Niemiecki zespół powstały w 1986 w Kaiserslautern. Zawsze grał w tym samym składzie: wokalista Andy Kuntz (ur. 20 listopada 1962), gitarzysta Stephan Lill (ur. 30 listopada 1968), klawiszowiec Günter Werno (ur. 17 września 1965), basista Torsten Reichert (ur. 3 lipca 1971) i perkusista Andreas Lill (ur. 3 listopada 1965, starszy brat Stephana). Zanim muzyką zespołu zaczęły rządzić duże pokłady wyobraźni, w pierwszym okresie muzycy postawili na płytki glamowy pop/metal z klawiszami (utwór Eleonore dostępny na YouTube). Pierwsze kroki stawiano na singlu Double A Side z 1986, demówce "Days Of Thunder" z 1991 oraz maxisinglu Fire z 1992. Debiutancki album rozpoczynał się intrygująco od niby-strojenia instrumentów w Father, przechodząc w klimat orkiestrowo przedstawionego klimatu grozy. Następnie grupa uderzała heavy metalem podlanym progresywnym sosem, dalekim od przynudzania. Muzycy zdecydowali się wydać coś zawieszonego pomiędzy klasycznym niemieckim graniem pod Accept (Push, Judas), a bardziej skomplikowanym podejściem inspirowanym dokonaniami przede wszystkim Fates Warning i (mniej) Dream Theater. Ta progresywna nuta przeważała, eksponując przede wszystkim gitarę Stephana Lilla i odważne klawisze Werno (ciekawie skonstruowany Soul Survives, ponad 8-minutowy balladowy How Many Tears). [2] trwał 42 minuty, a jednak wytwórnia Dream Circle Records skatalogowała go niesłusznie jako EP-kę. Zawierał m.in. trzy przeróbki: Kayleigh Marillion, Georgia On My Mind Ray`a Charlesa oraz Des Hauts, Des Bas Stephana Eichera.
Prawdziwym zaskoczeniem był jednak wydany w barwach InsideOut Music [3] - zmienił się przede wszystkim pomysł na tworzenie muzyki: zarzucono wpływy heavymetalowe i skupiono się głównie na graniu progresywnym z Images And Words oraz Awake Dream Theater. Odejście od dawnej maniery nie było radykalne, o czym świadczyły początkowe fragmenty We`re Not God i Salt In My Wounds. Niemniej pozostawał fakt kopiowania stylu i brzmienia Teatru Marzeń (Rainmaker, You Fly). Sama muzyka z oczywistych względów wydawała się bardziej techniczna, z wieloma spokojnymi partiami fortepianu, pojawiały się instrumenty smyczkowe, a nawet odniesienia do brytyjskiego prog-metalu w stylu Threshold. Płyta zarazem zachwycała i irytowała. Podobały się głównie wspaniałe Garden Of Stones i druga część Crown Of Thorns. Z drugiej strony Vanden Plas nie posiedli jeszcze umiejętności tworzenia dobrych długich kompozycji bez wokalu i ta indolencja w zakresie wymyślania melodycznych linii wokalnych mogła irytować. Brak dobrych i wyrazistych melodii sprawiał, że poszczególne utwory zlewały się w jedną całość, nie tworząc suity, za to wprowadzając uczucie znużenia. Była to propozycja skierowana głównie do zagorzałych fanów technicznego prog-metalu. W 1998 Günter Werno znalazł czas, by zagrać na solowym albumie DC Coopera.
Podczas, kiedy Dream Theater uciekł konkurencji w sferze artystycznego poziomu, Vanden Plas nadal starał się dogonić swoich ulubieńców, tym samym zatrzymując się w miejscu, w którym Teatr był w 1994. Takim wydawał się [4] z interesującą okładką, lecz mniej atrakcyjną muzyką. Pod względem technicznym krążek był bez zarzutu, ale to zafascynowanie Awake ograniczało sam zespół w stworzeniu czegoś własnego i świeżego. Co prawda stylistycznie jakby Niemcy posuwali się do przodu małymi kroczkami, ale ile można było słuchać kolejnych wariacji Dream Theater. Mocną stroną okazały się ponownie znakomite partie instrumentalne, z fragmentami fortepianowymi ciekawie komponującymi się z ciężkimi gitarami. Z kolei w najlepszym na płycie Fields Of Hope zdecydowano się na wtrącenie orientalizmów. Utwory były jednak podobne do siebie i cechowały się brakiem wyrazistych melodii, głównie w sferze śpiewu Kuntza. Zarzut toporności odnosił się zwłaszcza do sztampowych refrenów, pojawiły się też mechaniczne zgrzyty nasuwające skojarzenia z Opeth i Queensryche. Na koncertowej [5] wystąpili gościnnie Don Dokken w Kiss of Death oraz Patrik Rondat w Rainmaker. Krążek charakteryzował się świetnym brzmieniem i nagłośnieniem, dobrze słyszalnymi reakcjami widowni, także Andy Kuntz był w wybornej formie.
[6] nadal był próbą odcinania kuponów od sławy Teatru Marzeń, ale większy nacisk położono na dbałość o melodyjność. Wokalizy Kuntza wręcz powalały przemyślanymi aranżacjami i dopracowaniem. Począwszy od przebojowego Nightwalker otwierał się worek z prog-metalowymi hitami. Udanie wypadły liryczne hymny Scarlet Flowerfields, Healing Tree i Can You Hear Me?, wręcz melancholijne wyciskacze łez. Płyta rozwiewała obawy tych, którzy już widzieli Vanden Plas staczających się po równi pochyłej w mdłe bagno pop-metalu. Tutaj Niemcy nadal potrafili rozniecić prawdziwy prog-metalowy żar. Cold Wind i nadzwyczaj skomplikowany End of All Days dosłownie miażdżyły zmysły. Znakomitym zwieńczeniem albumu była ponad 10-minutowa suita Beyond Daylight, prawdziwa esencja vandenplasowego grania, ze świetnie narastającą dramaturgią, kontrastem nastrojów i patetycznym finałem. Jako bonus dorzucono cover Kansas Point Of Know Return. W 2002 Kuntz, Werno i bracia Lill znaleźli czas, by uczestniczyć w nagraniach Missa Mercuria. Z kolei w 2004 Andy nagrał płytę solową pod szyldem Abydos (z pomocą Andreasa Lilla).
[7] oparto na powieści "Hrabia Monte Christo" Aleksandra Dumasa, a pod względem stylistycznym na progresywnym posmaku z chórami i symfonicznymi zapędami. Poziom techniczny był wysoki jak zwykle, z łamańcami rytmicznymi i ciekawymi Fireroses Dance czy Lost In Silence, ale ta rock-opera nie broniła się jako całość, po jakimś czasie nudziła i zlewała się w jednolitą szarą masę. Obrazu całości nie wzbogacał nawet Gethsemane, interpretacja utworu z musicalu "Jesus Christ Superstar". Jedyna nadzieja pozostawała w przeniesieniu materiału na teatralne deski, do czego zespół się przymierzał. Tam numery miały mieć prostsze aranżacje, nabrać przystępności i komercyjności. O wiele lepszy był [8], opowiadający historię zegarmistrza żyjącego w XVI–wiecznym Rzymie, który pod wpływem proroctwa Starego Testamentu przenosił się do starożytnej Jerozolimy, gdzie musiał stawić czoła boskiemu przeznaczeniu. Była to pierwsza płyta wydana w barwach włoskiej wytwórni Frontiers Records. Zwiększono moc symfonicznego rozmachu i orkiestrowych aranżacji. Sama historia wydawała się niezwykle ważna dla samych autorów, gdyż stworzyli oni w końcu dzieło bardzo spójne, a utwory posiadały mniej cech indywidualnych, podporządkowując się jakby dobru ogólnemu. Wrażenie potęgowało zazębianie się pewnych tematów czy zwrotów w kolejnych numerach. Płyta kipiała od pomysłów i świetnych motywów, także akustycznych. Frequency i Holes In The Sky ociekały dreamową dynamiką, a w stonowanym Scar Of An Angel klasę pokazywał Andy Kuntz. Najbardziej epicki blisko 13-minutowy On My Way To Jerusalem urzekał delikatnym wstępem, ustepujący później niemal thrashowym riffom. Bonusowy Eleyson pochodził z rockowego oratorium "Ludus Danielis", do którego Kuntz i Werno napisali muzykę, z którego wrzucono na CD też video "Numquid Dari Pars II - Numquid Dari Pars III".


Od lewej: Torsten Reichert, Stephan Lill, Andy Kuntz, Andreas Lill, Günter Werno

[9] jawił się niejednoznacznie. Z jednej strony zagłębiał się bez myśli przewodniej w rejony teatralnych rozbudowanych opowieści i struktur, zmniejszając do minimum ilość prostszych i dynamicznych utworów, które tak dobrze zawsze Niemcom wychodziły. Z drugiej, kwintet zbliżył się do najbardziej doniosłych pomysłów w prog-metalu. Album stanowił pierwszą część koncepcyjnej sagi "Kroniki Nieśmiertelnych" opartej na powieści Wolfganga Hohlbeina. Pisarz wpadł na pomysł stworzenia rock-opery, bazującej na cyklu jego powieści i zaprosił do współpracy zespół, który skomponował muzyczną oprawę do jego sztuki. Efektem tej współpracy był spektakl Blutnacht, który po raz pierwszy został wystawiony w styczniu 2012 na deskach teatru Pfalztheater w Kaiserslautern. Przedstawienie okazało się ogromnym sukcesem, a Vanden Plas zdecydowali się wydać nowy materiał, będący pierwszym aktem tej muzycznej opery. Na krążku dominowały średnie i wolne tempa oraz niemiłosiernie przeciągane linie melodyczne. Przy tej całej sztucznej pompie, ciężko było uświadczyć jednego prostego refrenu czy "wpadającej w ucho" rockowej zwrotki. Momentami, kiedy zespół przyspieszał, odnosiło się wrażenie kontaktu z płytami Dream Theater nagranymi po 2009, ale bez cienia spontaniczności i dynamiki. Pojawiał się za to patos - częściej wyważony niż przesadzony, dobrze uchwycony na poziomie gitar i perkusji, niezwykle intuicyjnie tonowany delikatnymi muśnięciami klawiszy i subtelnymi wokalami. Dzięki temu wielowątkowe struktury - na ogół kapryśne jeśli chodzi o oryginalność i świeżość - zostały utrzymane przez Vanden Plas w dosyć urozmaiconym klimacie. Zagrywki z pogranicza heavy metalu sprawnie przedzierały się przez niekiedy przesłodzony klimat. Płyta byłaby bardzo dobra, gdyby nie uporczywe i męczące melodie. Poza stałym składem w nagraniach wzięło udział jeszcze kilkanaście osób, głównie w przejmujących chórkach, czasem też w duecie z wokalami Kuntza. Szczególną rolę pod tym względem odegrała Julia Steingass, której wokalne partie mogły wzbudzać swobodne skojarzenia z manierą Lee Helen Douglas z Anathemy. Trzeba również wspomnieć o udziale wyjątkowo drażniącego narratora Dave Essera. Kwestia wokali zatem klarownie wpisywała się w ogólną tendencję utrzymaną na krążku - pomiędzy tandetą a szczyptą geniuszu.
[10] przedstawiał w zasadzie to samo - sporą dozę prog-metalowego zadęcia, potężny rozmach, złożone aranżacje na chór i orkiestrę, delikatne melodie grane na fortepianie, epickie pasaże oraz niezliczone frazy odśpiewane przez Kuntza w charakterystyczny sposób. Vanden Plas kontynuowali opowieść o Andreju Delany`m, który w poszukiwaniu przepisu na nieśmiertelność mierzył się z nadprzyrodzonymi siłami, stawiał czoło bogom, odnajdował zaginione dusze swoich przodków oraz transponował swoje życie w taki sposób, by śmierć nie stanowiła jego kresu. Dziewięć epizodów składało się na spójną historię, ale mogło istnieć samodzielnie. Tutaj słuchacze dochodzili do sedna sprawy - niby minął rok i kapela grała to samo, a jednak wszystko było inne. Płyta porywała w każdym momencie, stanowiąc niezwykłą pozycję w historii melodyjnego prog-metalu. Na czoło całości wybijały się Circle Of The Devil, Monster oraz wieloczłonowy Blood Of Eden. Świat muzyki rockowej wyśmienicie przenikał się z pierwiastkiem teatralności, inscenizacyjny rozmach szedł w parze z piosenkową naturą poszczególnych utworów, a instrumenty rockowe współgrały ze śpiewem chórzystów i potężnym brzmieniem orkiestry symfonicznej. Nad wszystkim czuwał niezawodny Andy Kuntz, który swoim szlachetnym głosem wykonywał partie głównego bohatera opowieści oraz narratora. Zespół zamykał pewien rozdział swojej działalności z wielką klasą i z dumnie podniesioną głową.
Historia zawarta na [12] nawiązywała do eksperymentu kanadyjskich naukowców, którzy w latach 70-tych XX wieku stworzyli Prawdziwego Ducha. Dokonali tego za pomocą prostych metod – seansów spirytystycznych, fikcyjnej biografii oraz ołówkowego portretu prezentującego zjawę za życia. Album śledził losy Gideona Grace`a – człowieka uciekającego przed osobistymi demonami, starającego się pogodzić ze śmiercią swojej ukochanej Ivy. Podczas podróży trafia on do niemieckiej szkoły metafizyki, gdzie odnajduje książki opisujące parapsychologiczne eksperymenty. Z ich pomocą bohater postanawia skonfrontować się z siłami ciemności, jednak zamiast upragnionego spokoju odnajduje drogę do samego Piekła. Kwintet trzymał się wypracowanych przez lata konceptów: zaczynał wszystko ostrzejszy i pełen nośnych riffów Cold December Night. W ciekawym The Phantoms Of Prends-Toi-Garde wrzucono wstawki nasuwające [6] (szczególnie w sferze gitarowej). Soczysty i bezkompromisowy, ale zawsze melodyjny prog-metal bogato ozdobiono orkiestracjami, choć tego symfonicznego rozmachu było zdecydowanie mniej niż na poprzednich płytach. Barokowe ozdobniki tym razem schowano gdzieś w tle, podczas gdy muzycy starali się nawiązać do swoich organicznych korzeni oraz brzmienia znanego choćby z [4]. Wszystkie nagrania stanowiły klasę samą w sobie - Vanden Plas nigdy nie zszedł poniżej pewnego poziomu i tak było również w tym przypadku. Za produkcję odpowiadał Markus Teske (klawiszowiec Red Circuit), który od 2002 mixował wszystkie wydawnictwa Vanden Plas. Krążek jak zwykle brzmiał znakomicie, zresztą sama podstawa liryczna okazała się na tyle ciekawa, że powinna zachęcić słuchaczy do poszukiwania źródeł inspiracji. Grupa dalej stroniła od eklektyzmu i nie bawiła się w post-gatunkowość, trzymając się sprawdzonej formuły.
[13] miał domknąć historię Gideona Grace`a, stawiając jednocześnie mocniej na metalowy akcent oraz fabularne zawijasy. Historia zaczyna się dokładnie w tym samym miejscu, w którym skończył się poprzedi krążek. Gideon stoi na skraju klifu, gdzie spotyka duchy prześladujące go od dzieciństwa. Nasz protagonista udaje się w podróż po różnych wymiarach nie tylko po to, by odnaleźć swoją ukochaną, ale też by powstrzymać siły pragnące stworzyć widmowy wszechświat. Za produkcję odpowiadał znów Markus Teske, który muzykę Vanden Plas znał od podszewki i pod względem brzmienia było niezmiennie bardzo dobrze. Wszystko zaczynały dwa prog-metalowe szlagiery When The World Is Falling Down oraz Under The Horizon z "wpadającymi w ucho" refrenami oraz nienachalnymi orkiestracjami. Nieco mniej oczywisty okazał się Black Waltz Death, rozpoczynający się od akustyczno-barokowych partii i konsekwentnie zmierzający do szybkiego rockowego walca. Tutaj też znalazły się najbardziej rozbudowane partie wokalne na płycie, a Kuntza wspierali: Niemka fińskiego pochodzenia Ulli Perhonen z kapelki Snow White Blood oraz chór (m.in. Oliver Hartman i Herbie Langhans). W The Lonely Psychogon i Fatal Arcadia znalazły się bodaj najcięższe riffy w historii Vanden Plas, będące popisem Stephana Lilla. W tym drugim numerze zupełnie niespodziewanie pojawiał się growling (wrzaski Petera Kuntza). Im bliżej końca, tym grupa stopniowo się wyciszała. 13-minutowy The Ouroborus to punkt kulminacyjny opowieści – wręcz hymnowy, choć niestroniący od rytmicznych ewolucji basowo-perkusyjnych. Zespół kończył dzieło czułą wokalno-klawiszową balladą Ghost Engineers, w której powracała Ulli Perhonen jako Ivy, ukochana Gideona. Niepotrzebnym krokiem było tylko dorzucenie bonusa Krieg Kennt Keine Sieger - coveru Saltatio Mortis. Płyta brzmiała ciężko jak na tą grupę - mniej tu rozbudowanych orkiestracji, a więcej gitar i nieoczywistych (jak na standardy Vanden Plas) rozwiązań melodycznych. Kwintet stworzył epopeję z pogranicza horroru i fantastyki, która w tych muzycznych ramach prezentowała się znakomicie.
Günther Werno wszedł w skład Place Vendome oraz zagrał na drugim krążku AOR-owego Sunstorm. Stephan Lill zagrał solówkę w utworze Legacy Of Hate Part 3 na albumie Vendetta fińskiego Celesty w 2009. Andreas Lill bębnił na debiucie prog-metalowego Section A. W 2023 Andy Kuntz i bracia Lill powołali do życia All My Shadows (Eerie Monsters w 2023).

ALBUM ŚPIEW GITARA KLAWISZE BAS PERKUSJA
[1-14] Andy Kuntz Stephan Lill Günter Werno Torsten Reichert Andreas Lill
[15] Andy Kuntz Stephan Lill Alessandro Del Vecchio Torsten Reichert Andreas Lill

Torsten Reichert (ex-Odious),
Alessandro Del Vecchio (Edge Of Forever, ex-Moonstone Project, ex-Silent Force, ex-Eden`s Curse, Hardline, ex-Level 10, ex-Bailey, Sunstorm, Jeff Scott Soto, Between Worlds, Chalice Of Sin, The Grandmaster, Enemy Eyes)


Rok wydania Tytuł TOP
1994 [1] Colour Temple
1996 [2] AcCult
1997 [3] The God Thing #11
1999 [4] Far Off Grace
2000 [5] Spirit Of Live (live)
2002 [6] Beyond Daylight #17
2006 [7] Christ.0 #7
2010 [8] The Seraphic Clockwork #16
2014 [9] Chronicles Of The Immortals: Netherworld
2015 [10] Chronicles Of The Immortals: Netherworld 2 #17
2017 [11] The Seraphic Live Works (live)
2019 [12] The Ghost Xperiment: Awakening #9
2020 [13] The Ghost Xperiment: Illumination #8
2022 [14] Live & Immortal (live / 2 CD)
2024 [15] The Empyrean Equation Of The Long Lost Things

          

          

    

Powrót do spisu treści