i był po części symptomem schyłku świetności Saxon. Kiedy NWOBHM osiągnęło swoje apogeum, Saxon był jednym z liderów tego zjawiska. Skutecznie konkurował z Iron Maiden, gdyż prezentując kompozycje prostsze i łatwiejsze w odbiorze trafiał w gusta tych słuchaczy rocka, którzy poza mocnym uderzeniem preferowali także nieskomplikowane melodie oraz nieskrępowaną atmosferę muzycznej zabawy. Na nowej płycie zespół przeniósł ciężar z ostrego melodyjnego radosnego grania na płaszczyznę rycersko-epicką, oczywiście na mniej zaangażowanym poziomie niż choćby Żelazna Dziewica. Zniknęły oparte na rock`n`rollu i motocyklach chwytliwe refreny, a album był bardziej klasyczny w formie budowy kompozycji. Zachowano charakterystyczne tempa i styl gry gitarzystów, także wokalnie Byford w zasadzie nic nie zmienił w sposobie śpiewania. Ostateczny efekt okazał się wyjątkowo nierówny - teoretycznie mający bujać This Town Rock wypadł blado i nieświeżo. Niosące w sobie epicki pierwiastek Midas Touch i Watching In The Sky ocierały się o poziom dobry, stanowiąc typowe dla NWOBHM przejście od grania z entuzjazmem do bardziej wyważonych form. Proste, ale zrobione z werwą Warrior oraz Redline (ten drugi przypominał I Don`t Want It Montrose) na tym tle wypadały co najmniej udanie, z odpowiednim ładunkiem energii i interesującymi solówkami gitarowymi, których na tym albumie zbyt wiele nie było. Z całości wybijały się zdecydowanie dwa utwory - miażdżący hit Power And The Glory z kapitalną pracą duetu Quinn-Oliver i cały czas przemykającym wojowniczym riffem przewodnim. Inaczej rzecz się miała z The Eagle Has Landed - nietypowym numerem opartym na hipnotyzującym riffie z tajemniczym poetyckim tekstem i atmosferyczną melodią, jakiej właściwie nigdy wcześniej Saxon nie zagrali. Można było usłyszeć zarówno echa rocka lat 70-tych, jak i znaczne wybiegnięcie w przyszłość - w granie mocne, ale pełne tajemnego uroku. Glockler jako perkusista spisał się dobrze, choć jego styl gry nieco odbiegał od rockowego uderzenia Gilla. Zespół po raz kolejny nie zawiódł, tym razem prezentując granie nieco trudniejsze, ale nie na tyle, aby zniechęcić dotychczasowych fanów. Co prawda w samym Los Angeles sprzedano 15 000 egzemplarzy płyty w pierwszym tygodniu, jednak to już nie była ta siła rażenia. Nikt się jeszcze nie spodziewał, że była to ostatnia w pełni dobra płyta na długie lata, które miały raptownie zakończyć dotychczasowe pasmo sukcesów. Zainteresowanie NWOBHM zaczęło opadać, pojawiła się konkurencja w postaci rosnącego w siłę thrashu i speed metalu, coraz częściej też uwaga fanów zwracała się w kierunku muzyki, jaka dochodziła z USA czy Niemiec.
Obserwując wyniki sprzedaży, muzycy doszli do wniosku, że nie mogą konkurować o fanów z młodymi zespołami grającymi coraz brutalniej, postanowili więc złagodzić brzmienie i postarać się o słuchaczy na nowym rynku. Dowodził tego wydany 16 kwietnia 1984 [7] - rozpoczynał go zdumiewający epicki Crusader opowiadający o czasach wypraw krzyżowych, z odgłosami bitewnego zgiełku i akustyczną gitarą. Pozostała część krążka jednak rozczarowywała i zawierała błahe rockowe piosenki w stylu A Little Bit Of What You Fancy czy Just Let Me Rock. Żenująco wręcz brzmiało boogie Sailing To America, nużyła przesłodzona do granic ballada Do It All For You. Na uwagę zasługiwały jedynie: dynamiczny cover Sweet Set Me Free oraz kończący wszystko Run For Your Lives z zaśpiewem na wzór kibiców piłkarskich, ale po Saxon można było spodziewać się znacznie więcej. Ta metamorfoza była dla fanów o tyle nieprzyjemnym zaskoczeniem, że pamiętali bojowo-rycerski charakter poprzedniego krążka oraz dali się nabrać na wojowniczą okładkę. Moc dystrybuowana dotychczas przez duet Quinn-Oliver była tu jakby sztucznie powstrzymywana. Do tej pory Saxon elektryzował, porywał i wzruszał, nowe granie natomiast było wyrachowane i ostrożnie badało nowy rynek. Banalny materiał i anemiczne wykonanie spowodowały falę krytyki ze strony fanów. Jednak prasa muzyczna, chołubiąca w tamtym okresie granie lekkie i przyjemne, wystawiła płycie pochlebne recenzje. Ich właśnie uczepili się muzycy Saxon i ich management - grupa postanowiła pójść dalej w obranym niedawno kierunku. Zespół zerwał kontrakt z dotychczasową wytwórnią Carrere, co było podobno spowodowane rozbieżnościami związanymi z faktyczną sprzedażą albumów. Byford i spółka związali się z koncernem EMI, mając nadzieję na większą promocję i znaczniejsze sumy pieniędzy. Trasa koncertowa objęła ponownie USA, tym razem w połączeniu z hair-metalowcami z Mötley Crüe.
Graham Oliver
Formacja wchodziła powoli w najgorszy okres swej kariery. Po wydaniu [8] nikt już nie stawiał Saxon na równi z Iron Maiden, a oczy zwolenników klasycznego metalu zwróciły się ku Judas Priest. Krążek ponownie skłaniał się bowiem ku hair metalowym numerom o cechach komercyjnych (przede wszystkim Def Leppard), a wszystko ukierunkowane było na Amerykę. Jedynie znakomity Rock`n`Roll Gypsy i po części Call Of The Wild przypominały o dawnej świetności. Ponownie powstała muzyka prosta, radiowa i przystępna głównie dla zwolenników szeroko rozumianego rocka. Co prawda elegancko wypadł jeszcze Rockin` Again, prowadzony w umiarkowanym tempie i z zadziornym wokalem Byforda przy akompaniamencie ostrych gitar, ale nie dawało to większego pocieszenia dawnym fanom. Album miał sporo ciepła w rozległych chórkach, przy czym gitary usiłowały utrzymać cały czas wrażenie ogólnej łagodności poprzez długie soczyste wybrzmiewania. Mało atrakcyjne melodie jednak stanowiły bazową do takich komercyjnie nastawionych numerów jak Back On The Streets, Devil Rides Out czy Gonna Shout. Jak się okazało, Bill swoim głosem był w stanie udźwignąć w atrakcyjny sposób radiowe kompozycje. Po odejściu Dawsona, formacja grała jeszcze gorzej. Co prawda we wkładce do [9] Paul Johnson został wymieniony w składzie, jednak wszystkie partie basu nagrał sam Byford. Tytuł albumu i okładka podkreślały po raz kolejny chęć przemienienia tysięcy fanów rocka w zera na kontach muzyków, ale formuła była już tak schematyczna, że zagrane bez polotu archaiczne kawałki zaczynały się i kończyły w konwencji niby-melodyjnych, ale zupełnie nierozpoznawalnych utworów. Za najlepszą ocenę tego krążka należałoby w zasadzie uznać Party Til You Puke z gościnnym udziałem na fortepianie Eltona Johna. Zaproszenie go na płytę heavymetalowego wykonawcy świadczyło o fakcie, jak nisko w tamtych czasach Saxon upadł, choć sama numer w atmosferze jam session i żarliwego rock`n`rollowego boogie wypadł nawet ciekawie na tle pozostałego grania w średnim tempie. We Came Here To Rock,Running Hot czy Rock The Nations były bezpłciowo podobne do siebie i jawiły się jako marne kopie dokonań sprzed lat. Bojowego ducha zachowano jedynie w wojowniczym Battle Cry z dobrym śpiewem Biffa, który zaprezentował się zresztą na tym albumie przeciętnie, a i jako basista specjalnie niczego nie pokazał. Znakomicie zagrał za to Nigel Glockler, ale jego wysiłki po części niweczyło "kartonowe" ustawienie perkusji. Mdła ballada Northern Lady nie wnosiła niczego nowego, w Empty Promises muzycy niemal przysypiali nad instrumentami, a w You Ain`t No Angel zespół atakował agresywniejszym glamem. Na miarę "słonecznego przeboju" zasługiwał Waiting For The Night - prosty i przyjemny kawałek ze zwrotkami lepszymi niż refren i skromnymi solówkami gitarowymi. Była to kontynuacja stylu obranego na [7] - próba pójścia drogą Def Leppard w celu zdobycia serc amerykańskiej publiczności.
Prawdziwa katastrofa nadeszła wraz z wydaniem [10]. Tym razem na basie naprawdę zagrał Johnson, a za bębnami zasiadł Nigel Durham. Pojawiły się też dyskotekowo-elektroniczne klawisze w wykonaniu Stevena Lawes-Clifforda, przy których te z Turbo Judas Priest sprzed dwóch lat prezentowały się nader metalowo. Album wyprodukował Stephan Galfas (znany ze współpracy z Cher, The Allman Brothers Band, Meat Loaf i Stryper) i to on ostatecznie pogrążył ten album. Jeśli w przeszłości padały zarzuty, że brzmienie Saxon było zbyt surowe i nieociosane do grania melodyjnego heavy przemieszanego z hard rockiem, to tym razem Galfas przegiął kompletnie w drugą stronę. Tak rozmydlonej nijakiej produkcji trudno było się nawet w tamtych czasach doszukiwać - "zniknęła gdzieś" sekcja rytmiczna, grająca z zawstydzającym prymitywizmem. Byford wypadł zupełnie bezbarwnie, bawiło do łez ugłaskane brzmienie gitar. "Przebojem" MTV został uparcie lansowany cover Christophera Crossa Ride Like The Wind, w którym utapirowani muzycy zabawiali się z dziewczynami w więzieniu. Ta muzyka po prostu nie mogła się podobać - z miauczącym Byfordem na tle plastikowych gitar i elektronicznych ornamentacji, na szczęście aż zanadto nie wyeksponowanych. Najgorszą wadą była jednak wszechogarniająca nuda od pierwszej do ostatniej sekundy albumu. Było to granie na zwolnionych obrotach, niemal na środkach usypiających, które zaczynały działać przy pierwszych dźwiękach takich porażek jak Where The Lightning Strikes czy S.O.S.. Antytezę heavy metalu stanowił Jericho Siren, który zagrywkami solowymi próbowali ratować rutyniarze Quinn i Oliver. Piosenkowy I Can`t Wait Anymore zagrany nieco mocniej może nie byłby taki zły, ale w tej formie był nie do przyjęcia. Klawisze w Calm Before The Storm odrzucały na kilometr, a "balladowy" Song For Emma wystawiał cierpliwość słuchacza na ogromna próbę. Jedyną ucieczkę od pop-rocka ku mocniejszej konwencji stanowił wzniosły w refrenie For Whom The Bell Tolls, ale tej oprawie dźwiękowej i on wypadł niczym okaleczony. Nieśmiałym faworytem był Red Alert - konkretniejszy numer z lepszym niż w innych utworach wokalem Byforda i najlepszym popisem gitarowym. Ta płyta nie powinna się w ogóle pojawić, przynajmniej z takim zestawem utworów, takim brzmieniem i takim nie-metalowym nastawieniem muzyków. Szkoda, że taki chłam zamykał niechlubnie pierwszą dekadę muzycznej działalności Saxon, który stracił ogromnie na popularności i zamilkł nagraniowo na trzy lata. Jedynym pocieszeniem w tym czasie był powrót Glocklera na stanowisko perkusisty (przerwę wykorzystał na nagranie albumu z niemieckim Thunderstorm).
1989-1994: ODBICIE SIĘ OD DNA
Kolejne trzy lata zespół spędził głównie na licznych trasach koncertowych, w znacznej mierze w Wielkiej Brytanii w celu odbudowania zaufania fanów i podtrzymania ich zainteresowania muzyką zespołu. Przyjęto w szerego grupy także basistę Nibbsa Cartera (ur. 6 września 1966). [12] stanowił powrót do koncepcji obranej na [6], zarówno pod względem zawartości muzycznej, jak i brzmienia. Surowe ostre gitary i mocna sekcja rytmiczna z ponownie "suchą" perkusją złożyły się na zestaw kompozycji z pogranicza heavy metalu i hard rocka, prostych rytmicznych i o jasno sprecyzowanych melodiach. Już tytułowy Solid Ball Of Rock dawał jasno do zrozumienia, iż kontynuacji pop-metalu z poprzednika nie będzie. Quinn i Oliver od lat nie grali tak zadziornych i fantazyjnych solówek, jak w dynamicznym Altar Of The Gods, a do czasów NWOBHM nawiązywał pulsujący gitarami i zgrabnym przejściem do lżejszego refrenu Baptism Of Fire. Dawno też nie było tak przemyślanego łagodnego numeru w wolniejszym tempie jak Requiem (We Will Remember), zadedykowany "wszystkim zmarłym gwiazdom rocka". Heavymetalowy Lights In The Sky z nutką epickości posiadał lepszą melodię w zwrotkach niż refrenie, a intrygującym zbiorem doświadczeń poprzedniej dekady brytyjskiego metalu był dosyć ciężki Ain`t Gonna Take It, pełen zapożyczeń łatwych do wyłowienia przez fanów sceny metalowej z Wysp. Overture In B-Minor / Refugee nie był próbą wprowadzenia neoklasyki do stylu Saxon, ale wysoko zaśpiewaną przez Byforda pieśnią o wielkim ładunku emocji i świetnie wyważonym tempie. Formacja nie uniknęła jak zwykle nieco monotonnego grania prostych zmetalizowanych rockowych kawałków w rodzaju I Just Can`t Get Enough czy I`m On Fire, w których jednak sami muzycy dobrze się bawili. Najsłabiej wypadło zakończenie w postaci nijakiego Crash Dive, chaotycznego w zamyśle i wykonaniu. Byford śpiewał głosem, którym podbił serca słuchaczy w 1980, a Carter robił co mógł, by jego bas był tak samo wyrazisty jak z epoki Dawsona. O tej płycie często niesłusznie się zapomina, gdyż był to zbiór pełen udanych kawałków w saxońskim stylu, okraszony kilkoma hitami łagodniejszej natury. Materiał pokazał, że w zespole nadal drzemały spore możliwości i że w ograniczonej konwencji był on w stanie tworzyć atrakcyjne metalowe kompozycje.
Zachowawczy [13] jawił się jako bezbarwna próba wykorzystania tego co w muzyce Saxon było najbardziej rozpoznawalne, ale nie zawsze najlepsze. Wykorzystano zatem pogwizdywania i surowe riffy w rytmicznym Forever Free z bardziej miękkim refrenem niż można było oczekiwać. Mrocznym klimatem do Dallas 1PM próbował nawiązać w zwrotkach Hole In The Sky, ale kawałek radykalnie łagodniał w melodii refrenu. Rockowy Just Wanna Make Love To You został wykorzystany przez obu gitarzystów jako poligon pomysłowych zagrywek w duecie. Akustycznie poprowadzona ballada Iron Wheels nie robiła wielkiego wrażenia na wskutek zbyt mocnego zapatrzenia w rynek amerykański. Sporo było tu prostego rock`n`rolla w umiarkowanych tempach i klasycznego podejścia do tematu, jak Get Down And Dirty oraz nieco szybszy One Step Away ze zgrabnie opracowanym przejściem do chwytliwego refrenu. Na ich tle podobny Can`t Stop Rockin` wypadł mniej atrakcyjnie. Szybkiego grania na tym albumie było mało i jedynie Nighthunter oparto o lekko przyhamowany styl z czasów NWOBHM. Można było odnieść wrażenie, że Biff był w gorszej dyspozycji głosowej niż zazwyczaj, a chwilami miał problem z pokonaniem bariery ostro pogrywających gitarzystów. Frontman najbardziej męczył się w Grind - najmniej udanym utworze z płyty, z topornie zaimplementowanymi wstawkami spoza muzyki metalowej. Udane zakończenie za to stanowił energetyczny Cloud Nine, z poniekąd agresywnym i wychodzącym poza sztampę wykonaniem. Zabrakło utworów, które całościowo można by uznać za killery pierwszej, a nawet drugiej klasy. Odświeżono kilka starych pomysłów i te prezentowały się najlepiej. Wykorzystane nowinki niezbyt trafione i dziś to nieco przykurzony krążek weteranów obracających się od lat w pewnej dopracowanej do perfekcji manierze, wówczas odrobinę nużącej.
Bill Byford
1995-dziś: POWRÓT DO HEAVY METALU
Przez następne półtora roku Saxon jakby ucichł, zajmując się głównie koncertowaniem, ale już nie przed tak wielkimi widowniami jak niegdyś. Koniunktura na tradycyjny metal kulała i jedynie Anglia nie odwróciła się od żadnego ze swoich idoli z poprzedniej dekady. Ostatecznie [14] ukazał się 14 sierpnia 1995 i urzekał okładką autorstwa Paula Gregory`ego. Ten album byłby znakomity, gdyby muzycy do końca wiedzieli co zamierzali grać. Na pewno heavy z mocnymi gitarami, bo tym razem całości nadano brzmienie autentycznie metalowe i to od tej płyty należało rozpocząć liczenie albumów drugiego etapu działalności. Postanowiono odejść nie tylko od rock`n`rolla i stylistyki NWOBHM, ale również od radiowej przystępności i koncertowej spontaniczności. Miejscami ten krążek był przeraźliwie nudny, co charakteryzowało brytyjski heavy z latach 90-tych, kiedy to wypalił się entuzjazm i zaangażowanie. Tytułowy Dogs Of War prowadzono w średnim tempie, choć perkusja Glocklera starała się wytworzyć wrażenie szybkości. Próby klimatycznego ubarwienia jednak tylko tą nudę potęgowały. O klasę lepszy był za to epicki The Great White Buffalo, intrygująco opowiadający historię Indian północnoamerykańskich na tle ciekawego riffu przewodniego. Nie porywały lżejsze kawałki w stylu Burning Wheels, który ratował tylko udany refren - ten zabieg nie udał się jednak w nijakim Don`t Worry zagrany w przeintelektualizowany kawiarnianym stylu. Saxoński metal autostrady z rytmicznymi zagrywkami gitarzystów reprezentowały w zasadzie jedynie Big Twin Rolling oraz Demolition Alley. Naiwna rockowa ballada Hold On zaowocowała niezwykle zgrabnym radiowym utworem. Zupełną klęską był za to Walking Through Tokyo i tak słabo Saxon nie wypadł od lat, biorąc pod uwagę zwłaszcza kuriozalne orientalne ozdobniki w tle. Coś była za to w Yesterday`s Gone - próbie łączenia różnych stylów pod dyktando dwóch mechanicznie pogrywających gitar, z których jedna dała niesamowity solowy popis. Powstała płyta przeciętna i zbyt synkretyczna - inspirowana co prawda dawnym stylem, ale bez odpowiedniego pazura. W odprężającej atmosferze wydano koncertówkę [15], nagrano również cover Judas Priest You`ve Got Another Thing Comin`.
W końcu doszło do personalnego starcia między Byfordem a Oliverem o przyszłość stylistyczną zespołu. Gitarzysta porzucił Saxon, by wraz z Dawsonem i Gillem Son Of A Bitch z Tedem Bulletem za mikrofonem (album Victim You w 1996). Następnie Oliver i Dawson wytoczyli Byfordowi i Quinnowi proces o prawo do nazwy "Saxon". Po przegraniu sprawy (ostateczny wyrok zapadł 25 lutego 2003), utworzyli z Durhamem Oliver/Dawson Saxon, a ich starania zwrócenia na siebie uwagi zaowocowały początkowo dwoma płytami koncertowymi. Olivera w Saxon zastąpił z powodzeniem Doug Scarratt (ur. 7 września 1959), zwolennik przyspieszeń i ciężkości. Muzyk ten wywarł niewątpliwy wpływ na ostateczne brzmienie [16], który wydano 13 października 1997 przez wytwórnię Virgin. Był to zdecydowanie najlepszy album Saxon w całej karierze - pełen agresji, polotu, zadziorności, pomysłów i chęci pokazania wszystkim, że grupa jeszcze potrafi przyłupać. Niesamowitą okładkę przedstawiającą bojowo nastawionego gargulca narysował znów Paul Gregory. Album zaskakiwał o tyle, że w tamtym okresie mało kto liczył na powrót Saxon do metalowej czołówki. Formacja nagrywała krążek w Niemczech - nowe wydawnictwo inspirowane były dawnymi najlepszymi nagraniami, ale w szybkiej i zadziornej konwencji ze zdecydowaną grą gitarzystów i misternymi ozdobnikami solowymi. Duże wrażenie wywierała gra sekcji rytmicznej - Nibbs Carter wbijał w ziemię głębokim basem, a zwykle oszczędnie grający Nigel Glockler tym razem naprawdę się nie oszczędzał. Z pozoru był to heavy jakich wiele - niezbyt wyszukane struktury, "wpadające w ucho" melodie, dobre solówki i charakterystyczny wokal. Jednak każdy z utworów był inny, odarto je z przesadzonego patetyzmu i banalnych refrenów. To był to dynamit - po krótkim mrocznym intro następował dynamiczny Unleash The Beast z kapitalną solówką. Nieco wolniejszy Terminal Velocity kroczył rytmicznie pod dyktando basu, a w niesamowitym Circle Of Light twarde riffy mieszały się z refleksyjnym zmetalizowanym rockowym refrenem. W mistrzowsko poprowadzonym The Thin Red Line wzorcowo ustawiono głos Byforda w stosunku do dwóch "mruczących" gitar. Robiły wrażenie dwa rytmiczne heavy/powerowe killery w postaci Ministry Of Fools i przebojowego All Hell Breaking Loose, z kolejnym mistrzowskim popisem gitarowym. W tym drugim numerze Byford śpiewał niczym Udo Dirkschneider, wcielając się w te rolę z dużym wdziękiem. Masa pomysłów na melodie i uroczysty charakter cechowały Bloodletter, gdzie surowszy Saxon spotykał łagodniejsze zagrywki w tle i potoczysty refren. Średnio za to wypadł toczący się w wolnym tempie Cut Out The Disease, w którym wachlarza różnorodnych rozwiązań nie zdołano połączyć w jedną spójną całość. Wyśmienicie jawił się spokojniejszy The Preacher, całość uzupełniała smutna akustyczna ballada Absent Friends. Niezależnie od znaczenia najsłynniejszych albumów z lat 80-tych i roli najlepszych kompozycji dla budowania wizerunku brytyjskiego heavy, ten krążek wspinał się na same wyżyny metalowego kunsztu - perfekcyjnie zagrany i zrealizowany, naszpikowany był elektryzującymi riffami i niezapomnianymi refrenami. Należało uznać ten album za jeden z najbardziej sensacyjnych powrótów do formy w metalu drugiej połowy lat 90-tych. Saxon natychmiast powrócił do ekstraligi i ci, którzy uważali, że ten zespół się skończył definitywnie musieli ustąpić wobec oczywistych faktów. W czasach wygasania rewolucji grunge, formacja przybierała szaty zbawiciela wyznaczającego pewien standard w graniu klasycznym. Klasę krążka opisywano w branżowych magazynach w samych superlatywach, a płyta znalazła się na wśród stu najlepszych krążków w Szwecji, Niemczech i Szwajcarii. W listopadzie kwintet zagrał dwa koncerty w Brazylii, a rok zakończono gwiazdkowym występem w Belgii. Również w 1997 EMI ponownie wydało [2] i [3] jako podwójne CD z 11 dodatkowymi bonusami, nagranymi głównie na koncertach w 1981.
W 1998 odszedł Nigel Glocker - nie po raz pierwszy zresztą i nie na zawsze. Zastapił go Niemiec Fritz Randow, znany z Victory i Sinner. Po wydaniu znakomitego poprzednika, na Saxon znów patrzono z należytą uwagą i większość fanów liczyła na kolejny konkretny atak w melodyjnym stylu nawiązującym do tradycji, ale we uwspółcześnionej aranżacyjnie i brzmieniowo konwencji. Choć na [17] współpraca Quinna i Scarratta układała się wyśmienicie, to jednak nie była tak porywająca jak na [16]. Ponure intro do Metalhead wprowadzało ciekawy klimat, ale sam utwór oparto na nudnym metalu w średnim tempie, które zresztą utrzymano w Are We Travellers In Time ze śladowymi elementami epickości. Mimo długiego czasu kompozycji, w nich samych działo się niewiele, a muzycy stosowali w nich kilka prostych w kółko powtarzanych riffów, próbując dodać aury tajemniczości nietypowymi solówkami i wplataniem klawiszy w wykonaniu Chrisa Bay`a. Szybszy Conquistador nawiązywał w pewien sposób do Crusader i wreszcie Saxon przypominał, iż rycerskie granie nie było mu obce. Znakomicie zrealizowano również energiczny All Guns Blazing, w którym skumulowało się całe doświadczenie zespołu w graniu podobnych kawałków. Niedobrze się stało, że grupa ponownie powróciła do prezentowania bladych numerów granych w umiarkowanych tempach rock-metalowych jak What Goes Around czy Song of Evil, który niezbyt udanie próbowano ubarwić mroczniejszymi akcentami w grze gitarzystów. Bez emocji przelatywał też zupełnie bezbarwny Prisoner. Tradycyjny w refrenie Piss Off, w zwrotkach wykorzystywał nowocześniejsze rozwiązania wynikające zapewne z obserwacji alternatywnego grania i to połączenie nie wypadło interesująco. Do tego wszystkiego dochodziło nijakie zakończenie w postaci Watching You oraz ponad 8-minutowy Sea Of Life, oparty na przeplatance słabego balladowego grania i ostrzejszych partii gitar. Zbytni przerost rutyny i brak prawdziwego zaangażowania cechowały wokal Byforda na tym albumie - tak jakby wykonał swoje zadanie i tyle. Poza poprawnością niewiele można było powiedzieć o grze Randowa. Sprawnie techniczne solówki Quinna i Scarratta zagrano jakoś bez serca i dogłębnego przemyślenia. Produkcja przywodziła na myśl czasy [8] - ogólnie ekscytującego grania było mało, wykonanie zachowawcze, a sama płyta większych emocji nie wywołała. Mniej było galopowania i melodii, w zamian położono większy nacisk na skomplikowanie struktur, w czym Saxon nigdy mistrzami nie byli. Światowa trasa koncertowa promująca nowe numery trwała dwa lata, włączając w to prestiżowe występy na brytyjskim festiwalu "Bloodstock" oraz niemieckim Wacken.
Od lewej: Paul Quinn, Doug Scarratt, Bill Byford, Nigel Glockler, Nibbs Carter
Rok 2001 rozpoczął się dość nieoczekiwanie od projektu Nigel Glockler & Doug Scarratt, który wydał album Mad Men And English Dogs. Co do Saxon, to poprzednia ucieczka w klimaty nieco spoza swojego rejonu okazała się tymczasowa i [18] znów był mieszanką NWOBHM i tego co wyznaczył na długie lata [12]. Nawet w sferze brzmienia powrócono do tamtej koncepcji, rzecz jasna wykorzystując udoskonaloną już technikę nagraniową. Saxon grający taką muzykę musi być w wybornej formie, także kompozytorskiej, aby nagrać coś więcej niż "kolejny album". Ten niestety taki był, choć płonne nadzieje na solidny krążek rozbudzało otwarcie w postaci rycerskiego Killing Ground. Dalsza część płyty rozwiewała tą niepewność, rozczarowując ogólną dyspozycją zespołu. Byford miejscami nawet irytował, kurczowo trzymając się wokalnej maniery lat 80-tych, Carter starał się nie zagłuszać Randowa, a ten z kolei wydawał się zupełnie nie czuć ducha Saxon. Nagrano dużo mdłych rockowo-metalowych wypełniaczy - nieźle zaaranżowanych i starannie przygotowanych, ale nie posiadających praktycznej siły przebicia. Często dobra melodia (Till Hell Freezes Over) rozpływała się przy braku energii, przeważały ospałość i monotonia (You Don`t Know What You`ve Got, Running For The Border). Balladowy Shadows On The Wall o smutnej tematyce nuklearnej zagłady w nieuzasadniony sposób "wzbogacono" o agresywne partie kłócące się z łagodną solówką i delikatnym tłem. Powermetalowy Dragon`s Lair stanowił próbę ożywienia wszystkiego, ale poza zaciętym gitarowym popisem, nie było tutaj zbyt wiele do słuchania. Wzniosły łagodny refren w Deeds Of Glory pasowałby bardziej do ciężej zagranego metalowego hymnu niż do najszybszego numeru na płycie. Coming Home pozytywnie ożywiała pulsacja w sferze gitar i elegancki refren w rockowym stylu, ale szybko dobre wrażenie psuł przeciętny cover King Crimson The Court Of The Crimson King. Takich albumów w swoim dorobku Saxon miał już wiele - zbudowanych na kanonach własnej metalowej filozofii. We wrześniu 2002 ukazała się dwupłytowa składanka Heavy Metal Thunder, zawierająca 13 ponownie nagranych kawałków z początkowego okresu działalności (w składzie: Byford- Quinn-Scarratt-Carter-Glockner) oraz pięć utworów koncertowych z San Antonio z 2007. BR>
Na wydanym 20 września 2004 [19] pojawiło się wiele niemieckich akcentów - osoba producenta Charlie Bauerfienda, wytwórnia SPV/Steamhammer oraz nowy perkusista Jörg Michael - człowiek, który prawdopodobnie zamierzał zaliczyć za swego życia wszystkie metalowe grupy świata. Na tym albumie Saxon zadbali jednak o narodową odrębność i ta anglosaska duma przewijała się w tekstach i niektórych muzycznych akcentach. Jednak machanie narodowymi sztandarami nie zdało się na wiele w sytuacji, kiedy upodobniono krążek do germańskiego brzmienia na poziomie ciężkości Primal Fear czy Sinner. Co prawda do kwadratowości niemieckiego heavy było tu daleko, ale z rockowością brytyjskiego XX wieku muzyka miała mało wspólnego. Przy takim nagłośnieniu celowo gitary wyciszano gitary, kiedy Byford śpiewał swoje kwestie głosem dość podmęczonym. Owszem, Witchfinder General wgniatał w ziemię soczystym brzmieniem i urzekał szybkością, ale zbyt mocnarne riffy w stylu Paragon miały się nijak do do solówki gitarowej (kawałek nawiązywał do łowcy czarownic prześladującego kobiety w latach 1645-1647 w hrabstwach wschodniej Anglii). Heavy/power z elementami mocniejszymi w Man And Machine posiadał przebłyski w refrenie wskazujące, że mogło to być coś więcej niż niemiecki "metal codzienny". Zdecydowanie więcej zawarto w Lionheart i właśnie tak powinien brzmieć rycerski Saxon XXI wieku (opowieść o o królu Ryszardzie Lwie Serce). Nowoczesny Beyond The Grave wykorzystywał kilkanaście fantastycznych sekund z łagodną gitarą, a w szybszym i rytmicznie poprowadzonym Justice świetnie pracował duet Quin-Scarratt. To Live By The Sword przeznaczono znowu dla zwolenników krzyżówki niemieckiego i brytyjskiego pojmowania rycerskiego heavy, znacznie gorzej to wypadło w English Man O'War. Mocne brzmienie obnażało kompozycyjną miałkość ospałego i niby-epickiego Searching For Atlantis, a zagrany na koniec akcentowany Flying On The Edge zawierał wiele zapożyczeń z własnego stylu z lat 80-tych. Ostatecznie [19] był jednym z mocniejszych albumów pod brytyjską flagą z tego okresu, ale do gatunku melodyjnego heavy wnosił niewiele. Była to po prostu dobra płyta w tym gatunku z pewnymi przebłyskami i nie wykorzystanymi szansami na coś więcej. Krążek przyjęto jednak ciepło, podobnie jak powrót do zespołu Nigela Glocklera w 2005, który na najbliższym krążku zagrał także na klawiszach.
Znacznie lepszy był [21], który na rynku ukazał się 5 marca 2007. Ukazywał on formację w podwójnej roli. Pierwsza to bezkompromisowy zespół heavy/power, w sferze riffów i brzmienia zorientowany niemiecko, a druga to Saxon jaki wszyscy znali, z czasów NWOBHM z chwytliwymi melodiami i rock-metalowymi refrenami epoki niegrzecznych chłopców. Przede wszystkim jednak album był mniej ponury i tajemniczy muzycznie niż gustowna okładka, w jakiś sposób godząc gusta słuchaczy różnych odmian melodyjnego klasycznego metalu. Już State Of Grace stanowił idealne wypośrodkowanie tych stylów, ale zachowano wszelkie elementy rozpoznawalne - tempa, śpiew Byforda, zagrywki sekcji rytmicznej i klimatyczne zwolnienia, miejscami wspierane przez gotycki chór. Agresywny Need For Speed stanowił mix style Primal Fear, Paragon i starego Saxon z okresu metalu autostrady - ten utwór pokazywał, że Quinn i Scarratt starannie przyłożyli się do solówek. Biff zdzierał gardło w przebojowym pędzącym Let Me Feel Your Power, a popisy duetu gitar brzmiały niemal apokaliptycznie. Uspokojenie następowało w dotyczącym upadku komunizmu Red Star Falling - typowym numerze w kanonie reguł Saxon, z wymieszaniem partii ciężkich i łagodnych, a jednak takich emocji, klimatu i znakomicie wplecionego motywu klawiszowego, grupa często nie potrafiła uzyskać na kilku wcześniejszych płytach. Brzmienie całości było soczyste, z czytelnym każdym instrumentem, w tym zaniedbywaną niegdyś perkusją. Byford był w znakomitej dyspozycji, śpiewając głosem donośnym i łatwo wchodząc na wyższe partie bez śladu zmęczenia. To słychać w true-heavymetalowym akcencie na koniec w postaci wyśmienitego Atila The Hun, inkrustowanego motywami wschodnimi i nowocześnie zaaranżowanymi sekwencjami riffów. Szkoda, że na płycie pojawiły sie też nudne rock-metalowe numery w średnich tempach, monotonne i bez historii jak I`ve Got To Rock (To Stay Alive) czy If I Was You. Typowe saxońskie wypełniacze wrzucane z nadzieją, że któryś zauważony zostanie jako radiowy przebój, choćby na krótki czas. W mocniejszej oprawie brzmieniowej nie prezentowały się aż tak źle, choć taki Going Nowhere Fast absolutnie niczego wnosił. Pod tym względem podobnie ocenić należało nieco tylko ciekawszy Ashes To Ashes z zawodzącymi chórkami. Doświadczenie, niezłe tempa i melodie dały w efekcie znakomity i przede wszystkim zapamiętywalny na dłużej album.
[22] wydawał się krążkiem wymęczonym i przeciętnym. Więcej tu było numerów utrzymanych w średnich i wolnych tempach, a niektóre kompozycje podchodziły nawet pod luźny rock. Otwierający Batallions Of Steel prezentował kwintet w najlepszej formie, ale już Live To Rock zaskakiwał radykalnie prostym riffem i pozbawionym pazura refrenem. Pomysł Demon Sweeney Todd oparto na scenariuszu filmu z 1936 (w roli głównej Tod Slaughter), w którym demoniczny golibroda dla pieniędzy mordował swych klientów. Kawałek zdecydowanie przyspieszał i radował bogactwem udanych solówek. Gdyby całość utrzymano w stylu podobnym do tego numeru czy chwytliwie podniosłym Valley Of The Kings byłoby to naprawdę udane wydawnictwo. Niestety, wypełniacze w stylu pachnącym Def Leppard Come Rock Of Ages lub nędzna ballada Voice, nie pomagały w pozytywnej ocenie nowego materiału. Podobnie sprawa miała się z Coming Home (Bottleneck Version) - nie wiadomo w jakim celu Saxon odświeżał numer, który znalazł się wcześniej na [18]. Jeśli miało to dodatkowo spinać 30 lat działalności, to można było umieścić któryś z mega-hitów z przeszłości. W ten sposób Anglicy stworzyli album składający się z numerów dobrych, przeciętnych i po prostu słabych. Feta z okazji okrągłej rocznicy wypadła nieszczególnie.
W zwiastującym [23] Hammer Of The Gods słyszalne były pewne autocytaty, ale już poniekąd autobiograficzny Back In `79 obracał się w rejonach grania rockowego, raczej nietypowego dla Saxon w XXI wieku. Ten utwór nasuwał odległe skojarzenia z The Eagle Has Landed, pobrzmiewające przede wszystkim w części instrumentalnej i partiach "rozchwianej" gitary. O ile Surviving Against The Odds zwracał uwagę barwną melodią, to źle wypadło wymieszanie wątków epicko-rycerskich z miękkimi rockowymi refrenami w Mists Of Avalon. Takie patenty w przeszłości przecież całkowicie położyły [10]. Saxon grający wolno rockowo prawie nigdy nie był interesujący, ale tytułowy Call To Arms przykuwał uwagę autentycznym heroizmem. Po rozwlekłym When Doomsday Comes (Hybrid Theory) następował No Rest For The Wicked, w którym Byford niepotrzebnie udziwnił swój śpiew. Był to zabieg o tyle irytujący, że Bill wykonał swoje partie na tej płycie kapitalnie, tak jakby czas się nie imał jego głosu. Krążek wypełniły głównie numery przeciętne i tego nie dało się poprawić ani wykonaniem opartym o wieloletnie doświadczenie ani profesjonalnie dopasowaną produkcją.
Od lewej: Paul Quinn, Doug Scarratt, Bill Byford, Nigel Glockler, Nibbs Carter
[25] mocą i melodyjnością zaskoczył wszystkich - był to zdecydowanie najlepszy album Saxon od czasów [16]. To był zróżnicowany materiał, pełen nietypowych rozwiązań - obok klimatycznych zwolnień (Walking The Steel, Night Of The Wolf), pojawiła się mandolina w Made In Belfast oraz cytra nadająca orientalny klimat początkowi fenomenalnego Guardians Of The Tomb. Największą zaletą wydawały się jednak piekielnie chwytliwe melodie, jak w Stand Up And Fight z maidenowym patentem w solówce, Sacrifice czy Wheels Of Terror. Pomniejsze wpadki zaliczono jedynie w mniej atrakcyjnych Warriors Of The Road oraz banalnym hard rockowym Standing In A Queue (można było również zrezygnować z elektronicznego intra Procession). Przy zakupie na serwisie iTunes można było trafić na bonus Luck Of The Draw, z kolei limitowana edycja zawierała drugi CD z nowymi wersjami Just Let Me Rock, Forever Free, Crusader (z orkiestrą), Requiem i Frozen Rainbow (dwa ostatnie akustyczne). Te numery pojawiły się również na składankowym [26], który dopełniły wersje orkiestralne (m.in. The Eagle Has Landed, Red Stall Falling, Call To Arms) i akustyczne (Iron Wheels, Coming Home).
Saxon zawsze grał tradycyjnie, ale pewne realia się zmieniały i muzycy nie pozostali na nie obojętnymi. [28] rozpoczynało potężne natarcie Battering Ram - mocarny heavy/power z miażdżącą metalową mocą, choć dwuwyrazowy refren mógł rozczarować. Ta melodia miała turbodoładowanie, gdyż takie były realne oczekiwania fanów melodyjnego metalu. Sporo urozmaicenia w formie narracji na początku The Devil`s Footprint intrygowała, dało się wychwycić nie tylko niemieckie brzmienie krążka, ale także pewne podejścia wręcz pod Iron Savior. Próby budowania klimatu w wolniejszym Queen Of Hearts w zasadzie nie przekonywały, za to killerska solówka zacierała przeciętne wrażenie po poprzedniku w generycznym Destroyer. Germańska toporność powracała w klasycznych Hard And Fast oraz Eye Of The Storm - pytanie czy Saxon wypadało grać w opcji teutońskiej. Znakomicie za to wykorzystano pierwotną siłę w pozbawionym realnej melodii Stand Your Ground, a do chwalebnej własnej przeszłości nawiązywał Top Of The World. Epicki bohaterski To The End z kruszącymi riffami jawił się wystarczająco autentycznie, podobać się z pewnością mógł również spokojniejszy i bogatszy formalnie Kingdom Of The Cross. Za to bonusowy Three Sheets To The Wind (The Drinking Song) w stylu AC/DC prezentował się blado. Mocne soczyste brzmienie wyjątkowo starannie zrealizowano. Nagrano krążek nowoczesny i inny niż dotychczas, ale spełniający wymagania utrzymania się na pełnym konkurencji rynku.
Niezniszczalna grupa powracała z [30], dedykowanym Kilmisterowi i w tym przypadku to nie było marketingowe podpięcie się pod pociąg wspomnień Lemmy`ego. Saxon i Motörhead pochodzili przecież z tej samej epoki. Ponadto kwintet - poza paroma zmianami perkusistów - grał od 30 lat w niezmienionym składzie co stanowiło przykład dla całej hordy zespołów, których kariera legła w gruzach, bo ich członkowie nie potrafili się ze sobą porozumieć albo ich muzyczne ambicje były przeszkodą we wspólnym nagrywaniu dobrej muzyki. Nowy album był dość ciężki i nawet heavy/powerowy jak na Saxon. Potężne riffy i świetny (choć krótki) pojedynek gitarowy Quinn-Scarratt w tytułowym Thunderbolt zacierały wrażenie, że ekipa po raz kolejny powiela własne pomysły. Znakomity The Secret Of Flight serwował bezwzględne riffy niczym Accept, zresztą kawałek pięknie zrealizowano na drugim planie. Wielkie wrażenie robił ponury gotycko-epicki Nosferatu (The Vampire`s Waltz) - kawałek jak na Saxon kompletnie nietypowy, z wieloma orkiestracjami, pełną walkorów częścią instrumentalną i jednoczesnym zachowaniem podniosłości true metalowego grania. Hołd dla Lemmy`ego They Played Rock And Roll miał swoje znaczenie szczególnie w warstwie lirycznej, muzycznie zaś to szybki killer o typowej motoryce. Kroczący i silnie akcentowany basem Predator wybijał dziury w betonie, dodatkową atrakcją był gościnny growling Johana Hegga z Amon Amarth. Nibbs Carter znów wychodził przed szereg w genialnym Sons Of Odin. Najcięzszym numerem był odegrany w niemal power/speedowej stylistyce Sniper, przypominający bezwzględnością niemiecki Paragon - nagłe zwolnienia i przyspieszenia zrobiono perfekcyjnie. Speed Merchants to obowiązkowy ryk silników i wzięcie na sztandary motocyklowej wolności zawsze sławionej przez Saxon. Fani mieli do czynienia z heavy metalem najwyższej próby - różnorodnym i zagranym przez starych mistrzów z pasją, przy wykorzystaniu motywów Accept i Paragon. [32] i [34] były zbiorem coverów, m.in. Paperback Writer The Beatles, Evil Woman Black Sabbath, Problem Child AC/DC i Razamanaz Nazareth.
[33] ukazał się cztery lata po doskonałym [31] i to słychać. Byford w międzyczasie przeszedł operację serca i to wpłynęło na jego formę. Ten głos niby brzmiał jak zawsze, ale w pewnych momentach z trudem przebijał się przez mocne brzmienie gitar. Forma Byforda zawsze miała dla Saxon znaczenie kluczowe, bo to on nadawał ton melodiom, przy zazwyczaj schematycznej i rozpoznawalnej estetyce riffowej kompozycji zespołu. Album zaczynał się właśnie takim schematycznym Carpe Diem (Seize The Day) i jako promujący singiel miał być chwytliwy i przebojowy, co nie w pełni wyszło. Agresywny Age Of Steam to już Saxon z poprzedniego krązka, choć świetne bojowe zwrotki ginęły w tumanach siłowego refrenu w stylu teutońskim, a solówka gitarowa wypadła mało ciekawie. Teoretycznie nastrojowy The Pilgrimage nasuwał skojarzenia z Crusader i przykuwał uwagę tylko w umiarkowanym stopniu. Dla odmiany dynamiczny Dambusters udanie nawiązywał do własnych tematów muzycznych w odświeżonej formule po 1998. Gitary ryczały w rytmicznym i ozdobionym solówkami Remember The Fallen i w końcu refrenem godnym tego zespołu. Kwintet szedł za ciosem w ognistym Super Nova, w którym ponownie miażdżyły zwrotki, a refren lekko powszedni i raczej niemiecki niż saxonowy. Epicko ropoczynający się Lady In Gray przechodził w romantyczno-heroiczną pieśń w spokojnym stylu i był to najbardziej udany utwór na tym krążku. Archetypowy szybki All For One wnosił niewiele, zaś Black Is The Night zbudowano na muzycznych autocytatach i proponowana rycerskość niezbyt przekonywała pomimo pełnej rockowego artyzmu solówki gitarowej. Krótki zwarty atak heavymetalowy na koniec w Living On The Limit to bardziej U.D.O. niż Saxon. Płytę wyprodukowali Andy Sneap i Bill Byfford i do brzmienia nie było żadnych uwag - może poza pewnym zarzutem z przeszłości zbytniego przerzucenia akcentu na niemieckość. Powstała album solidny, ale może tylko solidny - na wzór [28], ale bez zapamiętywanych killerów.
Saxon był niezniszczalny i nawet odejście w 2023 Paula Quinna z powodów zdrowotnych nie zakłóciło planu wydania [35], który 19 stycznia 2024 przedstawiła wytwórnia Silver Lining Music z Londynu. Nowym gitarzystą został legendarny niemal jak sam Saxon Brian Tatler z Diamond Head. Był to album z tych bardziej epickich i heroicznych obszarów, jakie zespół z lepszym lub gorszym skutkiem eksplorował, kiedy rezygnował rock/metalu obszarów NWOBHM. Tytułowy Hell, Fire And Damnation miał dać do zrozumienia jakie tu miały panować klimaty i masywne brzmienie gitar w manierze niemieckiej obudowano niczym nie wyróżniającą się melodią w rycerskim i lekko mrocznym stylu. Od razu jednak można usłyszeć w części instrumentalnej, że Tatler to jest bez wątpienia gitarzysta kreatywny i znakomity technicznie, a tego jak się rozgrywa epickie partie nie zapomniał grając w wieku XXI praktycznie tylko progresywny rock/metal. Chwytliwe melodie, powalające refreny, energia gitarowego wykonania - tego się zawsze oczekiwało od Saxon, lecz Madame Guillotine tego nie dawał niestety. Był to numer miarowy i spokojny z absolutnie rozpoznawalnym zestawem riffów, oferowanym przez Saxon niemal od zawsze. Generalnie kawałek przyjemny, ale mało wyrazisty i z cechami Diamond Head w części instrumentalnej. Agresywny Fire And Steel podawało metalową moc w topornym stylu U.D.O. i Byford w zwrotkach nigdy nie powinien wchodzić w szaty Dirkschneidera. Dotyczący kosmitów There`s Something In Roswell nie przekonywał i był to utwór zupełnie bez historii, a udziwnienia gitarowe w części instrumentalnej niczego nie wnosiły. Kubla Khan And The Merchant Of Venice szarżował drapieżnie, ale niepotrzebnie wrzucono naiwny refren, nad wyraz ograny w melodii i przeciętnie wykonany. Pirates Of The Airwaves to miarowy klasycznie nudny Saxon, wprowadzony do powszechnego użytku gdzieś w czasach [22]. Historyczny klimat w 1066 też nie przemawiał odpowiednio do wyobraźni i znów pojawiała się ta rozpoznawalna powszedniość - słychać, że muzycy starali się, ale wyszło jak wyszło. Płyta zbliżała się do końca i dotychczas nie było ani jednego hita, ani jednego refrenu, który by jakoś zapadł w pamięć. Nie było nawet jednego oryginalnego riffu, choć przecież Scarratt i Tatler grali bardzo dobrze. Ospały i niby podbudowanym mrokiem Witches Of Salem nie wnosił niczego i niczym nie był w stanie specjalnie zainteresować, pomimo przecież nadzwyczaj interesującej tematyki. Na koniec kwintet wykrzesał z siebie więcej energii w ryczących gitarach szybszego Super Charger, ale to przecież kolejna kalka kilku co najmniej kompozycji z paru ostatnich płyt. Mastering wykonał ponownie Andy Sneap i wszystko brzmiało kalrownie i jak zwykle po niemiecku. Byfordowi wokalnie brakowało pary, choć nie brzmiał rozpaczliwie - po prostu na każdym głosie odciska się ząb czasu. Grupie tym razem zabrakło pomysłów na interesujące kawałki w ramach "Saxon heavy metalu" i poza zawodową poprawnością nic tu nie było, choć na szczęście było lepiej niż na słabej płycie poprzedniej.
Grupa kilkakrotnie koncertowała w Polsce, m.in. w 1986, w marcu 2003 na "Metalmanii" oraz 15 lutego 2009 w warszawskiej "Stodole". Dyskografię uzupełniały składanki: Strong Arm Metal w 1984, The Best w 1987, Anthology w 1988, Back On The Street w 1990, Best Of Saxon w 1991, Champions Of Rock w 1996, Beast Of Rock w 2001, Most Famous Hits w 2002, Midnight Rider w 2005, The Very Best Of Saxon: 1979-1988 w 2007, The Best Of w 2009 i Fire In the Sky w 2010. Specyficzny charakter miała kompilacja Diamonds & Nuggets z 2000, w której skład weszły rzeczy rzadkie i niepublikowane, jak sesja nagraniowe ze studia Luxemburg w 1978, odrzuty z [6] czy kawałek Walking z 1972 (z czasów Son Of A Bitch, podobne pierwsze nagranie z Oliverem i Dawsonem).
Losy muzyków Saxon:
ALBUM | ŚPIEW | GITARA | GITARA | BAS | PERKUSJA |
[1-4] | Peter `Biff` Byford | Paul Quinn | Graham Oliver | Steve Dawson | Pete Gill |
[5-8] | Peter `Biff` Byford | Paul Quinn | Graham Oliver | Steve Dawson | Nigel Glockler |
[9] | Peter `Biff` Byford | Paul Quinn | Graham Oliver | Peter `Biff` Byford | Nigel Glockler |
[10] | Peter `Biff` Byford | Paul Quinn | Graham Oliver | Paul Johnson | Nigel Durham |
[11-15] | Peter `Biff` Byford | Paul Quinn | Graham Oliver | Timothy `Nibbs` Carter | Nigel Glockler |
[16] | Peter `Biff` Byford | Paul Quinn | Doug Scarratt | Timothy `Nibbs` Carter | Nigel Glockler |
[17-18] | Peter `Biff` Byford | Paul Quinn | Doug Scarratt | Timothy `Nibbs` Carter | Fritz Randow |
[19] | Peter `Biff` Byford | Paul Quinn | Doug Scarratt | Timothy `Nibbs` Carter | Jörg Michael |
[20-34] | Peter `Biff` Byford | Paul Quinn | Doug Scarratt | Timothy `Nibbs` Carter | Nigel Glockler |
[35-36] | Peter `Biff` Byford | Brian Tatler | Doug Scarratt | Timothy `Nibbs` Carter | Nigel Glockler |
Nigel Glockler (ex-Bernie Tormé), Paul Johnson (ex-Heritage), Nibbs Carter (ex-Fastway),
Fritz Randow (ex-Eloy, Sinner, Victory, Moon' Doc), Brian Tatler (ex-Diamond Head)
Rok wydania | Tytuł | TOP |
1979 | [1] Saxon | #15 |
1980 | [2] Wheels Of Steel | #15 |
1980 | [3] Strong Arm Of The Law | #5 |
1981 | [4] Denim And Leather | #4 |
1982 | [5] The Eagle Has Landed (live) | |
1983 | [6] Power & The Glory | #17 |
1984 | [7] Crusader | |
1985 | [8] Innocence Is No Excuse | |
1986 | [9] Rock The Nations | |
1988 | [10] Destiny | |
1989 | [11] Rock`n`Roll Gypsies (live) | |
1991 | [12] Solid Ball Of Rock | |
1993 | [13] Forever Free | |
1995 | [14] Dogs Of War | |
1996 | [15] The Eagle Has Landed 2 (live) | |
1997 | [16] Unleash The Beast | #5 |
1999 | [17] Metalhead | |
2001 | [18] Killing Ground | #21 |
2004 | [19] Lionheart | #5 |
2006 | [20] The Eagle Has Landed 3 (live / 2 CD) | |
2007 | [21] The Inner Sanctum | #6 |
2009 | [22] Into The Labyrinth | |
2011 | [23] Call To Arms | |
2012 | [24] Heavy Metal Thunder - Live (live) | |
2013 | [25] Sacrifice | #3 |
2013 | [26] Unplugged And Strung Up (kompilacja) | |
2014 | [27] St.George`s Day Sacrifice – Live In Manchester (live / 2 CD) | |
2015 | [28] Battering Ram | #4 |
2016 | [29] Let Me Feel Your Power (live / 2 CD) | |
2018 | [30] Thunderbolt | #3 |
2019 | [31] The Eagle Has Landed 40 (live / 3 CD) | |
2021 | [32] Inspirations | |
2022 | [33] Carpe Diem | |
2023 | [34] More Inspirations | |
2024 | [35] Hell, Fire And Damnation | |
2025 | [36] Eagles Over Hellfest (live) |