Angielska grupa założona w 1974 w Londynie przez Tino Troy`a. W 1976 udało mu się namówić brata Chrisa do muzykowania, a skład kapelki Junction uzupełnili koledzy z collegu: gitarzysta Pete Moore i perkusista Chris Hudson. We wczesnym okresie w zespole występował też wokalista Stan Cunningham, który śpiewając poruszał się po scenie w bardzo oryginalny sposób. Jego ruchy jako modliszki miał skomentować któryś z kolegów - stąd specyficzna nazwa zespołu. 9 listopada 1979 grupa wystąpiła w BBC Radio 1 w audycji Friday Rock Show, grając Captured City, Lovers To The Grave oraz Johnny Cool. Wkrótce muzykom udało się umieścić w 1980 Captured City na składance "Metal For Muthas" (na perkusji Mick Ranson), a następnie ruszyli oni w trasę z równie obiecującym Iron Maiden. W maju 1980 do Praying Mantis dołączył bębniarz Dave Potts, a w lipcu śpiewający gitarzysta Steve Carroll. Pierwszy występ z jego udziałem miał miejsce podczas koncertu z Girlschool i Vardis 26 lipca 1980. Wydany w rok później przez firmę Arista debiut zyskał spory rozgłos w Anglii i Japonii, pomimo że cierpiał na niedostatki produkcyjne i zawierał pozbawione polotu lekkie piosenki rockowe i hard rockowe. Zwykle chóralnie odśpiewane kompozycje przypominały lżejszą wersję Def Leppard. Z perspektywy czasu wiadomo, że legenda tej ekipy jest znacznie większa od jego dokonań. Przede wszystkim album nie miał nic wspólnego z heavy metalem. Wiele formacji założonych na przełomie lat 70-tych i 80-tych klasyfikowano automatycznie jako NWOBHM, choć muzycznie nie grały one metalu. Na krążku znalazły się m.in. chwytliwy Cheated opowiadający o nieszczęśliwej miłości, udany cover The Kinks All Day And All Of The Night, zadziorny Rich City Kids i obowiązkowa ballada Lovers To The Grave, w ciekawy sposób budująca napięcie i odpowiednio rozładowująca emocje w swej końcowej części. Odkładając na bok brak większych umiejętności technicznych muzyków (jedynym odstępstwem od tej reguły była solówka w przebojowym Children Of The Earth), płyta zwróciła na siebie uwagę radością grania i rzemieślniczym wykonaniem. W ciągu kolejnych miesięcy Modliszka nagrała wystarczającą ilość utworów na nowy album, który miał ukazać się jeszcze w grudniu 1980. Jednakże problemy z managerami oraz roszady personalne uniemożliwiły intensywną działalność artystyczną, co doprowadziło do bezpowrotnego przygaśnięcia sławy i rozwiązania umowy przez dotychczasowego wydawcę. W 1982 do zespołu dołączyli wokalista Bernie Shaw i klawiszowiec Jon Bavin. Kwintet zrealizował w sierpniu 1982 maxisingla [2], jednak kilka miesięcy później grupa postanowiła zawiesić działalność z braku środków finansowych. Bracia Troy i Shaw sformowali z ex-perkusistą Iron Maiden projekt Clive Burr`s Escape (Dave Potts został managerem), który przekształcił się ostatecznie w Stratus, odżegnujący się zupełnie od metalowego brzmienia.
W 1987 grupa reaktywowała się na jeden koncert w oryginalnym składzie, ale nie pociągnęło to za sobą dalszych konsekwencji. Dla założyciela Tino Troy`a okres ten był powtórką z lat 70-tych - udzielał się w lokalnych pubach na koncertach różnych zespołów, m.in. w groteskowym projekcie Paddy Goes To Holyhead. Przełom nastąpił w 1990, kiedy to z okazji 10-lecia zaistnienia NWOBHM, bracia Troy i Bruce Bisland wystąpili jako Praying Mantis na trzech koncertach w Japonii. Towarzyszyli im byli członkowie Iron Maiden - wokalista Paul Di'Anno i gitarzysta Dennis Stratton. Repertuar koncertów obejmował kompozycje obu zespołów, a także Lionheart - grupy Strattona z połowy lat 80-tych. Jako, że Japończycy przyjęli muzyków bardzo gorąco, postanowili oni reaktywować zespół na dobre, ze Strattonem i Bislandem w stałym składzie. O dłuższej współpracy z Di'Anno natomiast nie było mowy. Po latach przyznał on, że jedyną jego pobudką do występowania z Praying Mantis (którymi po cichu pogardzał) były pieniądze. Nowy album studyjny Modliszki ujrzał światło dzienne już w następnym roku, a tytuł [4] stanowił fragment tekstu jednego z utworów zamieszczonych na debiucie. Miał to być swoisty symbol artystycznej kontynuacji, gdyż na nowym albumie znalazło się parę kompozycji znanych fanom z koncertów z lat 80-tych. Wykorzystano także dokonania wspomnianego Lionheart. Troy i Stratton podzielili się, śpiewając każdy w pięciu utworach. Praying Mantis oparli swoją twórczość o lekki heavy metal z elementami AOR, przebojowy i nieskomplikowany, ale zgrabnie zaaranżowany. Chris Troy zaśpiewał ciepłe melodyjne numery przyjazne radiu jak Time Slipping Away czy Can`t See The Angels z klawiszami w planie równoległym do gitar. W typowej balladzie AOR Can`t Wait Forever zabrakło jednak realnego chwytliwego motywu głównego. Battle Royal to numer przyjemny i uroczysty, pięknie akcentowany basem i płaczącą gitarą, a sam wokal Chrisa był niezykle rozmarzony. Modliszka dewastowała w prostym, a zarazem ultra przebojowym Still Want You ze Strattonem w roli głównej oraz resztą zespołu w niesamowitych refrenach zbudowanych na wielogłosowych harmoniach wokalnych. Stratton dobrze sobie poradził w udanym hard`n`heavymetalowym She`s Hot oraz w metalowo/AOR-owym This Time Girl z z rozległymi klawiszami, choć ta akurat kompozycja stanowiła słabszy punkt płyty, będąc bladą odpowiedzią na granie Magnum z tego okresu. Warto nadmienić, że Dennis grał inaczej niż niegdyś w Iron Maiden i tu subtelność jego partii solowych znajdowały się na planie pierwszym. Warto nadmienić instrumentalny The Horn - dumny i heroiczny kawałek o zdecydowanie heavymetalowych cechach. Natomiast sztuczne ożywienie Strattona nie mogło w pełni uratować przeciętnego w melodii Only You. Wszystko kończył udany heavy/AOR-owy Borderline z wysmakowanym refrenem. Stratton jako główny producent postawił na współpracę z inżynierem dźwięku Arunem Chakraverty`m i ten wykonał kapitalny mastering z wyeksponowanymi klawiszami i basem, w gustownej stylistyce typowej dla najlepszych albumów melodic heavy/AOR. Może nie było to tak perfekcyjne jak albumy Magnum, ale robiło znakomite wrażenie. Płyta w Azji zdobyła ogromne uznanie, dotarła oczywiście także do Europy, gdzie wydała ją w 1993 londyńska Under One Flag. Tym razem drugi start Praying Mantis okazał się udany i grupa postanowiła kontynuować działalność.


Skład z pierwszej płyty, od lewej: Chris Troy, Tino Troy, Dave Potts, Steve Carroll

Muzycy zdawali sobie sprawę z pewnych ograniczeń wokalnych, zwłaszcza pod kątem stylistyki materiału przygotowywanego na kolejną płytę. Dlatego też zaprosili za mikrofon Colina Peela z hard rockowej formacji Scarlet. Jeśli posłuchało się 10-minutowego utworu tytułowego z krążka tej formacji Ship Of Fools z 1992 to stawało się oczywiste czemu zdecydowano się właśnie na niego. Ekipa zaprezentowała na [5] zestaw kompozycji w dwóch stylach. Pierwszy to melodyjny heavy metal/AOR z wyraźnymi cechami amerykańskiego stadionowego rocka, ale bez cech typowego glamu. Solidne, ale niczym specjalnym nie wyróżniające kawałki to Rise Up Again i Dangerous, choć partie klawiszowe i gitarowe solówki były interesujące. Wrzucono trochę flirtu z muzyką Skid Row - otoczony lekkim smutkiem i nostalgią A Cry For The New World posiadał wyborny refren. Dumnie rozbrzmiewał lekko galopujący One Chance i takie przejścia do refrenów to po prostu mistrzostwo świata. Kiedy Modliszka grała stonowane i poetyckie utwory, od razu uzmysławiało się rolę Peela. Łagodny i z wykorzystaniem gitar akustycznych A Moment In Life był niezły w kategoriach heavy/AOR, ale kulminacja nadchodziła w dłuższych utworach. Letting Go to triumf brytyjskiego pogodnego i eleganckiego heavy/AOR, gdzie bracia Tory jako kompozytorzy ostatecznie rozprawiali się z naiwnością debiutu z 1981. Cios ostateczny zadawał Fight To Be Free z niesamowicie nośnym refrenem i genialnymi partiami wokalnymi Peela, wspartymi podwójną solówką Tino Troy`a i Strattona. Wiele uroku i pastelowego dramatyzmu zawarto w przecudownej urody Dream On. Był także na tej płycie utwór odstający od reszty - Journeyman nasycono heroizmem Riot, było tu również coś co za kilka lat miało się stać fundamentem melodyjnego powermetalu. Grupa zagrała doskonale, z ogromną pewnością siebie, ale to przede wszystkim popis Colina Peela, posiadającego kapitalny głos, technicznie doskonały i o ogromnym ładunku rockowego feelingu. Nawet jeśli niektóre z tych kompozycji były słabsze, to Peel był w stanie tak skupić na sobie uwagę, że mankamenty w opcji melodii schodziły na plan dalszy. Nagrany w Londynie album zmixowano i masterowano w Niemczech. Achim Kruse w Hamburgu przysiadł za konsolą i wyczarował brzmienie, które zadziwia do dzisiaj. Krążkowi znów jednak nie udało się przebić do szerszej rzeszy fanów w latach kryzysowych dla klasycznego metalu.
Peel odbył z zespołem trasę promującą i rozstał się w przyjacielskiej atmosferze. W 1993 ukazała się jeszcze czteroutworowa EP-ka Only The Children Cry nagrana z nowym wokalistą Markiem Thompsonem-Smithem, ale bracia Troy czuli, że nie wpasował się on udanie w ich wizję zespołu. Na szczęście Praying Mantis był już na tyle szanowaną marką, że pozyskano samego Gary`ego Bardena, wsławionego chociażby występami w Michael Schenker Group. Z jego udziałem powstał [6], starannie wyprodukowany przez Normana Goodmana, który w 1985 odpowiadał za brzmienie jedynego albumu Stratus. Tym razem płyta ukazała się tylko w Japonii w ramach kontraktu z Canyon w sierpniu 1995. Nowe dzieło rozczarowywało - jeśli otwieracz Don`t Be Afraid Of The Dark był jeszcze solidny melodyjno-metalowym numerem z rozległym refrenem, to dalej było tylko gorzej. Kwintet zaoferował ciepły rock/metal, gdzie sztampowe kawałki w umiarkowanie szybkich tempach wypadały z pamięci zaraz po tym jak się kończyły, pozostawiając wrażenie wtórności i niemal całkowitego braku pomysłu na coś co by choć trochę przykuło uwagę jako szlachetny AOR. Markowano takie granie w Bring On The Night, podrabiając Whitesnake. Co prawda trudno było się do czegoś przyczepić w rockowo polakierowanym Welcome To My Hollywood i gdyby takie utwory tu dominowały, to pewnie można by powiedzieć, że Anglicy wyprzedzili w koncepcji grania duński Royal Hunt, ale to wyjątek. Z pewnością za to warto było wymienićAnother Time, Another Place, choć numer realnie się jednak rozkręcał tylko w AOR-owych refrenach. Niezwykle przeciętnie zespół poczynał sobie w nieco prymitywnych To The Power Of Ten, Little Angel, Only The Children Cry i Angry Man. Umieszczenie Ball Of Confusion amerykańskiej spółki kompozytorskiej Barrett Strong/Norman Whitfield było błędem, a Victory sprawiał tylko wrażenie Magnum w gorszym przesłodzonym wydaniu. Barden zaśpiewał bardzo dobrze, może nawet z większą pasją niż w ekipie Schenkera, ale ograniczona konwencja prostych kompozycji pozwoliła mu rozwinąć skrzydła tylko kilka razy. Zgranie zespołu perfekcyjne, choć większość utworów nie była wykonawczo zbyt wymagająca. Powstał układny przewidywalny rock/metalowy album mainstreamoy, który słuchaczowi heavy/AOR oferował niewiele, a dla fanów hard rocka był zbyt wygładzony.
Przez większość swojej działalności, zespół był w Japonii lepiej rozpoznawalny, niż gdziekolwiek indziej na świecie. Jeśli tylko mogli, muzycy przede wszystkim koncertowali dla tamtejszej publiczności, a w Europie pojawiali się sporadycznie. Podwójny [7] rejestrował właśnie tournee po Japonii, na tym jednak współpraca z Bardenem (który okazał się alkoholikiem) się zakończyła. Nowym wokalistą został w 1997 Tony O'Hora, który przewinął się przez thrashowy Onslaught w latach 1990-1991 jako następca Steve`a Grimmetta, ale nie nagrał żadnych utworów z tą ekipą. Na [8] na perkusji zagrał ponownie Bruce Bisland, który w trasie koncertowej 1996 nie wziął udziału. O'Hora okazał się wielkim odkryciem braci Troy, którzy zapewne zwrócili na niego uwagę ze względu na spore podobieństwo do stylu śpiewania Bardena. Patrząc realnie, Tony okazał się Gary`ego wokalistą ciekawszym, bardziej wszechstronnym i rockowo plastycznym. Postanowiono też powrócić do wysublimowanego grania w stylu wcześniejszych albumów. Otwierający Wasted Years był elegancki i przebojowy zarazem, pełen ozdobników gitarowych i potoczystych melodii w zwrotkach w stylu Rainbow. To co najlepsze nadchodziło jednak później i Praying Mantis dewastował w przepięknych numerach o melancholijnym i uroczystym wydźwięku. Te długie i bogato zaaranżowane kompozycje to heavy/AOR zagrany w białych jedwabnych rękawiczkach z najwyższej światowej półki. W The Messiah pojawiał się element orientalny, a potem chwytający za serce refren z chórkami wspierającymi O'Horę. Stratton i Tino Troy grali przepiękne solówki, a proste z pozoru rzeczy tworzyły ultraprzebojowy pogodny Best Years. Majestatycznie sunął pełen zadumy heavymetalowy Blood Of An Angels, a jeszcze więcej epickiego majestatu dodano w Valley Of The Kings, gdzie wokalne powiązania były mistrzowskie i mało kto mógłby się poszczycić podobnymi rozwiązaniami na tak wysokim poziomie. Potęga i prostota zarazem Changes były niezaprzeczalne, do tego wybuchowy refren, choć chyba tym razem melodia zwrotek mocniej działała niż refrenu. Zaraz potem popisowy Man Behind The Mask, w którym wszystko co najlepsze podano w miarowych średnich tempach przy oszałamiających partiach gitar. Ucztę kontynuowano w pełnym poetyckiego romantyzmu Remember My Name z gitarami akustycznymi na planie pierwszym oraz cudowną interpretacją wokalną O'Hory. Dynamiczny The Day The Sun Turned Cold był na wzór Journeyman z 1993, co przejawiało się w ogólnym podejściu do melodii. Refren przypominał to co niebawem miały zacząć grać melodyjne powermetalowe grupy z Finlandii. Na koniec niemal arturiański Forever In Time z dużymi wpływami Rainbow z czasów Stranger In Us All. Album wyprodukował Chris Tsangarides i spośród jego rock/metalowych produkcji ta z pewnością się wyróżniała. Kapitalnie brzmiały gitary, pięknie mruczał bas i syczały blachy, a mix uwypuklał centralną pozycję wokalu - O'Hora dewastująco rozdzierał eter, zaliczając niesamowity unieśmiertelniający występ.


Od lewej: Hans in't Zandt, John Cuijpers, Tino Troy, Chris Troy, Andy Burgess

[9] był zbiorem starych demówek (pochodziły one głównie z 1982, na wokalu Bernie Shaw). Na [10] skład się nie zmienił. Zapewne z przyczyn marketingowych tym razem Modliszka powróciła częściowo do koncepcji płyty z Bardenem. Była to muzyka prostsza, zbliżona do ogólnie pojmowanego melodyjnego rock/metalu z naciskiem na rock i mniejsza ilością elementów klasycznego AOR. Utwory nieco krótsze niż poprzednio, indywidualny wkład gitarzystów mniejszy, a wokal O'Hory bardziej dostosowany do gustów fanów komercyjnego elektrycznego radiowego grania. Miejscami był to po prostu elegancko podany hard rock stadionowy bez glamowych naleciałości i to słychać szczególnie w pierwszej części albumu w takich utworach jak Nowhere To Hide, Can`t Stop The Fire czy Future Of The World. Ich poziom był dobry, ale daleki od jakości poprzedniej płyty. Zdecydowanie lepiej prezentowały się: Cruel Winter z refrenem AOR jakiego należało oczekiwać od tego zespołu oraz The Clocktower - kawałek klimatyczny i autentycznie romantyczny, najbardziej na tym krążku dopracowany aranżacyjnie. Jednocześnie był to utwór zaśpiewany przez O'Horę mniej komercyjnie i potwierdzający jego ogromne możliwości, tu nieco zduszone przez ograniczoną radiową konwencję. Balladowy hymn Whenever I`m Lost akceptowalny, choć pastelowa aranżacja spychała go na pozycje niemal soft rocka. Druga część albumu zawierała kawałki dłuższe i w stylu melodyjnego metalu/ AOR i w tym stylu nagrano pełen ciekawych ozdobników gitarowych River Of Hope oraz White S.O.S., odegrany pod Rainbow. Rozbudowany do prawie ośmiu minut bonusowy Naked nawiązywał wdziękiem, spokojną melodią i wysmakowaną aranżacją części instrumentalnej do chwały z roku 1998. Płytę wyprodukowana dobrze, ale nadając jej dosyć powszednie (zbyt miękkie) brzmienie melodyjnego rocka. Tym razem producentem był Steve Mann, gitarzysta i wieloletni współpracownik MSG. Płyta zdobyła spore uznanie, ale głównie poza kręgiem fanów heavy/AOR. Chwalono szczególnie elegancję wykonania i chwytliwość melodii w rockowym stylu. Jednak w ostatecznym rozrachunku album był krokiem w tył w karierze zespołu co było między innymi powodem odejścia O'Hory i Bislanda w 2002.
Perkusistą został mało znany Martin Johnson, natomiast z obsadą wokalisty problem był większy, ponieważ zespół przekonał się jak ważną rolę najwyższej klasy śpiew odgrywał w jego muzyce. Ostatecznie do nagrania [11] zaproszono na prawach muzyków sesyjnych Johna Slomana (m.in. ex-Uriah Heep) oraz Doogie White`a, który występował już wcześniej w Modliszce na trasie promującej [4]. Płyta ukazała się w marcu 2003 w Europie nakładem Frontiers Records, a w Japonii przedstawił ją Canyon. Rozpoczęcie tego albumu było nieprawdopodobne i takiego hitu jak Tonight Praying Mantis dawno nie zaprezentował. Elegancja AOR, fenomenalna melodia w opcji melodyjnego heavy metalu, kapitalna gra gitarzystów i wspaniały po prostu głos Slomana, który wziął udział w nagraniach zupełnie bez kompleksów i zaśpiewał jak natchniony. Kolejnymi kompozycjami ze Slomanem był obudowany planem klawiszowym romantyczny Beast Within oraz szybszy lekko funkujący The Voice (ten był jednak mało atrakcyjny w kategoriach AOR). Doogie po raz pierwszy pojawiał się w The Escape z ujmującym delikatnym refrenem z wielogłosowymi harmoniami wokalnym. To jeden z łagodniejszych utworów na tym albumie i na pewno o mniejszym ładunku poetyki rock/metalowej. Z większym rozmachem wykonano tytułowy The Journey Goes On, natomiast Silent War zbliżał się do heavymetalowych standardów i po raz kolejny serwował chwytliwą melodię w umiarkowanym tempie z gładkim jak jedwab refrenem, chórkami i pełnymi rockowego żaru zagrywkami gitarzystów. Romantyzm powracał w prostym i niemal pop/rockowym Hold On For Love, przypominającym najwcześniejsze numery AOR z przełomu lat 70-tych i 80-tych w amerykańskiej odmianie. To potknięcie szybko szło w niepamięć przy obudowanym gitarą akustyczną If Tomorrow Never Comes, w którym White czarował równie skutecznie jak łagodne gitary w tle. Ten patent z akustykiem i quasi-symfonicznym tłem powtórzono w Lost World z mocniejszym refrenem przecinającym pastelowe pasaże zwrotek. Grupa nagrała również nową wersję Naked z [10] - tu zaśpiewał White, ale jednak O'Hora był wcześniej bardziej przekonujący. Krążek miał swoje momenty, ale mógł być atrakcyjniejszy pod względem gitarowo-perkusyjnego ciężaru. W 2005 odszedł Stratton i pewna era się zakończyła.
[12] nagrano z wokalistą Mike`m Freelandem. In Time rozpoczynała delikatna hard rockowa zagrywka na granicy stylistyki AOR, ale cały urok psuło szybsze wejście perkusji na heavy/powerową modłę. Balladowy charakter nadano Restless Heart, a w kołyszącym tempie utrzymano Tears In The Rain, nieco przypominający Can`t Stop Me Loving You z repertuaru Steelheart, różniący się za to bluesową gitarową solówką. Nowy frontman śpiewał aksamitnym głosem - nie był kimś wybitnym w swoim fachu, lecz pod względem technicznym niczego nie można mu było zarzucić. Niby-progresywne klawisze startowały So High, który rozkręcał się rock`n`roll połączony z tradycją Rainbow z czasów Joe Lynn Turnera. Kilka taktów na wzór średniowiecza zwiastowało Lonely Way, satysfakcjonujący fanów ballad z połowy lat 80-tych. W stonowanym rockerze Touch The Rainbow Tino Troy czytelnie naśladował neoklasyczne zagrywki Ritchie Blackmore`a, natomiast czystym AOR był Threshold Of A Dream, oparty na rockowej strukturze i zagrany na łagodnym przesterze. Za to Modliszki zbyt przesłodziły w Highway i dobrze, że po fatalnym początku nagranie wracało na właściwy tor. Jednym z najlepszych kawałków był tytułowy Sanctuary, w którym działo się dużo więcej niż w innych kompozycjach, a interesujące aranżacje klawiszy idealnie symbiozowały z trzymającym w napięciu (raz bardziej agresywnym, raz łagodniejszym) śpiewem Freelanda. Ostatecznie album był nie lada gratką dla miłośników AOR, Def Leppard i Gotthard.
Nagrywanie i wydanie nowego materiału zajęło kapeli blisko sześć lat. W tym czasie za mikrofonem stanął (ósmy już w historii frontman) Jaycee Cuijpers, Modliszka zrekrutowała także nowego bębniarza Hansa in't Zandta. Wielkich oczekiwań na [13] nie było - jak zwykle można było liczyć na ciekawą współpracę dwóch gitar i harmonijne wokale. Wzbudzała ciekawość jedynie forma nowego holenderskiego śpiewaka - ta okazała się bardzo dobra. Fight For Your Honour to ciężki podniosły kawałek, w którym Cuijpers miał okazję pokazać swoje umiejętności. Jakby na złagodzenie zaraz po nim wskakiwał urzekający w swej prostocie delikatny miłosny The One. Oprócz przyciężkawych gitar w Believable uwagę zwracały klawisze grające w tle. Interesujący Better Man charakteryzował się powolnym tempem i nieco mrocznym klimatem. All I See po raz kolejny udowadniał, że w graniu melodyjnego rocka Praying Mantis sprawdzał się rewelacyjnie. Od Eyes Of A Child zaczynała się niestety gorsza część materiału, kilka numerów wypadło miałko i nużąco. Najgorsze wrażenie robił zbyt patetyczny Against The World, choć na szczęście wciąż było daleko od kompromitacji. Album dostarczył to co zawsze - solidne granie, któremu niewiele można było zarzucić.

Byli i obecni członkowie zespołu występowali też w innych grupach: