DAVID BYRON: OKRES PIERWSZY (1969-1973)
Angielski zespół powstały w 1969 w Londynie. Założyciele zespołu - David Byron (właśc. David Garrick, ur. 29 stycznia 1947) i Mick Box (właśc. Michael Frederick Box, ur. 9 czerwca 1947) - próbowali wcześniej zrobić karierę w innych grupach, m.in. Spice, w którym poznali basistę Paula Newtona (ur. 21 lutego 1945). Kapelka nieźle sobie radziła przez kilka lat na poziomie klubowych koncertów, lecz jakoś nie potrafiła wspiąć się wyżej. Zaczęło dziać się lepiej, gdy do Spice dołączył dawny znajomy Newtona z grupy Gods - pianista, gitarzysta i wokalista Ken Hensley (właśc. Kenneth Hensley, ur. 24 sierpnia 1945). Ken skupił się na grze na organach, a w wywiadach unikał precyzowania swych muzycznych gustów. Dołączył do Byrona i Boxa będąc 20-kilkuletnim estradowym wyjadaczem, któremu dotąd nie udało się zabłysnąć. Zaczynał właśnie od bluesowego Gods Micka Taylora (w którym zetknął się z Gregiem Lake`em), a następnie grał na gitarze w Cliff Bennett Band, Toe Fat i Head Machine (pod pseudonimaem Ken Leslie) - na albumie tego ostatniego Orgasm w 1970 spotkał po raz pierwszy Lee Kerslake`a (występującego jako Lee Poole). Sam kwintet zmienił też nazwę i to był właśnie początek Uriah Heep. Nowy szyld sygnalizował, że będzie to formacja nietuzinkowa i grająca z fantazją. Nazwa miała literacką genezę - tak zwał się czarny charakter z "Davida Copperfielda" Karola Dickensa. Powstanie zespołu niejako sprowokował manager Gerry Bron, z którego wytwórnią Bronze Spice zdążył podpisać kontrakt płytowy. Chodziło mu o to, aby przed nagraniami wzbogacić instrumentarium i powiększyć skład grupy o dodatkowego muzyka (Hensley`a właśnie). Mick Box najmocniej stał na rockowym gruncie, a jego upór zawsze był fundamentem całej tej muzycznej budowli. Z kolei David Byron zapewniał dziennikarzy, że kiedyś nasłuchał się klasycznego rock`n`rolla z płyt Little Richarda, Jerry`ego Lee Lewisa i Eddiego Cochrana. Można było odnieść wrażenie, że występy z Boxem i resztą były dla niego kompromisem - stwierdził kiedyś, że ma setki gotowych piosenek, które nie pasowały do Uriah Heep.
Wydany w czerwcu 1970 [1] opatrzono intrygującą fotografią niczym z filmów grozy (twarz Davida Byrona owinięto sztuczną pajęczyną). Niestety, mało kogo zaintrygował w Wielkiej Brytanii. Pewnie dlatego, iż nie prezentował się specjalnie oryginalnie ze stylistycznego punktu widzenia. Słychać było, że znaczący wpływ na twórczość zespołu wywarły Deep Purple i Vanilla Fudge. Związek z tymi pierwszymi był szczególnie słyszalny w samej heavy-rockowej konwencji, podobnej poetyce tekstów i zbliżonym instrumentarium. Nie znaczyło to jednak, że Uriah Heep ograniczyli się tylko do powielania cudzych pomysłów, a jedynie koncepcji artystycznej. Mimo wszystko mógł zadziwić zaskakująco wysoki poziom realizacji krążka. Wizytówką Uriah Heep stało się specyficzne "ciepłe" brzmienie organów Hammonda i nieco melodramatyczno-pretensjonalna maniera wokalna Byrona. W większości kawałków ten patetyczny śpiew doskonale korespondował z muzyką. Bez wątpienia najlepszą kompozycją z debiutu był wyśmienity Gypsy - oparty na dwuakordowym ciężkim riffie z jednostajnym pulsem basu i perkusji, nadającym całości transowy, niemal hipnotyczny charakter. Śpiew Davida stanowił najczęstszym obiektem ataków zjadliwej krytyki. Były one znacząco przesadne - w Lucy Blues klasyczny amerykański blues połączono z psychodeliczną linią wokalną, co wypadło dość intrygująco. Come Away Melinda czy Wake Up miały wiele z nastroju hippisowskiego rocka, jak i muzycznego banału, choć na szczęście heavy-rockowa oprawa czyniła je możliwymi do przyjęcia. Gitarowo-organowy impet przypominał mocno Deep Purple, ale w tej dość standardowej konwencji można było już dostrzec ślad większych ambicji. Album zdobył większą popularność bardziej w Niemczech i Holandii niż w Anglii czy USA.
Na debiutanckiej płycie pierwszoplanową rolę odgrywała spółka autorska Box-Byron, lecz [2] był już pod tym względem świadectwem rosnącej dominacji Hensley`a. Mimo, iż klawiszowiec zdecydowanie wysunął się na czoło, nie posłużyło to od razu zdefiniowaniu stylu Uriah Heep. Co więcej, doszły nowe wcielenia muzyczne zespołu. jak pseudo-folk we wspaniałej balladzie Lady In Black, pseudo-barok w The Park czy nawet pseudo-musical zaaranżowany na orkiestrę dętą. Ponad 16-minutowy Salisbury był próbą własnych art-rockowych ewolucji, na dodatek zabarwionych nieco jazzowo. Innymi słowy, heavy-rockowa zadziorność ustąpiła tu miejsca rozwiązaniom bliższym rocka progresywnego. W miejsce prostych riffów pojawiły się bardziej wyszukane aranżacje. Właściwie z utworów zawartych na płycie tylko High Priestess i Time To Live nawiązywały do cięższych brzmień. Szkoda, że w całości dało się odczuć stylistyczną bezradność muzyków. Co prawda nie można było im odmówić umiejętności warsztatowych oraz jako takiej biegłości w operowaniu rockową formą, jednak było to wciąż mało finezyjne posługiwanie się przeważnie cudzymi schematami. O ile Concerto For Group And Orchestra Deep Purple był eksperymentem mającym połączyć dwie biegunowo różne jakości, to tytułowy Salisbury stanowił tylko niezbyt udaną próbę wzbogacenia aranżacji partią instrumentów orkiestrowych. Drugi album właściwie podzielił los pierwszego i przeszedł niezauważony tam, gdzie zespołowi najbardziej zależało na sukcesie - ledwo wcisnął się w USA do pierwszej setki najlepiej sprzedawanych płyt. Natomiast wspomniana Lady In Black - zaśpiewana przez Hensley`a i dotycząca inspiracji jaką może się okazać widok nieznajomej dziewczyny - miała pewien odzew na świecie. Uriah Heep umocnił swą popularność w Niemczech, gdzie regularnie występował.
Od lewej: Ken Hensley, Mick Box, Gary Thain, David Byron, Lee Kerslake
Jak się okazało, przygoda z rockiem progresywnym była w przypadku Uriah Heep tylko sezonowym flirtem. Na [3] Uriah Heep powrócili do heavy-rockowej konwencji i to z pełnym powodzeniem. Już otwierający płytę kawałek tytułowy zwiastował ostrą rockową jazdę. Niezwykle dynamiczny i porywający Look At Yourself zawierał w sobie wszystkie elementy charakterystycznego stylu kapeli, polegającego na łączeniu motoryki prostych riffów z pomysłowymi wielopłaszczyznowymi aranżacjami. Podobnie brzmiały I Wanna Be Free, Shadows Of Grief czy Tears In My Eyes - rasowe, zagrane z fantazją i rockowym nerwem numery. Całość okraszono gęstymi indywidualnymi popisami, studyjnymi smaczkami i efektami. Na tym krążku znajdował się jednak jeden numer wybitny - ponad 10-minutowy rozbudowany July Morning z gościnnym popisem Manfreda Manna na syntezatorach. Tempo, melodyka i dynamika lokowała to dokonanie w okolicach Child In Time Deep Purple. Chodziło naturalnie o pewną tożsamość estetyczną i podobne idee przyświecające spółce Byron/Hensley podczas komponowania poszczególnych partii. Dodatkową atrakcją longplaya była jego okładka - oryginalna koperta posiadała imitującą lustro folię odblaskową, aby - zgodnie z tytułem - móc spojrzeć na siebie. Album wspiął się na trzecie miejsce we Włoszech i czternaste w Norwegii. Gorzej było jak zwykle z Wielką Brytanią, gdzie doszedł jedynie do 93 miejsca na liście Billboardu.
Apogeum twórczości Anglików przypaść jednak miało dopiero na najbliższe dwie płyty studyjne. Sam Ken Hensley uważał zawsze [4] za najlepsze dokonanie zespołu. W komentarzu do płyty napisał: "Nie ma tu magii, choć tytuły utworów mogą to sugerować. To po prostu zbiór piosenek, przy których nagrywaniu świetnie się bawiliśmy". Grupa jednak popisała się jak na rockowych magików przystało, przy okazji nie zrywając ze swą dyskusyjną przeszłością muzyczną. Nie wymyślając niczego odkrywczego pokazała, że stać ją na własny styl, choć nie tak wyrazisty jak w przypadku Deep Purple czy Black Sabbath. Wszystko lokowało się między balladą a złagodzonym heavy-rockiem. Pęd do zespołowego śpiewu i charakterystyczne aranżacje wokalne nadały utworom trochę amerykański koloryt. Pomimo instrumentalnego przepychu, muzycy zachowali w aranżacjach niezwykłą klarowność. Ta wielowątkowość wraz z "trójwymiarową" muzyczną wyobraźnią dała nadspodziewanie korzystny efekt. Niewątpliwie na kształt poszczególnych kompozycji istotny wpływ miały możliwości studyjnej obróbki dźwięku, pozwalające członkom grupy zrealizować najbardziej wyszukane pomysły. Szczególną uwagę zwracały wielogłosowe chóralne partie wokalne o mistrzowsko ustawionych planach. Byron zaprezentował cały wachlarz zdolności interpretacyjnych, a przede wszystkim umiejętność układania frapujących linii melodycznych. Przesterowane brzmienie organów i przeciągłe dźwięki gitary w równym stopniu co partie wokalne stanowiły o specyfice brzmienia brytyjskiego kwintetu. We wspaniałych The Wizard (który został napisany przez Hensley`a oraz ex-basistę Colosseum Mike`a Clarke`a) oraz hipnotycznym Rainbow Demon, gitarowo-organowe unisona wypełniły niemal całą dźwiękową przestrzeń (niskie i wysokie pasma należały do Hammonda, średnie zaś do gitary). Z płyty wyróżniały się ponadto Traveller In Time oraz największy hit zespołu - Easy Livin`, trwający jedynie dwie i pół minuty, ale swoją przebojowością i dynamiką porównywalny wręcz do Paranoid Black Sabbath. Dużą miał zasługę w tym nowy nabytek ekipy, utalentowany bębniarz Lee Kerslake (ur. 16 kwietnia 1947) - facet o imponującej tężyźnie fizycznej i gęstej czarnej brodzie, dzięki której zyskał wkrótce przydomek "Niedźwiedź". Na pewno tak dopracowane utwory nie były dla każdego, jednak w tamtych czasach odpowiadały wielkiemu audytorium. Longplay trafił na listy przebojów w 27 krajach, w końcu osiągnięto sukces na wybrednych rynkach: brytyjskim i amerykańskim. W Wielkiej Brytanii płyta rozchodziła się nieporównywalnie lepiej niż poprzednie dokonania i wspięła się do 20 miejsca, a w USA osiągnęła trzecią dziesiątkę i ostatecznie zapewniła sobie złoty status 27 października 1972. Hensley i spółka wreszcie zasiedli w rockowym panteonie.
W czerwcu 1972 Uriah Heep zagrali w słynnej nowojorskiej sali Madison Square Garden, wypełnionej do ostatniego miejsca. Ale największa "heepsteria" rozpętała się w Europie Zachodniej. Z niezrozumiałych powodów, dziennikarze "Melody Maker", dotąd rzetelnie oceniający kolejne albumy formacji, zaczęli wyrażać się ze zjadliwą ironią o "gwiazdorstwie" zespołu po jego popisach na kontynencie. Pomimo tego kwintet poszedł za ciosem nagrywając w listopadzie 1972 świetny [5] - kontynuacja albumu poprzedniego pod względem stylu i specyficznego bajkowego klimatu. Jednocześnie muzyka stała się jeszcze bardziej ambitna. Melodramatyczno-przebojowy Sunrise i dynamiczny wesoły Sweet Lorraine szybko "wpadały w ucho" i kontrastowały z "rozmiękczającymi syntezatorowymi odjazdami" w postaci Echoes In The Dark, Rain czy Tales. Mocno wyeksponowano gitarę akustyczną oraz fortepian, zastosowano więcej niż kiedykolwiek przeciągłych dźwięków gitary uzyskiwanych za pomocą tremola i tzw. łyżwy. To zamiłowanie Boxa do techniki slide dało się już usłyszeć na poprzednich płytach, jednak dopiero tutaj ten sposób artykulacji stanowił podstawę większości solowych zagrywek. Muzyczną mozaikę uzupełniał kończący całość ponad 10-minutowy The Magician's Birthday, jakże wyśmienicie odmienny od Salisbury. Obok ostrego zeppelinowej solówki Boxa nagrano także zaskakującą groteskowo-kabaretową melodyjką na grzebieniu. Tym samym płyta utrudniła jednoznaczne przyporządkowanie Uriah Heep do jakiegoś określonego nurtu, ale umocniła ich pozycję na szczycie, a w USA zyskała złoty status 22 stycznia 1973. Okres największej świetności przypieczętował podwójny koncertowy [6], stanowiący efektowne potwierdzenie profesjonalizmu grupy. Krążek był dla Hensley`a i spółki tym, czym Made In Japan dla Deep Purple. Pierwotna wersja zawierała wewnątrz plakat, a całą trzymilionową edycję wyprzedano. Płyta okryła się złotem w USA i srebrem na Wyspach, wspięła się też do 37 miejsca na liście Billboardu. Sukces wynikał z faktu, iż kwintet nie miał żadnych problemów z zagraniem na żywo stworzonych w studio rozbudowanych wielogłosowych aranżacji. Niektóre kompozycje jak Gypsy czy Circle Of Hands wzbogacono rozbudowanymi partiami solowymi i nie straciły przy tym ani trochę czadu. Jedyny zarzut stanowiły wyciszenia oklasków między niektórymi utworami, co mogło sugerować, że z premedytacją dokonano kompilacji nagrań.
Od lewej: Ken Hensley, Lee Kerslake, Mick Box, Gary Thain, David Byron
DAVID BYRON: OKRES DRUGI (1974-1976)
Chłopcy byli w czołówce, ale wciąż nie należeli do rockowej ekstraklasy. Hensley asekurował się deklaracjami, że Uriah Heep nie byli zespołem typu The Rolling Stones. Jednak nawet po latach miały powracać miażdżące opinie na temat Uriah Heep w rodzaju "mutant Deep Purple", jak ich bluźnierczo nazwano w "Rolling Stone Record Guide" pod koniec lat 70-tych. Można podejrzewać, iż Hensley`a i resztę nie martwił los Wielkich Mistrzów Drugiego Planu. Uciekli z Anglii przed bezlitosnymi poborcami podatków i przenieśli się do Francji. Tam kupili XVIII-wieczny zamek nad Loarą i zainstalowali w nim nowoczesne studio. Tam też nagrali we wrześniu 1973 [7] - wygody i wolność zagwarantowana pieniędzmi na kontach przysłużyły się jakościowo Byronowi i spółce. Muzycy zapowiadali, że ruszą w innym kierunku muzycznym i tak faktycznie było. Albumu w tamtych czasach należycie niedoceniono, zapewne na wskutek braku ostrych rasowych kompozycji. Utwory posiadająco heavy-rockowy walor (Dreamer, Stealin`, Seven Stars), traciły pazur przez przesadne wyeksponowanie teatralnej maniery wokalnej Byrona. Także częściowa rezygnacja z organów Hammonda (jednego z dotychczasowych atrybutów brzmienia) na rzecz instrumentów elektronicznych nie pozostała bez wpływu na muzyczny wizerunek. Znaczną część materiału stanowiły dłuższe kompozycje, pełne zaskakujących zmian tempa i melodii jak If I Had The Time czy Circus - obie intrygujące muzyczne koncepcje oparto na rozwiązaniach harmonicznych dalekich od banału. Prawdziwą perłą był wspaniały romantyczny hymn Sweet Freedom - tutaj wszyscy członkowie zespołu stworzyli unoszący ku niebiu monolit. Moda na Uriah Heep była na tyle silna, że płyta sprzedawała się bardzo dobrze, a Stealin` doszedł na liście singli do 33 miejsca w USS i 18 w Wielkiej Brytanii.
Nagrany w czerwcu 1974 [8] był już tylko mdłym wywarem z tego, co wcześniej pojawiło się w repertuarze kapeli. Muzyczna dyktatura Hensley`a stawała się powoli nieszczęściem kwintetu -ta niedyspozycja miała wkrótce okazać się przewlekłą dolegliwością. W twórczości ekipy nastąpił regres - był to niezwykły proces: w przeciągu zaledwie kilkunastu miesięcy formacja z dynamicznej rasowej ekipy przeistoczyła się w stylistyczną efemerydę. Na repertuar nowego albumu złożyły się szablonowe i przeważnie nieciekawe utwory. Muzycy zarzucili heavy-rockowy rodowód i posłużyli się typowo piosenkarskimi rozwiązaniami, jak to miało miejsce choćby w The Easy Road. Te wątpliwej jakości eksperymenty wypadły nieprzekonująco w zestawieniu z wcześniejszymi osiągnięciami. We Got We kojarzył się estetyką rockowych musicali z Broadway`u, a Something Or Nothing stanowił ewidentny ukłon w stronę łatwego rocka spod znaku Status Quo. Jedynym godnym uwagi utworem był I Won`t Mind - zupełnie przyzwoita kompozycja, stojąca jednak w jawnym kontraście do zawartości reszty wydawnictwa. O dziwo, album doszedł do 38 miejsca w Stanach i 23 na Wyspach. Mimo, że magia Uriah Heep wciąż działała, wewnątrz zespołu pojawiły się pierwsze pęknięcia. Znamienne, że w So Tired Byron śpiewał: "Jestem zmęczony i bez pomysłów". Prawda była taka, że już wcześniej miał problemy z alkoholem (w 1973 wyszedł na estradę w stanie alkoholowego zamroczenia). Z kolei Hensley skarżył się, że nikt nie traktuje Uriah Heep serio i że nawet ich własny manager przestał muzykom pokazywać recenzje dawno temu. Działalność uległa zakłóceniu także z powodu niedyspozycji Gary`ego Thaina, który uzależnił się od heroiny. Co gorsza, we wrześniu 1974 na koncercie w Dallas został porażony prądem. Unieruchomiony w łóżku basista, chcący uzyskać jak najwyższe odszkodowanie, popadł w konflikt z managerem swojej własnej grupy i w lutym 1975 wyrzucono go z Uriah Heep. 8 grudnia 1975 zmarł z powodu przedawkowania narkotyków w swym londyńskim mieszkaniu w wieku 27 lat. Następcą Thaina został John Wetton, opromieniony legendą King Crimson.
Zespół wciąż próbował ścigać się z konkurencją i kręcić się na karuzeli show businessu. W osobie Wettona grupa spodziewała się twórczego katalizatora, ale sprawy przybrać miały jeszcze gorszy obrót. [9] był jednak jeszcze łabędzim śpiewem starego składu, choć metafora zawarta w tytule nie znalazła pełnego potwierdzenia w muzycznej zawartości płyty. Formuła przynosząca wcześniej tyle sukcesów została niemal wyeksploatowana na poprzednich longplayach. Nie przeszkodziło to jednak muzykom po raz kolejny użyć tych samych sprawdzonych patentów. Nie można im zresztą było odmówić mistrzowskich umiejętności w ich stosowaniu. Perfekcyjna realizacja i nienaganny warsztat członków zespołu wywindował album na siódme miejsce brytyjskiej listy przebojów, co - przy wybitnych osiągnięciach w przeszłości - nigdy wcześniej się nie zdarzyło. Po latach album zdecydowanie broni się. Ponownie formacja sięgnęła po rhytm`n`bluesowe i rock`n`rollowe schematy, czego najlepszym przykładem był Shady Lady, Prima Donna, Your Turn To Remember i Showdown. Co prawda zdarzało się to już wcześniej na płytach Uriah Heep, nigdy jednak na taką skalę. W tekstach fantastyczne wizje zastąpiono błahymi historyjkami o kobietach i miłości. Perełką okazał się tytułowy Return To Fantasy, który z powodzeniem mógłby się znaleźć na [4] czy [5]. Po latach (w 1997) kompozycja została wyśmienicie przerobiona przez Gamma Ray na ich krążku Somewhere Out In Space. Odnosiło się jednak powoli wrażenie, że Uriah Heep zaczęli tracić kontakt z tym, co działo się wówczas w rocku.
Większość fanów Uriah Heep to fani pierwszych dziewięciu (a nawet sześciu - licząc z koncertówką) płyt, a zwłaszcza składu Byron-Box-Hensley-Thain-Kerslake. Wszystko co zdarzyło się potem było z pewnością mniej magiczne. [10] okazał się artystyczną katastrofą, a kwintet podryfował z mielizn eksperymentalnego rocka na rafy mainstreamu. To już nie była taktyka "jednego kroku do przodu i zarazem dwóch do tyłu", to już było artystyczne wypalenie się i totalne zarzucenie wszystkiego co z takim mozołem osiągnięto w chwalebnej przeszłości. Na repertuar nowego longplaya złożyło się dziesięć przeciętnych, żeby nie powiedzieć sztampowych kompozycji. Większość z nich utrzymano w konwencji rockowej piosenki, a do takich "cudów" jak Weep In Silence, Mysty Eyes czy Midnight trudno było się przekonać każdemu kto kochał dokonania pierwszego składu. Wydawnictwo poniosło klapę po obu stronach Atlantyku, osiągając 161 miejsce na liście amerykańskiego Billboardu i 55 w Wielkiej Brytanii. Uriah Heep nie tylko zsuwali się gwałtownie w dół muzycznej hierarchii, ale ugrzęźli po szyję w rockowym banale - grali po prostu żeby grać. W końcu implozja rozsadziła grupę, a kozłem ofiarnym stał się Byron - wówczas już zwykły alkoholik. Po tym jak został wyrzucony z Uriah latem 1976, zdołał nagrać dwa albumy solowe: Take No Prisoners w 1975 (z pomocą Boxa i Kerslake`a) i Baby Faced Killer w 1978, zrealizował jeden krążek z Rough Diamond w 1977 oraz kolejny On The Rocks w 1981 pod szyldem The Byron Band. Wszystkie w zasadzie przepadły na rynku (część niesłusznie). David Byron zmarł 28 lutego 1985 w wieku 38 lat, w mieszkaniu załatwionym mu przez opiekę społeczną, opuszczony przez wszystkich i pogrążony w nędzy. Mick Box wspominał: "Bardzo długo byliśmy przyjaciółmi. O jego śmierci dowiedziałem się, gdy byłem na trasie koncertowej. Przypominam sobie, że całe dwa tygodnie byłem pijany, bo nie mogłem się pogodzić z tym faktem." Z kolei Ken Hensley nagrał w tamtych czasach dwa solowe krążki: Proud Words On A Dusty Shelf w 1973 i Eager To Please w 1975. Przeszły one niezauważone, lecz stanowiły sygnał, że muzyk nie czuł się w pełni usatysfakcjonowany tym, co tworzyło Uriah Heep. Kilka lat później wspominał: "Aż do koncertówki czułem, że idziemy do przodu, ale potem zaczęło się żle dziać. Ledwie zaczęliśmy zarabiać dużo pieniędzy, a już mieliśmy związane z tym problemy, zwykle dotyczące czyjegoś ego. Chcieliśmy limuzyn, szampana w garderobach, ciągłego traktowania jak gwiazdy i tego rodzaju spraw. Zupełnie straciliśmy właściwą perspektywę. Wydawało się, że wszystko, co robiliśmy, łączyło się raczej z finansami, niż z muzyką".
BEZ BYRONA: OKRES TRZECI (1976-dziś)
Pozycja Uriah Heep na tyle była jeszcze wysoka, że prasa muzyczna spekulowała, kto zajmie miejsce Byrona. Wymieniano nawet Davida Coverdale`a i Ozzy`ego Osbourne`a. Jednak nowym frontmanem został we wrześniu 1976 John Lawton, znany z Lucifer`s Friend oraz Butterfly Ball Rogera Glovera. Wraz z nim zameldował się w zespole również basista Trevor Bolder. Nagrany w nowym zestawieniu [11] ugruntował przekonanie, że z dawnego czaru zostało niewiele - pomijając fakt, że głos Byrona był bez wątpienia najbardziej charakterystycznym i rozpoznawalnym składnikiem brzmienia Uriah Heep. Lawton nawet nie próbował naśladować swojego poprzednika. Z partii wokalnych znikły rozwibrowane końcówki fraz, a nowy nabytek zaproponował zupełnie inny rodzaj śpiewania. Wszystkie dźwięki były "brane pełnym głosem". Niezły warsztat i doskonałe warunki głosowe nie były jednak w stanie zastąpić charyzmy Davida Byrona. Co by nie mówić o byłym frontmanie Uriah Heep, to stworzył on oryginalny i niepowtarzalny styl. Nawet [10] - najsłabszą płytę starego składu - można było bez trudu rozpoznać dzięki jego specyficznemu głosowi. Pomijając ten fakt, na nowym krążku obok motorycznych i nie pozbawionych patosu kawałków (The Hanging Tree, Been Away Too Long), nagrano typowe dla Uriah Heep liryczne ballady (znakomity Wise Man oraz tytułowy Firefly). Ciekawostkę stanowił napisany przez Lee Kerslake`a Who Needs Me, w formie protestu przeciwko artystycznej dominacji Hensley`a. Ironię stanowił fakt, że to właśnie ten kawałek zawarto na albumie - najlepszych z trzech nagranych z Lawtonem
Jak na schyłek lat 70-tych, także i [12] nie był specjalnie odkrywczy. Mimo szalejącego na Wyspach Brytyjskich punkowego bałaganu, Uriah Heep nadal żeglowali bez kompasu i steru. Nic nie mogło przeszkodzić im w nagraniu kolejnej płyty w tej samej co zwykle staromodnej konwencji. Choć warto zauważyć istotny szczegół - gitara Micka Boxa "pływała" zniekształcona flangerem, jak to miało miejsce w Free`n`Easy (chyba najlepszym kawałku z tego okresu twórczości) czy Illusion. Bojowy wąż na okładce spoglądał oczami Lee Kerslake`a. O dziwo, ta gama sztywnych syntetycznych barw zyskała wielką popularność tam, gdzie się jej nie spodziewano. Singiel Free Me okazał się numerem jeden w Nowej Zelandii, a album sprzedano w ilośc miliona egzemplarzy w Niemczech. Na [13] jeszcze bardziej przestawiono się na komercyjne dźwięki, mocniej dało o sobie znać upodobanie Hensley`a do banalnych i przesłodzonych utworów. Sami muzycy Uriah Heep byli bardzo zadowoleni z nagranego materiału, choć niczym nie zaskoczyli. Trudno nawet było wskazać dobry kawałek spośród tej piosenkowej szarzyzny. O takich utworach jak przecież jak Falling In Love kojarzącym się z Electric Light Orchestra czy ballada o utraconej miłości Come Back To Me nie można powiedzieć niczego dobrego. Była to płyta bez wyrazu, a tytuł brzmiał jak nie zamierzona autoironia.
Płyty z Lawtonem sprzedawały się kiepsko - w Anglii w ogóle nie trafiły na listy, w USA sadowiły się gdzieś poniżej 160 miejsca. Zresztą na amerykańskiej ziemi Uriah Heep przestali występować jako gwiazda i tylko poprzedzali występy Jethro Tull czy Rush. Doszło do tego, że kompletnie nowy album zatytułowany Ten Miles High (mający być czwartym z Lawtonem) w ogóle się nie ukazał (krąży w internecie jako bootleg). Grupa działała właściwie tylko w Wielkiej Brytanii, gdzie w tamtym okresie punk uderzył najmocniej. W dodatku tak wielbiony przez fanów perkusista Lee Kerslake wolał zasiąść za bębnami w grupie Ozzy`ego Osbourne`a. [14] nagrano z wokalistą/pianistą Johnem Slomanem (ex-Lone Star) i (posiadającym jeszcze włosy) bębniarzem Chrisem Slade`m. Lekko zachrypnięty głos nowego frontmana radykalnie zmienił znajome brzmienie Uriah Heep. Była to przede wszystkim bardziej gitarowa płyta niż poprzednie i słyszalne było zniechęcenie Hensley`a, który powoli usuwał się w cień. On wolał podczas przesłuchań Pete`a Goalby`ego, ale został przegłosowany. W efekcie większość utworów na płycie była autostwa Boldera - część z nich napisano jeszcze z myślą o Lawtonie. W rezultacie Sloman nie odnalazł się w szybszych aranżacjach - zresztą czuł, że przyjęto go chłodno. Łagodne gitarowe solówki w stylu Wishbone Ash zupełnie nie pasowały do ukształtowanego przez lata muzycznego wizerunku grupy. Kolejną zmianą in minus był niemal zupełny brak zespołowych partii wokalnych. Mimo dużej dawki melodyjności (No Return, Fools) krążek przepadł - szybko został uznany przez fanów Heep jako zbieranina komercyjnych rockowych piosenek i jedno z najgorszych dokonań Uriah Heep w całej historii zespołu. Ani Mick Box ani Ken Hensley po latach nie wspominali ciepło tej płyty. Na ironię, uzyskała ona pięć gwiazdek w zestawieniu "Record Mirror" oraz trzy i pół gwiazdki w recenzji Geoffa Bartona w "Sounds" Wdarła się również na 37 miejsce brytyjskiej listy najlepszych albumów, co nie udało się żadnemu krązkowi nagranemu z Lawtonem. We wrześniu 1980 odszedł z formacji Ken Hensley. Nagrał serię solowych płyt, próbował zrobić jeszcze karierę z grupą Blackfoot (Siogo w 1983 oraz Vertical Smiles w 1984), a wreszcie został pracownikiem amerykańskiej firmy produkującej wzmacniacze. Od czasu do czasu wracał jednak do muzyki, był producentem nagrań Cinderelli i Dokken, wystąpił też gościnnie na Headless Children W.A.S.P w 1989. Warto też podkreślić występy sceniczne The Hensley Lawton Band, w którym obok tych dwóch muzyków występował także Paul Newton. Ten projekt wydał dwa udane krążki koncertowe w 2001: The Return i Salisbury Live.
Bez Kena Uriah Heep zniknęli na moment z muzycznego horyzontu, Hensley`a czasowo zastąpił Greg Dechert (szybko jednak zatrudniono Johna Sinclaira), a Boxowi wkrótce udało się pozyskać do ponownej współpracy Kerslake'a. W nowym składzie powstał [15] i z pewnością mógł przypaść do gustu wielbicielom melodyjnej odmiany hard rocka. Zdominowane przez syntezatory brzmienie, nowoczesne parie gitar i wpadające w ucho refreny stanowiły atrybuty kolejnego wcielenia zespołu. Krytycy wytykali jednak uderzające podobieństwa stylistyki utworów do dokonań Foreigner. Faktycznie - tembr głosu i sposób interpretacji Petera Goalby`ego (ex-Trapeze) bardzo przypominały manierę wokalną Lou Gramma. W niektórych utworach jak Chasing Shadows i Hot Night In A Cold Town słychać to było szczególnie wyraźnie. Brzmienie i proste konstrukcje utworów zostały podporządkowane przebojowej konwencji longplay`a. Jednak wszyscy zagrali niezwykle równo i bez solowych szaleństw. Na pochwałę zasługiwały perfekcyjnie zaaranżowane "drugie głosy". Nowoczesna technika studyjna umożliwiła wielośladowe nagranie wspierających partii wokalnych, składających się czasami z kilkunastu głosów (Too Scared To Run, Think It Over. Co ciekawe, aż cztery kompozycje były przeróbkami innych artystów. Mimo to, krążek wspiął się aż na 56 miejsce amerykańskiej listy, co było najlepszym osiągnięciem od czasów [8].
Od tego czasu ekipa Uriah Heep postanowiła wynagradzać aktywnością brak artystycznych osiągnięć. [16] niewiele różnił się od poprzednika. Jedynie tylko Roll Overture posiadał pewną oryginalność. Ta pompatyczna i bogato zaaranżowana kompozycja przypominała muzyczną ilustrację do filmu o wikingach - chóry, dzwony rurowe i fanfary tworzyły fantastyczny spektakl. Ten nastrój przerywały nagle riffy niemal heavymetalowego Red Lights. Ten pomysł akurat mógł się podobać. W Rollin` The Rock uwagę zwracała partia bezprogowego basu, którego rytmiczny akompaniament stanowiło bicie serca. W sumie, mimo brzmieniowych i stylistycznych analogii z [15], nowa płyta była na swój sposób interesująca. Formacja ruszyła w światowe tournee, od Australii po Grecję. Zupełnie bezbarwnie natomiast wypadła [17]. Wydana w tym okresie [18] - koncertówka oryginalnego składu z 1974 - była przykrą niespodzianka. Zaledwie 31 minut muzyki zawierało niespecjalnie dobrany zestaw kawałków. Nawet znakomity zazwyczaj Easy Livin`) nie brzmiał tak jak powinien - tak jakby gitarowo-perkusyjna machina nie mogła złapać odpowiednio mocnego rytmu. Dużo było w tym wszystkim przypadkowości i zgiełku. David Byron najzwyczajniej fałszował, upraszczając sobie robotę, a to co zaprezentował w Rock`n`Roll Medley zahaczało już o chałturę.
W 1986 w Uriah Heep za mikrofonem stanął Bernie Shaw, znany dotychczas ze Stratus (m.in. ex-perkusista Iron Maiden Clive Burr). Przyszło mu oczywiście zmierzyć się z legendą Davida Byrona. Warto podkreślić, że został on życzliwie zaakceptowany na koncertach przez fanów - dokonania studyjne bowiem stanowiły zupełnie inną historię. U schyłku 1987 grupa odbyła niezwykłą jak na tamte czasy trasę po ZSRR, a jeden z występów dokumentował [19]. Rok później Anglicy zagrali we Wrocławiu, aby podratować kasę Jazzu Nad Odrą. Oczywistym było, że Mick Box jako szef grupy nie okazał się rockowym czarodziejem. [20] kolejny raz zmieniał muzyczny wizerunek grupy. Nowy materiał nawiązywał do amerykańskiego glam metalu końca lat 80-tych. Niewyszukane akordy i proste rytmy stanowiły tło dla melodyjnych partii wokalnych. Shaw dał popis swoich niebagatelnych możliwości wokalnych głównie w przeróbce Roda Argenta Hold Your Head Up oraz Cry Freedom, przypominającym nieco Sammy`ego Hagara. Zresztą cały album nosił piętno estetyki Van Halen (Blood Red Roses, Voice On My TV).
W 1990 ukazała się składanka Two Decades In Rock, a rok później wyszła [21], który cechowała odrobinę większa agresja w otwierającym Blood On Stone. Zadziorne riffy i "złowieszcze" wokalizy Shawa nie brzmiały jednak zbyt wiarygodnie. Jak zwykle pozbawieni własnego stylu Uriah Heep próbowali korzystać z cudzych patentów. Kulminację większości utworów stanowiły wielogłosowe melodyjne repetycje - trzeba przyznać mocno chwytliwe. Zaskakiwał natomiast All God`s Children odśpiewany przez dziecięcy chór. Był to jednak jeden z niewielu ciekawych momentów tej przeciętnej płyty. Niespodziewanie na [22] ekipa błysnęła iskierką dawnego geniuszu - stylistycznie był to pewnego rodzaju powrót do grania z połowy lat 70-tych, choć oczywiście sama produkcja albumu była bardziej nowoczesna. Zresztą nawet symbolicznie próbowano nawiązywać do czasów swej świetności, czego wyrazem było ponowne zatrudnienie Rogera Deana, który malował okładkę do [4]. Wszystko otwierał szybki Against The Odds - po krótkim wstępie muzycy wchodzili bardzo dynamicznie, niemal na granicy heavy metalu (zabrakło jedynie galopującej perkusji). Niezwykle przebojowy Sweet Sugar bazował na motywach podsłuchanych u Nazareth, ZZ Top, a nawet XYZ. Przy okazji Time Of Revelation mieszały się wpływy typowego Heep z bardziej radosnym Rainbow (nawet tym z wydanej w tym samym roku płyty Stranger In Us All). Kwintet postawił bezsprzecznie na przebojowość i melodykę, co udowadniała ballada Mistress Of All Time - szkoda, że bliższa popowi (pozytywnej malowniczości dodawały natomiast wstawki charakteryzowane na partię fletu). Od klasycznego materiału odbiegał Universal Wheels, gdzie grupa zbliżała się do szybszego AOR pokroju Aviator, ale weterani w tej stylistyce znaleźli się niczym ryby wodzie, dodając ciekawie pulsującą sekcję rytmiczną i wstawki mówione na wzór Queensryche. Prawdziwą niespodziankę stanowił jednak (skomponowany i zaśpiewany przez Trevora Boldera) Fear Of Falling, który odegrano niczym kawałek Billy`ego Idola (jedna z zagrywek bliźniaczo przypominała znaną linię z White Wedding). Trevor nie był najgorszym wokalistą, ale Shaw zaśpiewałby to zdecydowanie lepiej. Przebojowy Spirit Of Freedom po części kojarzył się z Kiss na wskutek charakterystycznie zmajstrowanych chórków i kilku zagrywek gitarowych. Logical Progression powinien zadowolić zarówno fanów AOR-u spod znaku Strangeways, jak i sympatyków rocka progresywnego na miarę Marillion. Pulsujący mocno bas, ilustracyjnie ciągnące się w tle klawisze i przewaga czystych brzmień gitary stworzyły utwór "miły dla ucha". Po przeciętnej balladzie Love In Silence znacznie ciekawiej wypadł Words In The Distance, umiejętnie balansujący między hard rockiem a la Whitesnake z czasów Slide It In, a AOR (aranżacje w dalszej części utworu - klawisze i linia basu). Fires Of Hell (Your Only Son) był średniakiem jak na możliwości tej legendarnej kapeli, nie pozbawionym jednak kilku smaczków, które powinny spodobać się fanom purpurowego heavy-rocka. Zestaw zamykał spokojny Dream On - zapewne David Byron uzbroiłby tę ścieżkę w jakieś nieprzeciętne zaśpiewy, ale i Bernie poradził sobie przyzwoicie. Ostatecznie płyta gładko wchodziła, a to za sprawą swej przebojowości. Uriah Heep udanie połączyli nowocześniejsze brzmienia ze swoim klasycznym dźwiękiem i wyszedł z tego naprawdę dobry krążek.
Od lewej: Mick Box, Phil Lanzon, Bernie Shaw, Russell Gilbrook, Trevor Bolder
Kolejne wydawnictwa zawodziły, choć Piotr Kosiński na antenie Polskiego Radia przekonywał słuchaczy o samych pozytywach [24]. Z powodu dużej ilości syntezatorów, lekko "odbijało się" plastikiem. Dlatego wielkie zdziwienie wywołał fakt, że nagrany po dekadzie latach przerwy [31] był naprawdę niezły. Trudno uwierzyć, ale formacja najbardziej jak mogła wróciła do swojego klasycznego brzmienia, gdzie Hammondy odgrywały główną rolę. Wreszcie zarzucono amerykańskie rockowe brzmienie rodem z lat 80-tych. Album otwierał motoryczny Wake The Sleeper z niezłym chórkiem. Dopiero jednak od Light Of A Thousand Stars Uriah Heep pokazali na co ich stać. W dodatku każdy kolejny kawałek był nieco inny, muzycy na szczęście nie zagrali "na jedno kopyto". What Kind Of God emanował rozbudowanymi arażacjami, a Heaven`s Rain urzekał dojrzałą przebojowością. Dawno nie było takiego pięknego współbrzmienia gitar i organów. Heep zaskoczyli wszystkich - nawet tych, którzy zapomnieli o ich istnieniu. Przebojowy Tears Of The Word nasuwał skojarzenia z Easy Livin`, a odrobinę łagodności wprowadzał Book Of Lies. Na koniec pozostawiono War Child - esencję gniewu skumulowaną w pięciu minutach hard rocka. Shaw śpiewał jak natchniony kaznodzieja, Box wtórował mu posępnym riffem gitarowym, a organy Lanzona dodały całości epickiego wymiaru. Był to znakomity i bezkompromisowy album, osadzony głęboko w hard rockowej tradycji, ale jednocześnie nie sprawiający wrażenia anachronicznego. Zachwycała niesamowita potęga brzmienia i młodzieńczy wigor muzykow. Niegdyś uznawani za epigonów Deep Purple, Uriah Heep nagrali krążek, o jakim w tamtym czasie Purpurowi mogli tylko pomarzyć. [32] zawierał ponownie nagrane klasyki sprzed lat oraz dwie całkowicie nowe kompozycje: Only Human i Corridors Of Madness. Stare hity zabrzmiały niezwykle świeżo, zwłaszcza Sunrise, Gypsy, Easy Livin` i Lady In Black. Jedyną niezbyt przekonującą wersją było tym razem July Morning. Wydanie digipack zawierało ponadto DVD z występu kapeli na "Sweden Rock Festival".
O ile wśród innych klasyków heavy-rocka zawsze trafiały się indywidualności wielkiego formatu (Jimmy Page, Ian Gillan, Ritchie Blackmore, Ozzy Osbourne), o tyle Uriah Heep zawsze byli konglomeratem sprawnych rockowych rzemieślników. Kanonem stały się: współbrzmienie organów Hammonda i gitar, zmienne nastroje, symfoniczny patos niektórych kompozycji, głos Davida Byrona i chóralne zaśpiewy. Przez pewien czas zespół w nieskończoność powtarzał stare chwyty i przypominał to co stanowi istotę heavy-rockowej ortodoksji, ale z czasem robiło to się nudne lub po prostu niepotrzebne (okres 1980-1991 z pominięciem Abominog). Kolejne płyty Uriah Heep różniły się od siebie jedynie coraz lepszą produkcją i odważniejszym wykorzystaniem syntezatorów. Czasem zdarzały się ukłony w stronę amerykańskich stereotypów komercyjnego ciężkiego grania. Do historii cięższego grania przeszli niewątpliwie i przynajmniej do 1977 Uriah Heep byli po obu stronach Atlantyku prawdziwą gwiazdą.
Dyskografię Uriah Heep uzupełnia videografia. "Raging Through The Silence" to zapis jednego z koncertów Uriah Heep z 1989 w niemal tym samym składzie i z takim samym zestawem utworów, z jakim grupa wystąpiła w 1992 na Stadionie X-lecia w Warszawie. "Live Legends" była rejestracją jubileuszowego koncertu zagranego z okazji 20-lecia formacji, również z 1989. "Easy Livin`" to krótka historia zespołu opowiedziana słowami Kena Hensley`a. Długoletni klawiszowiec z lekkim rozbawieniem opowiadał o genezie powstania nazwy zespołu, ale również podejmował krótką charakterystykę poszczególnych muzyków. Na filmie zawarto również fragmenty koncertu najsłynniejszego składu z 1973.
Losy muzyków Uriah Heep:
ALBUM | ŚPIEW | GITARA | ORGANY | BAS | PERKUSJA |
[1] | David Byron | Mick Box | Ken Hensley | Paul Newton | Ollie Olsson |
[2] | David Byron | Mick Box | Ken Hensley | Paul Newton | Keith Baker |
[3] | David Byron | Mick Box | Ken Hensley | Paul Newton | Iain Clark |
[4-8] | David Byron | Mick Box | Ken Hensley | Gary Thain | Lee Kerslake |
[9-10] | David Byron | Mick Box | Ken Hensley | John Wetton | Lee Kerslake |
[11-13] | John Lawton | Mick Box | Ken Hensley | Trevor Bolder | Lee Kerslake |
[14] | John Sloman | Mick Box | Ken Hensley | Trevor Bolder | Chris Slade |
[15-16] | Peter Goalby | Mick Box | John Sinclair | Bob Daisley | Lee Kerslake |
[17] | Peter Goalby | Mick Box | John Sinclair | Trevor Bolder | Lee Kerslake |
[20-30] | Bernie Shaw | Mick Box | Phil Lanzon | Trevor Bolder | Lee Kerslake |
[31-33] | Bernie Shaw | Mick Box | Phil Lanzon | Trevor Bolder | Russell Gilbrook |
[34-36] | Bernie Shaw | Mick Box | Phil Lanzon | Davey Rimmer | Russell Gilbrook |
Keith Baker (ex-Bakerloo, ex-May Blitz), Gary Thain (ex-Keef Hartley Band), Lee Kerslake (ex-The Gods, ex-Head Machine, ex-Toe Fat, ex-National Head Band),
Bob Daisley (ex-Kahvas Jute, ex-Chicken Shack, ex-Widowmaker, ex-Rainbow, ex-Ozzy Osbourne), John Wetton (ex-King Crimson), John Lawton (ex-Asterix, ex-Lucifer`s Friend, ex-The Les Humphries Singers),
John Sloman (ex-Lone Star), Peter Goalby (ex-Trapeze), Chris Slade (ex-Tom Jones, ex-Manfred Mann`s Earth Band),
Bernie Shaw (ex-Grand Prix, ex-Praying Mantis, ex-Stratus), Phil Lanzon (ex-Grand Prix), Davey Rimmer (ex-Zodiac Mindwarp)
Rok wydania | Tytuł | TOP |
1970 | [1] Very 'eavy...Very 'umble | #21 |
1971 | [2] Salisbury | |
1971 | [3] Look At Yourself | #7 |
1972 | [4] Demons & Wizards | #3 |
1972 | [5] The Magician`s Birthday | #6 |
1973 | [6] Live (live) | |
1973 | [7] Sweet Freedom | #11 |
1974 | [8] Wonderworld | |
1975 | [9] Return To Fantasy | #9 |
1976 | [10] High And Mighty | |
1977 | [11] Firefly | #7 |
1977 | [12] Innocent Victim | #22 |
1978 | [13] Fallen Angel | #20 |
1980 | [14] Conquest | |
1982 | [15] Abominog | |
1983 | [16] Head First | |
1985 | [17] Equator | |
1986 | [18] Live At Shepperton `74 (live) | |
1986 | [19] Live In Europe 1979 (live) | |
1989 | [20] Raging Silence | |
1991 | [21] Different World | |
1995 | [22] Sea Of Light | |
1996 | [23] Spellbinder Live (live) | |
1998 | [24] Sonic Origami | |
2000 | [25] Future Echoes Of The Past (live / 2 CD) | |
2001 | [26] Acoustically Driven (live) | |
2001 | [27] Electrically Driven (live) | |
2002 | [28] The Magician`s Birthday Party (live) | |
2003 | [29] Live In The USA (live) | |
2004 | [30] Magic Night (live) | |
2008 | [31] Wake The Sleeper | |
2009 | [32] Celebration | |
2011 | [33] Into The Wild | |
2014 | [34] Outsider | |
2015 | [35] Live At Koko (live) | |
2018 | [36] Living The Dream | |
2023 | [37] Chaos & Color |