Angielska formacja należąca do NWOBHM założona wiosną 1980 w Londynie. Trójka młodych ludzi, jak wiele innych brytyjskich grup tego okresu, zapragnęła połączyć punkowe podejście z heavymetalową siłą. 21-letni Algy Ward (właśc. Alasdair Mackie Ward, ur. 11 lipca 1959) miał za sobą nawet przygodę ze słynnym The Damned. Do współpracy dobrał sobie bracie Brabbsów: gitarzystę Petera (ur. 7 lutego 1957) i perkusistę Marka (ur. 4 kwietnia 1959). Chłopaki twardo ćwiczyli w garażach, piwnicach i magazynach. Pierwszy koncert Tank zagrał przed świetnie przyjmowanym na Wyspach żeńskim kwintetem Girlschool. Udane występy na żywo zwróciły na trio uwagę szefów wytwórni Kamaflage Records, którzy zdecydowali się podpisać z muzykami kontrakt, podobnie jak to miało miejsce z Tytan i hiszpańskim Barón Rojo. We wrześniu 1981 ukazała się w Europie EP-ka Don`t Walk Away (w Wielkiej Brytanii zaledwie singiel) zawierająca poza kawałkiem tytułowym również Shellshock i Hammer On. Fanziny dostrzegły potencjał Tank, porównując zespół do Rogue Male i Mayhem, które także próbowały połączyć metal z punkiem. Z pewnością jednak ekipa Warda uczyniła to w sposób najbardziej umiejętny. 16 marca 1982 pojawił się długo oczekiwany debiut wyprodukowany przez gitarzystę Motörhead, Eddiego Clarke`a. Zresztą wkrótce ta nazwa stałą się klątwą Tank, gdyż zespół posądzany był przez cały okres swego istnienia o stylistyczne naśladownictwo Motörhead. Tank jednakże nigdy nie miał ambicji dorównać ekipie Lemmy`ego czy też z nią konkurowąc. Po prostu Motörhead był już w tamtym czasie zespołem uznanym, szanowanym i cenionym. Punktem przełomowym na początku 1982 było wydanie singla Turn Your Head Around / Steppin' On A Landmine. Kiedy odniósł on suckes, Algy Ward żartobliwie mówił, że był pewien, iż ten numer wypali i spodoba się. Muzycznie kombinacja klasycznych riffów NWOBHM z piekielnie zaraźliwym refrenem zapewnił Tank popularność i tak potrzebne pieniądze. Eddie Clarke postawił na brzmienie motörheadowe: przybrudzone, nieco niechlujne i zawadiackie. Problem tkwił w ustawieniu basu, którego nie można był tak wyeksponować i nadać wiodącą rolę. Ostatecznie płyta szła na kompromis, zawierając w połowie kawałki pod Motörhead, a w połowie raczej NWOBHM z wykorzystaniem nagrań zaprezentowanych wcześniej na singlach. Hitem krążka był naturalnie Turn Your Head Around, zrezygnowano też z obowiązkowej ballady, gdyż takowej muzycy na sensownym poziomie nie potrafili nagrać pomimo kilku prób, a nawet nalegań osób zaangażowanych w wydanie debiutu. Niby-plemienne intro było wstępem do znakomitego Shellshock, a w Struck By Lightning formacja ukazała własną tożsamość. Ta kompozycja wraz z Run Like Hell i Heavy Artillery stanowiła kręgosłup albumu. Wokale Warda były nieszczególne, gitarowe solówki Brabbsa takie sobie, a perkusja jego brata bardziej młócąca niż finezyjna, ale te numery to po prostu kanon brytyjskiego metalu lat 80-tych. Warto było zwrócić uwagę na Stormtrooper, lecz styl w nim zaprezentowany nie stanowił jeszcze istoty muzyki Tank w tamtym okresie. Proste riffy dały odpowiednią moc w podrabiająym Budgie Blood, Guts & Beer i tylko That`s What Dreams Are Made Of mógł faktycznie nudzić. Podsumowując to wszystko, debiut w kategorii "Motörhead" przegrywał na starcie z mistrzami, ale we własnej klasie Tank był swoisty i bardzo dobry. Płytę przyjęto ciepło i doszła ona do 33 miejsca na brytyjskiej liście najlepszych płyt, a a koncerty Tank zbierały pełne sale i kluby.
Formacja zdyskontowała sukces występując na żywo w telewizyjnym programie "Friday Rock Show" 30 kwietnia 1982. Zagrała tam cztery kawałki: Stormtrooper, Heavy Artillery, Hammer On i Don`t Walk Away, zyskując gorące przyjęcie ze strony widowni zgromadzonej w studio. Tank szybko zyskiwał popularność i wkrótce zagrał m.in na festiwalach w Reading i Wrexham. Następnie pełni odwagi muzycy przystąpili do nagrywania drugiego albumu, który ukazał się już w październiku 1982. [2] oscylował bardziej w kierunku tradycyjnego hard rocka i ten pośpiech nie wyszedł krążkowi na dobre. Na materiał złożyły się głównie odrzuty z debiutu i pomimo pozornie klarowniejszej produkcji (Nigel Gray), trio zatraciło wypracowane już przez siebie brzmienie, w znacznym stopniu wchodząc do grona typowo brzmiących innych grup NWOBHM (gitara ustawiona lekko rockowo, a perkusja głośniejsza). Jedną z nielicznych wartych uwagi kompozycji był Pure Hatred, dudniący Set Your Back On Fire z podjazdami pod Deep Purple oraz instrumentalny T.A.N.K.. Reszta była mimo pozorów rock`n`rollowego luzu po prostu słaba lub przeciętna. Nie do końca udanym pomysłem było również nagranie przeróbki Osmonds Crazy Horses. Technicznie muzycy zrobili spory postęp dzięki intensywnym koncertom, ale całość brzmiała dosyć topornie i mało profesjonalnie. Pewną nadzieję na przyszłość przynosił zamykający płytę Power Of The Hunter zagrany pod Motörhead, ale znów Nigel Gray w procesie mixu pozbawił ten numer smrodku spalin ekipy Kilmistera. Płyta wywołała kontrowersje i dyskusje, zresztą sprzedawała się znacznie gorzej niż poprzednia. Sam Ward nie był też zachwycony efektem końcowym, a no koncertach utwory z tego albumu pojawiały się rzadko. Krytycy przyrównali [2] do syndromu Point Of Entry, gdyż podobnie jak Judas Priest po British Steel. wydawało się, że Tank zaprzepaścił gdzieś agresję i siłę zaprezentowane na debiucie. Muzycy bronili się w wywiadach, że [1] powstawał przez kilka lat i odzwierciedlał ich ówczesne wojownicze nastawienie do rzeczywistości, natomiast stworzony "przy biurku" [2] miał głównie na celu zerwanie z zarzutami o kopiowanie Motörhead. Wydawnictwo promowano na trasie z Diamond Head, ale w zespole pojawiły się pierwsze zatargi i spory. Bracia Brabbs obwiniali poniekąd Warda za brak sukcesu nowego albumu i pojawiły się dyskusje co dalej.


Pierwszy skład: Algy Ward, Mark Brabbs, Peter Brabbs

Rok 1983 okazał się być ciężkim okresem dla zespołu. Wytwórnia Kamaflage ogłosiła upadłość pozostawiając grupę bez kontraktu. Ambicjami muzyków było potężniej brzmieć na koncertach i postanowili przyjąć drugiego gitarzystę Micka Tuckera. Na całe szczęście nowe oblicze kapeli przypadło do gustu wytwórni Music For Nations. Trzeci krążek poprzedził maxisingiel Echoes Of a Distant Battle, z którego tylko numer tytułowy ukazał się na nadchodzącej płycie (pozostałe dwie kompozycje: The Man That Never Was i Whichcatchewedmycuckoo pozostały rarytasami). [3] ukazał się 10 czerwca 1983, mając być pierwotnie ambitnym wydawnictwem koncepcyjnym. Wypełniły go dłuższe niż zazwyczaj kompozycje, zdaniem samych muzyków znacznie ambitniejsze (Just Like Something From Hell, Hot Lead Cold Steel). Miał być powrotem do pierwotnej stylistyki, a szczególną uwagę zwracały udanie porozkładane solówki w poszczególnych kanałach. Tucker obrał sobie za mistrza Michaela Schenkera, a Peter Brabbs - Ritchie Blackmore`a. Ujawniało się to przede wszystkim na koncertach, podczas których solówki Tuckera można było bez problemu rozpisać na poszczególne nuty i akordy, a potem odegrać zawsze w tej samej wersji. Natomiast Brabbs nigdy nie zagrał swojej solówki w ten sam sposób, opierając się głównie na improwizacji. Jak przyznał sam Ward, Tucker nieraz wywierał on na niego wielki wpływ w sferze muzycznej prostymi sugestiami i uwagami. Jak głosi anegdota, kiedy Mick Tucker pewnego razu zagrał motyw ze Stormtrooper, to zaproponował nagranie całego albumu w takim właśnie stylu. [3] ukazał więc nowe oblicze zespołu i jego podejście do grania heavy metalu spod znaku NWOBHM. Dłuższe numery oparte o powtarzanych w nieskończoność hipnotycznych riffach i wybrzmiewaniach. Definitywnie złamano tu zasadę dominacji kawałków 3-4 minutowych i tylko I Won`t Ever Let You Down trwał minimalnie krócej. Utwór ten zresztą był inny od pozostałych i nie do końca pasował do całości. Credo nowego Tank zawarto w otwierającym ponad ośmiominutowym Just Like Something From Hell, kondensujący w sobie wszystkie cechy najlepszych dokonań NWOBHM w sferze riffów i melodii. Historyczny pojedynek gitarowy Tucker-Brabbs w tym utworze miał wymiar głębszy, gdyż obaj nie darzyli się wzajemną sympatią (Brabbs miał żal do Tuckera o zdominowanie gitarowe w zespole). Dawało się to odczuć na koncertach, gdy ten utwór nieraz rozciągany był do nawet 20 minut i na tle transowej melodii rozgrywała się gitarowa "kłótnia" w formie dialogu pomiędzy oboma gitarzystami. This Means War i Echoes Of A Distant Battle nieprzypadkowo umieszczono na końcu, ponieważ stanowiły w podobnej stylistyce równorzędne killery - surowe i wyrachowane. Laughing In The Face Of Death miał być melodyjnie bezczelnym killerem i takim się stał, zapewne głównie dzięki brawurowemu refrenowi. Następujący po nim (If We Go) We Go Down Fighting siłą rzeczy przegrywał ten korespondencyjny pojdeynek, choć to w zasadzie kawałek dobry i z pewnością wrzucony chocby na [2], wyróżniałby się pozytywnie. Wokalnie Ward w tym okresie nie był w najlepszej formie, stąd jego śpiew miał chwilami charakter niemal melorecytacji, a barwa dosć szorstka. Jak się okazało w efekcie taki wokal pasował na [3] idealnie, a jego wysunięcie przed gitary było również słusznym posunięciem, chociaż sam Ward początkowo nie był z tego zadowolony. Bas za to zdecydowanie schowano za ścianę obu mocnych gitar i cała sekcja rytmiczna pełniła raczej funkcje dopełniające. Nowy materiał korzystał ze sprawdzonych patentów, ale jednocześnie eksplorował dotąd niezbadane przez Tank terytoria i częściowo odchodził od stylu Motörhead. Kiedy rozpoczęła się kolejna napięta w terminach trasa koncertowa, zimą 1983 za współpracę podziękowali bracia Brabbs. Peter przestał trudnić się muzykowaniem, natomiast Mark grał w Dumpy`s Rusty Nuts, The Blood oraz na jednej z koncertówek Samson. Do Tank dołączyli w ich miejsce znany z White Spirit bębniarz Graeme Crallan oraz gitarzysta Cliff Evans.
Po ciekawym epizodzie w karierze Algy Warda jakim była produkcja albumu Warfare Pure Filth, kwartet w nowym zestawieniu przystąpił do nagrywania czwartego krążka. Nowi muzycy nie posiadali większego doświadczenia w metalowej branży i słychać było na [4]. Evans został całkowicie zdominowany przez Tuckera i sprowadzony do roli gitarzysty rytmicznego, w dodatku nie zagrał ani jednej solówki. Perkusista Crallan posiadał umiejętności niewykraczające poza te jakie prezentowali brytyjscy bębniarze-amatorzy. Kontrakt z Music For Nations był nadal ważny, jednak budżet przeznaczony na realizację albumu dość niski i był to jeden z czynników dlaczego producentem został sam Algy Ward. Album był niemal lustrzanym odbiciem koncepcji płyty poprzedniej i ten zabieg był w pełni przemyślany i zamierzony, gdyż to co sprawdziło się na [3] miało wyypalić i tym razem. The War Drags Ever On to transowy killer, zrobiony w stylu Just Like Something From Hell - osiem minut rytmicznego riffowania z doskonałym popisem Tuckera. Zabrakło tutaj tylko pojedynku gitarowego, ale Evans nie był jednak szermierzemo klasy godnej stanąć w szranki Tuckerem. When All Hell Freezes Over to numer surowy w motywie głównym i złagodzony delikatną częścią, gdzie jednak Ward sprawdził się średnio. Dużo lepiej wypadł tam gdzie śpiewał ostro, jakby nawet chuligańsko i lekko w punkowej manierze - tam jego ograniczone możliwości wokalne stawały się atutem. Tytułowy Honour And Blood też okazał się pomniejszym hitem, zagranym bez zbędnych przyspieszeń, z prostym odniesieniem do Echoes Of A Distant Battle i jednym z najelpszych w karierze Tank refrenem. Ten uroczysty utwór miał chórek, który na koncertach śpiewała zawsze publiczność. Zaraz jednak nastęwał błąd typowy dla Warda: umieszczał na płytach kompozycje często dużo słabsze i kontrastujące poziomem z najlepszymi w nazbyt jaskrawy sposób. Tutaj świadczył o tym kiepski cover Arethy Franklin Chain Of Fools - niby podobny stylistycznie do muzyki Tank, ale jednak bez pancernej siły przebicia. W.M.L.A. ("Wasting My Life Away") to z kolei kawałek wygładzony wokalnie, w którym szwankowała atrakcyjność samej melodii. Dla pewnego "rozjaśnienia" albumu, zespół nagrał Too Tired To Wait For Love - rockowy numer wyciągnięty zresztą z szuflady i pierwotnie nieprzewidziany do publikacji. Wszystko zamykał Kill - jeden z najbardziej niedocenianych utworów grupy. Było tu wszystko: uporczywe transowe riffowanie, zgrabne chórki, świetna melodia i znakomity riff kiedy wchodziły refreny. W sferze produkcji, materiał wybrzmiał zbyt surowo, z gitarami pozbawionymi głębi, cofniętym basem i nieco głucąa perkusją, za to wokalem zdecydowanie na pierwszym planie. Powstawało wrażenie ciasnoty i dwie gitary zbyt często zlewały się w jedną. [4] należało ocenić jako bardzo dobry, ale nic więcej. Słabsze kompozycje niestety odstawały, brzmienie było średnie, a Tucker jednak nie dał z siebie wszystkiego. Wytwórnia Music For Nations nie zdecydowała się wydać żadnych singli i podziękowała muzykom Tank za współpracę. Muzyczna prasa wręcz uwzięła się na grupę, zadając wciąż muzykom pytania w wywiadach "czemu wspierają wojnę i są wkurzeni na kobiety". Odszedł z zespołu zrażony niepowodzeniami Crallan, a jego miejsce zajął Gary Taylor, znany z Buffalo i Streetfighter. Bez kontraktu, Tank postawił wszystko na jedną kartę, ruszając w udaną trasę po Ameryce. Po powrocie, Algy`emu Wardowi udało się przekonać koncern Castle, by wydał składankę "Armour Plated" w 1985. Było to przedsięwzięcie nastawione jedynie na zysk, nie zawierające ku rozczarowaniu fanów żadnych eksluzywnych utworów.


Od lewej: Mick Tucker, Algy Ward, Gary Taylor

Za namową Lemmy`ego, wkrótce Tank podpisał kontrakt wytwórnią GWR Records, w której zrzeszeni byli również Motörhead. Fani na nową płytę oczekiwali z pewnym niepokojem. Brytyjski heavy metal przeżywał okres stagnacji, część fanów przeszła do thrashowych obozów grania z USA, a rynek zapełnił się albumami z Niemiec, Skandynawii i innych rejonów Europy. Przed Tank stanęło trudne zadanie pozostania w czołówce, do której z takim trudem i mozołem się dostał. Album otrzymał tytuł Tank, co było nieprzypadkowym zabiegiem, mającym na celu podkreślenie powrotu zespołu po trzech latach nieobecności - a trzy lata w tamtym okresie w metalu to bardzo długi okres czasu. jednocześnie krążek otrzymał dosyć specyficzną okładkę - nie-metalową, ale w jakiś sposób zwracającą na siebie uwagę. Wyprodukowany przez samych muzyków, [5] wydawał się przy pierwszym kontakcie typowym krążkiem zespołu, jednak poszczególne utwory brzmiały jakby muzycy nie włożyli w nie wystarczająco wiele aspiracji i chęci. Pierwsze cztery kawałki były przeciągnięte do granic możliwości i tak naprawdę prowadziły donikąd. Album otwierał Reign Of Thunder trwający ponad siedem minut i mający przypomnieć o najsłynniejszych transowych kolosach zespołu. Niestety nic z tych rzeczy i kompozycja rozczarowała pod każdym względem i od razu ujawniała wszystkie słabe punkty tego składu. Produkcja Warda była słaba, brzmienie suche, perkusja za głośna, bas słabo zaznaczony, a sam lider wokalnie zbyt wysunięty do przodu. To okazało się dużym błędem, bo jego forma wokalna była kiepska. To co uchodziło poprzednio przy podkładzie znakomitych riffów, tutaj niezwykle drażniło i ten niewyrobiony głos szybko zaczynał irytować. March On Sons Of Nippon to kompromitujący bezładny numer heavymetalowy, a With Your Life, choć melodyjny i znacznie bardziej przypominający stare nagrania, tylko dobry. Pewną nowinkę stanowił None But The Brave - wolniejszy i stylowo prezentujący zmetalizowany hard rock, z mocno zaakcentowanym refrenem i udaną solówką Tuckera. The Enemy Below to jednak znów blada kalka nagrań z najlepszego okresu. Płyty nie ratował Lost z użytymi we wstępie klawiszami w balladowej formie. Numer ten mieścił się co najwyżej w średniej klasie podobnych utworów granych przez większość zespołów NWOBHM w pierwszej połowie lat 80-tych. Zresztą po raz kolejny wypływał problem zbyt ostrych i ciężkich gitar i trzeb tu było zagrać znacznie łagodniej. Udany w końcu był zagrany w średnim tempie The Hell They Must Suffer, z odpowiednim feelingiem i chyba najlepszym wokalem Warda na płycie. Dobre wrażenie zacierał niestety kończący It Fell From The Sky, w którym grupa zupełnie się pogubiła, próbując grać melodyjnie i przebojowo. [5] udowadniał, że Tank wrócił na siłę i bez pomysłów, opuszczając tym razem pole bitwy na tarczy. Płyta sprzedawała się źle, a opinie fanów orbitowały od powściągliwych po mocno krytyczne. Nawet protektorat prowadzącego "Friday Rock Show" Tommy`ego Vance`a nie był w stanie odwrócić fali krytyki. Oliwy do ognia dolał sam Ward ogłaszając, iż Tank ma niemal fanatycznie oddanych fanów w USA, którzy zawsze witali zespół z otwartymi ramionami. Prawda jednak była bardziej okrutna. [5] nawet nie ukazał się w Stanach i czekał na swoją edycję w Ameryce aż do 1989, kiedy dokonała tego wytwórnia Restless Records. Wkrótce również tournee po USA okazało się fiaskiem, nikomu po prostu nie podobał się nowy materiał. W tej sytuacji rozczarowany Ward postanowił rozwiązać grupę pod koniec 1989, by dołączyć do Atom God. Wraz z frontmanem Trevorem Tomsem, gitarzystą Billem Liesegangem (ex-Xero) oraz bębniarzem Steve`m Clarkiem zrealizował katastrofalny album History Re-Writer z 1991. Głos Tomsa brzmiał "jakby gość stał nago zimą na dworze i trząsł się na wskutek mrozu". W 1991 też Algy Ward zagrał na koncertówce Deathcharge Warfare, a później kontynuował współpracę z Paulem Evo w Warhead.
W 1997 Ward i Tucker spotkali się po latach, by przedyskutować opcję reaktywacji Tank na fali powrotu legend NWOBHM. Do składu dołączyli Evans oraz weteran Steve Hopgood. Wskrzeszony Tank ruszył w sierpniu 1997 na mini-trasę po Niemczech, gdzie został owacyjnie przyjęty. Limitowany w liczbie 500 egzemplarzy [6] dokumentował to właśnie wydarzenie i zawierał dodatkowo dwa nowe kawałki studyjne: In The Last Hours Before Dawn oraz And Then We Heard The Thunder. Kolejnym ważnym występem był zorganizowany w 1999 festiwal "20th Anniversary Of NWOBHM" w Japonii, na którym Tank wypadli całkiem okazale. [7] zawierał koncert z Dortmundu z 1981, demówki i prezentacje radiowe. W końcu ukazał się tragiczny [8], jeden z najsłabszych powrotów brytyjskich legend metalowych z lat 80-tych. Still At War to melodyjna próba odtworzenia starego stylu (bez powodzenia), a That Girl`s Name Is Death jak na próbę nowoczesnego podejścia do metalowego grania po prostu był zawstydzająco słaby. Mierne heavymetalowe granie w Light The Fire (WaAnd Then We Hear The Thunde oparte zostały na interesujących pomysłach, ale charakteryzowały się fatalnym wykonaniem. Przy In The Last Hours Before Dawn pojawiało się w końcu pytanie, komu potrzebny był taki Tank i ostatecznie na samym końcu znalazło się kilka dobrych riffów w przyzwoitym The Fear Inside. Muzycy dali z niewiele, a brzmienie okropne i niegodne XXI wieku (rRzężące gitary, głucha perkusja, blady bas).
25 października 2010 nakładem wytwórni Metal Mind Productions ukazał się [9], nagrany w składzie bez Warda. Album udowadniał, że niezastąpionych ludzi nie ma, a przegrana bitwa sprzed ośmiu lat poszła w zapomnienie. Dym zasnuwający dotychczasowe pole walki rozwiał się, ukazując płytę o wojnie na peryferiach frontu. Nowy materiał wypełnił mocny materiał o ponurym klimacie, ze śpiewem Doogiego White`a w konwencji Ronniego Jamesa Dio. Zagrany w średnim tempie Judgement Day ciekawił przyspieszeniem w refrenie, a kompozycja udowadniała, że brytyjski heavy XXI wieku wcale nie musiał być nudny. W podobnym stylu rozegrano kolejny - także udany - Feast Of The Devil. Szybciej, a mimo wszystko przy zachowaniu tradycji Tank, wybrzmiewał Phoenix Rising, ze znanymi już nieskomplikowanymi zagrywkami i solówkami duetu Evans-Tucker. W tytułowym War Machine White wręcz śpiewał a capella, a punktujący bas podawał rytm w tej prawdziwie wojennej pieśni wywołującym niejako refleksje zmęczonego żołnierza. Z kolei Great Expectations stanowił nowocześniejszą wersję klasycznych rytmów NWOBHM z pewnymi odniesieniami do zwykłego rocka. Mięsiste brzmienie było niemal połową sukcesu nowego albumu - mocna perkusja z "ostrymi" blachami, wgniatający w ziemię bas (często "wędrujący własną drogą") i doskonała selektywność, jakże odległa od zamulających nieczytelnych soundów różnych brytyjskich płyt. Nadmiaru słodyczy nie było nawet w balladowym After All, pełnym smutku i nostalgii. Na koniec kwintet zaserwował majstersztyk w postaci My Insanity - nowocześniejszy w riffach, ale wierny wyspiarskiej tradycji w rozmachu melodii, przy jednoczesnej umiejętności wyciszenia tego w pewnych miejscach. Inny to był Tank niż z Wardem i dyskusja jaka się wywiązała przy okazji wykorzystania nazwy miała swoje uzasadnienie, ale zespół nagrał jeden z lepszych krążków w swojej karierze, z odświeżoną konwencją napawającą optymizmem.
[10] również stanowił dawkę klasycznego grania w starym dobrym stylu i był naznaczony ponurym rysem z poprzednika. Nie było tu miejsca na żadne brzmieniowo-realizatorskie sztuczki czy elektroniczne dziwactwa, a wyłącznie energetyczne i soczyste łojenie. Wszystkie kompozycje wypadły wybornie, trzymając równy i wysoki poziom, bez muzycznych mielizn i wypełniaczy. Świetne melodie i nośne refreny (War Nation, Justice For All) ubrano w nawałnicę gitar, walącą na dwie stopy perkusję, dudniący oraz wyjątkowy wokal Doogiego. Ekipa przyspieszała w Hammer And Nails, grając najbardziej klasyczne riffy NWOBHM z gracją i wyważoną mocą. Zwracała uwagę także ballada Dreamer z kapitalną melodią - pięknie zagraną i zaśpiewaną na wzór Coverdale`a. Nieźle prezentował się też instrumentalny Hard Road. Ekipa nie ustrzegła się małych potknięć w ugładzonych numerach z rockowymi refrenami (Don`t Dream In The Dark, Wings Of Heaven). Jako bonusy dorzucono jedno nagranie koncertowe, akustyczną wersję Wasting My Life Away (znaną z [4]) oraz alternatywny mix War Machine. Drobiazgiem o którym warto wspomnieć był brak na okładce wizerunku czołgu.
W 2012 nastapiła eskalacja konfliktu prawnego między Wardem z jednej strony, a Evansem i Tuckerem z drugiej. Algy Ward pozostawił sobię oryginalną nazwę i jako człowiek-orkiestra nagrał dwie okropne płyty: Breath Of The Pit w 2013 i Sturmpanzer w 2016.

  

W 2014 dotychczasowy skład właściwego Tank rozsypał się zupełnie. Odeszli Doogie White, Steve Hopgood i Chris Dale. Jednak grupa odrodziła się szybko niczym feniks z popiołów z holenderskim basistą, niemieckim perkusistą i angielskim wokalistą. Mimo personalnych rewolucji Evans z Tuckerem ponownie postawili na tradycyjny heavy metal wyspiarski, zbudowany na rockowym i hard rockowym fundamencie. Tym razem kompozycje były dłuższe, ale ten czas trwania nie znaczył wiele. Valley Of Tears toczył się w wolnym i prawie ospałym tempie - ten numer był poprawny, zapadając w pamięć kilkoma łagodnymi fragmentami. Podobny w konstrukcji i tempie War Dance wnosił niewiele, a w następnym Eye Of A Hurricane o huraganie mowy nie było poza dobrym wejściem Schottkowskiego. Był to wręcz ograny hard rockowy numer z zeppelinowskimi ciętymi riffami poza błahymi refrenami. Rozgrywanie Hold On miało w sobie coś ze szwajcarskiego grania hard`n`heavy drugiego rzutu, a Living A Fantasy umacniało wrażenie, że odgrywano popłuczyny po gorszych numerach Gotthard. Trzeba od razu zaznaczyć, że ZP Heart śpiewał znakomicie i robił wszystko, by te ograne melodie jakoś rozjaśnić i nadać im własny rys, ujawniając talent do śpiewania melodyjnego hard rocka i AOR. Na dobrą sprawę tylko dzięki temu głosowi dawało się wysłuchać albumu do końca, gdyż reszta załogi po prostu rzemieślniczo odegrała swoje. World On Fire to numer żywszy, nawet z elementami heavy/power w stylu Dream Evil i mimo prostoty był najbardziej udany utwór na tej płycie. One For The Road na koniec to przeciętny kawałek instrumentalny - nawet solówki gitarzystów były tylko pozornie zadziorne i finezyjne - przy głębszym wsłuchaniu się okazywało się, iż nie było tu niczego co zwiastowałoby realne włożenie wysiłku w ich przygotowanie. Produkcyjnie było nieźle jak na prezentowany umiarkowanie radiowy melodyjny rock/metal, ale do bogatego czy też eleganckiego brzmienia sporo brakowało. Dla fanów prawdziwego heavy metalu było tu niewiele, z kolei miłośnicy mocniej zagranego hard rocka słyszeli już mnóstwo lepszych płyt. Ten album wielkiej popularności Tank nie przysporzył, przyciągając tylko sensacyjnie dobranym wokalistą. ZP Heart także nie uznał tego za sukces i ostatecznie opuścił zespół w 2017, dołączając do amerykańskiego Skid Row. Jego miejsce zajął inny wyborny wokalista David Readman.
Dyskografię grupy uzupełnia wydana w październiku 2007 przez Soundhouse Records składanka Live And Rare.

Późniejsze losy członków zespołu:

ALBUM ŚPIEW BAS GITARA GITARA PERKUSJA
[1-2] Alasdair `Algy` Ward Peter Brabbs Mark Brabbs
[3] Alasdair `Algy` Ward Peter Brabbs Mick Tucker Mark Brabbs
[4] Alasdair `Algy` Ward Cliff Evans Mick Tucker Graham Crallan
[5] Alasdair `Algy` Ward Cliff Evans Mick Tucker Gary Taylor
[6] Alasdair `Algy` Ward Cliff Evans Mick Tucker Steve Hopgood
[8] Alasdair `Algy` Ward Cliff Evans Mick Tucker Bruce Bisland
[9] Doogie White Chris Dale Cliff Evans Mick Tucker Mark Brabbs
[10] Doogie White Chris Dale Cliff Evans Mick Tucker Steve Hopgood
[11] Zachary Paul Theart Barend Courbois Cliff Evans Mick Tucker Konrad `Bobby` Schottkowski
[12] David Readman Randy Van Der Elsen Cliff Evans Mick Tucker Konrad `Bobby` Schottkowski

Mick Tucker (ex-Axis), Graham Crallan (ex-White Spirit), Gary Taylor (ex-Streetfighter);
Steve Hopgood (ex-Chinatown, ex-Persian Risk, ex-Battlezone, ex-Killers), Bruce Bisland (ex-Weapon, ex-Wildfire, ex-Statetrooper, ex-Praying Mantis);
Doogie White (ex-Midnight Blue, ex-Rainbow, ex-Yngwie Malmsteen, ex-Liesegang / White, Cornerstone, ex-Empire, ex-Rata Blanca),
Chris Dale (ex-Atom Seed, ex-Bruce Dickinson, ex-Balance Of Power), Zachary Paul Theart (ex-Dragonforce, I Am I),
Barend Courbois (Vengeance, ex-Biss), Bobby Schottkowski (ex-Crows, ex-Sodom),
David Readman (Pink Cream 69, ex-Adagio, ex-Missa Mercuria, ex-Andersen / Laine / Readman, ex-Delany, Almanac)


Rok wydania Tytuł TOP
1982 [1] Filth Hounds Of Hades #9
1982 [2] Power Of The Hunter #27
1983 [3] This Means War
1984 [4] Honour And Blood
1987 [5] Tank
1998 [6] The Return Of The Filth Hounds (live)
2001 [7] War Of Attrition - Live`81 (live)
2002 [8] Still At War
2010 [9] War Machine #20
2012 [10] War Nation #15
2015 [11] Valley Of Tears
2019 [12] Re-Ignition

          

          

Powrót do spisu treści