
OBRAZY I SŁOWA: POCZĄTKI (1985-1993)
Amerykański kwintet progresywno-metalowy założony w 1985 w Nowym Jorku pod nazwą Majesty. W skład kapeli weszli muzycy w tym samym wieku: gitarzysta John Petrucci (ur. 12 lipca 1967), klawiszowiec Kevin Moore (ur. 26 maja 1967), basista John Myung (ur. 24 stycznia 1967) oraz perkusista Michael Portnoy (ur. 20 kwietnia 1967). Wokalistą Majesty był wpierw Chris Collins i z nim zrealizowno w sierpniu 1986 demówkę "Majesty". Podczas trasy koncertowej jednak Collinsa zastąpiło kilku innych śpiewaków. W końcu miejsce za mikrofonem zajął manieryczny Charlie Dominici (ur. 16 czerwca 1951), znacznie starszy od pozostałej czwórki. Już z Dominicim zrealizowano w październiku 1988 demówkę "Status Seeker / Ytse Jam", a listopadzie tego samego roku zmieniono nazwę na Dream Theater (zaczerpnięto ją od neonu jednego z kin w Kalifornii). Debiut wypełniły niebanalne harmonicznie i wykonywane niemal z heavymetalową dynamiką kompozycje, ujawniające wpływy Kansas, Rush i Queensryche. Obok dobrych pomysłów pewne fragmenty wydawały się jednak niezbyt przemyślane, stanowiąc jak gdyby sztukę dla sztuki - czego dowodem był otwierający A Fortune In Lies. Głos Dominiciego stanowił skrzyżowanie stylów śpiewania Görana Edmana i Billy`ego Joela. Zagrany w zamglony i nieselektywny sposób, sam kawałek miał swoje wzloty i upadki. Całość przypominała kanciastą bryłę stworzoną z gitary, klawiszy, "kartonowej" perkusji i niemal nieuchwytnego basu. John Petrucci dopiero krystalizował własny styl i w Status Seeker popadał w radosne melodie na wzór AOR. Także zwrotka nie nosiła znamion przeboju, nawet w porównaniu z utworem poprzednim. Próba wytworzenia klimatu potrzebowała odpowiedniej produkcji, której tutaj zabrakło. Instrumentalny Ytse Jam zawierał sporo dobrych pomysłów na czele z motywami Bliskiego Wschodu i swego rodzaju improwizacjami. Zwracała uwagę klawiszowa solówka Moore`a, nasuwająca skojarzenia z grą Jensa Johanssona z czasów jego współpracy z Yngwie Malmsteenem. Początek Killing Hand wzorowano na dokonaniach bardów z dawnych wieków, ale dalsza część w rodzaju rycerskiego heavy niezbyt pasowała do reszty płyty. Więcej działo się w Light Fuse And Get Away ze skomplikowanymi fragmentami i galopadami na wzór Iron Maiden. Mogłyby się one podobać, gdyby nie śpiew Dominiciego, zupełnie nie odnajdującego się w tej stylistyce. Heavymetalowy Afterlife stanowił popis Petrucciego, serwującego tutaj shreddingowe solówki. Najsłabszym ogniwem po raz kolejny okazał się frontman i wyglądało na to, iż cały jego talent wyeksploatowano na początku albumu. Zespół grał bardzo melodyjnie i zgodnie z duchem czasu, ale w tamtych czasach istniała cała masa kapel, którym wychodziło to znacznie lepiej. Długo rozkręcał się The Ones Who Help To Set The Sun, z klimatyczną pierwszą połową i dalszą częścią składającą hołd Rush. Dobry był Only A Matter Of Time, zwiastujący zmianę stylu jaka miała nastąpić na albumie następnym. Numer jedynie uwypuklił rozbieżność między tym co chciał robić Dominici, a tym dokąd zmierzała reszta instrumentalistów. Wydawnictwo zostało w zasadzie zignorowane przez magazyny muzyczne i słuchaczy, czego efektem była jedynie seria klubowych koncertów w okolicach Nowego Jorku. Wtedy też doszło do sporów z wokalistą, związanych z kierunkiem artystycznym, w jakim miał podążać zespół. W epoce doskonałych brzmień, przebojowych utworów i składnych koncepcyjnie albumów, Dream Theater wydał płytę słabo wyprodukowaną, w której brzmienie poszczególnych instrumentow zlewało się dorównując mało zdecydowanemu materiałowi. Ostatecznie Dominici odszedł, pozostawiając Dream Theater bez śpiewaka na niemal 3 lata.
Nowym frontmanem został Kanadyjczyk James LaBrie (ur. 5 maja 1966), dysponujący czterooktawową skalą głosu, wcześniej występujący w Winter Rose (album Winter Rose w 1989). Od pierwszych dźwięków Pull Me Under słychać zmianę stylu i krystaliczne brzmienie, które powstało w nowojorskim Bear Tracks Studio pod czujnym uchem producenta Davida Pratera. Wyszukane melodie połączone z połamanymi rytmami wzbogacono o wachlarz solówek i riffów. Powtarzały się one w specyficznych cyklach, ale za każdym razem miały inne zakończenia. Utwór kończył się nagle jak obcięty nożem, co świadczyło o poszukiwaniach czegoś nietypowego. Spokojniejszemu Another Day nadano charakter balladowy - piosenka wyróżniała się ciekawą orkiestracją, a instrumentarium poszerzono o saksofon. Petrucci czarował rewelacyjną gitarową solówką zawierajacą wolniejsze i szybsze frazy, co zresztą podkreślono w znakomitym teledysku. Połamane riffy rozpoczynały Take The Time z kapitalnym dialogiem unisono Petrucci-Moore. Budzący wiele wątpliwości Surrounded cechowały partie LaBrie przypominace nieco jąkanie się. Ponad 9-minutowy Metropolis był na tyle bogaty aranżacyjnie, że 7 lat później Dream Theater powrócili do tego pomysłu, nagrywając całą płytę zbliżoną w klimacie tego utworu. Under A Glass Moon w większym stopniu bazował na połamanych rytmach perkusji i wydawał się wręcz stworzony dla popisów Mike`a Portnoy`a. Dziwić mogły z początku heavymetalowe galopady, ale przecież kwintet od początku łączył zgrabnie wiele gatunków muzycznych. Na dowód służyć mogła solówka w środku utworu, żywcem wyjęta z twórczości Steve`a Vai. Kojący krótki Wait For Sleep bazował tylko na wokalu i fortepianowym podkładzie. Brak gitary i perkusji tworzył specyficzny klimat. Z podobnego pomysłu co Metropolis czerpał Learning To Live, w którym skomplikowana struktura uwidaczniała kaskady pomysłów. Krążek był wyjątkowy pod każdym względem - zachowano równowagę między formą a treścią, idealnie mieszając pogardzany w tamtym okresie art rock z hard rockiem, co mogło podobać się słuchaczom o różnych gustach. [3] dokumentował koncert z 23 kwietnia 1993 w londyńskim klubie "Marquee", zawierający m.in. zapis improwizacji Bombay Vindaloo, wysnutej z tematów opartych na folklorze Bliskiego Wschodu.

Od lewej: Kevin Moore, John Petrucci, James LaBrie, John Myung, Mike Portnoy
UPADEK W NIESKOŃCZONOŚĆ: OD CHWAŁY DO CHAŁY (1994-1997)
Mimo postawionej wysoko poprzeczki, wszyscy oczekiwali płyty jeszcze lepszej. Muzycy zaskoczyli wszystkich, na [4] decydując się na kolejną zmianę stylu. Zmienili się producenci płyty i razem z nimi studia nagrań, a było ich kilka. Samo brzemienie pozostało bez zmian, z wyjątkiem dość mętnej perkusji. Na szczęście nie ujmowało to ani trochę muzycznej zawartości płyty. 6:00 powalał na kolana klimatem, a melodie idealnie pasowały do bólu porannego wstawania i odgłosów budzącego się miasta. Dość ciężki Caught In A Web intrygował demonicznymi klawiszami. W refrenie powracał typowy Dream Theater, choć jeszcze bardziej progresywny niż na poprzedniku. Dla odmiany Innocence Faded jawił się jako oaza spokoju, do której karawana zawitać miała na [6]. Ponownie Petrucci nawiązał solówką do twórczości Vaia. Trzy kolejne utwory tworzyły tryptyk A Mind Beside Itself. Otwierała go instrumentalna Erotomania z klawiszowym wstępem przypominającym nieco Perfect Strangers Deep Purple, powracało również progresywne granie z większą ilością improwizacji ocierającymi się nawet o neoklasyczne struktury. W Voices dominował podkład pianina połączony z intrygującym tekstem śpiewanym przez LaBrie. Solówkę Petrucci zagrał artykulacyjnie, momentami łudząco upodabniającją do stylu Joe Satrianiego. The Silent Man był nastrojową balladą opierającą się na akustyku. W popartym videoklipem Lie swoją rosnącą renomę po raz kolejny potwierdzał Petrucci grając solówkę, w której wymieszał wściekłość z nastrojowością. Spokojna atmosfera Lifting Shadows Off A Dream posiadała ambitny ilustracyjny podkład, idealnie nadający sie do jakiegoś soundtracku. Scarred eksperymentował na polu jazzu, bluesa i swingu - to wykorzystanie różnych konwencji stało się szybko znakiem firmowym Dream Theater. Było to intrygujące 11 minut poprzedzające smutny Space Dye Vest, oparty na charakterystycznym klawiszowym motywie, a wykorzystanie w tle głosów przypominało Queensryche z czasów Empire. Powstał krążek do wielu przesłuchań, trudniejszy w odbiorze od [2] i wymagający od słuchacza pełnej koncentracji. Ten wielopłaszczyznowy progresywny hard rock mógł niektórych drażnić dużą ilością zastosowanych efektów przestrzeni - sprawiającymi, iż muzyka dochodziła jakby z oddali.
Pod koniec 1994 od reszty zespołu zaczął się oddalać Kevin Moore. Klawiszowiec z jednej strony planował własne nagrania eksperymentalne, z drugiej odstawał od kolegów pod względem techniki. Jego miejsce zajął wirtuoz syntezatorów Derek Sherinian (ur. 25 sierpnia 1966) i to pozwoliło Dream Theater starannie nagrać [5]. Historia tytułowego A Change Of Seasons sięgała 1989 - według pierwotnego założenia miała się znaleźć już na [2], jednak zrezygnowano z tego pomysłu z uwagi na prawie 17 minut trwania. Utwór przez lata ewoluował, będąc grany przez zespół podczas niektórych koncertów. W końcu fani wystosowali petycję do wytwórni EastWest Records, czego skutkiem było wznowienie prac nad Porami Roku, jego rearanżacją i w końcu nagraniem. Ostateczna wersja trwała ponad 23 minut, głównie za sprawą improwizacji Sheriniana. Suitę podzielono na 7 części, z których trzy (The Crimson Sunrise, The Darkest Of Winters, The Inevitable Summer) były instrumentalne. Niezwykłość kawałka objawiała się już w pierwszych sekundach - gitara Petrucciego powolnym leniwym tempem budowała nastrój nieznośnego napięcia, rozładowywanego dziesiątkami brzmieniowych niuansów. Powtórzenie w końcówce suity wstępnego motywu czyniło z tego kolosa zamkniętą całość, powtarzającą się nieustannie niczym pory roku w naturze. Nastroje wahały się od łagodnych ballad do fragmentów nie tyle szybkich, ile wyraźnie podkreślonych silną perkusją Portnoy`a. Pozostałą część albumu stanowiły zapisy fragmentów koncertu z 31 stycznia 1995 w lońdyńskim "Scott`s Jazz Club". Były to covery ulubieńców z wczesnej młodości - Eltona Johna (Funeral For A Bleeding / Love Lies Bleeding), Deep Purple (Perfect Strangers) i Led Zeppelin (The Rover, Achilles Last Stand, The Song Remains The Same). W końcu The Big Medley był kombinacją motywów Pink Floyd (In The Flesh?), Kansas (Carry On Wyward Son), Queen (Bohemian Rhapsody), Journey (Lovin` Touchin` Squeezin`), Dixie Dregs (Cruise Control) oraz Genesis (Turn It On Again). Finalnie płyta stanowiła raczej ciekawostkę dla fanów progresywnego rocka, a traktowanie jej jako pełnoprawnego dzieła Teatru Marzeń nie powinno być brane na poważnie. Po zakończeniu trasy koncertowej, muzycy udali się na kilkumiesięczny urlop, podczas którego każdy z nich samodzielne pracował nad materiałem do kolejnego albumu. W tym czasie nastąpiło również kilka istotnych zmian personalnych w wytwórni EastWest, a nowy zarząd wymusił na zespole stworzenie dzieła, który miałoby trafić do szerszej grupy słuchaczy.
Tworząc pod presją, aktorzy Teatru Marzeń wysmażyli na [6] mało strawny kotlet. Na tej łagodniejszej i komercyjnej płycie zawarto aż trzy przesłodzone ballady: Hollow Years, Anna Lee i Take Away My Pain, mające w zamierzeniu podbić listy przebojów. Tak się nie stało, ponadto w Just Let Me Breathe Petrucci nie zawarł ani jednego ciekawego patentu, pozostawiając słuchacza kompletnie obojętnym na przedstawioną muzykę. W New Millennium, Burning My Soul oraz Take Away My Pain działo się bardzo mało. Nacisk magistrali był tak wielki, że nawet Sherinian zrezygnował ze swych wizjonerskich zagrywek, oddając zdecydowaną większość przestrzeni Petrucciemu. Ten jednak grał jakby od niechcenia, nieprzekonany o konieczności podboju rynku zza Oceanem. Jeden instrumentalny Hell`s Kitchen ze smakowitą solówką gitarową tej sytuacji nie zmieniał. Kawałki na miarę dokonań z przeszłości w rodzaju Lines In The Sand i Trial Of Tears tylko sprawiały wrażenie udanych melodii, pasjonujących unison i zmian metrum. Czarę goryczy przelewał You Not Me w stylu Bon Jovi - numer nagrany na wyraźne życzenie wytwórni EastWest przy udziale Desmonda Childa, mistrza amerykańskiego pościelowego metalu. Z tej szarzyzny wybijał się tylko basista Myung, zwykle postać drugiego planu, choć tym razem mający problemy z pojawiającymi się często werblami Portnoy`a. To niepowodzenie głównie spowodowało, że po trasie koncertowej z zespołu odszedl Sherinian. Zastąpił go Jordan Rudess (ur. 4 listopada 1956).
WEWNĘTRZNE TURBULENCJE: UGRUNTOWANIE POZYCJI (1998-2004)
Na szczęście formacja wróciła do szczytowej formy na koncepcyjnym [8], dotyczącym historii Nicholasa, który dręczony przez różne wizje oraz sny udaje się do hipnotyzera w celu poznania swojej przeszłości, by położyć kres szaleństwu. Jak się okazuje, jest on kolejnym wcieleniem młodej kobiety, która w 1928 została w dość tajemniczy sposób uśmiercona. Punktem odniesienia stała się suita Metropolis - Part 1 z [2], która w zamyśle Portnoy`a miała być kontynuowana tekstowo i muzycznie. Album skonstruowano na zasadzie dramatu, w którym występował podział na akty i sceny, a teksty piosenek stanowiły monologi bohaterów. Historia trzymała w napięciu do końca, niczym w starym dobrym kryminale. Intro Regression to zapis pierwszej wizyty Nicholasa u hipnotyzera. Wsłuchując się w jego głos, bohater przenosił się do świata podświadomości, gdzie przewodnikiem był wokal LaBrie w asyście kojącej muzyki. Po tamtej stronie witał słuchacza instrumentalny Overture 1928 - 3-minutowy i pełen emocji kawałek, kojarzący się właśnie z [2], na czele z doskonałymi zagrywkami, ciekawymi aranżacjami i popisami umiejętności poszczególnych instrumentalistów. Melancholia wylewała się z partii Petrucciego w Strange Deja Vu, intrygowały także funkujące motywy basowe w środku numeru. James oddał prawdziwą pasję w swoim głosie i tutaj wręcz czarował wspomagany chórkami. Spokój i opanowanie wnosił krótki, lecz wzniosły Through My Words z pięknym podkładem Rudessa, dającym LaBrie kolejną możliwość zapezentowania uduchowionego śpiewu. Niektórzy część utworów z tego albumu przyrównywali do dokonań Savatage z okresu Streets (Fatal Tragedy). W końcówce utworu przejawiały się elementy stylu Liquid Tension Experiment. Niespodziankę stanowił wstęp do ponad 11-minutowego Beyond This Life z modernistycznymi pierwiastkami i zaskakującym wokalem Jamesa, rodem jakby z muzyki industrialnej. Kwintet wydawał się wreszcie nieskrępowany konwencjami, ani niczyją presją. To dało o sobie znać w piosence Through Her Eyes, a partie perkusji stały na rozdrożu soulu i rapu. Klimat zmieniał się całkowicie w blisko 13-minutowym Home, nasyconym nie tylko duchem muzyki indyjskiej (orientalnie brzmiący bas Myunga), a też eksperymentami Vaia z czasów Firegarden. Wokal LaBrie wypadł tu kapitalnie, a cały kwintet zbudował niezwykłe napięcie dzięki nadzwyczajnemu zespoleniu wszystkich elementów. Solówki i przejścia podsycane głosem Jamesa oddwały przebitki podświadomości z wydarzeń z życia Victorii Page. Daleki od banału instrumentalny The Dance Of Eternity wydawał się idealnie lawirować między połamanymi rytmami, a poczynaniami klawiszowca. Do konwencji dostojnej ballady jeszcze raz sięgnięto w One Last Time - królowały tu delikatne wstawki Rudessa i ulotne zagrywki Petrucciego, natomiast do tradycji musicalu nawiązywał The Spirit Carries On - kolejna ballada z kolejnym popisem LaBrie, skrzętnie odnajdując się w nieco nużącej strukturze, choć zespół starał się jak mógł stworzyć specyficzną senną otoczkę, potęgowaną dzięki zaadaptowaniu chóru gospel oraz głosu Theresy Thomason. Płytę zamykał Finally Free - hipnotyzer budził człowieka szukającego prawdy o swoim poprzednim wcieleniu, na tle wpierw wesołych melodyjek, a następnie mrocznej muzyki ilustracyjnej. Ten 12-minutowy numer był popisem wszystkich reżyserów Teatru Marzeń. Solówki gitarowe, znakomite klawiszowe tła, basowe pochody i "twarda" gra Portnoy`a prowadziła do wysmakowanego zwieńczenia znakomitej płyty. Warto było zwrócić uwagę na pojawiające się w środku utworu głosy i krzyki dochodzące z drugiego planu. Dodając do tego niejednoznaczne i tajemnicze zakończenie tej opowieści, warto było wrócić do tekstów i zapoznać się z tą historią dokładniej. Ostatecznie powstało prog-metalowe arcydzieło, w którym wszelkie chęci solowych popisów znanych z poprzednich płyt zastąpiono niespotykanym ładunkiem chemii w zespole. Zaowocowało to znakomitym zgraniem, znakomitą historią w tle i techniką idącą w parze finezją.

Od lewej: John Myung, John Petrucci, James LaBrie, Jordan Rudess, Mike Portnoy
[9] był najmroczniejszym dokonaniem Dream Theater, nad którym unosiły się ciemne chmury smutku i melancholii, doprawionych dużą dawką złości. Ważną cechą albumu był bardziej przestrzenny sposób grania. Dobrze znane "wyścigi instrumentów" pojawiały się tylko sporadycznie. Wielkie pole do popisu miał Petrucci, który zdominował długie fragmenty płyty, błyskawicznie i z niesamowitym wyczuciem przechodząc od rwanych i ciężkich riffów, przez błyskawicznie wygrywane solówki do pełnych emocji motywów. Pierwszy CD rozpoczynał się niemal w momencie zakończenia poprzednika - jednostajny szum ubarwiały uderzenia dzwonu, a następnie wchodzili Portnoy i Petrucci. Riff tego drugiego był zadziwiająco ciężki. Tak zaczynał się Glass Prison, a dynamika i siła biły z każdego taktu tego utworu. Do tego zastosowano liczne zmiany rytmu i melodii. W Blind Faith groźnie pomrukiwał bas Myunga, a towarzyszyły mu świetne zagrywki Rudessa. Akustycznie rozpoczynał się Misunderstood, aby w pewnym momencie eksplodować z taką mocą, jakby wcześniej muzycy się powstrzymywali i dopiero teraz dawali upust swoim emocjom na bazie psychodelicznych taktów klawiszy. The Great Debate nawiązywał do kwestii klonowania. Kłebiącą się atmosferę tajemniczości tworzyły tutaj przede wszystkim zagęszczona gra Petrucciego, brzęczący bas i znakomite przejście LaBrie od melodyjnego refrenu do ostrego wersu "Are you justified". Dream Theater zacytowali wiele wypowiedzi zwolenników i przeciwników podjętej kwestii. Pierwszy płytę kończył Dissapear o dużym pokładzie smutku - pełne rozpaczy pożegnanie kogoś kto odszedł. Drugi CD wypełniła 8-częściowa 42-minutowa suita tytułowa - opowiadała ona o sześciu osobach, które z różnych powodów przeżyły załamanie nerwowe i leczyły się w zakładzie psychiatrycznym. Każdy charakter bohatera został przedstawiony zróżnicowanym stylem utworów. Overture łączył metal z symfonicznym rozmachem. Niezwykle szybkie jak na Teatr Marzeń były Was Inside My Head oraz The Test That Stumped Them All, które znakomicie kontrastowały z rozczulającym Goodnight Kiss z naładowaną emocjami solówką gitarową. Przygnębiający nastrój jeszcze się pogłębiał w zestawieniu z About To Crash (rewelacyjne zwolnienie pod koniec) i nadzwyczaj melodyjnym Solitary Shell.
Jeśli ktoś spodziewał się po [10] słodkich brzmień w stylu Solitary Shell czy Misunderstood, musiał szybko o tym zapomnieć. Nowy album nie był kołysanką do poduszki. Już okładkę autorstwa Jerrego Uelsmana utrzymano w mglisto-szarych barwach. Zespół zaskoczył stanowczością brzmienia i ponurą koncepcją całości. Wydźwięk niepokojącego As I Am podkreślono niemal złowieszczymi ciężkimi riffami. This Dying Soul zaczynał się mocnym hardcore`owym kopnięciem, przechodzącym w dynamiczne solo Petrucciego. Razić mogły chwyty instrumentalne i wokalne typowe dla Tool czy System Of A Down. Endless Sacrilege zaczynał się jak typowa ballada Teatru, lecz nastrojowe brzmienie brutalnie przerywało mocne gitarowe wejście. Kawałek przywodził momentami na myśl ówczesne pseudo-metalowe trendy, co w tym wypadku akurat nie czyniło go gorszym pod względem wykonania, za to z pewnością ciężkostrawnym dla wytrawnych wielbicieli muzyki. Autorem tekstu do balladowego Vacant był LaBrie, a gościnnie na wiolonczeli zagrał tu Eugene Friesen. Interesujący Stream Of Conciousness był kompozycją instrumentalną typową dla Dream Theater. Z dużych rozmachem zrobiony In The Name Of God stanowił wspaniały popis Petrucciego - ten patriotyczny manifest miał nieomylnie przywodzić na myśl typowy muzułmański motyw melodyczny, z gwałtowną zmianą nastroju w refrenie. Choć perfekcyjna technicznie, płyta nie była pozbawiona wad - przede wszystkim przeładowano ją ciężkimi zagrywkami, nie było też właściwie ani jednej chwili wytchnienia. Wcześniejsze krążki wydawały się bardziej pod tym względem zróżnicowane i do tego zapewne przyzwyczaiły też fanów. Ta produkcja była mocno inspirowana modernistycznymi trendami w muzyce mocniejszej.
SYSTEMATYCZNY CHAOS: WSPÓŁCZESNOŚĆ (2005-dziś)
Po mrocznym i odchodzącym od specyficznego brzmienia poprzedniku, trudno było nie podchodzić do [12] z odrobiną sceptycyzmu. Tajemniczy The Root Of All Evil nawiązywał do czasów [4]. LaBrie postarał się tym razem o przednie linie wokalne w refrenach. Petrucci na rzecz ciężkości zarzucił pełne harmonii akordy, jakimi zwykł zachwycać w przeszłości. Pianino i balladowe nastroje stanowiły o klimacie melodramatycznego The Answer Lies Within. Od nisko brzmiącej 7-strunowej gitary rozpoczynał się These Walls z balladową zwrotką i to był Teatr bardziej prog-rockowy niz prog-metalowy. Utwór uzupełniały pełna emocji solówka i po mistrzowsku zaaranżowane klawisze Rudessa. Mając tylu wirtuozów w jednym zespole, panowie solidarnie potrafili dzielić się frazami i iść na rozsądne kompromisy. Nieco w stylistyce U2 zabrzmiał I Walk Beside You - ciepła piosenka ostro kontrastowała z Panic Attack, mocnym kawałkiem ze zdecydowaną ciężką grą Petrucciego. Około trzeciej minuty prawdziwe cuda tworzył duet Myung-Portnoy ze szczególnym uwzględnieniem partii basu, a w okolicach solówki wszyscy instrumentaliści wykazywali się swoimi zdolnościami. Rewelacyjnie wypadł za to Never Enough, któremu tak naprawdę blisko było do czasów [2], mimo sprawiania pozorów nawiązań do płyt późniejszych. Nawet dążenie do urozmaicenia nie usprawiedliwiało nadmiaru psychodelii w Sacrificed Sons o rozwlekłym tempie, który niezbyt pasował do wokalu LaBrie. Płytę wieńczył monumentalny tytułowy Octavarium. W tym 24-minutowym kolosie wykorzystano skrzypce, wiolonczele, flet, gitary akustyczne i hawajskie, co tworzyło tyle zawartości muzycznej, że wystarczyłoby co najmniej na trzy dobre utwory. Tekst skonstruowano z tytułów słynnych piosenek Pink Floyd, Marillion, King Crimson, Genesis i Yes.
Tak łatwy w odbiorze jak poprzednik nie był [14], budząc jak zawsze w przypadku Teatru Marzeń mieszane uczucia. Początkowe zagrywki z In The Presence Of Enemies 1 cofały się w przeszłość do 6:00 z [4]. Sporo się tu działo - główny trzon wydawały się stanowić ciężkie nuty, choć wykorzystano lżejsze brzmienie w okolicach solówki. Ciekawie wypadły linie wokalne LaBrie, jakby z trochę innej bajki niż reszta kawałka. Klawiszowe intro do Forsaken od razu kojarzyło się z Savatage z czasów Edge Of Thorns, choć ostrą gitarę zakorzeniono w zupełnie innej stylistyce. Taki typ grania mógł się podobać, lecz momentami niebezpiecznie zbliżał się on do stylu Within Temptation. Solówka Petrucciego była techniczna jak zwykle, ale odnosiło się wrażenie braku koncepcji ogólnej i wykonania sztuki dla sztuki. Muzycy zaskakiwali w Constant Motion, udając się na wycieczkę w kierunku thrashu, wykorzystując elementy twórczości Metalliki w sferze gitar i White Zombie w zakresie wokalnych sampli. Petrucci tym razem spisał się lepiej, grając coś pomiędzy Vaiem a Satrianim, z dodatkiem wczesnego Friedmana (sporo wschodnich motywów). Następnie witała słuchacza kompletna klapa w postaci The Dark Eternal Night. Muzykom z Teatru Marzeń zachciało się pozdrowić kolegów z nu-metalowej branży, co na tą formację było ogromnym krokiem wstecz i próbą nieudolnego naśladowania modernistycznej młodzieży. Nawet Portnoy łupał na centralkach w sposób jaki bez problemu mógł zagrać każdy średnio rozgarnięty perkusista metalowy. Rozczarowywał też Repentance, startujący niczym Tool, a dalej przeistaczający się w coś w rodzaju ballady. Forma wracała wraz z Prophets Of War, łączącym style Queen i U2 - ta stricte rockowa stylistyka wypadła znakomicie. Nawet James śpiewał inaczej niż zwykle i szkoda, że cały album nie skupił się na podobnych klimatach. W In The Presence Of Enemies 2 zawarto sporo dobrych momentów, jednak większość z nich zaczerpnięto z czegoś co już było. Płyta akceptowalna i warta posłuchania, ale do czołówki z ich własnej dyskografii dużo jej brakowało.
[15] otwierał ponad 16-minutowy A Nightmare To Remember - klasyczny wstęp Rudessa pozostawał niezauważony w obliczu instrumentalnego monumentu specyficznego wręcz dla heavymetalowych wejść. Zespół utrzymywał tą konwencję przez pierwszą część utworu - było ciężko, szybko i bardziej metalowo niż progresywnie. Ten wściekły numer z czasem gwałtownie hamował na strunach Petrucciego, umiejętnie manipulującego tempem. Także LaBrie nie wrzeszczał, a swobodnie śpiewał, przez co powracał typowy klimat Dream Theater, a z wcześniejszego metalu pozostawało jedynie wspomnienie. Znany z singla A Rite Of Passage na płycie o kilka minut wydłużono - porozciągane riffy, solówki i klawisze prezentowały się porywająco na tle orientalnych zapożyczeń, pomimo pewnych radiowych kompromisów. Wither serwował Teatr Marzeń w wydaniu balladowym i nawet LaBrie śpiewał niemal jak w popowej piosence, a jego wokal otaczała cała gama instrumentów skutecznie dodających nostalgicznego klimatu przyprawionego prog-rockowym aromatem. W dźwiękach The Shattered Fortress wykorzystano fragmenty własnych kawałków z lat wcześniejszych (Repentance, The Root Of All Evil, This Dying Soul i The Glass Prison). Ten progresywny Frankenstein szczególnie nie porywał, w odróżnieniu do The Best Of Times, poświęconemu pamięci Howarda Portnoy`a (ojca Mike`a). Numer rozpoczynał piękny klawiszowy wstęp, po czym następowała właściwa forma w konwencji starego Dream Theater. Przemawiały za tym: ujarzmione i wyważone tempo, głęboka konstrukcja i tradycyjna paleta klawiszowych "uśmiechów" Rudessa i solówek Petrucciego. Album kończył ponad 19-minutowy The Count Of Tuscany - otwierał go motyw hard rockowej ballady, granej bez wymuszonego pośpiechu. Kompozycja przy pierwszej solówce Petrucciego delikatnie przechodziła w szybsze rytmy, dodatkowo ubarwione popisem Rudessa. Zespół przyspieszał w czwartej minucie i wtedy pojawiał się wokal LaBrie. Cała ta wirtuozeria ciągnęła się do połowy utworu i wówczas numer przybierał maskę spokoju, by wreszcie wpaść w kolejną otchłań progresywnej muzyki z pięknymi gitarowymi zagrywkami Petrucciego.
We wrześniu 2010 świat obiegła sensacyjna wiadomość o odejściu z grupy Portnoy`a. Podobno występując z Transatlantic i Avenged Sevenfold, Mike odczuwał więcej radości z grania, niż udzielając się w Teatrze Snów. Poza tym do swojego nowego projektu Adrenaline Mob zaprosił już samego Russella Allena z Symphony X. Zastąpił go Mike Mangini, przyjaciel Jamesa LaBrie z jego solowej działalności. Ta zmiana w zasadzie okazała się na [16] całkowicie bezbolesna. On The Backs Of Angels podkreślał dobrą formę Petrucciego - działo się tu wiele, a Rudess wyciskał z klawiszy niesamowite dźwięki. Kiepki początek miał Build Me Up, Break Me Down, gdyż industrialno-kosmiczny efekt mierził, podobnie jak wokal LaBrie przepuszczony przez popularny w muzyce alternatywnej efekt. Wpadkę po części rekompensowało świetne brzmienie reszty, zwłaszcza mrocznie wypadających klawiszy. Dużym mankamentem był oklepany w prog-rock/metalu sposób, w jaki poprowadzono linie gitar. Odgłosy wietrznej zawieruchy zwiastowały ponad 10-minutowy Lost Not Forgotten, wprowadzający chłodny nastrój kreowany przez stylizowane na klasyczne pianino klawisze. Utwór oparto na wypróbowanych wcześniej patentach i właśnie w tych ogranych motywach znakomicie zagrał Mangini. W balladzie This Is The Life najsłabszym ogniwem był głos LaBrie, najmocniejszym - delikatne aranżacje gitar i klawiszy w solówkach stylizowanych na przełom lat 50-tych i 60-tych. Wachlarz progresywnych sztuczek użyto w Bridges In The Sky - zmiany tempa, łamanie rytmów i "wywijańce" w solówkach. W Outcry drażniły duety klawiszowo-perkusyjne, próbujące wytworzyć klimaty techno-industrialne. Ten drobny niesmak próbowały równoważyć wschodnie motywy i techniczne galopady po skalach. Brak perkusji i gitarowych popisów cechował wieczorno-nostalgiczny Far From Heaven, balladę wykonaną przez duet LaBrie-Rudess. Opus magnum albumu stanowił ponad 12-minutowy Breaking All Illusions, mocno stylizowany na czasy [8]. Radowała świetna gra Petrucciego, liczne zwolnienia i przyspieszenia, jak również kapitalne pojedynki gitarowo-klawiszowe. Z pewnością znaleźć coś dla siebie mogli fani klasycznego rocka progresywnego w rodzaju Emerson Lake & Palmer. Całość zamykała ballada Beneath The Surface, w której większą rolę odegrała gitara akustyczna, wcześniej nieobecna lub przesunięta na dalszy plan. Materiał skomponowano w trzy miesiące, a nagrano i zmixowano w pół roku. Nowe dzieło można było spokojnie polecić wszystkim tym, którzy z jakiegoś powodu przestali interesować się twórczością formacji po 2000.
Trzech muzyków ożeniło się z paniami z Meanstreak - Petrucci z gitarzystką Reną Sands, Portnoy z Marlene Apuzzo, a Myung z basistką Lisą Pace.
Członkowie Dream Theater udzielali się w rozmaitych zespołach i projektach:
| ALBUM | ŚPIEW | GITARA | KLAWISZE | BAS | PERKUSJA |
| [1] | Charlie Dominici | John Petrucci | Kevin Moore | John Myung | Mike Portnoy |
| [2-4] | James LaBrie | John Petrucci | Kevin Moore | John Myung | Mike Portnoy |
| [5-7] | James LaBrie | John Petrucci | Derek Sherinian | John Myung | Mike Portnoy |
| [8-15] | James LaBrie | John Petrucci | Jordan Rudess | John Myung | Mike Portnoy |
| [16-23] | James LaBrie | John Petrucci | Jordan Rudess | John Myung | Mike Mangini |
| [16-25] | James LaBrie | John Petrucci | Jordan Rudess | John Myung | Mike Portnoy |
James LaBrie (ex-Winter Rose), Mike Portnoy (ex-Inner Sanctum), Derek Sherinian (ex-Kiss, ex-Alice Cooper),
Jordan Rudess (ex-Vinnie Moore), Mike Mangini (ex-Annihilator, ex-Mullmuzzler, LaBrie)
| Rok wydania | Tytuł |
| 1989 | [1] When Dream And Day Unite |
| 1992 | [2] Images And Words |
| 1993 | [3] Live At The Marquee (live) |
| 1994 | [4] Awake |
| 1995 | [5] A Change Of Seasons |
| 1997 | [6] Falling Into Infinity |
| 1998 | [7] Once In A Live Time (live / 2CD) |
| 1999 | [8] Metropolis Part 2 - Scenes From A Memory |
| 2002 | [9] Six Degrees Of Inner Turbulence (2 CD) |
| 2003 | [10] Train Of Thought |
| 2004 | [11] Live At Budokan (live / 2 CD) |
| 2005 | [12] Octavarium |
| 2006 | [13] Score (live) |
| 2007 | [14] Systematic Chaos |
| 2009 | [15] Black Clouds & Silver Linings |
| 2011 | [16] A Dramatic Turn Of Events |
| 2013 | [17] Live At Luna Park (live / 2 CD) |
| 2013 | [18] Dream Theater |
| 2016 | [19] Astonishing |
| 2019 | [20] Distance Over Time |
| 2020 | [21] Distant Memories: Live In London (live) |
| 2021 | [22] A View From The Top Of The World |
| 2022 | [23] Lost Not Forgotten Archives: Live In Berlin (live) |
| 2025 | [24] Parasomnia |
| 2025 | [25] Quarantieme: Live A Paris (live) |




