Amerykańska grupa powstała w San Francisco w 1983 z inicjatywy Dave`a Mustaine`a, byłego muzyka Metalliki. Postanowił on założyć grupę na miarę swych możliwości i talentu, która mogłaby konkurować z dawnymi kolegami. Na nazwę natrafił w przemówieniu jednego z amerykańskich kongresmenów i uznał, że byłaby to świetna etykietka dla ekipy grającej ciężką muzykę. "Megadeth" pochodziło od jednostki miar oznaczającej śmierć miliona osób w wyniku eksplozji nuklearnej. Pierwszy skład poza Mustaine`em uzupełnili perkusista ave Mustaine and drummer Dijon Caruthers oraz wokalista John Cyriis (ex-Sceptre). Frontman zaczął pisać teksty dotyczące kosmosu i obcych, co zbytnio Dave`owi nie podeszło i po sześciu miesiącach Cyriis odszedł, by założyć Agent Steel). Mustaine postanowił sam stanąć za mikrofonem i zebrał nową ekipę, w której skład weszli: gitarzysta Greg Handevidt, basista David Ellefson i perkusista Lee Rausch. Niedługo potem do Megadeth trafił bębniarz Gary Samuelson, którego przyjaciel Chris Poland wkrótce objął w grupie etat gitarzysty. W tym składzie wydano 9 marca 1984 demo zatytułowane "Last Rites" (choć na wkładce znalazło się nazwisko Rauscha). Zainteresowała się nim niezależna wytwórnia Combat Records, z którą podpisany został kontrakt na trzy płyty.
12 czerwca 1985 ukazał się debiutancki krążek, rozpoczynający się melodią przypominającą fugę Bacha. Miało to zapewne sugerować, że oto powstało dzieło wykraczające poza metalowe standardy. Niestety, z perspektywy czasu należałoby delikatnie ocenić to dokonanie jako zachowawcze. Thrash co prawda był wtedy zjawiskiem nowym, a Megadeth był jednym z pionierów, lecz o ile dużo można było wybaczyć debiutującym w tym samym czasie Exodus czy Anthrax, to Mustaine`owi wypadało już na ręce patrzeć. W końcu sam zapowiadał zmierzenie się z Metalliką. A ci przecież mieli za sobą dwa doskonałe albumy, nie zapominali o melodii, w mistrzowski sposób wkomponowali strukturę muzyki klasycznej w metalu, a przy tym potrafili przyłożyć aż miło. Tymczasem Megadeth na [1] zadowolił się dolepionym pseudoklasycznym początkiem, a potem mieszanką na którą złożyły się NWOBHM (rycerski zaśpiew na początku Loved To Death) doprawiony elementami Motörhead, odrobiną punkowego gniewu oraz pseudojazzowymi kombinacjami. Nie można odmówić temu materiałowi mocy i uderzenia, ale to właśnie Metallica oryginalnością pierwszej płyty powaliła świat na kolana. Na starcie Megadeth, poza charakterystycznym głosem lidera, nie przejawił nawet zalążków własnego stylu. Z krążka należało wyróżnić przede wszystkim The Skull Beneath The Skin oraz Mechanix (będący oryginalną wersją The Four Horsemen Metalliki), kiepsko natomiast wypadł cover Nancy Sinatry These Boots z fragmentem w rodzaju bossanovy. Nie dało się uniknąć też wpadek produkcyjnych i pod tym względem płyta znacznie odbiegała od ideału. Nie było mowy o krystalicznym selektywnym brzmieniu ("płaskie" gitary, pogłos na mikrofonie). Podobno w trakcie prac w studio zwolniono producenta, ponieważ muzycy przepuścili połowę pieniędzy od wytwórni na alkohol oraz narkotyki. Na narodziny prawdziwego Megadeth trzeba było jeszcze poczekać. Jednak już od początku zespołowi towarzyszyła maskotka wymyślona przez Mustaine`a - Vic Rattlehead (Rattlehead wyjaśniał jego historię i symbolikę wyglądu).
Wkrótce po wydaniu debiutu z grupy odszedł Poland (na trasie koncertowej zastąpił go Mike Albert), jednak wkrótce wrócił w szeregi Megaśmierci. Warto w tym momencie zatrzymać się chwilę nad kawałkami Dave`a wykorzystanymi przez Hetfielda i spółkę. Choć oskarżenia o plagiat były sprawą poważną, dawni kumple nigdy nie spotkali się na sali sądowej. Kończyło się zwykle małymi potyczkami na łamach prasy i pewnymi ostentacyjnymi gestami. W końcu na swoich płytach Metallika zamieszczała nazwisko Mustaine`a jako współautora (Jump In The Fire, Phantom Lord, Metal Militia, Ride The Lightning, The Call Of Ktulu). W tym samym czasie na kapele thrashowe zaczęto patrzeć jak na źródło zarobienia wielkiej i łatwej kasy. Koncerny zaczęły wyczuwać niezły biznes w sprzedawaniu "metalowej młócki". [2] ukazał się 20 lipca 1986 i szybko zdobył status platynowej płyty (76 miejsce na liście Billboardu). Wówczas na Megadeth zwróciła uwagę wytwórnia Capitol Records, która odkupiła od Combat prawa do albumu. Radość psuł jedynie fakt, że Master Of Puppets byłych kumpli osiągnął pozycję 29. W przyszłości ten dystans miał się zmniejszyć, ale Metallica zawsze będzie wygrywała w tym wyścigu. O okrzepnięciu oraz pewności siebie świadczyło stylowe logo i świetna okładka. Rattlehead stał na tle zrujnowanej w wojennej zawierusze siedziby ONZ, co idealnie pasowało do zaangażowanych tekstów Mustaine`a. Zespół uwolnił się zupełnie od stylistycznych zapożyczeń. Na [2] znalazły się rozbudowane kompozycje z kroczącymi motywami lub chóralnymi refrenami. Melodyjność sprawiła, że można już było mówić o pierwszych "przebojach", jak Peace Sells czy Devil`s Island. Ulotnił się również duch punkowy - w pierwszej części płyty kompozycje wyraźnie zwalniały, a w drugiej galopady charakteryzowały się ewidentnie metalowym charakterem. Grupa pokazała też, że stać ją było na dzieła równe konkurencji - taki Good Mourning / Black Friday zawierał wszystko: od delikatnego wstępu przez mocny środek po czadową końcówkę. Wstydu nie przynosiła tym razem przeróbka bluesowego standardu Williego Dixona I Ain`t Superstisious. Zmiana stylu była radykalna, ale wyszła Megadeth tylko na dobre.


Od lewej: Chris Poland, Dave Mustaine, Gary Samuelson, David Ellefson

Na początku 1987 zespół po raz pierwszy koncertował poza granicami USA. W połowie roku z Megadeth wyrzucono Polanda, a razem z nim odszedł Gary Samuelson. Perkusista tak wspominał to zajście po latach: "Dave wypominał mi, że się spóźniałem na próby i dużo piłem, ale w jego ustach brzmiało to nadzwyczaj śmiesznie. Kiedyś na koncercie wkurzył się na mnie, że niby zepsułem początek jednego z utworów. Wepchnął gitarę w moją centralkę, więc wstałem i rzuciłem jego gitarą o ziemię. Mustaine rozbił butelkę po tequilii i zaczął mnie gonić z tulipanem. Techniczni złapali go i zamknęli w garderobie. Wiedzieli, że naprawdę chciał mnie zabić." Na pustych etatach pojawili się Jeff Young i Chuck Behler. Mustaine był zachwycony techniką i kreatywnością Younga. Nowy gitarzysta w dodatku szybko uczył się starego materiału i nigdy nie zapominał swoich partii w odróżnieniu do Polanda. Dave do takiej skrupulatności przywiązywał ogromną wagę, sam jednak nie był tytanem pracy w sensie ćwiczenia wprawek. W tym składzie formacja nagrała [3] i wydała go 11 listopada 1988. Mimo sporego komercyjnego sukcesu, nie był to specjalnie wyróżniający się album. Po latach nawet fani zapytani z zaskoczenia potrafią zwykle przypomnieć sobie przede wszystkim przeróbkę Sex Pistols Anarchy In The UK (z gościnnym udziałem Steve`a Jonesa). Oczywiście wart uwagi był głównie In My Darkest Hour poświęcony pamięci tragicznie zmarłego Cliffa Burtona. Tylko ta okoliczność mogła usprawiedliwiać fakt, że początkowy riff przypominał do bólu For Whom The Bell Tolls Metalliki. Wartościowym kawałkiem był również Set The World Afire, niemal kwintesencja thrashu - długie "połamane" intro, szybka część środkowa i oszałamiająca solówka. Miłośnicy gitarowej wirtuozerii mogli znaleźć coś dla siebie w Into The Lungs Of Hell. Piętno osobowości Mustaine`a i jego dyktatura (na współudział w komponowaniu pozwolił Ellefsonowi dopiero na następnym albumie) były tak wielkie, iż utwory był bardzo do siebie podobne. Megadeth osiągnął tu niezły poziom, ale krążek był jedynie preludium do nadchodzącej uczty. Mimo to dotarł do 28 miejsca na liście najlepiej sprzedających się w albumów w USA.
Kawałek 502 z wymienionego krążka dotyczył wrażeń Mustaine`a z jazdy samochodem po pijaku. W wywiadach przyznawał: "To był szatański okres w moim życiu. Byłem kolesiem, który lubił zarzucić trochę dragów, wypalić kilo trawy, opróżnić butelkę tequlii, a potem wskoczyć do auta i udać się na przejażdżkę." Właśnie dlatego hołdowanie rock`n`rollowemu stylowi życia wymykało się Megadeth spod kontroli. Zaczynał się najtrudniejszy okres w karierze Mustaine`a i kolegów. Obu Dave`om przepowiadano raczej szybki pogrzeb, tak zatracili się w nałogach. Ellefson: "Wpadliśmy w to bardzo głęboko. Dla nas totalna zwałka była normalnym stanem. Na początku starczała nam mieszanka piwa i trawki." Mustaine dodawał: "Byłem bardzo zafascynowany faktem, że mogę zostać prawdziwym narkomanem. Strasznie mnie do tego ciągnęło. Byłem nieciekawym koleżką i do każdego miałem jakieś pretensje. Nie zdawałem sobie sprawy, że bardzo mocno psuję swój image. Przez pięć lat wydawałem po 500 dolarów dziennie na materiał. Czasem mówiłem kim jestem i że należy mi się to, co diler miał w kieszeniach." Któregoś dnia wylądował na policyjnym "dołku", przyglądając się swoim podziurawionym igłami rękom. Wówczas zdecydował się na miesięczny odwyk w szpitalu, choć nie do końca dobrowolnie. Potem chętnie opowiadał o swojej walce z nałogiem i jej efektach. Nienachalnie świecił swoim przykładem, udawało mu się unikać moralizatorskiego tonu. Sporą część tekstów z następnej płyty miał poświęcić temu tematowi. W tym czasie Jeff Young odszedł do Broken Silence, a Chuck Behler wybrał bębnienie w Black & White. Aktywność Megadeth spadła właściwie do zera. Wielu już postawiło krzyżyk na zespole i jego liderze.
Pierwszą oznaką powrotu do życia był singel z przeróbką Alice`a Coopera No More Mr.Nice Guy, nagraną z myślą o ścieżce dźwiękowej do niezłego horroru "Shocker". Do studia weszli z nowym perkusistą Nickiem Menzą oraz młodym wirtuozem gitary Marty`m Friedmanem. Do charakterystycznych cech stylu nowego gitarzysty należało szaleńcze wywijanie i orientalne naleciałości. U boku Mustaine`a jego umiejętności procentowały we właściwy sposób. 21 września 1990 ukazał się [4] - arcydzieło thrash metalu. Krążkowi nadano znacznie lepsze brzmienie niż poprzednikom. W tamtych czasach był to jeden z najbardziej technicznych albumów, pełen pomysłowych riffów, niesamowitych solówek, oryginalnego brzmienia sekcji rytmicznej i rozbudowanych utworów. Wszystko otwierał wyśmienity Holy Wars...The Punishment Due z rzadko spotykanym szarpanym riffem, po którym następowało perkusyjne staccato. Nad rewelacyjnymi zagrywkami obu gitar unosił się specyficzny zdławiony głos Mustaine`a. Wolniejsza wstawka w środkowej części wymownie podkreślała tekst utworu, zachwycała akustyczna wstawka hiszpańskiego flamenco. Friedman pokazywał swoją klasę, a jego specyficzne "skalowanie" było od razu słyszalne. Następny Hangar 18 to już kompozycja kultowa - "ślizgany" riff, melodyjne zaśpiewy i niemal trzyminutowy pojedynek gitarowy. Pikanterii nadawało przyspieszenie jakie pojawiało się przed jedną z solówek - dzięki temu utwór zyskiwał na dynamice. Podobać się mógł także prześmiewczy tekst o tajnej wojskowej placówce zajmującej się badaniem kosmitów. Take No Prisoners stanowił mocny numer z chóralnie skandowanym refrenem. Specyficzną kompozycją był Five Magics - rozpoczynał się intensywnym bębnieniem zsynchronizowanym z gitarami. Niesamowita energia, polot, świeżość, pomysłowość i smakowita solówka gitarowa tworzyły unikalny klimat. Po szybkim (aczkolwiek nie wybijającym się) Poison Was The Cure, fenomenalny riff otwierał Lucretia z orientalną solówką Friedmana. Kolejną perełką był dość często ignorowany Tornado Of Souls - technicznie perfekcyjny, z niebywale skocznym riffem, genialny w każdym dźwięku. Pozbawiony brzmienia gitar hipnotyczny Dawn Patrol był basową miniaturą z przepitym mruczeniem Mustaine`a i nawiedzonym szeptaniem. Kończył wszystko politycznie zaangażowany Rust In Peace...Polaris. Tymi ośmioma kawałkami Megadeth zasłużenie zasłużył sobie na miano gwiazdy. Zespół wreszcie w pełni określił swój styl - udowadniając niedowiarkom, że ma wiele do zaoferowania dzięki swojej muzyce. O sile krążka zadecydowały ostre jak brzytwa, szybkie i nie nudzące się thrashowe zagrywki, jak również doskonale wkomponowany w nie wokal Dave`a. Żywiołową całość doskonale dopracowano i przemyślano. Każdy utwór posiadał swój niepowtarzalny styl i klimat, a razem tworzył wybitny całokształt. Płytę wyprodukował Mike Clink, znany ze współpracy z Guns N'Roses i Whitesnake, który mógł się nazwać pierwszym z prawdziwego zdarzenia producentem Megadeth. Nie dlatego, że był o klasę lepszy od swoich poprzedników czy że muzycy byli bardzo zadowoleni z efektów jego pracy. Po prostu trzeźwy Mustaine nie był już tak apodyktyczny, jak Mustaine nawalony. Wszystkiego dopełniała wzorowa okładka, na której Rattleheadowi towarzyszyli przywódcy ówczesnego świata. [4] zadebiutował na 23 miejscu listy Billboardu oraz 8 pozycji w Wielkiej Brytanii, sprzedając się w liczbie ponad miliona kopii w samych Stanach. Został również nominowany do nagrody Grammy w latach 1991-1992.
We wrześniu 1990 Megadeth dołączył do Slayer, Testament i Suicidal Tendencies na europejskiej trasie "Clash Of The Titans". W lipcu utwór Go To Hell trafił na soundtrack do filmu "Bill & Ted`s Bogus Journey", a Breakpoint zawarto na ścieżce filmowej kinowej produkcji na podstawie kultowej gry "Super Mario Bros". W międzyczasie ukazała się kaseta video "Rusted Pieces" zawierająca dotychczasowe teledyski. W wywiadach Mustaine miał dość pytań dotyczących jego problemów osobistych. Nie po to sobie z nimi radził, żeby opowiadać o nich przez następnych parę lat. Koniec sensacji i ekscesów, zaczynała się praca i biznes. Dave ożenił się i ustatkował, a w 1992 urodził mu się syn Justis. Innymi słowy, w latach 90-tych był już zupełnie innym człowiekiem. Jego trzeźwość oznaczała stabilizację dla całego Megadeth, normalne funkcjonowanie bez spięć i zawirowań. Może nudniejsze, lecz z pewnością zdrowsze. 6 lipca 1992 ukazało się komercyjnie największe dzieło zespołu. [5] mógł być sporym zaskoczeniem dla fanów, ponieważ utwory były znacznie spokojniejsze i łagodniejsze. Właściwie to już nie był thrash, tylko heavy metal. Niezależnie od przynależności gatunkowej, płyta stała na bardzo wysokim poziomie i tak jak poprzedniczka nie miała słabych punktów. Szybko wspięła się na 2 miejsce w Stanach i 5 w UK, okrywając się podwójną platyną. Album zrealizowano w całości techniką cyfrową, co wyszło na dobre jakości brzmienia. Pierwszym ciosem na początek był Skin O' My Teeth, a po nim następował metalowy majstersztyk w postaci Symphony Of Destruction. O jego sile decydowała prostota - podstawowy rytm perkusji, motoryczny bas z nałożonym urywanym riffem oraz gra gitar na tłumionych strunach pokazywały, że i bez kompozycyjnych szaleństw można nacierać z siłą buldożera. Melodia od razu sprawiała, że kawałek zapadał w pamięć i od razu chciało się go nucić. Na podobnej zasadzie zbudowano This Was My Life i Psychotron. Resztą utworów rządziła zasada demokracji, Mustaine dał pole do popisu reszcie kolegów. Architecture Of Aggression w pełni odpowiadał swojemu tytułowi i zapowiadał nadejście w przyszłości kapel spod znaku Pantery. Sweating Bullets był z kolei ukłonem w stronę Black Sabbath. Friedman ograniczył radykalnie popisy solowe i przerzucił się na klasyczne riffowanie.


Od lewej: Marty Friedman, Nick Menza, Dave Mustaine, David Ellefson

Przed Megadeth otworzyły się ponownie możliwości grania na wielkich stadionach mieszczących po kilkadziesiąt tysięcy widzów. Ale nigdy wcześniej (ani jak się okazało później) nie mieli tak dobrego składu. Koncertowali m.in. na gigantycznym brazylijskim festiwalu "Rock In Rio 2". W czerwcu 1993 Mustaine i spółka po raz pierwszy zagrali wspólnie z Metalliką. To stanowiło najbardziej dobitny dowód, że Mustaine znormalniał na dobre. Jednak zaraz potem zaczęły się kłopoty - zmęczony koncertami i konfliktem z managerami Mustaine usiłował popełnić samobójstwo przedawkowując valium i przez 8 dni znajdując się w śpiączce. Po miesięcznej przerwie jednak znów wrócił na scenę. W październiku 1994 Brytyjczykom nie przypadła do gustu okładka [6] przedstawiająca noworodki rozwieszone na sznurze od bielizny. Sama muzyka znacznie złagodniała i była chętnie puszczana w stacjach radiowych. Megadeth wygładził brzmienie i uprościł aranżacje (Addicted To Chaos, Elysian Fields). Większość utworów była nawet "nieprzyzwoicie ładna", ale jednocześnie intrygująco melodyjna (Train Of Consequences, Victory). Fani dotychczasowego stylu musieli się przy słuchaniu nowego krążka co najmniej skrzywić. Płyta bowiem "rozjeżdżała się" w dwóch kierunkach - z jednej strony akceptowalne nawiązania do heavymetalowej tradycji (Reckoning Day, Killing Road) z charakterystycznym patosem i zaśpiewami, z drugiej - niebezpieczne ocieranie się o granie soft-metalowe (Addicted To Chaos, Elysian Fields z harmonijką). W takiej konwencji znakomicie odnalazł się Marty Friedman wygrywając spokojne i stylowe solówki, jak to miało miejsce w A Tout Le Monde. Składniki niby te same, ograny skład, sprawdzony producent, ale średni rezultat.
Następnie ruszyła ogromna trasa koncertowa, m.in. po Ameryce Południowej. 30 marca 1995 rynek ujrzała składanka [7], w której skład weszło osiem kawałków. Obok dwóch przeróbek (Paranoid Black Sabbath i Problems Sex Pistols) znalazły się tu kawałki z dotychczasowych soundtracków, w tym Angry Again z "Bohatera Ostatniej Akcji, 99 Ways To Die z "The Beavis And Butthead Experience" oraz Diadems z "Opowieści Z Krypty: Demon Knight". Wydano także kasetę VHS "Evolver: The Making Of Youthanasia". W 1996 o samym Megadeth było cicho, za to jego członkowie pracowali nad własnymi projektami. Dave Mustaine utworzył MD.45, w którym bębnił Jimmy DeGrasso. Ta punk-metalowa kapela wydała niespecjalnie ciekawy album The Craving w 1996. Marty Friedman z kolei wydał już trzeci solowy album, a na perkusji pomógł mu Nick Menza. Na początku 1997 Ellefson wydał książkę "Making Music Your Business: A Guide For Young Musicians". Sporym krokiem do odzyskania dawnego zaufania był [8], wydany 30 maja 1997. Jeśli na poprzedniku zalatywało pop-metalem, to tutaj podobna forma nabrała szlachetnego połysku, bez ambicji znalezienia się na listach przebojów. Znalazło się na tej płycie kilka nawiązań do tradycji własnej (Mastermind) albo ogólnometalowej (Sin). Były dwa smakowite przyspieszenia średniego z reguły tempa - pierwsze bardziej speedmetalowe w The Disintegrators, drugie bardziej punkowe w FFF. Gdyby nie szybsza końcówka, to Use The Man można by nazwać pierwszą w historii balladą Megadeth (zaczynał ją fragment Needles And Pins The Searchers) z użyciem instrumentów smyczkowych. Najlepsze jednak kompozycje cechowały się ostrzejszym i bardzo melodyjnym charakterem. Należały do nich: Trust, Almost Honest, A Secret Place oraz She-Wolf. Odstawał od całości jedynie słabiutki I`ll Get Even. W trakcie trasy promującej album, zespół po raz pierwszy zagrał w Polsce (w katowickim Spodku).
W 1998 Megadeth występował na tournee w ramach "Ozzfest". Do skutku nie doszły plany nagrania albumu koncertowego, chociaż materiał został zarejestrowany. Marty Friedman wystąpił gościnnie na drugiej płycie japońskiego Animetal. Coraz większe stawały sie także problemy z Nickiem Menzą, który nie przykładał się zbytnio do gry w kapeli. Wybór Mustaine`a padł więc na znanego mu już Jimmy`ego DeGrasso. Jesienią w Japonii wydano EP-kę Cryptic Sounds: No Voices In Your Head z pięcioma instrumentalnymi wersjami utworów z [8]. Następnie muzycy rozpoczęli pracę na kolejnym longplay`em. W lipcu zespół zagrał na "Woodstock`99", a 30 sierpnia 1999 ukazał się [9] - najgorszy krążek w karierze Megadeth. Płyta z metalem nie miała prawie nic wspólnego, zawierała niewiele więcej niż rock z gitarami zredukowanymi do roli tła. Co ciekawe, szefowie Capitol Records chcieli pierwotnie wydać ten album jako solowe dokonanie Mustaine`a, lecz Dave nie wyraził zgody. Skończyło się jedynie na zmianie logo na wyglądające mniej agresywnie. Przy pierwszej kompozycji Insomnia sample i partie smyczkowe mogły jeszcze ciekawić. W przydługim Prince Of Darkness w środkowej części głos Mustaine`a brzmiał niczym wokal Jamesa Hetfielda. O ile singlowy Crush`em (promowany videoklipem z Jean Claude Van Damme) był jeszcze do przyjęcia, to już od Breadline zaczynała się tragedia - kawałki albo brzmiały w konwencji Aerosmith (The Doctor Is Calling) albo zahaczały o styl Poison (I`ll Be There, Ecstasy). Były to typowe słodkie balladki z tandetną aranżacją. Wśród tej miernoty warto było jeszcze wyróżnić krótki heavymetalowy Time: The End na sam koniec. Tym samym Megadeth dołączył do Metalliki (która w tym samym roku nagrała gniota S&M) w gronie upadłych gwiazd metalu. Album był nudny jak flaki z olejem, mierziły bajki wciskane przez Dave`a o "nowoczesnym albumie". Dodatkowo w trakcie sesji nagraniowej doszło do konfliktu z Friedmanem, który chciał grać muzykę jeszcze bardziej popową i stracił zupełnie zainteresowanie metalem. Czary goryczy dopełnił fakt, że bez poinformowania gitarzysty zmieniono jedną z jego solówek. Marty pozostał jeszcze do końca roku, ale w styczniu ostatecznie odszedł. Zastąpił go Al Pitrelli z Savatage, którego DeGrasso znał z czasów gdy obaj grali w zespole Alice`a Coopera.
Od tej chwili zaczęło się coraz głośniej mówić o powrocie Megadeth do ciężkiego grania. Nie podobało się to jednak Capitol Records, co nasiliło pogłębiający się konflikt na linii zespół-wytwórnia. Mimo, że formacja nagrała kompletny materiał na ostatnią płytę dla swojego koncernu, na składance Capitol Punishment: The Megadeth Years z października 2000 znalazły się tylko dwa nowe kawałki - kapitalny hit Kill The King oraz Dread And The Fugitive Mind (resztę wypełniły znane już kompozycje). Po wywiązaniu się z kontraktu, kwartet podpisał umowę z wytwórnią Sanctuary Records, która wykupiła też prawa do materiału pierwotnie nagranego z myślą o kompilacji. Niektóre z nich poddano ponownej obróbce, nagrano też kilka nowych i w ten sposób powstał [10], który ukazał się 15 maja 2001. Wszystko rozpoczynał ciekawy Disconnect udowadniający, że wypowiedzi muzyków nie były wyssane z palca. Megadeth wyraźnie zrezygnowali z upodobań do tworzenia przebojów rockowych i ponownie zaczęli stąpać ścieżką nieco cięższego grania. Obiecujący rwany riff otwierał The World Needs aA Hero, jednak refren niestety nie był tak udany. Singlowy Moto Psycho był bardzo melodyjny, a Mustaine śpiewał w nim z niemal taką samą werwą jak niegdyś. Reszta krążka również intrygowała, łącząc agresję ze swoistą zadumą nad otaczającym człowieka światem. Najbardziej czytelnym nawiązaniem do przeszłości był Return To Hangar (kontynuacja Hangar 18), ale podobać się mogły nie tylko szybkie galopady w postaci Burning Bridges, ale również nagrany z orkiestrą smyczkową Promises oraz epicko-nostalgiczny When. Rewolucja co prawda nie nastąpiła, ale zmian na dobre było co niemiara. Dobrze się stało, że Megadeth znów nagrał płytę i co ważniejsze: płytę metalową.


Grupa ruszyła w trasę koncertową (zahaczając o Polskę). Planowano także nagranie albumu koncertowego w Argentynie - jednak po wydarzeniach z 11 września zdecydowano, że materiał na [11] zostanie zarejestrowany w USA na ostatnich dwóch koncertach w Arizonie. Ukazało się też DVD dokumentujące ten 107-minutowy występ wraz z różnego rodzaju bonusami. Światło dzienne ujrzała wreszcie zremasterowana wersja debiutu. 3 kwietnia 2002 Megadeth oficjalnie przestał istnieć - w wydanym oświadczeniu Mustaine informował, że w wyniku uszkodzenia nerwów nie był w stanie grać dłużej na gitarze. Muzycy rozeszli się, każdy w swoją stronę. W skład wydanej w grudniu 2002 składanki Still Alive...And Well? weszły: dwie nowe kompozycje (Time/Use The Man, The Conjuring), cztery wzięte z ostatniej koncertówki oraz sześć z [10]. W 2003 okazało się, że Dave powrócił do zdrowia dzięki pomyślnej rehabilitacji, podpisał umowę z producentem gitar ESP i pracuje nad solowym albumem. Ostatecznie ukazał się on 14 września 2004 pod szyldem Megadeth jako [12]. Był to triumfalny powrót ekipy Mustaine`a, w dodatku z Chrisem Polandem jako drugim gitarzystą. Wziąwszy pod uwagę kłopoty lidera, odejście wszystkich muzyków oraz wytoczenie grupie procesu przez Davida Ellefsona o "wymazanie go z historii zespołu", większość nie oczekiwała niczego specjalnego. Przede wszystkim album był niesłychanie równy i niełatwo był znaleźć kawałek, który wybijałby się zdecydowanie ponad pozostałe. Hipnotyzował już sam wstęp do Blackmail The Universe - fragment wiadomości telewizyjnych, zza kurtyny którego drapieżnie wyłaniała się sekcja rytmiczna. W tym wszystkim warto podkreślić, że grupa nie zjadała swego ogona, a całość cechowała niezwykła świeżość. Duże wrażenie robił Kick The Chair, imponował spokój Die Dead Enough i Something I`m Not, ciekawiła złożoność w Tears In A Vial i Truth Be Told. Album kończyła świetna trójka utworów - Of Mice And Men (thrash/hard rock, faktycznie coś w rodzaju spowiedzi Mustaine`a), praktycznie instrumentalny Shadow Of Death oparty na biblijnym "Psalmie 23" oraz osadzony na przyciężkawym riffie My Kingdom. Muzykę stanowiły fantastyczne melodie, zaskakujące linie wokalne i niesamowite solówki. Krążek momentalnie zyskał popularność wśród fanów, którzy przyjęli go niczym orzeźwiający powiew (w porównaniu choćby do wydanego rok wcześniej "obrzydliwego" St.Anger Metalliki).
Skład jak zawsze pozostał niestabilny. Mustaine próbował na potrzeby trasy koncertowej namówić do ponownej współpracy Friedmana, Ellefsona i Menzę, ale muzycy nie doszli do porozumienia. Po skompletowaniu ekipy (m.in. kanadyjski gitarzysta Glen Drover), Dave zdecydował się na szczególne przedsięwzięcie pod nazwą "Gigantour" - sześciotygodniową wakacyjną trasę koncertową po USA i Kanadzie. Od lipca do września tournee przetoczyło się przez 39 miast, a przed Megadeth zagrali m.in. Anthrax, Dream Theater, Fear Factory, Nevermore i Symphony X. Późną jesienią na koncercie w Buenos Aires zarejestrowanym na potrzeby nowego DVD, Dave Mustaine ogłosił, że nie zamierza rozwiązywać zespołu i w obecnym składzie Megadeth przystąpi do nagrania kolejnej płyty. 15 maja 2007 ukazał się [13] - pilotował go dość nietypowy dla zespołu singiel A Tout Le Monde (Set Me Free), będący tak naprawdę niezłą balladą odśpiewaną przez Mustaine`a wspólnie z Cristiną Scabbią, znaną z Lacuna Coil. Kawałek wykonano bardziej żywiołowo niż pierwowzór z [6]. Kilka ciekawszych rzeczy można było znaleźć także wśród nowych kompozycji. Wściekły You`re Dead zdominowały liczne nagłe zwolnienia i przyspieszenia. Zaczynający się hard rockowo Burnt Ice rozpędzał się do karkołomnego finału z ekspresową gitarową solówką. Po nerwowym wstępie Never Walk Alone dość nieoczekiwanie pojawiał się nośny refren, choć bardziej zaskakująco zabrzmiało melodyjne interludium w drugiej części utworu. W Amerikhastan melodeklamacje zderzały się z ognistą thrashową sieczką, a gitarowe wstawki w politycznie zaangażowanym Washington Is Next! uzmysławiały prawdziwego ducha Megadeth - nieokiełznanego i zadziornego. 8 marca 2008 zespół był głowną gwiazdą katowickiej "Metalmanii".
Rok 2010 rozpoczął się od sensacyjnego powrotu Davida Ellefsona, który odnalazł wreszcie wspólny język z Mustaine`m. Zaowocowało to przede wszystkim wydaniem [15], kolejnym celnym ciosem w zakłamanie i sztuczność wszechobecnej popkultury. Płyta brzmiała odpowiednio ciężko, zachowano odpowiednie proporcje pomiędzy przestrzennością brzmienia, a skomasowaniem jadu i wściekłości. Dave znalazł w osobie Chrisa Brodericka idealnego partnera do chirurgicznie soczystych solówek. Całość stylistycznie wpasowano w post-thrashowy okres w karierze zespołu, jednakże nie pozbawiono jej pazura. Pewne rozwiązania rytmiczne wskazywały na powiązania z [5] i [6], ale dzięki zdobyczom techniki realizacyjnej i samym pomysłom kompozycyjnym, nowy materiał był zdecydowanie cięższy. Mustaine swoim zwyczajowym wokalem umiejętnie opowiadał co go bolało we współczesnym świecie (44 Minutes, Head Crusher, This Day We Fight). Z kolei tytułowy Endgame to klasyczne już budowanie napięcia w zwrotkach z finałem w refrenie. Za jedyny słaby punkt można było uznać pseudo-symfoniczną balladę The Hardest Part Of Letting Go...Sealed With A Kiss.
Nastepnie niepoprawny politycznie Mustaine nagrał poprawny muzycznie [17]. Złożyły się na niego określona przebojowość [5] ze szczyptą smucenia znaną z [9]. W dodatku New World Order, Black Swan i Millenium Of The Blind pochodziły z lat 90-tych i Dave teraz postanowił wyciągnąć je z szuflady. Kiedyś Megadeth potrafił zachwycać takim heavy wyrosłym na bazie post-thrashu, ale Broderick Friedmanem nie był - w dodatku został tutaj jakby cofnięty na dalszy plan, po tym jak zanadto wychylił się na [15]. Zbiór riffów ogranych od dwóch dekad i tyrada lidera w tle cechowały słaby Guns, Drugs & Money, w podobnym stylu brzmiał zupełnie nijaki Sudden Death o cybernetycznym brzmieniu. Generalnie sporo było na tej płycia "grania dla samego grania" - z byle jakimi tekstami, odwaloną na opak zagrywką Mustaine`a i rolę takich wypełniaczy spełniały Whose Life (Is It Anyways?) czy We The People. Porażką zupełnie innego rodzaju był Never Dead, próbujący wskrzesić wspomnienia z czasów [4]. Bezbarwnie przesuwały się kolejne numery - Wrecker, Deadly Nightshade, słabiutka power-ballada 13. Najgorsze wrażenie sprawiały solówki, w większości bezsensowne, wyjęte jakby z innej sesji nagraniowej i bez odniesień do melodii prowadzących. Coś drgnęło na lepsze dopiero ma [19], po dołączeniu brazylijskiego gitarzysty Kiko Loureiro.

Muzycy udzielali się później w rozmaitych grupach: