Niemiecki zespół heavy/powermetalowy, krzyżujący style Royal Hunt, Sinner i Stratovarius. Powstał w Karlsruhe w 2000 z inicjatywy Alexa Beyrodta jako The Sygnet, jednak po dojściu Amerykanina DC Coopera, formacja przekształciła się w Silent Force. Szybkie riffy i melodyjne wokale nie zagwarantowały jednak sukcesu komercyjnego - tym bardziej, że debiut sprawiał wrażenie zagranego bez polotu i wiary w sukces. Mimo znakomitego składu, granie Silent Force okazało się dość hermetyczne, nieco skomplikowane z progresywnymi inklinacjami - odegrane bezbłędnie, ale jednocześnie nieco bezdusznie. Spore zmiany nastąpiły na [2], nagranym z nowym basistą Jürgenem Steinmetzem. Było to bez wątpienia najbardziej agresywne i powermetalowe przedsięwzięcie DC Coopera. Zespół stanął gdzieś pomiędzy Brainstorm i Rage ery Smolskiego, ze sporą liczbą odniesień do Painkiller Judas Priest. One występowały już w otwieraczu Infatuator, z finezyjną grą Beyrodta w solach i progresywnymi pasażami Röhre. Fantastyczny rozległy refren wzbogacił Fall Into Oblivion - DC Cooper typowe dla niego partie wymieszał z wyższymi, wykonywanymi bez najmniejszego wysiłku i był to to zdumiewający popis jego możliwości. Zresztą wykonanie przez zespół wszystkich kompozycji było wyśmienite - doświadczenie tej ekipy to jedno, ale jakiś natchniony duch, który w nich tu wstąpił, to inna sprawa. Tak jakby oderwali się od typowego dla niemieckiego grania schematyzmu, zrywając z pewnymi przyzwyczajeniami. Grupa zaprezentowała się pompatycznie epicko w Promised Land z radosnym refrenem hansenowskim i gustownymi klawiszowymi wstawkami neoklasycznymi. W znacznym stopniu w tej samej konwencji zrobiono na poły melodyjnie agresywny, na poły romantyczny We Must Use The Power. Z całą pewnością za majstersztyk uchodziła trylogia Cena Libera/Gladiator/The Blade, porywający przestrzenny numer w rozbudowanej formie. Ostatnia część tego tryptyku to najlepsza asencja stylu At Vance, oparta na wyśmienitych chórkach i gitarowej pirotechnice. Poza bezkompromisowym graniem znalazł się miejsce na bardziej klimatyczny euro-power w lekko melancholijnych obszarach jakie tak lubił DC Cooper (Hear Me Calling, Last Time) - z lekko progresywnym rysem, który nie był równocześnie na tyle progresywny, by odstraszać fanów typowego niemieckiego powermetalu. W World Aflame kapitalne gitarowe partie przecinały się z rozległymi klawiszami, a tempa przypominały te typowe dla Royal Hunt. Jeśli ktoś czekał na romantycznego DC Coopera to mógł czuć się spełniony przy In Your Arms - piosence o miłości wykonanej z fińską wokalistką Inką Kuoppamäki-Auhagen. Krążka dopełnił cover Judasów All Guns Blazing. Brzmienie całości było fenomenalne - producentami byli DC Cooper i Wiktor Smolski, natomiast mix i mastering to robota Achima Köhlera. Płyta warta uwagi - nawet jeśli po części podzieliła fanów DC Coopera.
Silent Force zawsze był zespołem, który w konsekwencji z wektorów wyznaczonych przez progresywne ciągoty DC Coopera i melodyjny power niemieckich instrumentalistów, w zasadzie nie zadowalał do końca nikogo. Dla jednych było za mało progresywności i elementu zaskoczenia, dla innych za mało melodii w tradycyjnym euro-powermetalowym stylu. W jakimś stopniu muzycy przejęli się głosami krytyki i na [3] zaproponowano muzykę nieco prostszą, z większym naciskiem na wyeksponowanie melodii i maksymalne wykorzystanie możliwości DC Coopera w takich utworach. Tak było w typowym niemieckim Ride The Storm, uszlachetnionym przez solówkę Beyrodta i drugi plan klawiszowy. No One Lives Forever to prawdziwy hit z cechami hard rocka i AOR, zagrany dużo lżej niż na powermetalową modłę z dostojnym refrenem. Bardziej złożone utwory następowały później. Hold On miał ciekawy motyw główny, jakby przekształcony z muzyki orientalnej. Niejednoznaczny był też Once Again, mimo faktycznie prostego słonecznego refrenu a la Edguy okraszonego gitarowymi wygibasami Beyrodta. Master Of My Destiny zbliżał się do tego co Silent Force grali na dwóch pierwszych płytach, natomiast w Heroes było dużo melodyjnej epickości klasycznego powermetalu z solówkami raczej spotykanymi w prog-metalu. Neoklasyka wracała w dynamicznym Death Comes In Diguise z łagodnym refrenem śpiewanym na kilka głosów. Ta kompozycja intrygowała swobodnym i wręcz brawurowym odegraniem. Popisów na tym albumie nie zabrakło i nawet czasem album pod tym względem wydawał się lekko przeładowany. Upust fantazji twórczej muzycy dali także w Merry Minstrel, brzmiącym jak nowoczesna wersja Rainbow czy ostrzej zagranym Cornerstone. Smęcenie przy pianinie I>Spread Your Wings był nudną balladą festiwalową. Nieźle zaczynał się Iron Hand, ale wysoko śpiewany refren rozczarowywał i niezbyt tu pasował - w związku z tym zdecydowana męska melodia zwrotek została przez to zaprzepaszczona (także przez dziwne partie mówione). Bardzo ostro zaczynał się Heart Attack i ten atak gitarowy był morderczy, by za chwilę znów wyhamować - Beyrodt pozwolił sobie na różne zabawnie podane cytaty z klasyki, w tym przypadku raczej zbędne. Tytułowy Worlds Apart to dobry numer z refrenem w stylu niemieckiego power/speedu, ale refren jakoś nie przystawał do smutnawych melodii zwrotek. Wszyscy muzycy rozumieli się świetnie i bawili się grając razem muzykę. Jednak do karnawałowego szału było daleko - to rozdarcie pomiędzy składnikiem progresywnym a prostą przebojowością metalową wciąż istniało (pewne przerosty formy nad treścią). W obrębie poszczególnych kawałków znalazły się momenty fantastyczne i przeciętne - choć wszyscy grali wybornie, ta precyzyjna maszyna lekko zgrzytała. Brzmienie ponownie było kapitalne, z odpowiednią wieloplanowością i wspaniałym ustawieniem instrumentów. Nagrano płytę trudną do oceny, bo słuchacz wracał z chęcią do co najwyżej połowy utworów, które przyciągały albo smaczkami wykonania albo doskonałymi melodiami refrenów. Tyle, że dla jednych znów było za mało neoklasyki, dla innych progresywności, dla jeszcze innych zabrakło ostro przyprawionego gitarowego mięsa.
[4] serwował bez wątpienia coś innego niż wówczas grano w Niemczech i w tym wszystkim była wyższa idea muzyczna. Na początek ostry i melodyjny Man & Machine z refrenem odmiennym niż należało tu oczekiwać. Prawdziwe zaskoczenie nadchodziło w bogato zaaranżowanym Walk The Earth - numerze rożnorodnym i świetnie łączącym elementy delikatne, refleksyjne i nawet smutne z mocnymi partiami gitary Beyrodta. Alex dzielił tutaj i rządził, choć w niektórych kawałkach z premedytacją oddawał pole Torstenowi Röhre, którego klawisze robiły wrażenie pomimo pozostawania w zasadzie cały czas na planie drugim. W Point Of No Return grali heroicznie i neoklasycznie jak At Vance, z wielogłosowymi harmoniami wokalnymi w pełnych patosu refrenach i miękkimi klawiszami o charakterze symfonicznym. Wspomniana idea muzyczna rozkwitała w pełnym rozmachu progresywnym, a równocześnie rockowym i osadzonym w pewnych rozwiązaniach In From The Dark. Beyrodt grał wspaniałe rzeczy - takie których w typowym heavy/powerowym niemieckim zespole po prostu nie miałby okazji przedstawić. Gitara akustyczna brzmiała przepięknie w zbudowanym po części na orientalnych motywach The King Of Fools i to wrażenie jednak po części pryskało kiedy numer zmieniał się w nieco powszedni powermetalowy. Silent Force grał jednak zasadniczo muzykę formalnie bogatą, nawet kiedy pojawiały się wtręty AOR w The Child Within, Blind Leading The Blind czy też Running Through The Fire. Pewne znaki zapytania pojawiały się w przypadku Goodbye My Ghost z odniesieniami do metalu gotyckiego. Metalowa ballada Save Me From Myself to po raz kolejny staranność wykonania chórków, dostojne tempo i wysokiej klasy melodia. Brzmienie było kapitalne - odpowiedzialny za nie Dennis Ward, który zresztą z DC Cooperem był związany w innych muzycznych projektach, włożył tu wszystkie swoje umiejętności. Wzorcowa i pełna niuansów produkcja albumu podkreślała wyśmienity śpiew DC Coopera oraz wyborną grę całego zespołu, bez potknięć i pomyłek. Pomimo tych wszystkich walorów i pozytywnych recenzji, grupa nie zyskała ogromnej popularności, jak była udziałem chociażby Royal Hunt. Może dlatego, że Silent Force pomimo etykietki powermetalowej zaproponował muzykę trudniejszą i wymagającą uwagi, by wychwycić wszystko co najpiękniejsze. Może to także z powodu progresywnego debiutu, który potem odstraszał wielu od kolejnych płyt bez zapoznania się z nimi. Po 2007 zespół ograniczył działalność i ostatecznie w 2012 odeszli DC Cooper, Steinmetz i Röhre. Nie był to jednak koniec zespołu, gdyż w 2013 nastąpił niespodziewany zwrot akcji.
Alex Beyrodt i André Hilgers po kilku latach szukania odpowiedniego wokalisty, przypomnieli sobie współpracę w The Sygnet z Michaelem Bormannem. Do tego nostalgicznego przedsięwzięcia zaproszono również Matta Sinnera i Alessandro Del Vecchio. Efektem tej współpracy zasłużonych muzyków był [5], wydany przez AFM Records w grudniu 2013. Kwintet zagrał na absolutnym luzie muzykę odmienną od tego co do tej pory serwował w przeszłości. Rockowy feeling Bormanna wsparto talentem kompozytorskim nowych członków do tworzenia atrakcyjnych melodyjnych utworów. Kawałki osadzono w melodyjnym mixie heavy metalu z AOR z powermetalowym turbodoładowaniem, opartym o ultra-energiczną grę i wirtuozerię Beyrodta. Kunszt i elegancję osiągano już w otwierającym Caught In Their Wicked Game ze zwiewnymi rock/metalowymi klawiszami i wzruszającym śpiewem Bormanna. Nic specjalnie oryginalnego nie było w There Ain`t No Justice i Before You Run, ale zawarto w nich wiele pasji niemal z lat 80-tych. Wolniejsze kawałki trafić mogły do bardziej wysublimowanych słuchaczy: wsparty elektroniką Circle Of Trust i refleksyjny Living To Die. Natomiast Turn Me Loose odwoływal się wprost do najlepszych niemieckich tradycji stadionowego rocka lat 80-tych, a bujający świetną melodią romantyczną Anytime Anywhere stanowił kolejną ozdobę tej płyty. Na zakończenie "power/rockowy" Kiss Of Death z nieco mroczniejszymi momentami. Melodie i wykonanie wsparto najnowszymi osiągnięciami techniki nagraniowej. Absolutnie klarowne mocne brzmienie, znakomite basy i perkusja, ciepła i lekko ostra gitara oraz Bormann jako pełen werwy frontman na podium. Albumu należycie nie doceniono, bo nie był to jeszcze czas ponownego rozkwitu takiego grania, które przyszło kilka lat później. Zespół wyznaczył jednak pewne drogi i stał się jednym z pionierów power/rocka - równie atrakcyjnego dla fanów AOR i hard rocka, jak i tych z powermetalowego odłamu. Na pewno też stanowił jakąś inspirację dla późniejszych epigonów jak The Unity.

Byli i obecni członkowie zespołu występowali też w innych grupach:

ALBUM ŚPIEW GITARA KLAWISZE BAS PERKUSJA
[1] Donald Christopher `DC` Cooper Alex Beyrodt Torsten Röhre Thorsten Fleisch André Hilgers
[2-4] Donald Christopher `DC` Cooper Alex Beyrodt Torsten Röhre Jürgen Steinmetz André Hilgers
[5] Michael Bormann Alex Beyrodt Alessandro Del Vecchio Mat Sinner André Hilgers

DC Cooper (ex-Royal Hunt), Alex Beyrodt (ex-Sinner, ex-Mat Sinner, ex-Jaded Heart),
Thorsten Fleisch (ex-Royal Oak, ex-Belladonna), André Hilgers (ex-Ninja, ex-Vanize),
Jürgen Steinmetz (ex-Headstone Epitaph), Michael Bormann (ex-Letter X, ex-Jaded Heart, ex-The Sygnet, ex-Charade, ex-Biss, ex-Zeno, ex-Bloodbound, Redrum/GRE),
Alessandro Del Vecchio (Edge Of Forever, ex-Moonstone Project, ex-Eden`s Curse, Hardline),
Mat Sinner (Sinner, Primal Fear, ex-Cans, ex-Goddess Shiva, Voodoo Circle, Kiske/Somerville, ex-Scheepers)


Rok wydania Tytuł TOP
2000 [1] The Empire Of Future
2001 [2] Infatuator #19
2004 [3] Worlds Apart
2007 [4] Walk The Earth
2013 [5] Rising From Ashes

        

Powrót do spisu treści